ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
xxii.❝Tęsknie za tobą.❝
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
PŁATKI STOJĄCE NA STOLE PRZEDE MNĄ, już od dobrego kwadransa niczym nie przypominały płatek. Grzebałam w talerzu próbując zachęcić się do zjedzenia chociażby minimalnej porcji, jednakże było to dla mnie wręcz niewykonalne.
Stres przepływał przez całe moje ciało, drżenie opanowywało kończyny, dookoła wszędzie słyszałam plotki, a od wczoraj nie mogłam znaleźć Padme.
Wróciła do dormitorium długo po tym jak ja już zasnęłam, a wyszła o wiele wcześniej niż się obudziłam. Gdy rankiem zauważyłam jej brak, byłam bliska płaczu, albo rzucenia się do Czarnego jeziora.
Moja najlepsza przyjaciółka najprawdopodobniej myśli, że zeszłam się z jej prawie-chłopakiem. Prawie, bo nigdy nie potwierdzili tego oficjalnie.
Co za porażka.
Chwytam się za głowę, a Bruno odsuwa nasze jedzenie i chwyta mnie za obie dłonie odsuwając je tym samym od mojego czoła.
— Przecież wiesz, że Zabini skoczyłaby za tobą w ogień, w życiu nie uwierzy w jakieś głupie plotki. Pewnie poszła to już wyjaśnić z Syriuszem i wszystko będzie okej.
— Nic nie będzie okej — jęczę lekko uderzając głową w stół. — Nigdy nie powinno do tego dojść. Nigdy.
— To nie twoja wina, Ad. Pocieszałaś swojego przyjaciela, nie złamałaś tym prawa.
— Zdradą też nie łamiesz prawa, Brunon.
— Wiesz o co mi chodzi, wiedźmo.
Scamander puszcza moje ręce po czym podaje mi kubek z malinową herbatą. Nic nie mówię, sięgam po nią i siorbie powoli napój starając się nie zejść śmiercią tragiczną na oczach wszystkich uczniów.
Teraz nawet herbata nie smakuje tak samo. Wszystko mi zbrzydło.
— Serwus, zdziry!
Dźwięk głosu Padme dochodzi do moich uszu, a ja niemal krztuszę się płynem, który mam w ustach. Czy to już halucynacje? A może nadal śpię?
A może te plotki to moja niestwierdzona schizofrenia?
Obracam się twarzą w stronę jej miejsca, a ona spogląda na mnie podejrzliwie spod swoich ciemnych, długich rzęs.
— Adela, czy ty coś dzisiaj jadłaś?
Mrugam parokrotnie nie przyswajając do końca tego co się dzieje. Ona chyba nie wie.
O mój Merlinie. Co jeśli nie wie?
— Adelaide Dorothy Fauntleroy, jeśli zaraz nie odpowiesz mi na pytanie to zdzielę cię porcelanowym talerzem.
— N-nie.
— Ty jesteś przerażona. Czy ktoś ci coś zrobił? Bruno, co się dzieje?
Obie kierujemy swój wzrok w stronę Puchona, a ten przykłada sobie kubek z kawą do ust aby uniknąć odpowiedzi. Wzdycham głośno.
— Czekaj, czy ty myślałaś, że ja w to uwierzyłam?
Chowam twarz w dłonie chcąc schować się przed całym światem. Tak konkretniej to przed Padme.
No jasne, że tak pomyślałam. Bo zawsze zakładam najgorszy możliwy scenariusz.
Taka moja natura.
Czuję jak Zabini kładzie swoją dłoń na moich plecach i pociera je delikatnie.
— Głupia jesteś. Przecież wiem, że Syriusz jest dla ciebie jak rodzina — mówi, a ja spoglądam na nią z zaciśniętymi ustami. — A plotkami się nie przejmuj. My znamy prawdę, to się liczy.
Przytakuję, a ciemnoskóra dziewczyna obejmuje mnie ramieniem.
— Mówiłem, że wszystko będzie dobrze?
