ROZDZIAŁ CZTERNASTY
xiv. ❝Nie zostawiaj mnie, proszę❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
REGULUS STALE I NIEPRZERWANIE MNIE UNIKA. Traktuje niczym płomień ognia, którym mógłby się sparzyć i zranić za pośrednictwem zaledwie krótkiego kontaktu. Ja w zamian robię dokładnie to samo.
Sama nie wiem czego w z zasadzie oczekiwałam i próbuję jak najszybciej przestać o tym myśleć.
Bo jak mogę w ogóle oczekiwać, że ten pocałunek cokolwiek dla niego znaczył?
Ciągnęło nas do siebie od samego początku, jednakże oboje dobrze wiedzieliśmy w jakim położeniu się znajdujemy. Nie mogliśmy zrobić tego, co zrobiliśmy. Jeśli już przekroczyliśmy granicę to musimy odłożyć ten dziecinny wyskok w zapomnienie i żyć tak jak dawniej. Nienawidząc się i będąc naturalnymi wrogami.
Bo tak jak w naturze - przykładowo, od wieków wampiry są największymi wrogami wilkołaków i nie mają absolutnie żadnych szans na to, aby się to kiedykolwiek zmieniło. Zupełnie identycznie jest ze mną i Blackiem. Nie jest nam pisana chociażby neutralna ścieżka.
Tylko, że ja tak nie potrafię.
Nie chcę przyznać sama przed sobą, że do Regulusa Blacka ciągnie mnie coś więcej niż tylko sam, samiutki, samiuteńki fizyczny pociąg. Ale tak właśnie jest. I cholernie mnie to boli.
Bo jak mogę dostrzegać w nim coś więcej, a on we mnie nic oprócz głupiej, irytującej dziewuchy?
Chyba oszalałam.
Wzdycham gdy ukochany przez trybuny D'Angelo zaczyna swoją monotonną przemowę przed dzisiejszym meczem quidditcha. Otulam się mocniej grubym, puchońskim szalikiem i podaję Syriuszowi taki sam, należący oryginalnie do Padme. Łapa tylko uśmiecha się pod nosem przed tym jak zakłada go na siebie.
Scamander siedzący po mojej prawej macha energicznie w stronę Zabini, która ściska dłoń z Blackiem. Oboje wyglądają na zdeterminowanych i pewnych swojego zwycięstwa.
Trafiła kosa na kamień.
James w tym czasie wygląda jakby miał za moment wybuchnąć. Co chwilę obija się o moje spięte nogi i gada coś sam do siebie o pewnej (jego zdaniem) przegranej Ślizgonów. Zajmująca obok niego miejsce Lily co jakiś czas szturcha go mocno w ramię mówiąc głośno, że to tylko głupi sport, co powoduje dodatkowe oburzenie okularnika.
Mecz rozpoczyna się wraz z dźwiękiem gwizdka, a ja biorę głęboki oddech i odruchowo chwytam Syriusza za nadgarstek. Oby nam się udało. Zabini włożyła naprawdę wiele wysiłku w to aby przygotować naszą drużynę do tego meczu.
— Czy Ślizgonom uda się wygrać dzisiejszy mecz? Druga przegrana pod rząd pogrąży ich przecież zupełnie! Za to kapitan Hufflepuffu wygląda na bardzo pewną swego! OOO, DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA HUFFLEPUFFU, psiakrew, ależ to było nieeesamowite!
Gdy tylko kafel wyrzucony mocno przez moją przyjaciółkę przelatuje przez obręcz przeciwnika, całe trybuny podnoszą się na proste nogi w euforii. Głośny wiwat roznosi się echem po boisku, a obok siebie słyszę tylko jak Łapa krzyczy różne (często niecenzuralne), motywujące teksty w stronę zawodników.
Tak w zasadzie to głównie do jednej zawodniczki.
D'angelo w zupełności próbuje udawać, że jest w pełni bezstronny, jednak jego komentarze nie pozostawiają żadnych złudzeń, że pragnie zwycięstwa Hufflepuffu niemal tak samo jak my.
Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.
— Black zauważa znicza! JONES I ZABINI WYKONUJĄ MANEWR PORSKOWEJ, CO SIĘ TU WŁAŚNIE WYDARZYŁO!
Po trybunach roznosi się jeszcze głośniejszy aplauz niż dotychczas, a ja uśmiecham się szeroko gdy dostrzegam jak Gwen i Padme zbijają ze sobą piątkę na boisku i to jeszcze trakcie lotu. Obie wyglądają niesamowicie, jakby zostały do tego po prostu stworzone.
Carrow korzystając z chwili nieuwagi Puchonów zdobywa punkty dla Slytherinu. Trybuny węży nagle podnoszą się, a ich okrzyki docierają aż tutaj. Słyszę wiązankę przekleństw z ust Brunona i narzekanie Jamesa.
Ja sama tylko siedzę i pokornie czekam na dalszy rozwój gry. Mówiąc szczerze, nie mam bladego pojęcia kto dziś wygra. Szanse są wyrównane od momentu gdy tylko Padme objęła stanowisko kapitana naszej drużyny.
— Oba składy idą łeb w łeb! Widzicie tę determinację w oczach Blacka? On wie, że Ślizgoni nie mogą dopuścić do przegranej!
Zaciskam dłonie w pięści na widok Croucha Juniora obijającego się mocno o bok mojej przyjaciółki, niemal zrzuca on ją z miotły.
— Kolejne dziesięć punktów dla Hufflepuffu! Borsuki wysuwają się na prowadzenie! Co za cudowny dubel! Aj, Crouch pokazuje nam swoje pazurki!
Syriusz na słowa D'Angelo chwyta mnie za ramię tak gwałtownie, że przez chwilę mam ochotę go za to uderzyć. W tym samym czasie węże zdobywają kolejne dwa wrzuty.
Przekręcam głowę i ledwie zauważam, że Alecto Carrow z całą swoją siłą odbija piłkę. Nie robi tego jednak w stronę zawodników.
Robi to perfekcyjnie w stronę trybun.
Momentalnie robi mi się niedobrze, gdy widzę niemalże jak w zwolnionym tempie lecącą wprost na mnie ciężką piłkę.
Nie wiem nawet konkretnie kiedy ale trybuny cichną. Z ust pojedynczych osób wydobywa się ciche westchnięcie, nic więcej. Ta katastrofa dzieje się zaledwie w przeciągu paru sekund, ja jednak czuję jakby mijały długie godziny.
Zaciskam mocno oczy czekając na bolesne spotkanie mojego ciała z owym przedmiotem. Nic takiego się jednak nie dzieje. Nie czuję bólu, nie czuję nic.
Słyszę nagłe, głośne krzyki i ogromny aplauz, a gdy korzystając z chwilowej odwagi powoli uchylam oczy i zaglądam przed siebie, przed oczami widzę męską, dużą dłoń. Wprost przede mną znajduje się sam przeklęty Regulus Black.
Nie jestem w stanie zatrzymać mojego serca, które na jego widok momentalnie zaczyna pompować szybciej krew. Odnoszę wrażenie, że zaraz wyrwie mi się z piersi i ucieknie daleko stąd.
Nasze spojrzenie spotyka się tylko na krótki moment, ale to wystarczy aby jego zielone, przenikliwe oczy kolejny raz czytały ze mnie jak z otwartej księgi. Czuję jak dziwny dreszcz przechodzi po moim karku gdy zimny powiew wiatru okrywa moją zdziwioną twarz. Kapitan Ślizgonów bez słowa odlatuje.
— BLACK RATUJE TRYBUNY, CÓŻ ZA BOHATERSTWO! WIELKIE BRAWA!
Gra znowu się rozpoczyna lecz ja nie jestem w stanie być na niej skupiona tak jak wcześniej. Ciągle śledzę go wzrokiem, nawet pomimo palącego spojrzenia Łapy. Wyczuwam je bez problemu, tak samo jak to, że prawdopodobnie siedzi teraz z wielkim oburzeniem na twarzy.
