ROZDZIAŁ DWUNASTY
xii.❝ Uroczo, że się martwisz❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
ZMIERZAJĄC SZYBKIM KROKIEM DO POCIĄGU NA STACJI KING'S CROSS, szczególnie nie narzekam na powrót do szkoły. Gdy mam obok siebie Aegona, który w końcu wraca do Hogwartu z półrocznym opóźnieniem, czuję się o stokroć spokojniej, choć nieco stresuje mnie jego sytuacja. On za to wydaje się kompletnie nie przejmować swoimi zaległościami.
— Będę za wami tęsknić — mówię wylewnie ściskając obojga rodziców jednocześnie. Tata tylko głaszcze mnie po głowie i posyła mi ciepły, pełen miłości uśmiech, na co odpowiadam mu tym samym.
— Pamiętajcie, żadnych kłopotów. Już wyrobiliśmy roczną formę — parska sarkastycznie ojciec, a matka znienacka uderza go w ramię otwartą dłonią. Wygląda na oburzoną, w całkowitym przeciwieństwie do naszej w pełni rozbawionej trójki.
— Alfred! To nie jest zabawne!
Razem z bratem wybuchamy gromkim śmiechem, a w tle idzie usłyszeć jak Fiona z Gideonem szukają na głos jego rodziców wśród innych ludzi na peronie 9¾.
Mama kiwa głową z politowaniem, a my machamy jej jeszcze krótko przed wejściem do pociągu.
Widzę lekkie zagubienie w oczach Aegona, gdy z daleka słyszymy donośny śmiech Huncwotów. Przejmuję wtedy inicjatywę.
— Możesz iść ze mną — proponuję, ale chłopak kiwa głową przecząco roztrzepując sobie przy tym swoje ciemne, już lekko przydługie włosy.
— Nie, nie będę się do was wpychał. Zresztą, muszę się wreszcie skonfrontować z rzeczywistością. Będę teraz prawdziwą sensacją.
Łapię brata za ramię w uspokajającym geście i pocieram je. Ślizgon tylko wzdycha i zakłada na swoją twarz swój firmowy, nieszczery uśmiech.
— Damy radę. Zawsze dajemy.
Kąciki moich ust unoszą się delikatnie na te słowa, a sylwetka Aegona powoli się ode mnie oddala w kierunku przedziałów zajętych przez dzieci z domu węża. Wzdycham i razem ze swoim nieco ciężkim bagażem przechodzę przez drzwi przedziału w którym siedzą moi przyjaciele.
Co najdziwniejsze i niespodziewane, zastaję tam też Padme, która siedzi spokojnie obok Syriusza. Uśmiech sam pcha mi się na usta. Tęskniłam za nimi. Strasznie.
— Serwus — rzucam radośnie, a chłopcy razem z Puchonką odpowiadają mi chórem. Z drobną pomocą Remusa udaję mi się wepchnąć kufer na górną półkę, a następnie usadzić swoje cztery litery obok Jamesa.
Potter automatycznie układa swoją głowę na moim ramieniu, a ja tylko chichocze na ten gest pod nosem. Jego ciemne, niesforne włosy łaskoczą mnie lekko w twarz.
— Co u Euphemii? Tak jej współczuję użerania się z dwoma niesfornymi kundlami — pytam prześmiewczo, a ciało Rogacza trzęsie się pod wpływem nagłego śmiechu.
— Wypraszam sobie! W domu Potterów jest tylko i wyłącznie jeden pies!
— I to jestem ja!
Wybucham śmiechem gdy Syriusz mówiąc dumnym tonem podnosi dłoń niczym jak do odpowiedzi, a James od razu podnosi się nieco aby zbić z nim piątkę.
— Ad, co u Aegona? Czytałem w gazecie, że go uniewinnili. To ekstra.
Pyta Peter, a ja przekierowuję na niego mój wzrok. Remus na chwilę wygląda zza swojej książki, która jeśli się tylko nie mylę, jest kolejnym klasykiem wśród mugolskiej literatury pięknej.
— To prawda, Aeggie był już na święta w domu — mówię rozemocjonowana i zaczynam przy tym bawić się rękoma. Moja noga niekontrolowanie zaczyna się trząść przez wjechanie na stresujący mnie dość mocno temat. — Wiadomo, jest mu trudno. Oczy całej szkoły będą teraz skierowane na niego. Ale poradzi sobie, jestem tego bardziej niż pewna.
Luniek szturcha na te słowa Glizdka w ramię, a on momentalnie się wzdryga.
Męska solidarność, huh?
— Przepraszam, że zapytałem.
