ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

xx.❝Dlaczego nie poprosiłeś?❝

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

NIE POWIEDZIAŁAM RODZICOM O TAJEMNICY AEGONA PRZEZ CAŁE WAKACJE. Fiona również.

Nie do końca wiem dlaczego, ale nie mogłam puścić pary z ust. Wielokrotne rozmowy z moją siostrą zawsze kończyły się na jednym wniosku, który brzmiał: musimy im powiedzieć.

Ale mimo to, dalej tego nie zrobiłyśmy. I jak swoją postawę mogłam wytłumaczyć dalszą empatią i miłością którą darzyłam Aega w moim sercu, tak Fiony nie potrafiłam zrozumieć.

Szczególnie podkreślając jej obrzydzenie do całej ideologii czystej krwi.

Stojąc na peronie razem z rodzicami, Fioną i Aegonem czułam się dziwnie. Nie tylko przez fakt, że wysiadałam w ten pociąg po raz ostatni, ale też przez Aegona i jego sekret. Nie wspominając nawet o tym, że ciągle czułam na sobie palące spojrzenie człowieka, o którego istnieniu próbowałam zapomnieć przez ostatnie dwa miesiące.

— Nie mogę uwierzyć, że moje kolejne dziecko kończy szkołę — mówi nasz ojciec, kładąc mi rękę na ramieniu. Wzdycham cicho, przytakując, a Fiona rzuca rodzicom swoje zirytowane spojrzenie stojąc z założonymi rękoma. — Jesteście naszą dumą. Pamiętajcie o tym.

Uśmiecham się cierpko słysząc te słowa, po czym ściskam ojca na pożegnanie. Wyłapuję parę siwych włosów na jego ciemnym, granatowym płaszczu.

— Nie pamiętam, kiedy stałeś się tak uczuciowy, Alfred — rzuca nasza matka, poprawiając dłonią swój idealnie ulizany kok. Obejmuje mnie ramionami, po czym pociera moje plecy w iście matczynym geście.

— Na starość ludzie stają się bardziej wrażliwi, Betsy.

Uśmiech wpływa na moją twarz, gdy słyszę drobną przepychankę moich rodzicieli. Dużo mogłam im zarzucić, jednak nie małżeństwo bez miłości. Kochali się jak diabli.

Gdy w końcu podchodzę do mojej siostry, jej wyraz twarzy delikatnie się zmienia. Przestaje być aż tak zniesmaczona jak wcześniej. Uroczo.

— Pisz do mnie, dobrze? O wszystkim.

Przytakuję, wiedząc dokładnie o co jej chodzi. Zahaczam wzrokiem o wisiorek, który podarowałam jej na święta i uśmiecham się jeszcze szerzej.

— I nie wpakuj się w kłopoty.

Parskam śmiechem na jej słowa.

— Tego nie mogę ci obiecać.

Na twarz Fiony wpływa coś, co ma chyba przypominać uśmiech. To spory sukces.

Wręczcie mi medal.

— Uważaj na siebie.

Mówię, zanim moje nogi ruszą w stronę wejścia do pociągu. Macham im jeszcze przelotnie, nie czekając na brata, jak to miałam w zwyczaju.

Ograniczyłam interakcje z nim do dosłownego minimum. Nawet bagaż dam radę wnieść sama.

Gdy do moich nozdrzy dociera charakterystyczny zapach wnętrza pojazdu, uśmiecham się sama do siebie. Jak dobrze jest tu wrócić.

Nie muszę długo szukać, gdyż moich przyjaciół słychać z daleka. Jak zawsze, z resztą.

I mimo posiadania przywileju dostania własnego dormitorium, jako prefekt naczelny, oraz spokojnego miejsca w pociągu, nie skorzystałam z tego.

Nie zniosłabym tej drogi bez kwaśnych, jabłkowych żelków Glizdka.

Wchodząc do przedziału, nie jestem w stanie się nawet obrócić gdyż cztery ciężkie sylwetki przygważdżają mnie do ziemi.

— James, weź te okulary z mojej twarzy!

— Nie są na twojej twarzy, są na mojej!