Największa drama queen jaką znam.
— ZABINI ŁAPIE ZŁOTY ZNICZ! HUFFLEPUFF WYGRYWA, PUCHONI WYGRYWAJĄ!
Całe trybuny podnoszą się do krzyków i oklasków, a z siedzeń obok słyszę tylko ciągłe skandowane przez uczniów hasło: ZABINI TO NASZA BOGINI.
Przez chwilę nie dociera do mnie to co się dzieje. Widzę szczęście w oczach przyjaciółki gdy cała drużyna rzuca się na nią aby otoczyć w mocnym uścisku.
Razem z resztą moich przyjaciół jak najszybciej próbuję dostać się na dół, a następnie łapię przyjaciółkę w ramiona. Gdy tylko ją puszczam, Black i Potter unoszą ją w górę, i sadzają na swoich barkach, a ja ściskam w euforii Gwenog stojącą nieopodal.
Jednak kątem oka nadal widzę jak znajomy Ślizgon wpatruje się we mnie nieco zawiedzionym wzrokiem.
•••
Huczna impreza w pokoju wspólnym Hufflepuffu trwa w najlepsze, a po tym jak D'Angelo przechodzi przez drzwi z wielką kratą ognistej rozkręca się ona na dobre.
Pisk radości Zabini roznosi się po pomieszczeniu gdy Łapa unosi ją znienacka, a ona w ostatnim momencie zaczepia swoje nogi na jego biodrach. Śmieję się cicho pod nosem na ten widok rzucając Jamesowi jednocześnie znaczące spojrzenie, a on w odpowiedzi uśmiecha się zawadiacko i zaczyna wykrzykiwać na cały głos niemal w zapętleniu: gorzko!
Reszta uczniów wcale nie próżnuje i po chwili całe pomieszczenie obejmuje skandowany przez Pottera wyraz. Poklaskuję razem z innymi uśmiechając się jak głupia w stronę Bruna, który tak samo jak ja klaszcze razem ze stojącą obok niego, obejmującą go Mary.
— Przestańcie! Nikt nie będzie przecież nikogo cało-
Poważny (na pozór) apel Padme przerywa Syriusz, który ściąga ją jednym ruchem na ziemie i w tym samym momencie namiętnie całuje. Cały pokój obejmują oklaski, gwizdy i krzyki, a moja przyjaciółka wcale nie protestuje wobec tego co się dzieje.
Rogacz w tym czasie łapie za otwartą butelkę ognistej whisky i rozlewa jej zawartość do kubków znajdujących się najbliżej osób. Obejmuję stojącą obok mnie Jones w pasie, a ona, o wiele, wiele wyższa ode mnie przekłada swobodnie rękę na moje barki.
Muzyka, którą leci w tle sprawia, że coraz więcej ludzi zaczyna pląsać wokół nas, a James powoli zmienia się w puchońską striptizerkę.
Nie żartuję, odprawia dziwny taniec z szalikiem naszego domu na szyi.
Wlewam w siebie całą zawartość kubka na raz i oddaję się w pełni zabawie. Wygraliśmy, pora świętować.
Mieszam się szybko w tłumie tańczących naokoło ludzi, gdy razem z Jones decydujemy się na taniec. Moja długa, ciemna spódnica obraca się przy każdym najmniejszym ruchu, a sznurówki trampek rozwiązują się niezauważanie.
Trudno, najwyżej się przewrócę.
Po chwili wspólnego pląsania ktoś mną obraca, a nad sobą widzę twarz rozweselonego Remusa. Uśmiecham się do niego i chwytam za obie jego dłonie.
Lupin jest zdecydowanie moim ulubionym partnerem do tańca. Razem z nim mogę tańczyć do białego rana i startych pięt.
Nie wiem nawet po jakim czasie schodzimy z parkietu, ale jednego jestem pewna – będę mieć jutro solidne zakwasy.
Imprezowanie jest jednym ze stałych elementów życia w Hogwarcie i o dziwo, naprawdę czasem to lubię.