Uśmiecham się ciepło na słowa Glizdogona, a Syriusz w tym samym czasie zaczyna wściekłą pogoń za swoją czekoladową żabą, która próbuje za wszelką cenę wydostać się z naszego przedziału.
— Nic się nie stało, Glizduś — odpowiadam miło i krótko, a chłopak pod wpływem mojego spojrzenia delikatnie się peszy po czym wraca do konsumowania fasolek wszystkich smaków. Dalej jednak zerka na mnie co sekundę.
— Ty przeklęta, kurwa, ropucho! Wracaj tu! No już!
Nasz główny śmiech spowodowany słodką, żabią uciekinierką przerywa moment, w którym drzwi do przedziału szeroko się otwierają, a w nich staje niczego jeszcze nieświadoma Lily Evans.
Której właśnie owa czekoladowa żaba wskakuje na sam środek twarzy. A ja naprawdę staram się utrzymać choćby częściową powagę.
Za to Padme i Syriusz mają to głęboko gdzieś. Oboje wybuchają gromkim śmiechem, a rudowłosa nieco zirytowana ściąga słodkiego gada dwoma palcami po czym podaje go jego należytemu właścicielowi.
Po chwili dziewczyna swój wzrok kieruje bezpośrednio w moją stronę, a ja już wtedy orientuję się, że nie czeka mnie raczej nic dobrego. Przełykam ślinę, a Gryfonka opiera się obiema dłońmi o framugę przedziałowych drzwi.
— Adelaide, możemy porozmawiać?
Kiwam mozolnie głową choć w rzeczywistości mam ochotę odmówić. Nie mam najmniejszej chęci na to aby rozmawiać z kimś, kto zaczął mnie nagle ignorować.
Mimo to powoli się podnoszę i otrzepuję swoje dżinsowe dzwony z niewidzialnego kurzu. Robię to chyba tylko po to, żeby jak najbardziej odwlec wyjście z naszego przedziału. Bez słowa kieruję się w stronę rudowłosej, a gdy znajduję się już na małym korytarzyku wlepiam swój pełen pytań wzrok w zakłopotaną twarz Lily. Nie wiem nawet kiedy przyjmuję tak roszczeniową postawę i zakładam ręce na piersi czekając na jakikolwiek ruch z jej strony.
Gryfonka wygląda jakby rzeczywiście coś siedziało głęboko w niej i nie dawało jej spokoju. Przez myśl przechodzi mi nawet to, że chciałabym ją przytulić i pocieszyć jednak w tym samym momencie odpędzam to od siebie.
Ona nie zrobiłaby tego samego dla mnie.
— Adela — zaczyna Evansówna pocierając swoje chude ramiona. Nie wiem czy z zimna, czy ze stresu. — Przepraszam za... w sumie to za wszystko. To nie było w porządku. Teraz już to wiem.
Kiwam głową i powstrzymuję się od jakiegoś złośliwego komentarza. Ruda wzdycha głęboko.
— Chciałabym pogodzić się z Severusem ale boję się, że on może nie chcieć mnie więcej widzieć, a wy się-
— Po prostu z nim porozmawiaj, Lily.
Przerywam jej będąc już naprawdę zmęczona tymi wszystkimi nieporozumieniami. Evans zaciska różowe usta w prostą linię, a jej twarz zaczyna robić się powoli czerwieńsza niż sweter który ma dziś na sobie.
— Pamiętasz co ci wtedy powiedziałam?
Pytam, a dziewczyna przytakuje w ramach potwierdzenia Unoszę kąciki ust do góry. Mogę się na nią złościć jednak szczęście Severusa jest w tej chwili dla mnie ważniejsze niż moje własne problemy i jakieś wewnętrzne złości.
— Wysłuchałby cię i teraz, i za dwadzieścia lat. Po prostu szczerze z nim porozmawiaj, to w zupełności wystarczy.
Rzucam po czym zaczynam powoli kierować się do mojego poprzedniego miejsca pobytu. Przed wejściem obracam się tylko na chwilę w stronę rudowłosej, która dalej stoi w tym samym co wcześniej miejscu.
— Ale jeśli tylko go skrzywdzisz, to przysięgam ci na życie mojej babki, że stracisz wszystkie swoje rude kudły.
Lily mimo agresywnego tonu mojej wypowiedzi i gestykulacji uśmiecha się szeroko i kiwa w moją stronę potwierdzająco głową.
Wygląda na zadowoloną.
Uśmiecham się sama do siebie gdy tylko się obracam. Być może Severus w końcu odnajdzie swoje szczęście?