Nic nie będzie dobrze, jeśli Regulus w to wszystko uwierzy.
A tego bałam się najbardziej.
•••
Poszukiwania Narcyzy szły mi żmudnie gdyż znaleźć ją było niezwykle ciężko. Nie chciałam panoszyć się przy lochach, bo nie jestem tam mile widziana, a nie sądziłam, aby była poza terenem zamku.
Wzdycham ciężko po czym przełamuje się aby podejść do Severusa siedzącego na parapecie nieopodal. W ręku trzyma książkę, na bank coś dotyczące uroków lub eliksirów, a jego brwi i czoło marszczą się w skupieniu. Nie zauważył mnie.
— Severusie.
Mówię hardo spoglądając na niego, choć w środku jestem kompletnie roztrzęsiona. Okropnie boli mnie strata przyjaciela, a jeszcze bardziej fakt, że zatajał przede mną tak ważne informacje.
Jego ciemne tęczówki spoglądają na mnie i niemal widzę jak cały się spina.
— Addie?
— Nie sądziłam, że po paru miesiącach będziesz miał problem z rozpoznaniem mnie.
Ślizgon wzdycha ciężko pod nosem zamykając książkę i kładąc ją na swoich kolanach.
— Nie spodziewałem się, że będziesz chciała mnie widzieć.
— Bo nie chcę. Jestem w stanie tłumaczyć Regulusa tym, że jego rodzina zmusiła go do dołączenia w szeregi tej obrzydliwej sekty ale ty i mój brat powinniście odpowiedzieć za wasze nierozsądne decyzje.
— Dobrze wiesz, że to nie tak — wzdycha czarnowłosy odsuwając się w taki sposób aby zrobić mi miejsce. Ja jednak się nie ruszam. — Szanuję to, że nie chcesz mnie znać jednak wiedz, że wszystko co do tej pory robiłem, robiłem dla Regulusa. Nie mogłem zostawić go z tym samego.
Przełykam ślinę i próbuję utrzymać się na prostych nogach. To było dość... logiczne.
...wszystko co do tej pory robiłem, robiłem dla Regulusa.
Zrobiłabym to samo dla Padme. Dla Jamesa. Dla Syriusza.
Dla moich bliskich.
Dlaczego tak łatwo przychodzi mi oceniać ludzi?
— Nie sądzę abyś pomógł mu w czymkolwiek.
— Byłem przy nadaniu mu Mrocznego Znaku — wręcz mi przerywa spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. — Zbierałem go przez tydzień. Ręka parzyła go od wewnątrz, ciągle cierpiał, nocami dostawał okropnej gorączki, a w dzień zwijał się z bólu. Musiałem przy nim być, a żadna inna droga mi tego nie umożliwiała.
Nie mogę dłużej utrzymać się w pozycji stojącej więc na drżących nogach siadam obok Severusa opierając się bokiem o zimną, brukową ścianę zamku.
— Zabiłbyś mnie?
— Co? Adela, to nie jest śmieszne-
— Gdybyś dostał taki rozkaz albo walczył po przeciwnej stronie w trakcie bitwy. Zrobiłbyś to?
Jego czarne oczy przeszywają mnie na wskroś, a ja przyglądam się mu obojętnie. Wszystko jest mi już obojętne.
— Dobrze wiesz, że nie.
Fuka, a ja przełykam głośno ślinę.
— A więc oni zabiliby ciebie.
Cisza zapada między nami, a dłoń Severusa sięga do szaty aby wyjąć z niej jakiś malutki przedmiot. Małą, błyszczącą rzecz.
— Miałem wysłać ci to w razie pogorszenia się sytuacji ale sam już nie wiem na czym stoimy.
Wyciąga delikatnie rękę w moją stronę, a ja dostrzegam na niej drobną, czarną bransoletkę. Dość solidną, przeplataną muliną i koralikami. Marszczę brwi.
— Snape, to nie czas na bransoletki przyjaźni.
Kącik jego ust drga gdy chwytam za prezent.