Ale tylko czasem.
— Adelaide!
Obracam się momentalnie jak oparzona na dźwięk głosu Severusa. Momentalnie cały wypity przeze mnie alkohol wyparowuje.
No jak zwykle piach w oczy.
Snape stoi przede mną cały zziajany, jego szata jest pognieciona, a oddech ma nierówny.
— Co się stało, Sev?
Chłopak łapie mnie za dłoń i kieruje się szybko w stronę wyjścia. Nie wyrywam się tylko spokojnie ponawiam zadane wcześniej mu pytanie.
— Jak mogłaś mi o tym nie powiedzieć! W ogóle, wiesz jak ciężko jest się przedrzeć przez tę chmarę bydła?
Ślizgon zatrzymuje się dopiero gdy jesteśmy już na korytarzu. Wcześniejszy gwar zostaje zagłuszony wraz z zamknięciem solidnych drzwi, a ja zakładam ręce na piersi. Severus przeciera dłonią swoje oczy i podpiera się o ścianę.
O czym mu niby nie powiedziałam?
— Regulus mi powiedział. Wygadał się od razu jak tylko wszedł do dormitorium.
Co za kretyn. Oczywiście, że mu powiedział.
A Severus teraz weźmie to za swoją życiową misję.
Biorę głęboki oddech zanim się odezwę. Wbijam swój wzrok w podłogę i nadgryzam swój policzek. Wstyd zaczyna palić mnie od środka. Słyszę jak Snape cicho wzdycha.
Pomiędzy nami zapada krótka ale niezręczna cisza. Taka, którą ciężko przerwać.
— Okej, dobra. To, że mi nie powiedziałaś jest mało istotne. Musisz wiedzieć, że nigdy, przenigdy nie widziałem żeby patrzył na kogoś tak, jak patrzy na ciebie.
— Z taką nienawiścią? Ja też.
Fukam, sama nie do końca wiem czemu. Czarnowłosy tylko marszczy swoje ciemne brwi i czoło. W stresie zaczynam wbijać swoje długie paznokcie w środek dłoni.
Powinnam być milsza. Sev przyszedł tutaj i stara się mi pomóc z tą całą zagmatwaną sprawą pomiędzy mną, a Blackiem, a ja jeszcze rzucam fochami na prawo i lewo.
— Staram się was zrozumieć — mówi spokojnie Ślizgon. — Ale nie dam tak dłużej rady. Oboje chodzicie nabuzowani i wściekli na niewiadomo kogo. Na mnie też odbijają się wasze miłosne perypetie.
Cisza kolejny raz wypełnia przestrzeń między nami, a ja sama nie wiem co o tym myślę. To wszystko już dawno przestało mieć dla mnie jakieś logiczne wyjaśnienie.
No i przy okazji zaraz na serio spalę się ze wstydu.
— Do czego dążysz, Severusie?
Pytam udając głupią, mimo, że wiem jakie to idiotyczne. Chłopak ciężko wzdycha i odpycha się od kamiennej ściany aby powolnym krokiem podejść do mnie nieco bliżej.
— Nie możecie się przecież unikać w nieskończoność.
— Dobrze wiesz, że to nie wyjdzie.
Moje słowa odbijają się gromkim echem w moim umyśle, nawet wtedy gdy opuszczają już moje usta.
Nie wyjdzie.
Sama nie do końca wiem co nie wyjdzie.
— Zależy mi na waszym szczęściu, Adela. Spróbuj chociaż raz zaryzykować i postawić na swoje własne dobro.
Z tymi słowami zostaje sama. Pusty, ciemny korytarz przytłacza mnie coraz bardziej, a każde najmniejsze miejsce wydaje się być dla mojej osoby teraz nieodpowiednie.
Czuję się jak element niepasujący do żadnej układanki.
•••
Spoglądam w górę i jedyne o czym teraz myślę to słowa wypowiedziane wcześniej przez Severusa. Wręcz boleśnie wybrzmiewają one w mojej głowie jak zabójcza mantra, której mimo wielkich chęci nie mogę się pozbyć.