•••
Zielona marynarka Slughorna jest o niebo bardziej interesująca od tego co mówi sam mężczyzna, gdyż całkowicie pochłania mnie śledzenie falban i szwów na jej przykrótkich rękawach. To, co mówi profesor zlewa się w mojej głowie w jedną wielką, niezrozumiałą paplaninę, a słowa zapisane na tablicy wyglądają jak napisane w jakimś niezrozumiałym dla mnie języku.
Jestem dziś kompletnie nie do życia, a już tym bardziej na lekcji eliksirów. Stary ślimak nie jest najlepszym nauczycielem w tej dziedzinie i zdążyłam się o tym boleśnie przekonać w momencie, w którym w mojej głowie pojawił się tylko plan zostania uzdrowicielką czy magomedyczką.
Od kiedy pamiętam czułam, że chcę pomagać innym, nawet mimo, że sama często wpadam w kłopoty. Dlatego też dość często zdarzało i zdarza mi się trafiać do skrzydła szpitalnego. Nie wyszło mi to jednak na złe. Dużo się tam nauczyłam i niemal od razu złapałam wspólny język z madame Pomfrey.
Pewnego razu gdy miałam złamaną nogę, pomagałam w tym samym czasie zszyć rękę jakiemuś wyjątkowo kapryśnemu pierwszakowi, który próbował wspiąć się na drzewo w czasie, gdy powinien siedzieć grzecznie na lekcji transmutacji. Obie pielęgniarki – Rosetta i Pomfrey, były wtedy zajęte uczniami z o wiele większymi problemami (przykładowo: dziewczynką, która przez upadek złamała żebro, a ono przebiło jej płuco, lub chłopcem, któremu najcięższy kociołek przygniotł nogę do takiego stopnia, że była ona niemal zmiażdżona). Dlatego też dwa razy się nie zastanawiałam i ruszyłam, a raczej kuśtykałam do pomocy.
Jednak mój zapał do dążenia do celu przygasiły właśnie eliksiry, a raczej prowadzący je nauczyciel. Nie na rękę jest mi fakt, że muszę zdawać je na owutemach. I przy
okazji mieć z nich w miarę dobrą ocenę.
Slughorn wystawiał mi przez lata zadowalający tylko ze względu na pozycję moich rodziców w ministerstwie. Na owutemach jednak nikt nie wystawi mi oceny na ładne oczy. Zresztą, teraz Ślimak ocenia o wiele surowiej ze względu na to, że musieliśmy zadeklarować kto planuje zdawanie jego przedmiotu na egzaminie.
Z chwilowego letargu wyrywa mnie nagle skrzypienie krzesła, które drewniany mebel wydaje gdy ktoś się do mnie dosiada, a ja otrząsam się jak najszybciej z własnych myśli. Obok mnie pojawia się znikąd chłopak, którego mam już zdecydowanie wystarczająco dużo w moim życiu.
Jego ciemne loki są niesfornie roztrzepane po czole, a sine worki pod oczami wybijają się na tle jego bladej, zmęczonej twarzy. Koszula ma pomiętą, a krawat zawiązany tak, że bliżej jest mu do supła wędkarskiego. Wyczerpanie bije od niego na kilometr.
Ślizgon bez słowa zabiera się do pracy, a ja zaciskam usta w prostą linię. Jest mi głupio, bo kompletnie nie wiem co mamy robić.
I dlaczego Black zadecydował, że zrobi to za mnie?
Bo żeby nie było, wcale nie jestem najgorsza z tego przedmiotu. Po prostu go nie lubię. Serio.
No dobra, mam jakieś braki ale jestem zwykłą, przeciętną uczennicą. Naprawdę nie jest źle.
Jego dłonie są smukłe ale zadziwiająco spore. Palce ma długie jak pianista, a każdy najmniejszy ruch wygląda na wcześniej dokładnie zaplanowany.
Nie myślę nawet szczególnie nad tym co robię, tylko delikatnie zbliżam swoje dłonie do jego szyi aby złapać za pokracznie zawiązany wcześniej krawat. Chłopak gwałtownie wzdryga się pod moim niespodziewanym dotykiem i wlepia we mnie pytające spojrzenie.
— Co ty robisz, Fauntleroy?
Nie przejmuję się jego pytaniem i rozplątuję, a następnie wiąże poprawnie zielony krawat. Całe jego ciało się spina, jednak on sam nie przerywa swojej pracy ani mojej czynności.
— Doprowadzam cię do kultury, Black. Widzę, że masz za sobą wyjątkowo ciężką noc.