— Zaklinałem ją dobre dwa miesiące. Wystarczy, że będziesz ją nosić, a magiczna bariera stale będzie cię otaczać i chronić — mówi bawiąc się swoimi długimi, bladym palcami. — Naprawdę myślisz, że mógłbym cię zabić?
Biorę głęboki oddech zanim odpowiem. Wciskam bransoletkę na nadgarstek zaciskając ją tak aby nie spadała mi na dłoń.
— Nie. Chyba nie.
Nie mam odwagi spojrzeć na niego ponownie więc mój wzrok kieruje się na podłogę. Ta rozmowa nie miała tak wyglądać.
— Czy te plotki o tobie i Blacku, to prawda?
Słyszę, że pyta o to niemal z jadem w ustach. I wiem, że skoro wie on, to wie też Regulus.
Serce dygocze mi w piersi.
— Swoje serce oddałam już dawno komuś innemu, Severusie.
Moje palce chwytają za ciemnoniebieski koralik, zwisający na nitce muliny. Nie chcę na niego patrzeć bo wiem, że wstyd rozniesie mnie od środka.
— Tęskni za tobą.
Nie odpowiadam. Nie wiem co mogłabym mu odpowiedzieć. Ja też tęsknię za Regulusem, za moim bratem, za Severusem.
Ale cóż mogłam zrobić? Wojna zbiera swoje ofiary nie tylko aktem śmierci.
— Dobranoc, Severusie.
Odchodzę.
•••
Nocne patrole nie należą do grona moich ulubionych. Między innymi dlatego, że następowała na nich co tygodniowa rotacja, a ja zdążyłam już przeboleć ostatni tydzień z Rogaczem.
James nie nadaje się do roli prefekta. Być może zmężniał, stał się bardziej odpowiedzialny i rozsądny ale nadal nie zmieniło to faktu, iż ma na nazwisko Potter.
Na dowód moich słów - na ostatnim patrolu przeturlał się po pustym korytarzu. A przez następne pół godziny papugował Syriusza chodząc na czworaka i szczękając.
Ale perspektywa tego, że dzisiejszy patrol mam spędzić z Regulusem Blackiem wydaje się o wiele gorsza od Jamesa i jego wielu dziecięcych wygłupów.
Cała drżę, a nogi mam jak z galarety. Na samą myśl o tym, że będzie to trwało AŻ tydzień dostaje białej gorączki. A nawet i czarnej.
Haha, no bo wiecie...
To nie było śmieszne, fakt. Tak samo jak to, że właśnie sama kieruję się w stronę paszczy lwa. I daję mu pewne pozwolenie na pożarcie mnie w całości. Bomba.
Wczłapuję się na piąte piętro po czym siadam na parapecie przy którym zwykliśmy się spotykać na patrolach. O dziwo, jestem pierwsza. Rzadko się to zdarza.
Poprawiam bransoletkę na nadgarstku nie mogąc powstrzymać uśmiechu formującego się na moich ustach.
Severus uplótł ją sam. Jest może trochę krzywa, gdzieniegdzie niedokładna, ale daje mi namacalny dowód na to, że ludzie którymi się otaczam nie są przesiąknięci złem.
Bo jaki zły człowiek zrobiłby coś takiego?
— Ruszaj się, Fauntleroy.
Słyszę rzucone oziębłym, wręcz lodowatym tonem słowa. Serce staje mi w piersi, a ja mam ochotę je wyrwać i rzucić mu w dłonie.
Tak dawno nie słyszałam aby tak do mnie mówił.
Bez słowa wstaję i ruszam za nim, a on nawet na mnie nie spogląda. Włosy ma rozwiane po czole, każda ciemna, pojedyncza sprężynka układa się całkowicie inaczej, a twarz ma okraszoną powagą.
Idziemy i idziemy. Bez słowa. Bez kłótni. Bez wyzwisk. Bez krzyków.
Czuję nieznośną bezsilność w całym moim ciele.
Jak cisza może być tak głośna?