Gwiazdy są dziś wyjątkowo piękne. Jasne punkciki układają się w przeróżne konstelacje, a gdzieś na dorośli pomiędzy nimi unosi się malutki księżyc.
Jest cudownie.
Uwielbiam patrzeć samotnie w niebo. Czuję się wtedy wolna, jakby nic więcej już nie istniało. Tylko ja i ogromny kosmos z milionem nieodkrytych tajemnic i sekretów. Wszystkie do odkrycia dla mnie.
Moje dłonie zaciskają się powoli na zimnej, metalowej obręczy. Wieża Astronomiczna jest niejako moim azylem, miejscem, w którym naprawdę czuję, że żyję, a nie tylko trwam. Lokacją w której mogę być w pełni sobą.
Chłód znów przeszywa moje ciało na wskroś jednak nic szczególnego sobie z tego nie robię. Owijam się tylko mocniej rozciągniętym, wełnianym swetrem i pocieram delikatnie dłońmi nieco zmarznięte ramiona. Oczy nadal wpatrzone mam w pełni w gwieździste niebo.
Wzdrygam się, nawet wręcz podskakuję, gdy ktoś narzuca mi coś ciężkiego na barki. Gwałtownie obracam twarz w stronę nieznajomego z bojową postawą.
Ale gdy zauważam stalowo-zielone, znajome tęczówki, od razu miękną mi kolana. Co najmniej jakbym dostała jakimś zaklęciem.
Chwytam dłońmi za ciepłą, grubą kurtkę którą mam na ramionach i owijam się nią trochę szczelniej. Bez słowa wracam do spoglądania w gwiazdy, zupełnie ignorując przybysza.
Zadziwiająco ciepła, spora dłoń Regulusa przykrywa tę moją, a ja z całej siły zapieram się aby nie odwrócić wzroku od nieba. Jego kciuk zatacza malutkie kółeczka na mojej lodowatej dłoni, a on sam wzdycha cicho pod nosem, lecz na tyle głośno, abym mogła to usłyszeć.
Moje całe ciało napina się coraz bardziej pod wpływem jego nieznacznego dotyku. Mam ochotę obrócić się i wykrzyczeć mu prosto w twarz wszystko co zbierało się we mnie przez ostatni czas.
Nie jestem w stanie powstrzymać jednej, nerwowej łzy która spływa samotnie po moim policzku. Zagryzam boleśnie wargę starając się odwrócić moją uwagę od chłopaka, a mój wzrok kieruje się w stronę gwiazdy, której ostatnimi czasy próbowałam usilnie unikać.
— Przepraszam.
Nie potrafię powstrzymać prychnięcia, które ciśnie mi mimowolnie się na usta. Prostuję się niczym struna gdy tylko Regulus podnosi moją dłoń z barierki i chwyta ją mocniej w swoją.
— Próbuję zrozumieć to wszystko, ja...
Drugą, wolną ręką wycieram mokry policzek. Nie mogąc już dłużej się zapierać wbijam swoje ciekawskie spojrzenie prosto w twarz Ślizgona.
Wygląda na zestresowanego.
Jego oczy pobłyskują odbitym od gwiazd blaskiem. Pochłaniają mnie one całą pożerając przy tym każdy najmniejszy skrawek mojej poszarpanej przez los duszy.
— Nie chcę nic do ciebie czuć.
Wyrywam gwałtownie dłoń z mocnego uścisku Blacka po tych słowach. Moja naiwność przeraża mnie czasami bardziej niż cokolwiek na tym świecie.
To nie miało najmniejszych szans się udać, a ja muszę się z tym pogodzić.
Ciemnowłosy uparcie chwyta za moją rękę ponownie, a ja rzucam w jego stronę oskarżycielskie spojrzenie. Zupełnie nie wiem czego mam się po nim spodziewać.
— Ale czuję.
Moje ciało przechodzi elektryzujący dreszcz, a oddech grzęźnie ciężko w gardle. Tępo wpatruję się w przystojną twarz ciemnowłosego, a on łapie za moją drugą dłoń.