— Na mojej też, frajerze! Black, wara z tą stopą bo ci ją odpierdolę!

— Addie! Nie mów tak do mnie, ja się tylko stęskniłem!

— Ja za twoimi stopami niekoniecznie! Brunon, co ty do cholery robisz?

— Nie wiem! Padme chyba złamała mi nos...

— Mam nadzieję, że mi się udało!

W końcu udaję mi się zrzucić z siebie cielska tych niereformowanych idiotów, a czyjaś ręka wciąga mnie w górę i pomaga mi stanąć na nogach.

— Luniu, dziękuję — mówię, puszczając dłoń gryfona, w zamian obejmując jego szyję ramionami. Remus, przez to, że wzrostem przewyższał nas wszystkich, musiał się przy tym porządnie uchylić. — Tęskniłam.

— M-hm, ciotka przywiozła mi w wakacje zapas irlandzkiej czekolady. Muszę ci ją jakoś przemycić.

— Zdecydowanie, musisz.

Mówię, odsuwając się od tego dryblasa aby zobaczyć jego twarz. Ma kilka nowych blizn, jednak te dodają mu tylko uroku.

— Adelaide, James został prefektem!

Mówi Syriusz, który podnosi się aby ustać obok mnie, a ja przez chwilę nie przyswajam tej informacji.

James prefektem?

— I to naczelnym!

Dopowiada Potter, który pomaga podnieść się Padme i Bruno za moimi plecami. Jest tu trochę tłoczno, przedział nie jest jakiś ogromny ale nie zamieniłabym tego na nic innego.

Chwila.

James prefektem naczelnym?

Moja szczęka chyba uderza o podłogę, bo nie mogę wyjść ze zdziwienia.

— Chyba jakiś pomyleniec przysłał ci tę przypinkę.

Mówię wskazując palcem na element przyczepiony do czerwonego podkoszulka Rogacza. Ten tylko głupio się uśmiecha i zajmuje miejsce obok okna.

— Kochana, widzimy się na patrolach.

Prycham śmiechem, po czym usadawiam się obok Glizdogona. Peter jak zwykle, siedzi na miejscu obok drzwi, czytając proroka codziennego, w drugiej dłoni trzymając jego ulubione kwaśne żelki.

Czuję jak coś w miarę lekkiego układa mi się na ramieniu, po czym czuję jak długie, czarne włosy muskają mój policzek i wiem już, że to moja Zabini.

Bez słowa sięgam po jabłkową przekąskę, a w zamian dostaję pełne pogardy spojrzenie Glizdka.

— Też za tobą tęskniłem, Adelaide.

Lekki uśmiech wkrada się na moje usta, gdy Peter podsuwa paczkę w moją stronę.

•••

Hogwart co roku uderzał we mnie tak samo, wprawiał mnie w melancholię i chwilowe roztargnienie. Widok duchów rezydentów witających wszystkich uczniów na wejściu do Wielkiej Sali sprawiał we mnie poczucie nostalgii, a gwiaździste niebo wyczarowane na suficie zapierało dech w piersiach.

Zupełnie jakbym znów była tu pierwszy raz.

Poprawiam przypinkę prefekta naczelnego, siadając na moim stałym miejscu. Witam się ze znajomymi z roku, ale mój wzrok ciągle świdruje całe pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś.

A raczej kogoś.

Ataków na mugolaków i ich rodziny stawało się coraz więcej. Na pierwszy rzut oka można było zauważyć braki, i to, jak coraz więcej uczniów decydowało się na kontynuacje nauki w domu, bądź zaprzestanie jej na okres wojny.

Wojny.

Nie została wypowiedziana wprost, ani ogłoszona, jednak jej widmo wisiało nad nami wszystkimi od dłuższego czasu. Gdzie bym nie spojrzała, tam poważna twarz ministra Minchum łypie na mnie wielkimi, ciemnymi oczami. Każdy czyta proroka i każdy doszukuje się większej ilości informacji w obawie o życie swojej rodziny czy przyjaciół.

W Wielkiej Sali panuje gwar, jeden z większych, który jest kompletnie zrozumiały. Skupiam swój wzrok na Dumbledorze, który nie wydaje się szczególnie przejęty tą całą sytuacją.

