EPILOG

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

SPLATAM SWOJĄ DŁOŃ Z TĄ NALEŻĄCĄ DO REGULUSA, a w twarz wieje mi lekki, ciepły wiatr. Ministerstwo nigdy nie było moim ulubionym miejscem na ziemi, nawet teraz nie zdołaliśmy uciec przed wpływami Śmierciożerców.

Biorę głęboki oddech i po chwili czuję szarpnięcie w brzuchu. Regulus w końcu odważył się spróbować nas deportować, po trzynastu latach nie robienia tego ani razu.

Pukam do mieszkania Andromedy, a drzwi otwiera mi fioletowowłosa, młoda kobieta. Jest tak podobna do Teda.

Czy to... Nimfadora?

— Dzień dobry — odzywa się wpierw mój mąż i w ramach otuchy obejmuje mnie lekko ramieniem. — Jestem...

— Wiem kim jesteś... — odpowiada mu od razu buntownicza dziewczyna. — ...Wujku.

Uśmiecham się widząc szok na twarzy Regulusa. Sama jestem nie lada zdziwiona.

— Wchodźcie. Mama oszaleje jak was zobaczy.

Przekraczamy próg i podążamy za Nimfadorą. Wyrosła na piękną, pewną siebie kobietę. Musi mieć już co najmniej osiemnaście lat.

Kroki, które stawia mój mąż dalej są ociężałe, jednak jestem z niego cholernie dumna. Nigdy nie wróci do pełnej sprawności, ale walczył jak lew o to, aby ponownie stanąć na nogi.

Gdy Andromeda wychodzi zza rogu jej szklanka prawie upada na podłogę.

— Oszaleliście! Ciągle tylko słychać o tym, że on wrócił!

Bez słowa zamykam kobietę w szczelnym uścisku i pozwalam jej odetchnąć z ulgą. Nie widziałyśmy się trzynaście lat, nawet jeśli nie byłyśmy przyjaciółkami, to dobrze jest ją zobaczyć.

Całą i zdrową.

— Dobrze widzieć was całych — oznajmia Edward wychodzący z kuchni. Wyciera jakąś szklankę w dłoniach, a ja uśmiecham się do niego serdecznie. — Adelaide, nie postarzałaś się nawet o dzień.

— Miło mi to słyszeć, Ted.

Spędzamy z nimi przyjemne popołudnie. Rozmawiamy o zakonie, ministerstwie, naszym obecnym życiu. O tym co zrobimy i co zamierzamy.

W końcu z Regulusem zgodnie stwierdzamy, że on powinien odwiedzić jego rodzinną rezydencję, od dawna opuszczoną, zaś a ja cmentarz w Dolinie Godryka. Nie miałam dobrych skojarzeń z domem Blacków.

Nasze mieszkanie mi wystarczyło. W rezydencji Walburgii i Oriona czułam się trochę jak w klatce.

Regulus odczuł śmierć swoich rodziców bardziej niż mogłabym się tego po nim spodziewać.

Deportuję się do Doliny Godryka i staram się nie spoglądać na zniszczony dom Potterów. Szybkim krokiem zmierzam na cmentarz, a skwar żarzący się z nieba muska moją skórę.

Wygładzam czarną sukienkę na grubych ramiączkach, idąc alejkami czytam każdy nagrobek. Nie bylam tu nigdy, a od ich śmierci minęło trzynaście lat.

James, gdybyś żył, nigdy nie pozwoliłbyś mi zostawić Lynn samej. Nigdy nie pozwoliłbyś mi podjąć decyzji kierowanej emocjami.

Dostrzegam w końcu grób Potterów, jednak przy nim stoi już wysoki mężczyzna. Jego plecy są postawne, a włosy długie, sięgające barków, delikatnie postrzępione i pokręcone na końcach.

— Przepraszam, długo pan ich znał?

Pytam podchodząc powoli, a nieznajomy odwraca się gwałtownie. Te oczy poznałabym wszędzie. Nawet gdyby minęło następne dwadzieścia lat.

Przez chwilę wpatrujemy się w siebie jak zaczarowani.

Syriusz Black stoi przede mną, dwanaście lat starszy, a mimo to dalej z tym samym błyskiem w oku.

Mój najlepszy przyjaciel, mój brat. Mój Łapciu.

— Adelaide?

Pyta niepewny swoich słów. Zupełnie jakby nie wierzył własnym oczom.

Słyszałam, że zbiegł. Tak samo jak o tym, że wsadzili go do Azkabanu bez procesu.

Nigdy nie uwierzyłam w to, że faktycznie ich zamordował. Ale być może to moja naiwna wiara w jego dobroć?

Nie ma takiej opcji. Syriusz nigdy nie skrzywdziłby Potterów.

— Syriusz?

Mężczyzna z szokiem spogląda na mnie ponownie, jakby ktoś powiedział mu teraz najbardziej absurdalną rzecz na świecie. Nie mija nawet chwila gdy jego ramiona obejmują mnie mocno, a głowa wtula się w moje ramiona.

— To naprawdę ty?

Jego słaby głos ledwo dociera do moich uszu, a ja mimo wątpliwości pozwalam sobie zostać na tę krótką chwilę młodą, niewinną Adelaide. Obejmuję go mocniej i pozwalam sobie odetchnąć.

— Myślałem, że nie żyjesz. Myślałem, że cię straciłem. Tak jak Jamesa.

— Przepraszam, że mnie przy tobie nie było — skomlę w jego ciemną koszulkę z nadrukiem mugolskiego, rockowego zespołu. Jego styl nie zmienił się ani trochę. — Ale nie miałam innego wyjścia. Na tamten moment myślałam, że robię to po to, aby was wszystkich chronić...

— Sama-Wiesz-Kto powrócił. Twoja pomoc będzie Harry'emu niezwykle potrzebna — odpowiada wzruszony Syriusz. — Remus pęknie ze szczęścia, gdy cię tylko zobaczy.

Uśmiecham się na wspomnienie przyjaciela. Mój mały Luniu. Najdroższy Lunatyk.

— Co z Lyncis?

— Zakon słusznie stwierdził, że zatajenie przed nią tożsamości jej prawdziwych rodziców będzie najodpowiedniejszą formą ochrony jej przed Czarnym Panem.

— Och.

Uśmiech opada, a moje usta zaciskają się w prostej lini.

No tak. Nie powinnam spodziewać się niczego innego. Bezpieczeństwo Lyncis jest niepodważalnie na pierwszym miejscu.

— Co z Regulusem?

Pyta po chwili Syriusz, a ja zagryzam policzek od wewnątrz. Dalej bierze go za krwawego Śmierciożercę, nawet jeśli trzynaście lat temu starał się go tolerować ze względu na mnie.

— Syriusz...

— Chciałbym wiedzieć co w nim widziałaś przez te wszystkie lata, chciałbym to zrozumieć. Gdy wydawało mi się, że jestem temu bliski, wszystko to okazało się być nieprawdą.

Zawiedziony ton jego głosu przebija moje serce na wskroś.

Głośno wzdycham i przełykam ślinę, po czym łapię go za obie dłonie. Jeśli będzie trzeba, powtórzę to jeszcze milion razy.

W końcu zrozumie.

— Kocham go, Syriusz. Właśnie dlatego teraz tu stoję i staram się przekazać ci to, czego on nie potrafił  — w oczach Łapy pojawia się dezorientacja. W uspokajającym geście staram się zataczać kółka kciukami na jego dłoniach. — Regulus nie umarł. Nigdy. Chociaż było blisko.