Do mnie dalej nie docierają jego słowa.
— Nie jestem dobry w uczuciach. Tak w zasadzie, to jestem fatalny — rzuca łamiącym się głosem Black kierując swoje nieco speszone spojrzenie na ziemię. Cała drżę oczekując na ruch z jego strony. — Tak bardzo próbowałem to od siebie odrzucić, przestać o tobie myśleć.
Nie myśląc już tak dłużej nie powstrzymuję swojego grzesznego pragnienia i niepewnie przylegam do wyrzeźbionego torsu chłopaka obejmując go przy tym mocno ramionami w pasie. Wdycham kojący zapach jego piżmowych perfum i pozwalam gorącym łzom w spokoju płynąć po moich zimnych policzkach. Szorstkie dłonie Blacka głaszczą moje plecy i kołyszą mną delikatnie.
Cisza pomiędzy nami jest czymś w zupełności naszym; intymnym momentem podczas którego nie muszę nic mówić, żeby Regulus doskonale wiedział o czym teraz myślę.
— Nienawidzę cię.
Mówię i delikatnie odsuwam się od Ślizgona spoglądając w jego piękną twarz. Wycierając palcami mokre ślady z moich policzków widzę też jak kąciki jego ust powoli drgają nieco do góry.
— Ja ciebie też.
Parskam żałośnym śmiechem, zanosząc się momentalnie kolejnym spazmem płaczu. Uścisk Blacka się trochę wzmacnia, a jedną dłonią opiekuńczo naciąga on kurtkę mocniej na moje ramiona.
To absurdalne, ale płacząc w jego ramionach czuję się bezpieczniej niż kiedykolwiek.
Jego czoło opiera się delikatnie o moje, a niesforne, ciemne loki łaskoczą moją twarz. Pociągam nosem gdy jedna z rąk Blacka łapie za mój policzek głaszcząc go w uspokajającym geście. Nasze usta dzieli zaledwie parę milimetrów, czuję jego oddech na czubku mojego nosa.
— Regulus — kręcę głową wymawiając pod nosem cicho jego imię. Gula w moim gardle rośnie z każdą kolejną minutą. — Wiesz, że nie możemy.
— Powiedz tylko jedno słowo, a się odsunę.
Wstrzymuję w sobie chęć szlochu i kręcę głową czując jak łzy ponownie tworzą kręte korytarze wstydu na mojej zawstydzonej twarzy. Ta cała sytuacja jest tak bardzo surrealistyczna, kompletnie nierealna. Wręcz niemożliwa.
Czy to wszystko to sen?
Jeszcze rok temu uważałam Regulusa Blacka za chodzące zło. Kogoś, w kim nie ma choćby szczypty dobra.
Więc czemu teraz stoję w jego ciepłych ramionach?
Nasze usta stykają się powoli w tęsknym geście, a ja nie wiem czy to dzieje się naprawdę. Drżę pod jego dotykiem, a gdy jego dłoń przesuwa się nieznacznie na moją szyję, mam wrażenie, że zaraz wybuchnę.
Nasz pocałunek jest ospały i powolny. Czuję w każdym calu mojego ciała tęsknotę i czułość którą wręcz emanuje cały Regulus. Jego dłonie zostawiają swój parzący dotyk na moich plecach, a ja chcę tylko aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
Myśl o brutalnej rzeczywistości przytłacza mnie nieco bardziej niż bym chciała. Powinniśmy się rozejść, każde w swoją stronę. To nie powinno mieć miejsca.
— Nie zostawiaj mnie, proszę.
Wychlipuję sprzecznie z tym, co myślę, łapiąc jego ostrą szczękę w dłonie. Usta chłopaka unoszą się w najszczerszym uśmiechu jaki kiedykolwiek u niego widziałam, a dłonie przysuwają mnie tak, że pomiędzy nami nie istnieje żadna wolna przestrzeń.
— Nie zostawię. Już nie.