McGonagall za to, wygląda jakby conajmniej drugi raz osiwiała. Sprout świdruje wzrokiem po stole naszego domu, chyba sprawdzając ilu z nas ubyło.

— Drodzy uczniowie! — wykrzykuje wręcz dyrektor, wychodząc na charakterystyczną dla niego mównicę. Cała sala cichnie, jak za użyciem zaklęcia wyciszającego. — Niezmiernie miło jest mi was przywitać w nowym roku szkolnym! Bez was Hogwart jest niezwykle pusty.

Dumbledore unosi ręce delikatnie w górę, a ja czuję jak Bruno z naprzeciwka łapie mnie za dłoń.

To był dla niego trudny czas. Mary McDonald postanowiła zostać w domu, razem ze swoimi rodzicami, ze względu na szczególne nasilenie się aktywności śmierciożerców. Mimo tego, że Brunon naprawdę starał się myśleć pozytywnie, wszyscy wiedzieliśmy jak wiele obaw go nachodzi.

Ściskam dłoń Scamandera w ramach wsparcia, a ten posyła mi blady uśmiech. Jego wzrok jednak co chwilę zahacza o stół gryffindoru i jej miejsce. W którym nie ma nikogo.

— Ze względu na wiadomą nam wszystkim sytuację, od dziś na terenie naszej szkoły będziecie mogli spotkać aurorów, którzy są tutaj aby dbać o wasze bezpieczeństwo. Stąd też, naprawdę proszę, aby uczniowie nie-magicznego pochodzenia wracali do swoich dormitoriów od razu po zakończeniu lekcji.

Albus Dumbledore wzdycha pod nosem, a wszyscy posyłają sobie zdziwione spojrzenia. Aurorzy?

Ten rok nie mógł być dziwniejszy.

— Jednakże pamiętajcie również, że w Hogwarcie ci, którzy o pomoc poproszą, zawsze ją otrzymają. Pora na posiłek, smacznego!

W Hogwarcie ci, którzy o pomoc poproszą, zawsze ją otrzymają.

Słowa te, obijają mi się głośno po głowie kiedy moje spojrzenie krzyżuje się z tym, którego szukałam nieświadomie od samego początku.

Zielony odcień jego oczu wsiąka we mnie jak woda w gąbkę, czuję jego spojrzenie na całej sobie.

Dlaczego nie poprosiłeś?

•••

Czarne jezioro od zawsze było miejscem, w którym mało kto przesiadywał. Może ze względu na stworzenia żyjące pod powierzchnią zimnej wody, a może była to kwestia całkiem sporej odległości od zamku.

Ja jednak lubiłam tu przychodzić. Pomagało mi to oczyścić myśli, gdy nie miałam możliwości udać się na moją ukochaną wierzę astrologiczną.

Powietrze tutaj jest bardziej rześkie, a wiatr jakby zwalnia swoje tępo, szanując pokój i harmonię która tutaj panuje. Trawa zdaje się być bardziej zielona, a słońce rzuca więcej blasku dookoła.

— Wszystko w porządku, Adelaide?

Pyta mnie Peter, rozciągając nogi na kocu na którym siedzimy.

Co jakiś czas przychodził tutaj razem ze mną, a mi to jakoś szczególnie nie przeszkadzało. Czasem i Glizdogon potrzebował się komuś wygadać, poprosić o radę, a huncwoci nie zawsze byli do tego odpowiedni.

Nie, żebym ja była. Ale z pewnością bardziej niż oni.

— Wszystko okej — odpowiadam po chwili ciszy, wyrywając się tym samym z rozmyśleń. — Po prostu... Dużo się teraz dzieje.

Pettigrew przytakuje, odwracając swój wzrok w stronę jeziora.

Cisza pomiędzy mną, a huncwotem nie jest ciężka. Oboje wsłuchujemy się w odgłosy przyrody i szum płynącej wody.

Nawet nie wiem kiedy niebo zaczyna robić się szare. Dosłownie jakby czas tutaj nie upływał.

— Wiem o tobie i Regulusie.