I tak mija godzina. Długie, okropnie długie sześćdziesiąt minut wsłuchiwania się dźwięk naszych kroków i zmuszanie się do nie kierowania wzroku w jego stronę.
Wyczekuję końca. W środku mnie tyka bomba, która z każdym moim krokiem jest coraz to bliższa detonacji. Czuję jak każda komórka w moim ciele krzyczy i prosi o ucieczkę.
— O, Adelaide!
Widzę jak zza rogu korytarza wychodzi Syriusz jednakże nie to sprawia, że zatykam swoje usta dłonią.
Jego twarz wygląda okropnie. Wszędzie jest krew, a kołnierz koszuli ma nią wręcz przesiąknięty. Czarne włosy przykleiły mu się do spoconego czoła, a oczy ma poczerwieniałe, zgaduję, że od płaczu.
Podbiegam od razu ignorując wszystko co otacza mnie wokół. Włącznie z Regulusem.
— Cholera jasna, Syriusz! Kto ci to zrobił?
— Zapytaj się mojego kochanego braciszka!
Próbuję złapać za jego obitą twarz aby obejrzeć ją dokładniej, jednak ciężkie dłonie starszego Blacka odciągają je gwałtownie. Syczę czując ból w nadgarstkach.
— Puść ją.
Łapa prycha pod nosem ale jednak mnie puszcza. Biorę głęboki oddech starając się przy tym zrozumieć o co tu chodzi.
— Taki z ciebie bohater, co? Szkoda, że nie zrobiłeś nic gdy wuj Alfard zwijał się z bólu torturowany i bity w naszym salonie. Zapomniałem, że potrafisz tylko gadać!
Zaciskam dłonie w pieści wbijając paznokcie w poduszkę dłoni gdy czuję za sobą obecność Regulusa. Nawet odwrócona do niego plecami jestem w stanie wyczuć jaka wściekłość z niego kipi.
— Co miałem według ciebie zrobić, no słucham? Zasłonić go własnym ciałem aby zostać później wydziedziczonym i wyrzuconym na ulicę? A może tak jak ty, uciec i dbać tylko o własną dupę?
Warczy obrzucając go tak zimnym i oceniającym spojrzeniem, że mi na ten widok gula staje mi w gardle. Czuję, że nie powinno mnie tu być. Definitywnie.
— W przeciwieństwie do ciebie ja nie zostawiłem za sobą mojej rodziny. Nie wiem, co sobie ubzdurałeś, ale Alfard odszedł przez truciznę, gdyż właśnie o to kłóciłem się z wszystkimi w tym popierdolonym domu od tygodni! Sam musiałem ją uwarzyć, rozumiesz? Sam musiałem mu ją podać i słyszeć jak dziękuję mi za to, że właśnie go zabijam!
Szeptem rzucam zaklęcie wyciszające, aby nikt z nauczycieli, lub brońże Merlinie, uczniów, nie usłyszał i nie zainteresował się ostrą wymianą zdań braci Black.
W środku, mam ochotę zwinąć się w kłębek. Regulus musiał zabić własnego wuja, aby ten mógł odejść bez cierpień z tego świata.
W jednym Syriusz miał rację, Walburga jest kobietą bez żadnych skrupułów.
— Zabiłeś go!
Nawet nie rejestruję, kiedy Łapa rzuca się z pięściami na swojego brata. Całe moje ciało wiotczeje, a ja czuję się jak stara, szmaciana lalka.
Bez większego zastanowienia wyjmuję różdżkę i wchodzę pomiędzy bijących się nastolatków, dociskając czubek narzędzia do szyi Syriusza. Oboje momentalnie zastygają w bezruchu.
— Odsuń się, bo inaczej sama cię unieruchomię.
Gryfon odsuwa się od ślizgona, wpatrując się bezpośrednio we mnie, z intensywnością i zdradą w oczach.
— Ochłoń, dobrze? Idź bezpośrednio do Poppy. Jutro na spokojnie o tym pogadamy.