Nastała cisza. Widzę jak oczy Syriusza stają się szklane, a po chwili pierwsze łzy spływają po jego policzkach. Ja sama jestem blisko płaczu przywołując traumatyczne wspomnienia z jaskini.

Przez trzynaście lat podnosiłam mojego męża z łóżka, modląc się o to, aby kolejny krok nie sprawił mu bólu.

— Odkrył tajemnicę Czarnego Pana. Dowiedział się o horkruksach i zdradził.

Jego drobne, różowe usta uchylają się lekko. Łapa chwyta mnie za ramiona, jakby w euforii, i potrząsa mną delikatnie.

— Mój brat? Zdradził? Regulus zdradził?

Spoglądam na niego łagodnie i przytakuję. Na jego policzkach pojawia się coraz więcej łez, a ja tylko zagryzam swoją wargę, starając się powstrzymać swój wybuch.

— Adela, on naprawdę żyje?

Przytakuję ponownie, a Syriusz zrywa się jak oparzony i chwyta mnie mocno. Wtula się we mnie jak dziecko, niemalże odbierając mi dostęp do tlenu.

Szloch wydobywa się z jego ust, jednakże nie jest smutny. Jest pełen ulgi. Obejmuję go ramionami i kołyszę na boki łkając razem z nim.

Przez trzynaście lat często śniłam o momencie spotkania moich przyjaciół. W pewnym momencie przestałam wierzyć, że przyjdzie mi tego doświadczyć.

— Gdy tylko Dorcas powiedziała mi, że uciekłeś, nie mogłam uwierzyć. To tak jakby los w końcu chciał przywrócić wszystko na właściwe tory — delikatnie się odsuwam i zadzieram głowę, aby móc spojrzeć w zapłakaną twarz byłego Gryfona. Dłońmi ocieram jego mokre policzki i pokrzepiająco się uśmiecham. — Teraz już wszystko będzie dobrze. Razem damy sobie radę, Łapciu. Jesteśmy przecież rodziną.

Syriusz uśmiecha się przez łzy.

— James musi teraz krzyczeć ze szczęścia. Tam na górze.

— Z pewnością. Rogaś zawsze uważał, że Huncwoci powinni trzymać się razem.

•••

Regulus całuje mnie pokrzepiająco w czoło, a ja wzdycham ciężko przechodząc z nogi na nogę. Wkrótce spotkam wszystkich, których tęskny obraz przez lata trzymałam tylko we wspomnieniach.

Syriusz otwiera drzwi do naszego mieszkania, które przejął zakon. Na początku byłam zła, później jednak gdy emocje ostygły i dowiedziałam się, że wszystkie z naszych rzeczy pozostały nienaruszone, odpuściłam.

Przecież i tak nikt tu nie mieszkał.

Syriusz spogląda na Regulusa tak, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Mój mąż staje jak wryty, gdy jego brat przyciąga go do silnego uścisku.

— Ty skurwysynie — słyszę stojąc obok, a uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy. — Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

— Syriusz, ja...

— Zostawmy to wszystko za sobą, jestem na to za stary — mówi płaczliwie chwytając go za barki. — Przeżyłem trzynaście lat myśląc, że straciłem siostrę i brata. Straciliśmy tyle czasu. Nie traćmy go więcej.

Chwytam obu mężczyzn pod boki.

— Myślałam, że się tego nie doczekam.

Lekki uśmiech Regulusa powoduje w moim podbrzuszu lot stada motyli. To niesamowite, że po tylu latach dalej jego zwykły, prosty gest jest w stanie mnie oczarować.

Wchodzimy do środka, omijamy zabezpieczenia i docieramy do salonu. Obserwuję każdą ścianę, każde nasze ślubne zdjęcie, każdy pojedynczy obraz.

Tęskniłam za naszym domem.

Czuję jak Regulus splata nasze palce ze sobą. On też się stresuje. Czuję to.

Rudowłosa kobieta odwraca się od książki i spogląda na nas zdziwiona. Ten ciemny, kasztanowy kolor rozpoznam wszędzie.

Och, moja siostrzyczka.

Książka z hukiem uderza o podłogę, a ja ledwo trzymam się na nogach, gdy Fiona obejmuje mnie ramionami. Słyszę jej szloch, a następnie gdzieś w tle krzyk Severusa i milion innych głosów.

Pierwsza łza spada na mój policzek. Wróciliśmy. Udało nam się.

— Jakim cudem?

Pyta zapłakana pani Snape, a ja kręcę głową. Nie mam na to teraz czasu.

— Później. Wyjaśnię ci wszystko później.

Razem kierujemy się do jadalni, gdzie zauważam wiele znajomych twarzy. Severus puszcza mojego męża i od razu bierze mnie w swoje szerokie ramiona. Jakby tylko na to czekał.

— Wiedziałem. Nie mogliście tak po prostu umrzeć.

Parskam zapłakana.

— Nigdy. Oczywiście, że uprzedzę cię przed tym jak skonam.

Severus śmieje się pod nosem i klepie mnie po plecach. Gdy się odsuwam zauważam na jego nadgarstku żółtą bransoletkę. O cholera.

— Dalej ją nosisz? — chlipie chwytając za jego dłoń, a Snape w odpowiedzi parska śmiechem. Jego policzki są mokre od łez. — Ja moją też.

Dwie plecione z muliny bransoletki na nadgarstkach trzydziestoparolatków może wyglądają komicznie, jednak dla mnie mają ogromną wartość.

Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się Severusowi za to, co dla mnie zrobił

Jakaś mała dłoń ciągnie mnie za spódnicę, a gdy się odwracam, nie mogę uwierzyć własnym oczom.

Stworek.

Nasz malutki skrzat.

Nasz przyjaciel. Nigdy przecież nie był dla mnie tylko sługą. Nie mógłby być.

— Pani wróciła do Stworka! Pan wrócił do Stworka! Stworek tak się martwił, usłyszał, że państwo nie żyją i...

— Cichutko, stworku — przerywam mu i kucam, aby pokracznie go uściskać. Wiem, że obserwują mnie teraz wszyscy, jednak kompletnie mnie to nie obchodzi. — Już jesteśmy. I więcej cię nie zostawimy, obiecuję.

Te małe, pomarszczone stworzenie jest bardziej emocjonalne niż część ludzi jaką znam. Niemalże chlipie mi w ramię, a Regulus głaszcze go po głowie jak małe dziecko.

— Stworek opiekował się panienką Lyncis najlepiej jak umiał, gdy tylko przebywała tutaj. Stworek opowiadał jej o szlachetnym rodzie Blacków!

Uśmiecham się przez łzy wiedząc, że przez te wszystkie lata ktoś ciągle na nas czekał. Stale, nieprzerwanie.

•••

Szelesty i głosy budzą mnie w środku nocy, a ja nie wyczuwam pod ręką ciała mojego męża. Opuszkami palców dotykam zimnej pościeli. Momentalnie otwieram oczy i podrywam się do siadu, a gdy nie zauważam go w pokoju, narzucam na siebie pierwsze lepsze ubrania, dłonią strącając z szafki bransoletkę, którą lata temu dostałam od Severusa. Pręfko wybiegam w poszukiwaniu Regulusa.

Światła w całym mieszkaniu są rozpalone, a krzyki słychać wszędzie.

Zabiegam na dół i niemalże wpadam na stojących na samym środku braci Black. W pomieszczeniu jest porządna grupa ludzi, większość z nich kojarzę jako członków zakonu.

— Co się dzieje?

Pytam obejmując ramię mojego małżonka, a ten czule całuje mnie w głowę. Wygląda na zmartwionego.