Rzuca Glizdogon, a ja przez chwilę nie przyswajam tej informacji przez to, jak łagodnie została ona przekazana. W jego tonie nie było ani grama złości, zawiedzenia czy żalu. Blondyn wyglądał, jakby dowiedział się o moim powiązaniu z jakimś krukonem który podpadł Jamesowi, nie śmierciożercą.

— Słuchaj, Glizdek, ja ci to wszystko wytłumaczę, naprawdę ja-

— Hej, uspokój się — mówi gryfon, kładąc jedną dłoń na moim ramieniu, a drugą chwytając niebywale drżące dłonie. Posyła mi przy tym delikatny uśmiech, a ja czuję jak dezorientacja przechodzi przez całe moje ciało. — To nic złego. Pamiętasz, jak na piątym roku podobała mi się Andromeda?

Prycham nerwowym śmiechem, na wspomnienie Petera wzdychającego do starszej kuzynki Syriusza. To prawda, Andromeda była niczego sobie.

Ale ta sytuacja nie miała nawet podjazdu do tej, w którą ja się wplątałam.

— To nie to samo, Pete.

Odpowiadam, ściskając dłońmi jego pulchną, ciepłą dłoń. Chłopak wzdycha tylko, starając się podtrzymać na twarzy coś, co będzie dalej choć trochę przypominać uśmiech.

— Wiem. Chciałem ci to powiedzieć, żebyś miała świadomość, że masz we mnie wsparcie. I, że nie powiem tego chłopakom. Gdybym chciał, to powiedział bym im już dawno.

Mrugam parę razy starając się odgonić łzy wdzięczności z moich oczu. Czułam się okropnie z faktem, że nie powiedziałam mu o tym wcześniej. Powinnam to zrobić.

Jestem okropną przyjaciółką. Cholernie najgorszą.

— Nie jesteś zły? Za to, że ci nie powiedziałam?

Pytam tak cicho, że ledwo słyszę mój własny głos, a Glizdogon prycha pod nosem.

— No coś ty. Na początku może trochę byłem, ale później wszystko zrozumiałem. Dlatego też nie powiedziałem o tym chłopakom. Oni by nie zrozumieli.

Przytakuję delikatnie głową na jego słowa, ciągle będąc zdumiona przez to, jak spokojnie zareagował na to wszystko Peter.

Nie ocenił mnie. Nie zostawił. Nie porzucił.

Mimo tego, że to przed nim zataiłam.

A teraz widzę w tej sytuacji odbicie innej, dużo dla mnie trudniejszej.

Merlinie, daj mi sił.

— Powiem im. W odpowiednim czasie.

— Wiem, Addie. Musisz się tylko przygotować na to, że odpowiedni czas nigdy nie nadejdzie, dopóki sama o tym nie zadecydujesz.

•••

Ósmy września był dniem, do którego odliczałam wcale nie ze względu na coś ekscytującego. Odliczałam, bo chciałam mieć już go za sobą.

Przez ostatnie dni Remus był pod ciągłą obserwacją madame Pomfrey, a dzięki jej propozycji praktyk, ja również mogłam mieć na niego oko.

Był naprawdę zmarnowany. Doby poprzedzające pełnie wysysały z jego wątłego ciała całą energię.

Dlatego też, w sam dzień pełni powiedziałam wprost Poppy (bardzo uparła się, abym mówiła do niej po imieniu, chociaż ciągle zdarza mi się o tym zapominać), że wiem o futerkowym problemie Lupina, i przyjdę nad ranem aby pomóc jej ze wszystkim. Przyjęła to ze stosunkowym spokojem.

W przeciwieństwie do mnie.

Byłam rozdygotana i roztrzęsiona przez myśl, że życie mojego przyjaciela będzie w dużym stopniu zależało ode mnie. Mój jeden błąd może kosztować go życie.

Dokładnie liczyłam każdy schodek, po którym wchodziłam aby dostać się do wieży astronomicznej. Wiedziałam, że zważywszy na stres, który opanowywał całe moje ciało, nie zasnę tej nocy, a wizja spędzenia jej na wpatrywaniu się w gwiazdy (i wypatrywaniu moich przyjaciół) wydawała się być najprzyjemniejszym wyborem ze wszystkich możliwych.