Ślizgon prycha głośno na moje słowa i wrzuca do kociołka jakiś bliżej niezidentyfikowany mi liść. Usadzam się wygodniej na krześle, dzięki Merlinowi siedzę w jednej z ostatnich ławek dzięki czemu jestem mniej narażona na jakąkolwiek uwagę ze strony Ślimaka.
— Raczej tydzień. Uroczo, że się martwisz.
— Pamiętasz co mówiłam ci w skrzydle? Złego diabli nie biorą, durniu.
Widzę jak kąciki jego ust delikatnie drgają do góry i odgórnie uznaję to za całkiem spory sukces.
Obserwuję płynne ruchy rąk Regulusa jak w transie, a on rzuca mi tylko co jakiś czas zdawkowe spojrzenie. Pracuje w ciszy, a ja staram się mu nie przeszkadzać.
— Podobał ci się prezent?
Pytam cicho, widząc, że chłopak nie robi nic wymagającego skupienia. Ten nie odwraca nawet wzroku od kociołka.
— Nie.
Patrzę na niego z przymrużonych powiek, a on podwija rękawy swojej śnieżnobiałej koszuli aby po chwili zacząć precyzyjnie kroić coś na drewnianej desce. Na jego przedramieniu widzę ciasno zawiązany bandaż.
Czy dlatego jest zmęczony? W trakcie świat rodzice coś mu zrobili? Może wpadł w jakieś nieciekawe towarzystwo?
w gruncie rzeczy, to niemal cały Slytherin to nieciekawe towarzystwo.
Nie. Nie myśl o tym, Adelaide. To nie twoja sprawa.
— Wczoraj skończyłem ją czytać. Nie sądziłem, że mogę jeszcze kiedyś odczuwać przyjemność z bajek.
Uśmiecham się na jego słowa, są one dla mnie jak cicha aprobata podarunku. Opieram głowę o swoje ramię, a Black kolejny raz miesza wywar. Jego ciemne loki nachodzą mu na oczy, a czoło marszczy się znów w skupieniu.
W końcu jednak odwraca się do mnie i wbija bezwstydnie spojrzenie w moją twarz. Momentalnie prostuję się niczym struna, a jego dłoń opada niebezpiecznie obok tej należącej do mnie. Nasze kolana się stykają, a ramiona ocierają o siebie w geście jakiejś niepohamowanej tęsknoty, którą odczuwają nasze ciała.
Dreszcz przechodzi przez mój kręgosłup, a podbrzusze gotuje się jak wrzątek.
Jego palec delikatnie muska mój, a ja czuję jak jego spojrzenie za chwilę wypali we mnie dziurę.
— Skończyliście? Wyśmienicie, wyśmienicie, wybitny! Czego mógłbym się spodziewać po duecie w którym jest pan Black!
Uśmiecham się sztucznie w stronę profesora, a Ślizgon momentalnie odsuwa się ode mnie na stosowną odległość. Słowa Slughorna docierają do mnie ledwo, zupełnie jak przez mgłę.
Tak samo jak sylwetka Regulusa, która wstaje i oddala się od mojej ławki gdy tylko kończy się lekcja. A ja czuję się tak wiotka, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Co ty ze mną robisz, Black?
•••
Wracając wolnym krokiem do zamku z lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami nie spodziewałam się, że Severus złapie mnie za ramię i na zimnym, styczniowym powietrzu posadzi gwałtownie na drewnianej ławce.
Jednak tak właśnie było. I nie do końca wiedziałam co mam zrobić.
Snape zachowywał się jak paralityk, a jego słowa plątały się z każdym kolejnym jakie chciał wypowiedzieć. Jego chude ręce żwawo gestykulowały w każdą stronę, przy czym prawie raz uderzył mnie w głowę.
— Okej, okej, starczy! Jeszcze raz, wdech, wydech, od początku. Co się stało?
Ślizgon bierze głęboki oddech, a ja czekam aż zacznie mówić, choć domyślam się co, a raczej kto jest powodem tego całego zamieszania.
Tylko jedna osoba mogła go wprawić w taki stan.
— Lily. Lily mnie przeprosiła — rzuca rozemocjonowany, a w jego oczach palą się radosne ogniki.— Powiedziała, że żałuje tego wszystkiego co się stało. Wtedy ja też ją przeprosiłem, a ona powiedziała, że to tylko głupie słowo i powinnismy to rzucić w niepamięć.
Uśmiecham się delikatnie widząc pierwszy raz w życiu tak radosnego Severusa. On tylko siada obok mnie opierając dłonie na kolanach.
— Nadal w to nie wierzę, na Merlina.
Kładę swoją dłoń na jego ramieniu i pocieram w geście wsparcia. Jego policzki stają się delikatnie czerwone od zimna, a ręce na których ma czarne, skórzane rękawiczki pociera o siebie.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Sev. Zasługujesz na to aby być szczęśliwy.