— Nic takiego, skarbie. Wracaj spać.

— Tyle lat, a ty dalej nie nauczyłeś się, że nie posłucham.

Syriusz prycha nerwowo na mój komentarz. Unoszę brwi do góry.

— Dzieciaki jakimś cudem znalazły się w Departamencie Tajemnic.

— Grozi im niebezpieczeństwo?

— Najprawdopodobniej Sama-Wiesz-Kto zwabił tam Harry'ego. Musimy działać szybko, a oni wolą czekać.

— Idziemy — mówię poważnie, przywołując do siebie zajęciem marynarkę, którą narzucam na barki. Jest czerwiec, ale nie mam zamiaru paradować przy młodzieży w podkoszulku. — Ale to już.

— Dumbledore kazał na niego poczekać.

Odzywa się Kingsley, a ja przewracam oczami. Nie ma opcji.

— Powiedziałam już. Nie dam dzieciakom umrzeć w imię jakiegoś głupiego rozkazu.

Bez słowa chwytam mojego męża za dłoń i deportuję się we wskazane wcześniej miejsce. Po chwili materializuje się obok mnie również Tonks, Lupin i drugi z Blacków. Po chwili dołącza reszta.

Niemalże od razu rzucam zaklęcie oszałamiające w stronę Malfoya, a ten wygląda na tak zaskoczonego moim widokiem, że zdążyłabym je rzucić jeszcze pięć razy. Zakon doskonale radzi sobie ze Śmierciożercami, słyszę krzyki mojego męża, który zapewne nie oszczędził paru przykrych słów swoim dawnym kolegom.

Niespodziewanie Dołohow zachodzi mnie od tyłu i zaciska swoję ramię wokół mojej szyi. Czuję jak moje stopy przestają dotykać podłogi, a usta nie mogą złapać powietrza.

— Łapy precz od mojej żony, Dołohow!

Czuję jak po kilku zaklęciach ze strony Regulusa uścisk się rozluźnia, a ja nie jestem w stanie ostrzec go przed zaklęciem lecącym w jego stronę. Na szczęście chroni go przed nim ktoś inny.

Resztką sił powstrzymuję się przed powiedzeniem do tego dzieciaka James.

— Niezły refleks, Harry.

Nastolatek uśmiecha się lekko, a mój mąż klepie go po ramieniu. Rozpraszamy się ponownie, wracając do walki.

Dostrzegam jak Bellatriks niemalże zwala Nimfadorę z nóg, więc kierowana matczynym instynktem momentalnie przystępuję do jej obrony. Śmierciożerczyni nie jest przygotowana na atak z dwóch stron.

— Dzięki, ciociu!

Uśmiecham się lekko na słowa Tonks. Ta dziewczyna to istny żywioł.

W progu Sali Mózgów materializuje się wreszcie Dumbledore. W tej samej chwili atakuje mnie Malfoy, który skrupulatnie rzuca najgorsze z istniejących zaklęć. Cudem udaje mi się je odbić.

Słyszę, jak na pomoc Dorze przybiega Syriusz. Głośno szydzi z Bellatriks w czasie, gdy mi udaje się odeprzeć Lucjusza.

Aż w końcu cichnie. Cała sala cichnie. Słychać tylko szaleńczy śmiech Bellatriks Lestrange i gdy odwracam wzrok, Syriusz żegna mnie ostatnim swoim spojrzeniem, wpadając za zasłonę śmierci.

Remus chwyta Harry'ego mocno, a razem z nim młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Rudy chłopak zanosi się łzami gdzieś z tyłu, a Dora zasłania swoje usta dłonią.

Regulus patrzy na mnie intensywnie, nie chcąc spoglądać na śmierć brata. Powstrzymuję łzy nachodzące mi do oczu. To nie jest czas na to.

Bitwa przenosi się na sam środek sali, a Dumbledore wybija Śmierciożerców jak muchy. Ruszam biegiem w stronę Nimfadory, która zamroczona cierpieniem nie dostrzega Macnaira za jej plecami. Rzuca on na nią jakieś parszywe zaklęcie, które rozcina jej skórę na przedramionach.

Wściekła rozbrajam go paroma ruchami i odpycham wprost w krąg stworzony przez dyrektora. Klękam przy Nimfadorze i prędko rzucam na nią pierwsze zaklęcia lecznicze jakie przychodzą mi do głowy.

Rany nie chcą się sklepiać. Zaklęcie musiało być czarnomagiczne. Cholera jasna.

Chwytam Dorę i nie myśląc długo deportuję nas do mieszkania pod Grimmauld Place 12.

Dziewczyna łka, gdy staram się jak najdelikatniej przenieść ją na kanapę. Jej włosy zmieniają kolor na szary, niemalże biały.

Niestety nie mam pojęcia co to oznacza.

Korzystając z wiedzy, jaką posiadłam przez ostatnie lata recytuję pod nosem czarnomagiczne zaklęcie, które pozwoli mi uleczyć rany Tonks. Regulus zawsze byl przeciwny używania jej przeze mnie, ja jednak chce oszczędzić dziewczynie niepotrzebnego cierpienia. A cierpiałaby z pewnością, gdybym owego zaklęcia nie użyła.

Jej długie, cięte rany powoli zlepiają się, a krew przestaje płynąć. Głaszcząc ją po głowie dalej powtarzam zaklęcie, ignorując głośne świsty deportacji.

Nimfadora wtula się w moją pierś zmęczona, gdy tylko jej ramiona wyglądają na względnie wyleczone. Przywołuję do siebie eliksir regeneracyjny i wlewam jej go do gardła, widząc jak słaba jest.

Łzy spływają jej po bladych policzkach, a szloch wydobywa się z sinych ust.

— Już, kochanie. Jesteś bezpieczna.

Gładzę jej włosy, szepcząc uspokajające słowa, a dziewczyna powoli zasypia w moich ramionach. Kolor jej włosów ponownie zmienia się na fioletowy. Zakładam, że to znaczy, że Dora czuje się już lepiej.

— Moja córeczka! — wyrzuca Andromeda wbiegając do salonu, a ja uciszam ją gestem ręki. Spokojny oddech młodej Tonks uświadamia jej matkę o tym, że udało jej się usnąć. — Adelaide?

Odwracam się w stronę kobiety, a ta bez słowa obejmuje mnie ramionami.

— Dziękuję.

Przytakuję i po chwili opuszczam jej uścisk. Bezmyślnie kieruję się na korytarz, gdzie powoli przybywa reszta członków Zakonu.

Gdy dostrzegam swojego męża, bez słowa obejmuję go mocno ramionami i nie zwracając uwagi na innych, wybucham głośnym płaczem. Zwijam się w kłębek w jego ramionach, tylko tutaj czując się bezpiecznie.

W końcu mogę opuścić bojowy mur. Pożegnać przyjaciela jak należy. Rozpaczać po jego śmierci.

•••

Fiona chwyta mnie za dłoń pokrzepiająco, a ja biorę ostatni, głęboki wdech. Regulus również wydaje się być zestresowany, jego wzrok krąży po pomieszczeniu szukając punktu zaczepienia.

— Wołałeś mnie, tato?

Drobna, średniego wzrostu nastolatka przechodzi przez drzwi salonu w którym siedzimy. Od razu rozpoznaję w niej tę samą dziewczynę, która trzymała Harry'ego po śmierci Syriusza.

Syriusz... Mój Łapciu. Jego pogrzeb nie mógł być nawet oficjalny, bo według Ministerstwa dalej był kryminalistą.