Pięćdziesiąt osiem schodków. Tyle dokładnie ich było.

Gdy ogarnia mnie mój ulubiony półmrok, delikatny uśmiech wpływa na moją twarz. Tak bardzo za tym tęskniłam.

Zmierzam dalej, naciągając rękawy swojego ogromnego, ciemnego swetra na dłonie, gdyż wrześniowe noce zaczynały robić się dość chłodne.

I przysięgam, że spodziewałabym się absolutnie wszystkiego, ale nie tego co zobaczyłam przed sobą.

Narcyza Black, w całej swej okazałości stała opierając się jedną dłonią o balustradę wieży. Jej jasne, popielate blond włosy spływały kaskadami po plecach okrytych długą, skórzaną kurtką. Na bladą twarz padały snopy światła, które odbijał księżyc w pełni. Usta ściągnięte miała w grymasie, a oczy w pół otwarte, spoglądające na mnie tajemniczo.

Wstrzymuję oddech, starając się zmusić moje sparaliżowane kończyny do ruchu.

— Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu jest — mówię, starając się utrzymać miły i życzliwy ton. — Już sobie idę.

Rzucam, a gdy odwracam się na pięcie gotowa, aby wystrzelić przed siebie, słyszę:

— Zaczekaj. Adelaide, prawda?

Odwracam się powoli, widząc, że Blackówna zrobiła kilka kroków w moją stronę. Czego ona ode mnie chciała?

Przytakuję delikatnie na znak potwierdzenia, nie wiedząc co innego mogłabym powiedzieć.

— Możemy porozmawiać? Przyszłam tu specjalnie po to.

Marszczę brwi słysząc pytanie ze strony Ślizgonki, ale nim zdążę to przemyśleć rzucam ciche tak pod nosem. Na gacie Merlina, czy kiedykolwiek przyjdzie mi podjąć odpowiedzialną i racjonalną decyzję?

Wychodzę więc na punkt widokowy, słysząc jak Narcyza wchodzi na niego za mną. Pocieram swoje ramiona, próbując wykrzesać z tego gestu trochę ciepła.

Niebo jest dzisiaj przepiękne.

— Więc, o czym chciałaś porozmawiać, Narcyzo?

Pytam, bez zbędnych ogródek oczekując takiej samej odpowiedzi. Blondynka bierze głęboki oddech i wlepia we mnie spojrzenie swoich wielkich oczu.

— Co zrobiłaś Regulusowi?

Prycham pod nosem, słysząc jej słowa. Co ja mu zrobiłam? Czy ona jest poważna?

— Słucham? Chyba nie rozumiem o co ci chodzi.

— Wydaje mi się, że doskonale rozumiesz. Nie śpi, zapomina o jedzeniu, wygląda jak duch samego siebie. Nikomu nie chciał niczego powiedzieć, aż w końcu zasnął przy mnie w pokoju wspólnym, i przez sen zaczął wołać twoje nazwisko — wyrzuca z siebie Black, będąc tak agresywna, jak jeszcze nigdy. Zawsze wydawała mi się najspokojniejsza z nich wszystkich, najwyraźniej się myliłam.

Chwila, Regulus wołał mnie przez sen?

— Co mu zrobiłaś, Fauntleroy? Zastraszyłaś, dolałaś amortencji do herbaty? — prawie, że wykrzykuje blondynka, wyjmując zza paska swoją różdżkę i przykładając ją do mojej szyi. Opieram się ramionami o barierkę, starając się zachować względny spokój. — Może wy, zdrajcy krwi, myślicie, że z momentem przydzielenia nas do slytherinu przestajemy się martwić o swoich bliskich, jednak, ku waszemu rozczarowaniu, tak nie jest. A ja wiem, że coś mu zrobiłaś i nie pozwolę na to, aby go to zniszczyło.

Przełykam ślinę, czując zimne drewno przytknięte do mojej skóry. Bladoniebieskie oczy dziewczyny przeszywały mnie na wskroś. Nie mogłam wymusić z siebie ani jednego słowa. Jestem niemal sparaliżowana.