— Do cholery jasnej, Adelaide, przestań mówić do mnie jak do dziecka! To nie ty straciłaś wujka, nie ciebie wyrzekła się twoja rodzina, a najwięcej masz, kurwa, do powiedzenia!
— Przepraszam, że próbuję ci pomóc! — krzyczę, czując jak opanowuje mnie wściekłość. Widzę kątem oka jak Regulus na mnie spogląda, z krwią wyciekającą z dolnej wargi i dziwnym, niezrozumiałym błyskiem w oczach. — Nie masz jebanego prawa do mówienia do mnie w taki sposób! Nie w momencie, kiedy dosłownie staję na głowie przez ostatnie parę lat, aby ci pomóc!
Syriusz prycha pretensjonalnie, a ja czuję jak warga mi drży. Czuję się znieważona, zdeptana i skrzywdzona.
— Zapomniałem, że jesteś dokładnie taka sama jak twoja matka, pierdolisz na tematy, na które nie masz bladego pojęcia, tylko po to, żeby pierdolić.
Nie wiem nawet kiedy, moja dłoń ląduję na zakrwawionym policzku starszego Blacka. Słyszę tylko głośny płask.
— Nie waż się mówić tak o mojej matce. Nie po tym, jak wyrywała sobie włosy z głowy i narażała swoje dobre imię po to, aby ministerstwo nie ściągnęło cię z powrotem do twojej chorej rodziny!
— Twoja matka traktowała mnie jak kogoś niższego sortu!
— W takim razie chyba, nie mówimy o tej samej osobie!
— W takim razie chyba, odziedziczyłaś po niej bycie ignorancką idiotką!
Po tych słowach, pięść Regulusa ląduje ponownie na twarzy Syriusza, a ja nawet na to nie reaguję. Spoglądam tylko na ich bójkę, nie potrafiąc zmusić się do jakiegokolwiek ruchu.
Wszystko było mi już obojętne.
Wyjmuję lusterko dwukierunkowe z kieszeni, aby skontaktować się z Jamesem. To jedyne co przychodzi mi teraz do głowy.
Tak, nadal je miałam. Było już moje.
Mówię mu tylko gdzie się znajdujemy, po czym wyszarpuję za ramię młodszego Blacka na bezpieczną odległość od tego starszego.
Koszula Łapy stała się bardziej czerwona. Twarz też.
— Zastanów się, czego chcesz od życia, Syriuszu.
Mówię, odwracając się na pięcie, dalej ciągnąc za sobą Regulusa. Ten nie protestuje, nie szarpie się ani nie wyrywa. Bez słowa przemieszczam się z nim na siódme piętro.
Nogi same kierują mnie do Pokoju Życzeń. Gdy do niego wchodzimy, jest w nim dokładnie to, czego potrzebuję. Przytulna salono-sypialnia, a w niej apteczka i wszystko czego mogłabym użyć aby opatrzyć mojego towarzysza.
Krzywię się na widok jego zakrwawionej ręki, która trzyma nos oraz zdartych kostek. Wygląda to obrzydliwie.
Usadzam go na kanapie, ściereczką znajdującą się w pokoju i zaklęciem oczyszczam jego twarz z krwi. Dopiero teraz widzę, jak bardzo jest opuchnięty.
— Episkey!
Rzucam zaklęcie, aby nastawić najprawdopodobniej złamany nos ślizgona, a ten wykrzywia twarz w ogromnym grymasie, gdy oboje słyszymy trzask kości.
Przecieram kolejny raz jego pękniętą wargę, gdy kolejna dawka krwi z niej wypływa. Przez całą mnie przechodzą dreszcze, w momencie w którym moje opuszki dotykają jego zaczerwienionych ust.
— Pokaż mi dłonie.
Proszę, chwytając za obie ręce które mi posłusznie podaje. Siadam obok, łapiąc jednocześnie drugą ręką za szmatkę i dokładnie czyszczę długie, zręczne palce Blacka.