Chęć zemsty na Peterze wzrosła. Jak może żyć z myślą, że jego trójka przyjaciół nie żyje przez niego? Z czego jeden spędził dwanaście lat w Azkabanie!

Ciemnowłosa nastolatka spogląda na Severusa pytająco, a ten uśmiecha się do niej czule i wskazuje na miejsce obok niego.

Uśmiecham się do niej, jednak ona nie odwzajemnia mojego gestu. Wita nas tylko krótkim dzień dobry.

— Lynn, kochanie — zaczyna Snape, a ja nie mogę wyjść z podziwu jak czuły względem niej jest. — To Adelaide i Regulus Blackowie.

— Och? To ty jesteś siostrą mamy?

Mam ochotę powiedzieć jej wprost, że jestem jej matką. Nie chcę jednak szokować czternastolatki. I tak sporo ostatnio przeżyła.

Więc tylko posłusznie przytakuję.

— Nawet nie wiesz jak bardzo chcieliśmy cię w końcu poznać, Lyncis — mówię, splatając moje palce z tymi należącymi do mojego męża. — Tak strasznie wyrosłaś.

Jej uśmiech jest nieco niezręczny, a wzrok ucieka w kierunku Severusa. Ten chwyta ją za ramię pokrzepiająco.

— Musisz coś wiedzieć, słońce — odzywa się Fiona nachylając się w stronę ławy. Chwyta za teczkę i wyjmuje z niej jakiś dokument. — Wydaję mi się, że jesteś już wystarczająco dorosła aby zrozumieć. Nie chcemy tego dłużej zatajać.

Lyncis wygląda na zdezorientowaną. Nasze spojrzenia się zderzają.

— Spójrz — mówi moja siostra, podając Lynn kartkę. — Spójrz na swoje nazwisko.

Brwi nastolatki unoszą się do góry, a jej spojrzenie od razu ląduje na mnie i Regulusie.

— Co to znaczy?

— Lyncis, jesteś inteligentną-

— Chcę to usłyszeć. Powiedz to.

Snape zasysa nerwowo powietrze i zaciska powieki.

— Przed tobą siedzą twoi biologiczni rodzice, nasi najlepsi przyjaciele, którzy musieli zbiegać przed Sama-Wiesz-Kim — zaczyna powoli Severus, a Lyncis wygląda jakby miała zaraz rzucić się na wszystkich na raz. — Jako twoi rodzice chrzestni...

— ...Zdecydowaliście się na okłamywanie mnie i bawienie się w dom przez czternaście lat?

— Trzynaście — poprawia ją Fiona, a z teczki podaje jej jeszcze jedną rzecz. — Pokochałam cię jak własną córkę i nigdy, przenigdy nie żałowałam tego, że to do nas trafiłaś.

Lyncis wzdycha ciężko.

— Czy możemy zostać... sami? Ja i moi... biologiczni rodzice?

Określenie biologiczni kuje mnie w serce. Państwo Snape spoglądają na siebie i po chwili wychodzą z salonu, posyłając nam jeszcze krótkie, wspierające spojrzenia.

Zapada cisza. Regulus odruchowo obejmuje mnie ramieniem, jakby wyczuwał jak się czuję.

— Nawet nie wiesz jak ciężko było mi każdego dnia z myślą, że nie mogę być przy tobie.

Nastolatka zaciska usta w prostą linię. Nie wygląda na przekonaną.

— Dlaczego... mnie zostawiliście?

Łzy nachodzą do moich oczu, gdy te stwierdzenie wybrzmiewa na głos. Czuję jak Regulus uspokajająco całuje mnie w głowę.

— Byłem nierozsądny i głupi. Nie miej żalu do swojej matki, starała się zrobić wszystko abyśmy byli bezpieczni.

— Mam jedną mamę, proszę pana. Właśnie wyszła z tego pomieszczenia.

Widzę wzrok Regulusa i ściskam jego dłoń uspokajająco.

— W porządku, Lyncis ma rację. Nie zasłużyłam sobie na miano matki. Przecież nawet mnie nie zna.

— Adelaide, zrobiłaś wszystko co byłaś w stanie zrobić. Gdybyś została, obie zginęłybyście czternaście lat temu.

Mrużę oczy aby nie pozwolić wyjść łzom, których nachodzi do nich coraz więcej.

— Lynn, musisz zrozumieć jedną, ważną rzecz — odzywa się bezpośrednio do naszej córki Regulus. — Wszystko co się stało jest następstwem mojej głupoty. Jeśli masz winić kogokolwiek, wiń mnie.

— Reg, nie zrobiłeś-

— Zrobiłem. A ty masz niezdrowy nawyk usprawiedliwiania mojej głupoty, mon chéri.

Odwracam wzrok w stronę wpatrzonej w nas Lyncis. Chwytam za album, który Regulus zrobił na jej pierwsze urodziny. Jasnozielona okładka obklejona jest masą naklejek, a na środku widnieje wielki napis PIERWSZY ROK LYNN.

Zadziwiające jak mroczny Regulus Black zmiękł w momencie gdy urodziła mu się córka.

— Nie mam pojęcia, czy chcesz w ogóle to przeglądać — zaczynam, wycierając palcem łzę, która uporczywie chce wydostać się z mojego oka. — Ale pomagało mi to przetrwać te trzynaście lat. Codziennie przeglądałam zdjęcia i wyobrażałam sobie jak możesz teraz wyglądać.

Dziewczyna niepewnie chwyta za album i przyciska go do piersi. Nie chce go oglądać przy nas. Zrozumiałe.

— Mama pokazywała mi album, który dostałaś na swoje siedemnaste urodziny. W każdą rocznicę waszej śmierci dużo płakała. Dlaczego jej nie powiedzieliście? Przecież też jest członkiem zakonu.

Przełykam gorzką ślinę. Regulus masuje moje ramię.

— Każda postronna osoba znająca nasz sekret była narażeniem twojego życia na niebezpieczeństwo. Zdradziłem Czarnego Pana, nie jesteś w stanie sobie wyobrazić okrucieństw jakie by ci zrobili, gdyby cię schwytali.

— Więc dlaczego teraz wróciliście? Skoro Sami-Wiecie-Kto dalej żyje?

— Bo nie mogłem dłużej żyć ze świadomością, że moja własna córka mnie nie zna. Że matka mojego dziecka codziennie wieczorem płacze w tęsknocie, a jedynym powodem dla którego to robi, jest moja nieodpowiedzialność i naiwna chęć pokuty. Oboje usychaliśmy z tęsknoty, Lyncis. To musiało w końcu się skończyć.

Regulus nigdy nie był wylewny. Teraz jednak zauważam łzy w jego oczach.

Lyncis sama wydaje się być zdziwiona jego emocjonalnością.

— Ciocia Padme często o was wspominała. Niemalże codziennie — wzdycha nastolatka zaciskając palce mocniej na albumie. — Mogłam się domyślić. Przyjaciółka zmarłej siostry mojej mamy nie przychodziłaby do mnie bez powodu. Tak samo jej przyjaciele.

— Och — wyrywa mi się z ust. Łzy niepowstrzymanie spływają mi po policzkach. — Od zawsze cię kochali. Remus kupował ci masę książeczek, mimo, że nie potrafiłaś jeszcze nawet mówić. Nadal powinny być w twoim pokoju.

— Moim pokoju?

Rozszerzam oczy. Faktycznie, nie mogli jej go pokazać.

— Jeśli tylko kiedykolwiek chciałabyś go zobaczyć, przybądź z...rodzicami do Grimmauld Place. Pokażę ci go.