— Mów!

— Nic mu nie zrobiłam! — pękam, wykrzykując te słowa w stronę Ślizgonki. — Może zapytaj swojego kuzyna, co on mi zrobił! Jak ukrywał przede mną przez tyle miesięcy, że nosi mroczny znak na ramieniu, jak kłamał mi prosto w oczy!

Zaskoczenie formujące się w oczach Narcyzy, otrzeźwia na chwilę mój umysł. Jej różdżka odsuwa się od mojej szyi, a dłoń opada na dół.

Na jej twarzy formuje się żal. Czysty żal i dezorientacja.

— Regulus dołączył do Czarnego Pana?

Kiwam głową, przełykając boleśnie sterczącą mi w gardle gulę. Oczy dziewczyny stojącej przede mną błyszczą jak dwie szklane kulki, a pojedyncza łza ucieka w dół jej policzka.

Szczerze mówiąc, myślałam, że o tym wie.

— Łączyło was coś, prawda? Teraz to widzę — szepcze, chowając różdżkę za pasek. Ja tylko wpatruję się w nią bez słowa. — Dlatego taki jest. Bo się dowiedziałaś. I nie chcesz mieć z nim nic wspólnego.

Przełykam głośno ślinę, starając się utrzymać wręcz bolesny dla mnie kontakt wzrokowy z blondynką. Nie wiedziałam jak mam jej odpowiedzieć i jak wiele mogę jej wyjawić.

Chociaż czy teraz to miało jeszcze jakieś znaczenie?

Black bierze głęboki oddech i zanim jestem w stanie zarejestrować, co robi, chwyta za moje obie dłonie. Jej, niespodziewanie, ciepły uścisk wręcz parzy moją skórę.

— Wiem, że po tym jak groziłam ci różdżką może to wyglądać niepoważnie, lecz błagam, pomóż mi go uratować — mówi, zachowując nadal powagę na twarzy Narcyza. Mimo łez w jej oczach, dalej hardo trzyma się na prostych nogach, z postawą wysoko urodzonej damy. — Dzięki Regulusowi nie musiałam do nich wstępować. Nie mogę go tak zostawić.

Wbijam swój wzrok w podłogę, starając się poukładać wszystkie moje myśli.

Regulus o mnie myśał. Do tego stopnia, że mamrotał o mnie przez sen.

Regulus nie spał i nie jadł. Przeżywał to wszystko gorzej niż ja.

Regulus sprawił, że jego kuzynka nie musiała dołączać do tej bandy popaprańców. Uratował ją.

Ale Regulus również kłamał mi w żywe oczy, nie tylko na swój temat, ale też mojego brata.

Mojego małego braciszka.

Jak miałam mu ponownie zaufać? Na tyle, aby próbować go z tego wszystkiego wyciągnąć i narazić siebie i swoich bliskich.

— Narcyzo — zaczynam, nadal czując uścisk na swoich dłoniach. Jasnoniebieskie tęczówki lustrują moją twarz i rozliczają ją z każdej emocji jaka tylko na nią wpłynie. — Wiesz, że to niemożliwe. Zdrada oznacza pewną smierć.

Ślizgonka kręci głową, puszczając moje dłonie w akcie rozżalenia. Zdrowy rozsądek mówi mi jedno, jednakże serce chce wierzyć w to, że dla Regulusa nie jest jeszcze za późno.

Nigdy nie ufaj Blackom, przechodzi przez moją głowę. Czyżby moja babcia się co do tego myliła? Czyżby Dorothy zbyt pochopnie ich oceniła?

Czy może czekał mnie kolejny, bolesny kubeł zimnej wody, który udowodni mi jak żałośnie naiwna jestem, rozważając to wszystko?

— Musi być jakiś sposób.

Mrocznego znaku nie da się usunąć. Przynależności do rodu Blacków też nie. Ani nie da się uciec przed przeznaczeniem, które wrogo łypało na wszystkich, którzy choćby planowali zdradę na Czarnym Panie.

Ale...

W Hogwarcie ci, którzy o pomoc poproszą, zawsze ją otrzymają.

Chyba mam pomysł.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top