Chłopak spogląda na mnie lekko zawstydzony, a jego uśmiech się tylko powiększa. Czuję, jakby małe pingwiny urządzały sobie w moim sercu taneczny kącik flamenco.
Dobrze jest widzieć szczęśliwego przyjaciela.
— Jestem szczęśliwy. Dzięki tobie i Regulusowi. Bez was, nieważne czy z Lily, czy bez, nie dałbym sobie rady.
Moje serce ma ochotę wyrwać się z piersi i przebiec trzy maratony wokół bijącej wierzby. Uśmiecham się szczerze, czując jak zbierające się łzy pod moimi powiekami zaczynają mnie nieco piec.
Wtedy też przytulam Ślizgona, który może na początku trochę sztywnieje, ale po chwili odwzajemnia mój uścisk opierając swoją głowę o moją.
— Cieszę się, że cię mam, Severusie.
Jego skórzane rękawiczki pocierają moje plecy, a ja ściskam mocniej jego boki aby wykrzesać z tego gestu trochę ciepła. Jest naprawdę mroźnie.
— I vice versa, Adelaide.
Uśmiecham się jeszcze szerzej w czarne włosy chłopaka, po czym odsuwam się delikatnie. Wstaję ze swojego miejsca, a Snape robi to samo.
— To co, do zamku? Jeszcze się rozchorujesz, chorowitku i Regulus będzie chciał mnie zamordować.
Snape prycha na mój przytyk dotyczący jego kumpla, po czym przewraca oczami.
— Mówisz, jakby już nie chciał tego zrobić.
Śmieje się w głos na jego słowa, a on po chwili robi to samo gdy ruszamy wolnym krokiem w stronę wejścia do zamku.
Wpuszczenie Severusa Snape'a do mojego życia było jedną z najlepszych podjętych przeze mnie decyzji i każdego dnia coraz bardziej się w tym umacniam.
•••
Położyłam małe pudełko owinięte w granatowy, ozdobny papier przed Padme, a ta od razu zaczęła uważnie przeglądać jego całą zawartość. Bruno obserwował tylko z boku rzeczy, które Zabini wyciągała.
Wśród nich są dwie książki o eliksirach i mała, prostokątna ramka z ruchomym zdjęciem przedstawiającym mnie i Severusa na jednym ze wspólnych wyjść do Hogsmeade. Razem ze Ślizgonem mamy spore wąsy z piany, z tą różnicą, że ja robię w stronę obiektywu jakąś głupią minę, a Snape jest śmiertelnie poważny. Obejmuje go ramionami, a ten na końcu jednak ulega i jego usta unoszą się w uśmiechu.
Obok leży również paczka lukrecji, gdyż to jest właśnie ulubiony słodycz Severusa. O gustach się nie dyskutuje, nie?
Ale to trochę zabawne, że jego ulubionym słodyczem jest coś czarnego.
Na samym wierzchu położyłam też krótką notkę:
Wszystkiego najlepszego w dniu twoich urodzin, Sev. Obyś został mistrzem eliksirów! Całusy, Ad.
PS. W moim sercu już nim jesteś, ale chodzi o oficjalny papier. Wiesz jak jest.
Padme po przejrzeniu calutkiej zawartości prezentu marszczy nos i odkłada wszystko po kolei do pudełka, aby następnie przerzucić swój wzrok wprost na mnie.
— Czym ty się stresujesz, głupia. Tu chodzi o gest, jestem przekonana, że mu się spodoba.
Bruno rzuca mi spojrzenie które wprost krzyczy do mnie Słuchaj Padme, tępa idiotko!, a ja powstrzymuję się przed głośnym westchnięciem.
Razem z Regulusem omówiliśmy na razie wstępny plan zabrania Severusa na urodzinowe ciastko. W zasadzie to ja omówiłam, a Black trochę postękał i w końcu się na to zgodził.
Dłonie na samo wspomnienie jego osoby zaczynają mi lekko drżeć.
Stale jest pomiędzy nami dziwne napięcie, którego nie potrafię opisać. Lgnę do niego jak lep na muchy, mimo, że wiem jak nierozsądne to jest.
On też wie, a pozwala sobie na zdecydowanie więcej niż powinien. I zupełnie nie zważa na konsekwencje.
Oboje stąpamy na niebezpiecznie kruchym lodzie.
Nawet z tą świadomością skrycie chcę aby Black spojrzał na mnie znów tak jak wtedy, w tym ciasnym, ciemnym korytarzu.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top