— To było kiedyś wasze mieszkanie, prawda?

— Nasze — poprawia nastolatkę Regulus. — Przenieśliśmy już większość osobistych rzeczy, które się ostały do rezydencji Blacków. Jeśli chciałabyś zobaczyć cokolwiek, zdjęcia, dokumenty, obrazy swoich przodków... drzwi domu Blacków zawsze będą dla ciebie otwarte. Przecież jesteś Blackiem.

Dziewczyna wygląda na skołowaną. Zupełnie jakby nie wierzyła, dopóki nie usłyszała tego na głos.

Później do salonu wracają państwo Snape. Tyle było z naszej rodzinnej rozmowy.

•••

Pewnego deszczowego dnia przesiaduję z Padme, Remusem i Bruno w salonie. Mam wolne od sprawunków zakonu, a Regulus postanowił spotkać się w tajemnicy z Narcyzą. Odradzałam mu to, jednak wiem, że to jedyny członek rodziny Blacków, który mu pozostał. Oprócz mnie i naszej córki.

Opieram swoją głowę na ramieniu Remusa i wycieram gorzkie łzy z policzków. Ostatnimi czasy często płaczę.

— To było niezłe. Adela wyglądała wtedy, jakby łamała największy zakaz świata!

— Bo sam wyglądałeś lepiej, głupku! — trącam Lunia butelką z kremowym piwem. — Myślałam, że Sinistra od razu wyczuje od nas ognistą i wywali nas ze szkoły!

— Nie mogę uwierzyć, że nasza Ad sama wpadła na pomysł picia na lekcji astronomii — odzywa się Brunon, ocierając łzy rozbawienia. — Kto cię tak zdemoralizował, dziewczyno?

— Scamander, nie masz prawa głosu — odpowiada mu Padme, trącając go ramieniem. — To ty nas wszystkich rozpijałeś.

— Ja? To ty przebiłaś sobie sutki z facetem, z którym zaczynałaś randkować!

Zapada cisza. Wszyscy wiemy, że chodzi o Syriusza. Czuję jak Remus klepie mnie lekko po ramieniu.

Zabini przewraca butelkę do góry wypijając całość.

— Dalej je mam. Od śmierci Syriusza zmieniłam je na jego ulubione.

— Myślę, że to docenia.

— Tylko spróbowałby nie. Dostałby wpierdol w zaświatach.

Parskam śmiechem, a zaraz za mną reszta.

— Cholernie mi go brakuje — wyrzuca Lupin, wpatrując się w swoją butelkę. — Jego głupich tekstów, mugolskich, rockowych piosenek i grubych, obrzydliwych papierosów, które palił.

— Dalej mam je w domu — odpowiada Zabini z gorzkim uśmiechem. — Cholera, straciliśmy trzynaście lat przez głupie ministerstwo.

Patrzę na nią ze współczuciem. Nie opowiedziała mi do tej pory jak rozwinęło się to wszystko w czasie, gdy mnie nie było.

— Jebać ministerstwo! — wznosi toast Brunon. — Nie chcieli wydać mi świstka potwierdzającego mój ślub, bo Meg jest z Japonii. Pierdoleni rasiści.

Zaciskam usta w prostą linię.

— Sama nie byłam lepsza — dodaje Padme, odpalając papierosa. Nie odzywam się, nawet jeśli nie lubię gdy pali się w moim domu. — Byłam tak zaślepiona złością i żałobą, że od razu uwierzyłam w to, że jest winny. Nawet nie chcecie wiedzieć co pisałam mu w listach.

— Nie tylko ty — dopowiada Remus, przejmując od niej używkę. — Ja też go nie broniłem. Nie wiem jakim cudem mi to wybaczył.

— Bo to Syriusz — odpowiadam im z lekkim uśmiechem na ustach. — Wybaczył mi nawet spotykanie się z jego bratem. A później wzięcie z nim ślubu.

Pukanie do drzwi rozlega się po salonie, a ja przepraszam gości i udaję się wprost do nich. Otwieram je i ku mojemu zaskoczeniu, dostrzegam...Lyncis.

Jej ciemne włosy są wilgotne od deszczu, a ramiona drżą. Bez słowa wciągam ją do domu.

— Oszalałaś? Przeziębisz się! — otaczam nastolatkę pierwszym lepszym kocem, który przywołuję zaklęciem i osuszam ją jednym machnięciem różdżki.— Mogłaś przecież wysłać mi wiadomość kominkiem...

— Nie było takiej potrzeby — odpowiada Lynn, a na jej ustach rozkwita nieśmiały uśmiech. — Chciałam zobaczyć to wszystko o czym mówiłaś.

Uśmiecham się. Prowadzę ją na górę, a moim gościom mówię tylko półsłówkami, że nie mam pojęcia kiedy wrócę.

Poradzą sobie.

— Przenieśliśmy większość najważniejszych rzeczy tutaj — opowiadam kierując się z dziewczyną korytarzem w stronę odpowiedniego pokoju. Nagle jeden z obrazów wzdycha zszokowany. Odwracam się aby ujrzeć moją teściową. — Och, witaj Walburgo.

Nastolatka wzdryga się i cofa, a ja chwytam ją za ramiona. Faktycznie jej babcia nie jest najbardziej przyjemnie wyglądającą osobą.

— Krew z mojej krwi. W końcu razem.

Uśmiecham się na słowa matki Regulusa. Cóż, chociaż po śmierci okazuje ochłapy empatii.

— To twoja babcia, Lyncis. Walburga Irma Black.

Kobieta wypina pierś do przodu, jakby chcąc się zaprezentować. Kryję w sobie śmiech.

— Wygląda na... niebezpieczną.

— Bo taka byłam, wnuczko — odzywa się ponownie obraz, a ja parskam pod nosem. — Teraz jednym co mi pozostało jest obserwowanie tego korytarza.

— Rozmawiałyśmy już o tym — odpowiadam niezwłocznie kobiecie. — W głównym holu będziesz straszyć gości.

— Jeśli przyprowadzasz nieodpowiednich-

— Walburgo.

— Och, już nie pusz się tak, Adelaide.

Przewracam oczami i spoglądam na córkę. Jest wpatrzona w Walburgę jak w dzieło sztuki.

To dość... niepokojące.

— Mam takie same oczy.

— Mhm. Identyczne ma twój ojciec. Ten stalowy odcień zieleni rozpoznałabym wszędzie.

Czuję na sobie jej palące spojrzenie, gdy powoli zmierzamy dalej. Jest wyraźnie zaciekawiona.

— Naprawdę bardzo go kochasz.

Uśmiecham się na jej słowa.

— Oddałabym za niego życie.

— Tak w zasadzie to już oddałaś — wtrąca nastolatka, a gdy odwracam twarz w jej stronę, momentalnie dębieje. — Przepraszam, nie powinnam tego mówić.

— Nie, spokojnie. Masz rację. Całe trzynaście lat poświęciłam na pomoc Regulusowi w nauce normalnego funkcjonowania od podstaw. Ale jak widać, warto było.

Dziewczyna wzdycha. Wydaje się być pełna... podziwu.

— To tutaj. Wszystko składujemy w jednym pomieszczeniu, tak jest prościej.

Przepuszczam Lyncis, a ta otwiera usta gdy zauważa oparty o ścianę obraz na którym widniejemy całą trójką. Ja i Regulus jesteśmy młodzi, on obejmuje mnie w talii, a ja w rękach trzymam malutką Lynn, która szeroko się uśmiecha.