Ciepło roznosi się po mojej klatce piersiowej pod wpływem jego zapewnień, a nos Regulusa ociera się czule o mój.
Jak to się stało? Jakim cudem tak szybko wpadłam w jego sidła?
Pierwszy raz w życiu czuję coś tak silnego do kogokolwiek. Nie wiem, czy fakt, że jest to Regulus Black powinnam traktować jako przejaw szczęścia czy wyjątkowego pecha.
Unoszę głowę aby móc spojrzeć ponownie w piękne, gwieździste niebo i odnaleźć tę gwiazdę, której imiennik tyle namącił mi już w życiu. Swoją głowę niepewnie opieram o ramię Ślizgona i wtulam się policzkiem w jego miękki sweter.
Nie chcę nawet myśleć o tym, co będzie później. Przez chwilę pragnę cieszyć się chwilą i tym co jest teraz. Mimo tego nadal kotłujący się w środku mnie strach o przyszłość przyprawia mnie o solidne mdłości.
— Regulusie?
Odsuwam się od niego nieznacznie, nadal jednak pozostając w jego ciepłych objęciach. Peszę się pod wpływem jego zawstydzającego wzroku. Black kiwa głową w moją stronę na znak, abym kontynuowała.
— Damy sobie jakoś radę.
Nie wiem czy mówię to do niego czy do samej siebie. Pewna jestem tylko tego, że nic już nigdy nie będzie takie samo.
Czy to tylko nastoletnia, przelotna fantazja?
•••
Dzisiejszy dzień jest bardzo dobrym dniem. Tak jak ostatnie parę poprzednich. Przelatują mi one jak piasek przez palce i szczerze mówiąc nawet nie wiem kiedy nastaje już połowa lutego.
Luiza bierze wieczorny prysznic, a w tym czasie ja siedzę na podłodze oparta plecami o łóżko, czekając aż Padme skończy zaplatać mi warkocze.
W głowie ciągle odbijają mi się na przemian słowa Regulusa.
Czuję się jak w jakiejś tajnej konspiracji, jakbym była częścią czegoś zakazanego i nielegalnego.
Każdy najmniejszy jego uśmiech i spojrzenie sprawia, że moje ciało obejmuje nieznane mi wcześniej uczucie. Nikt nie wie o tym, że mnie i Regulusa coś łączy.
Coś. To dużo powiedziane. Szybko się pojawiło i ani ja, ani on nie wiemy co z tego wyniknie, ani czym tak naprawdę to jest.
Nasze wspólne patrole okazały się być zesłanym od losu zbawiennym darem, gdyż mogliśmy spędzać ze sobą czas bez tłumaczenia się nikomu wokół.
Zawarliśmy tym wszystkim niepiśmienny, niewerbalny pakt, którego zasad nie znam. A bardzo boję się jego konsekwencji.
— Skończone. Teraz siadaj i dopóki ta tleniona blondyna jest jeszcze w łazience powiedz mi co się stało.
Wzdycham ciężko pod nosem na słowa przyjaciółki w tym samym momencie wchodząc na łóżko. To przecież Padme.
Z drugiej strony, to aż Padme.
Przełykam nerwowo ślinę gdy Zabini kładzie się na brzuchu zaraz obok mnie. Nie mogę przecież tego przed nią ukrywać.
I gdy opowiadam jej pokrótce całą historię, ona reaguje ostatnią reakcją jakiej bym się tylko po niej spodziewała.
Spogląda na mnie tak pogodnym wzrokiem, jakby usłyszała frazes ładna dziś pogoda, a nie całowałam się z Regulusem Blackiem. I w sumie to coś dziwnego jesy pomiędzy nami.
— Ty i Regulus naprawdę wyglądacie przeuro... czekaj, ty i REGULUS BLACK? Ten Black?
Jej pełne usta wyginają się w kształt litery O, a ja szturcham ją nagle w ramię aby nie mówiła aż tak głośno w obawie, że Sanchez to usłyszy.
— Muszę to przetrawić albo wyrzygać. Jeszcze nie wybrałam.
Cała Padme.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top