Nakładam na nie maść, którą znalazłam w apteczce i delikatnie wmasowuje ją w zdartą skórę na kostkach. Czuję, jak bardzo jest spięty.
— Dziękuję — rzuca, zabierając jak oparzony swoje dłonie z mojego uścisku. — Kłopoty w raju, co?
— Z twoim bratem nigdy nie ma raju, Regulusie.
Ciemnowłosy śmieje się pod nosem, a ja nieświadomie uśmiecham się na ten widok. Dźwięk jego śmiechu jest melodyjny, tak beztroski, mimo sytuacji w której się znajdujemy.
Tak, jakby był naprawdę szczęśliwy.
Po chwili jednak poważnieje.
— A jednak coś was połączyło. Chyba, że to po prostu słabość do nazwiska Black.
Prycham pod nosem, kręcąc głową na fakt, że zielonooki naprawdę myślał, że coś łączy mnie z jego bratem.
Lub po prostu chciał się dowiedzieć, jaka jest prawda. Zapytał, aby mieć pewność.
— Połączyła nas tylko czysto platoniczna przyjaźń — oświadczam, opierając głowę o zagłówek kanapy. — Ja i Syriusz to dwa odmienne światy.
Cisza zapada pomiędzy nami i mimo tego, iż moglibyśmy się już rozejść, żadne z nas nie rusza się z miejsca.
Tęskniłam za nim. Za piżmowym zapachem jego perfum pomieszanym z wonią mięty i papierosów, za jego uśmiechem, spojrzeniem, byciem.
Jednak w życiu nie można mieć wszystkiego.
— Nie musisz mi się tłumaczyć.
— Ale chcę.
Odpowiadam, dalej tępo wpatrując się w sufit,
dzięki czemu unikam niezręcznego kontaktu wzrokowego ze ślizgonem.
Czuję jednak, jak jego ręka okrywa moją, a jego długie palce splątują się z moimi w uścisku. To odruch bezwarunkowy, nawet nie myślę, tylko biernie dopasowuje swoją dłoń do tej należącej do ciemnowłosego.
Jego kciuk zatacza delikatne kółka na mojej skórze,
a ja ledwo powstrzymuję się od zrobienia czegoś głupiego. Regulus działał na mnie tak, jak nikt dotychczas.
A ja oddałam się mu w całości już dawno temu.
— Tęsknie za tobą.
Mówię drżącym głosem, starając się nie rozpłakać. To wszystko było chore, okropne, okrutne.
Jego dłoń jest ciepła i idealnie dopasowana do mojej.
— Tu me manques, mon destin.
Nie rozumiem nic, jednak wiem, że Black używa francuskiego tylko wtedy, gdy mówi o swoich uczuciach.
I kiedy mówi do mnie.
Dreszcze przechodzą mnie na sam dźwięk jego akcentu i głosu, którego używa mówiąc bezpośrednio do mnie.
— Ale tak będzie lepiej, mon rêve. Z daleka ode mnie będziesz bezpieczna.
Czuję jak jego dłoń chwyta za moją żuchwę, po czym odwraca ją w swoją stronę. Jego oczy połyskują, zupełnie tak jak kiedyś, a usta ma delikatnie rozchylone.
Ślizgon przyciska swoje wargi do mojego czoła, składając na nim czuły pocałunek. Każda komórka w moim ciele zaczyna płonąć, mimo tego, że przez słowa które powiedział, chce mi się płakać.
Wiem jednak, że ma rację.
Lecz czy chciałam być bezpieczna, gdy moje serce rozdzierało się z tęsknoty?
Chłopak powoli wstaje z kanapy i nie ogląda się za mną, krocząc zdecydowanym krokiem w stronę drzwi.
Zostaję sama. Razem ze swoimi myślami oraz ochotą pobiegnięcia za nim i wpadnięcia mu w ramiona.
Zakochałam się jak diabli, wpadłam po uszy dla osoby, którą powinnam się conajmniej brzydzić.
Życie okrutnie ze mnie kpiło.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top