— Chciałam go zawiesić w holu ale Regulus powiedział, że z pewnością byś tego nie chciała.

— Nie, ja... byłoby mi miło. Bardzo.

Uśmiecham się na słowa nastolatki. To duży krok do przodu.

Nie skreśliła nas.

— Spójrz, to coś co powinnam ci dać — odzywam się chwytając za maskotkę. — Dziwię się, że nikt nie próbował go odnaleźć. To był twój ulubiony pluszak.

Chwytam za leżącego na stercie kartonów pluszowego jelonka i przyglądam się mu sentymentalnie. Pamiętam, jak ledwo Lyncis trzymała go w obu dłoniach, teraz zaś mogła utrzymać go dwoma palcami.

Dziewczyna chwyta za zabawkę i przygląda się jej z bliska.

— To od wujka Jamesa, prawda?

Unoszę brwi zdziwiona.

— Tak. Zawsze miał dobitne poczucie humoru.

Po reakcji dziewczyny stwierdzam, że nie obca jest jej świadomość o animagii Huncwotów.

— Mama opowiadała mi, że wujek James na moich pierwszych urodzinach próbował ubrać mnie w strój kupidyna. Nie wierzyłam póki nie zobaczyłam tego na zdjęciach.

— Ubierał cię w niego dobre piętnaście minut, a gdy już to zrobił, to biegał z tobą na rękach udając przy tym, że latasz. Byłaś wniebowzięta.

Obie uśmiechamy się do siebie przez chwilę. Nastolatka chce oddać mi pluszaka, ja jednak odsuwam jej dłoń.

— Od zawsze należał do ciebie — stwierdzam i wracam do zebranych z naszego byłego mieszkania rzeczy. — Och, Regulus nie powiedział mi, że to się zachowało.

Łzy nachodzą mi do oczu, gdy dostrzegam ramę, w której środku znajduje się szczegółowo naszkicowany gwiazdozbiór rysia. Pod spodem napisana jest data urodzin Lyncis.

— To gwiazdozbiór od którego pochodzi twoje imię — podaję jej obrazek, wycierając łzy. — To mój szkic, ale twoje imię finalnie wybrał tata. Chociaż ciężko mówić o wyborze, gdy książkę o gwiazdozbiorach podrzuciłam mu ja. I nieprzypadkowo włożyłam zakładkę przy gwiazdozbiorze rysia.

— Rysia? — dopytuje dziewczyna zdziwiona moimi słowami. Przytakuję wskazując jej na podpisaną, najjaśniejszą gwiazdę Alfę Lyncis. — Mój patronus to ryś.

— Moim również był. Do czasu aż nie poznałam twojego ojca — oznajmiam i prędko staram się rzucić zaklęcie patronusa. Myśląc o najszczęśliwszym wspomnieniu, przywołuję chwile spędzone z Regulusem i Lyncis. — Zmienił się wtedy na niedźwiedzia.

Dumny, jasnoniebieski niedźwiadek paraduje po pomieszczeniu aby wkrótce rozpłynąć się we mgle.

— Patronus taty również się zmienił — dopiero po chwili orientuję się boleśnie, że Lynn chodzi o Severusa. — Opowiadał mi, że jego patronus zmienił formę z łani na kota. Po tym jak zakochał się w mamie.

Kolejna łza spływa po moim policzku i nie próbuję jej nawet zatrzymać. W zamian za to się uśmiecham.

Oddałabym wszystko, aby usłyszeć jak moja córka mówi do mnie mamo.

•••

Zaczepiam Lyncis podczas gdy wszyscy siedzą w jadalni. Mieszkanie przy Grimmauld Place 12 jest pełne ludzi, a ja pierwszy raz widzę je tak zatłoczone.

Harry spogląda na mnie kontrolnie, jakby chciał ocenić, czy nie zrobię Lynn w samotności krzywdy.

— Chciałam ci to dać już jakiś czas temu ale nie miałam odwagi — zaczynam wchodząc z nią do pomieszczenia, które niegdyś było sypialnią moją i mojego męża. To tu schowałam pudełko z listami. — Nie zmuszam cię do niczego, jeśli nie chcesz, spal je. Pisałam je przez całe trzynaście lat, więc jest ich sporo. Wszystkie są do ciebie.

Nastolatka obdarza mnie zdziwionym spojrzeniem, rozszerzając swoje duże, zielone oczy. Zakłada ciemne włosy za ucho i chwyta za pudełko, po czym otwiera je i przewala koperty z różnymi datami napisanymi w prawych górnych rogach.

— Dziękuję.

— I przekaż Harry'emu, że podsłuchiwanie jest niegrzeczne. Choć jestem pewna, że James byłby dumny.

Przyłapany na gorącym uczynku chłopak otwiera drzwi przy których do tej pory stał, a nie były do końca zamknięte. Zawstydzony drapie się po karku, a ja kręcę głową.

— Nic się nie stało, Harry. Mogę być ci tylko wdzięczna za to jak bardzo dbasz o Lyncis.

Klepię go lekko po policzku i wychodzę, zostawiając ich samych.

Spoglądając na nich ostatnie raz przez małą szparę w drzwiach czuję się jakbym patrzyła na siebie i Jamesa w młodzieńczych latach.

Och, Jamie. Gdybyś tylko mógł to zobaczyć.

•••

Nimfadora jak poparzona wbiega do salonu, w którym dopiero co skończyłam tłumaczyć Hermionie dlaczego Walburga nie zmieniła swojego nazwiska po ślubie. Jak na tak bystrą czarownicę, dość ciężko było pojąć jej pojęcie kazirodztwa.

Nie dziwię się. Też na początku miałam lekki problem z pojęciem tego dlaczego Blackowie wydali Walburgę za jej kuzyna.

— Lyncis została zaatakowana przez Śmierciożerców. Podobno była gdzieś z Luną Lovegood i...

Dora nie dokańcza, bo ja w tym czasie podnoszę się i nawołuję mojego męża, ciągnąc dziewczynę za sobą. Gdy Regulus zbiega z góry wygląda na poważnie zaalarmowanego.

— Deportuj nas tam. Dora, już!

W ułamku sekundy przenosimy się na ruchliwą uliczkę i cudem mój mąż zaciąga nas za murek chroniąc przed lecącym zaklęciem.

— Uważaj na siebie — mówię prędko do Regulusa, a ten spija z moich ust jeszcze jeden, szybki pocałunek. Trwa on ułamek sekundy, jednak dla mnie jest wszystkim co chciał mi przekazać. — Ty też, Dora.

— Spokojna twoja głowa, ciociu. Wujek zawsze jest w pogotowiu.

— Nimfadoro, tyle razy mówiłem ci, że możesz się zwracać do mnie po imieniu...

— Psujesz zabawę, wujku.

Nie tracąc więcej czasu wybiegam zza naszej kryjówki i trafiam zaklęciem oszałamiającym dwóch przeciwników. Wzrokiem poszukuję mojej córki, na drodze napotykam jednak kolejnego Śmierciożercę. Stoimy mniej niż metr od siebie, więc zanim ten podniesie różdżkę, robię pierwszy ruch jaki przychodzi mi do głowy i kopię go w kolano. Gdy ten leży już na ziemi doprawiam go drętwotą i zabieram różdżkę. Szach-mat.

Wbiegam w alejkę, z której wydawało mi się, że słyszałam dziewczęce głosy. Zamiast nastolatek widzę jednak dwóch wysłanników Czarnego Pana.

No świetnie.

Pojedynkuję się z nimi dłuższą chwilę, nie jestem jednak w stanie odpierać ich dwóch zbyt długo. Przełykam ślinę i zmuszam się do użycia zaklęcia uśmiercającego, które fartem trafia w jednego z nich. Drugi jednak wykorzystuje moje rozkojarzenie i rozbraja mnie, a później chwyta za moją szyję i unosi do góry.

Nie jestem już nastoletnią Adelaide, która tak bardzo walczyła o sprawiedliwość. Teraz chcę tylko uchronić Lyncis. Nieważne za jaką cenę.

— Zakon tak bardzo chce ratować biedne szlamy, że morduje w ich imię czystokrwistych czarodziejów?

— To... cena, jaką musicie zapłacić za to, co... robicie.

— Och, a twój mąż zapłacił? Czy może powinienem odebrać od niego dług?

— Nie... waż się... Regulus poświęcił... więcej... niż wy wszyscy...

— Miło słucha się twoich ledwie słyszalnych jęków, jednak mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

— Mógłbyś przykładowo sprawdzić, czy nie ma cię trzy metry pod ziemią, Dołohow.

Wróg pada na ziemię, a ja w tym czasie biorę głęboki oddech, wreszcie mając taką możliwość.

Obracam się aby podziękować członkowi zakonu, który mnie uratował, jednak w zamian dostrzegam kogoś innego.

Andrew Avery stoi ze śmierciożerczą maską w dłoni i wpatruje się we mnie przepraszająco.

— Kopę lat, Adelaide.

— Powinnam cię zabić!

— Jak zwykle urocza i czarująca. Oryginalny sposób na powiedzenie dziękuję.

Zabieram swoją różdżkę i celuję nią w mężczyznę. Ten unosi swoje dłonie do góry.

— Przecież wiesz, że nie zrobię wam krzywdy.

— Moglibyśmy nad tym dywagować gdybyś nie miał mrocznego znaku na przedramieniu i tej przeklętej maski w ręce.

— Twoja siostrzenica jest alejkę stąd. Naprawdę wolisz się ze mną kłócić zamiast biec jej na ratunek?

Momentalnie otwieram szerzej oczy na jego słowa.

— Zmykaj. Nie chcę być zmuszony do zrobienia ci czegokolwiek.

Ruszam w stronę, którą wskazał mi Avery, ale jeszcze przed całkowitym odejściem się odwracam. Moje oczy spotykają te jego.

— Dziękuję, Andrew.

Nie czekam na jego reakcję, biegnę. Odbijam parę zaklęć po drodze i wpadam w sam środek potężnej bijatyki. Ale w końcu ją zauważam. Moją córeczkę.

Jest lekko poobijana, ale żywa. Kryje za sobą niższą blondynkę, jej twarz wydaje się być mi znajoma.

Zaklęcia latają wszędzie, gdy jeden z przeciwników próbuje zajść od tyłu mojego męża, momentalnie chwytam go za barki i zaciągam do tyłu, aby następnie Nimfadora mogła go unieruchomić.

— Kogo my tu mamy!

Słyszę z prawej strony i natrafiam na twarz Bellatriks Lestrange. Kierowana wściekłością nawet nie wiem kiedy ją obezwładniam. To jakby coś nadrzędnego przejęło nade mną kontrolę.

Wściekłość. Agonia. Cierpienie.

— To za Syriusza, ty suko!

Moja pięść trafia w jej twarz, a kobieta najwyraźniej nie spodziewająca się takiego obrotu spraw, upada na ziemię. Naciskam ciężką podeszwą mojego buta na jej dłoń i wcale nie przeszkadza mi jej skowyt.

— No dalej, zabij mnie!

— To byłoby dla ciebie zbyt łaskawe.

Mocniej naciskam na jej dłoń i zaklęciem sprawiam, że niewidzialne liny blokują każdy najmniejszy jej ruch. I tak pole widzenia zasłania jej już krew.

Odwracam się i dostrzegam, że w stronę mojej córki biegnie kolejny Śmierciożerca. Biorę nogi za pas i w ostatnim momencie wbiegam przed nią, zasłaniając ją własnym ciałem.

— Nie znudziło wam się atakowanie bezbronnych nastolatków?

— A tobie udawanie martwej? Jednym ruchem mogę sprawić, że już nie będziesz musiała udawać.

Zamiast odpowiedzieć, resztką sił rozpoczynam pojedynek. Przeciwnik jest zawzięty, rzuca zaklęcie za zaklęciem. Ja zaś, zmęczona już poprzednimi starciami, staram się odpierać jego ataki i wystosowywać swoje rozsądnie.

Za sobą słyszę krzyk Lyncis. Jak poparzona odwracam się w jej stronę i podbiegam, aby odbić zaklęcie rzucone przez Śmierciożerce. W tym samym czasie czuję jednak wstrząs i ogromne zimno, zupełnie tak jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą.

— Adelaide!

Moje nogi przestają być tak stabilne jak wcześniej. Gdy spoglądam w dół, dostrzegam krew, masę krwi. Co dziwne, nie odczuwam bólu.

Może to adrenalina?

Czyjeś ramiona chwytają mnie mocno, a krzyk Nimfadory uświadamia mnie w tym, że dotarły w końcu posiłki z Zakonu. Nie mam pojęcia czy szarpnięcie w brzuchu to kolejne zaklęcie, czy deportacja.

Deportacja. Gdy uchylam powieki jestem w Grimmauld Place. Ktoś obok mnie wybucha płaczem, a ciepłe dłonie mojego męża przenoszą mnie na kanapę. Pozwala mi on wtulić się w swoje ciepłe ciało i próbuje rzucać zaklęcia regenerujące. Na nic. Krwi jest tylko coraz więcej.

— Reggie — odzywam się, wbrew sobie otwierając szerzej powieki. — Nic ci to nie da. To jakieś czarnomagiczne cholerstwo.

— Powiedz mi jakiego zaklęcia mam użyć, co mam zrobić — mówi niemalże płaczącym tonem mój mąż, dalej starając się zatamować krwawiące rany na całym moim ciele. — Zrobię wszystko. Nie mogę bez ciebie żyć.

Chwytam go za jego nieogolony policzek i uśmiecham się szeroko. Czy Regulus od zawsze był taki przystojny?

Zdecydowanie.

— Pocałuj mnie. I zawołaj Lyncis. Z takim krwawieniem nie dożyje północy.

— Przestań gadać głupoty, zaraz dotrze tu Severus i...

— I powie ci to samo co ja — mówię przez łzy, zagryzając swoją dolną wargę. — Już nawet mnie nie boli, Reggie. Mogłam skonać gorzej.

— Nie waż się tak mówić, Adelaide.

Zachęcony moją próbą podniesienia się, Regulus przyciska swoje usta do moich. Zaciskam zwiotczałe palce na jego skórze i pozwalam sobie na chwilowe zapomnienie. Zupełnie jakbyśmy znów całowali się na jednym ze szkolnych korytarzy.

Gdy jego miękkie wargi odrywają się od moich, wracam do rzeczywistości.

Uśmiecham się gorzko. Przez moje policzki toczy się lawina łez.

— Nie, nie, nie — słyszę z drugiej strony i ledwie udaje mi się rozpoznać Lynn. Nastolatka chwyta mnie za dłoń, a ja zaciskam nasze ręce najmocniej jak umiem. — Nie możesz umrzeć, nie teraz, Adelaide.

Resztką sił staram się znów podnieść. Cała kanapa ubrudzona jest w mojej krwi. Walburga zabiłaby mnie gdyby to zobaczyła.

— Moja mała gwiazdka — szepczę dotykając policzka nastolatki. — Spójrz, Reg. Jej oczy są zupełnie takie, jak twoje.

Czuję ciepły pocałunek na skroni i przyjemne ciepło dłoni na ramionach.

— Obiecałaś mi, że mnie nie zostawisz.

Łka mój mąż, a ja kręcę głową. Nie chcę go dołować.

— No coś ty, głupku. To tylko chwilowa rozłąka. James i Syriusz z pewnością popilnują mnie przez ten czas.

Moment, w którym Regulus wybucha gromkim płaczem jest momentem, w którym dociera do mnie to, że faktycznie umieram.

— Proszę, powiedz jak możemy ci pomóc — Lyncis głaszcze moją dłoń, a ja dopiero dostrzegam jej łzy. — Nie możesz mnie teraz zostawić, mamo.

Uśmiecham się ponownie, szerzej. Mamo.

Jak to pięknie brzmi z jej ust.

— Nigdy cię nie zostawię, Lynnie. Nie śmiałabym. Już nie.

Zaciskam dłoń Regulusa na największej ranie, aby przyniósł mi odrobinę ukojenia. Skomli jak pies, ale pokornie robi wszystko o co go niewerbalnie proszę.

Do pomieszczenia wpada parę osób. Jak przez mgłę zauważam Severusa, który jak oparzony klęka przy mnie z garstką fiolek w ręku.

— Och, Sev. Przecież oboje wiemy, że to nie zadziała.

Długie palce Snape'a otwierają moje usta i wlewają zawartość jednej z fiolek. Nie protestuję.

— Próbuję ukoić twój ból.

— Nie odczuwam go nawet, może trochę. Nie marnujcie na mnie zasobów zakonu.

— Nawet tak nie mów — przerywa mi Lynn, a ja dopiero teraz widzę, że siedzi niemalże wciśnięta w Regulusa, jedną ręką trzymając moją. — Zaraz przybędzie profesor Dumbledore i ci pomoże, on zawsze wie co robić...

— Ty idiotko! Ty tępa dzido!

Słyszę ten głos i wiem już kto jest jego właścicielem. Śmieję się, lecz ten gest sprawia mi wiele nieprzyjemności.

— Też cię kocham, Pad.

Ciemnoskóra kobieta całuje mnie w czoło, a ja spoglądam na nią czule. Moja najlepsza przyjaciółka. Bratnia dusza.

— Nie waż się nawet mówić tego co chcesz powiedzieć — odpowiada mi jej pełen rozpaczy głos. — Skoro do tej pory nie umarłaś, to znaczy, że cię z tego wyciągniemy. Tak jak zawsze.

— To czarna magia, zabija powoli — wzdycham ciężko. — Zamiast wmawiać sobie, że będzie dobrze po prostu pożegnajcie mnie godnie. I zawołajcie moją siostrę, długo nie wytrzymam.

W kącie pomieszczenia dostrzegam Remusa, który do tej pory stał wpatrując się we mnie tępo. Jakby procesował co się dzieje.

— Och, Luniu. Przyniósłbyś mi ognistej? Na trzeźwo tego nie zniosę.

Widzę jego uśmiech przełamujący łzy. Dopiero mój bezpośredni zwrot wybudza go z dziwnego transu.

— Oczywiście, Ad.

Brunon jak oparzony z krzykiem wpada do pomieszczenia przez kominek i dobiega do kanapy. Wygląda jakby biegł półmaraton.

Na sobie na koszulkę z naszywką naszego domu. Och, jak dobrze byłoby wrócić do pokoju wspólnego Puchonów.

— Nie! Nie ma mowy! Nie zgadzam się!

— Miło z twojej strony. W takim razie odsuńcie się, chcę wstać. Skończyłam umieranie na dziś.

— Jak zwykle dowcipna — dopowiada Remus pomagając mi napić się alkoholu ze szklanki. Grymas od razu wstępuje na moją twarz, jednak przyjemne mrowienie rozchodzi się zaraz po moim gardle. — Nawet teraz.

Rude włosy w końcu przysłaniają mi wszystko, a gromki szloch Fiony odcina dostęp do innych dźwięków.

— Severusie, czy możemy jakoś przenieść te zaklęcie na mnie? Spróbować je może złamać? Przecież mówiłeś, że czarnomagiczne zaklęcia...

— Ale nie takie, skarbie. To zaklęcie utworzone przez konkretnego człowieka, nigdy nie miałem z takowym doczynienia. Nie damy rady go złamać, a jeśli już to zmusimy Adelaide do ogromnych cierpień, podczas których i tak może umrzeć.

Siostra przyciska swój policzek do mojego czoła i łka głośno.

— Moja mała siostrzyczka...

— Już nie taka mała, przestań.

Fiona parska gorzkim śmiechem i głaszcze moje włosy podnosząc się nieco.

Dopiero teraz orientuję się ile osób siedzi ze mną w tym pokoju. Brunon bez słowa masuje mi stopy, a ja nie chcę mówić mu, że nawet ich nie czuję. Regulus trzyma naszą córkę, a ona mocno uczepiona jest mojej dłoni. Remus właśnie oczyszcza moje ciało zaklęciem, a Padme chlipie oparta o zagłówek za moją głową. Severus zdaje się być odcięty od rzeczywistości, wpatrując się w jeden punkt za mną.

— Lyncis, gwiazdko, obiecaj mi coś — mówię cicho, a nastolatka ociera łzy i nachyla się w moją stronę. — Zaopiekuj się tatą. Zawsze myśli, że poradzi sobie sam, ale to nic złego dać sobie pomóc.

Moja córka przytakuje bez zawahania, a do pokoju wchodzi kolejna osoba. Jej fioletowe włosy błyszczą w ciepłym świetle lamp.

— Och, ciociu — zaczyna Nimfadora spoglądając na mnie smutno. Jej oczy błyszczą, a usta wygięte są w grymasie.— Nie miałaś tak skończyć. Nie ty.

Zaciskam usta w prostą linię.

— To łaskawa śmierć. Mogę was pożegnać, ostatni raz powiedzieć, jak bardzo was kocham. Ten Śmierciożerca nawet nie zdaje sobie sprawy z tego jak wielką przysługę mi zrobił używając tego zaklęcia zamiast zwykłej avady.

Czuję jak Fiona kładzie na moje czoło zimny okład. Przynosi chwilową ulgę. Wzdycham.

— Addie, mon bien-aimé — uśmiecham się do Regulusa, który głaszcze mój policzek kciukiem. — To ja powinienem być teraz na twoim miejscu.

Kręcę przecząco głową.

— Tak musi być. Nic nie dzieje się bez powodu, Reg — głaszczę dłoń Lyncis, która nie zważając na cieknącą krew przytula się do mojego pulsującego brzucha. — Kocham was, bardzo. Daliście mi najlepsze życie jakie tylko mogłam mieć.

— Na zawsze będę ci wdzięczny — chlipie mój mąż trzymając mnie mocno. — Na zawsze wdzięczny. Nawet, jeśli zawsze trwa wieczność.

— Udało nam się uratować Lunę! Jej serce zaczęło bić!

Z tymi słowami Harry'ego wbiegającego do pokoju, moje ciężkie powieki opadają. Nie odczuwam już strachu, nie odczuwam bólu. Zupełnie jakbym zasypiała po ciężkim dniu.

Ostatnim co czuję jest ciepły pocałunek ust, które rozpoznałabym zawsze i wszędzie. Ust mojego męża.

Umieranie wcale nie jest takie złe.

⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top