ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
xxxv.❝Razem❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
WCHODZĄC DO MOJEGO RODZINNEGO DOMU CZUJĘ JEDNOCZEŚNIE SZCZĘŚCIE I SMUTEK, a jest to mieszanka emocji, która zdarza mi się nadzwyczaj rzadko. Powoli zdejmuję swoje znoszone już trampki i wręcz ospale wchodzę do salonu starając się nie myśleć o tym, że właśnie rozpoczęłam swoje dorosłe życie.
Nie wychodzi mi to wcale, jak widać.
— Ta-dam, niespodzianka!
Mówi, a w zasadzie to krzyczy tata za moimi plecami, a ja zauważam w końcu Fionę siedzącą luźno na kanapie. Naprawdę na ten widok chcę się uśmiechnąć ale mój organizm robi coś całkowicie przeciwnego.
Zanoszę się płaczem, a po chwili siostra trzyma mnie już w swoich ciepłych objęciach.
Chyba właśnie tego potrzebowałam.
— Cichutko, no już — mówi spokojnym tonem rudowłosa głaszcząc mnie przy tym delikatnie po plecach. Czuję na sobie zmartwiony wzrok ojca ale to wcale nie zmniejsza mojego szlochu. — Wiem, że jest ci ciężko, ale dorosłe życie wcale nie jest takie straszne.
Przytakuję i płaczę w jej ramię dalej. Pozwalam sobie na smutek, czując się bezpiecznie w ramionach siostry we własnym, rodzinnym domu.
W końcu czuję, że przynajmniej część emocji ze mnie uchodzi i odrywam się nieco od Fiony. Dziewczyna poprawia moje włosy i uśmiecha się do mnie pokrzepiająco.
Ruchem różdżki poprawia ona mój makijaż i łapie za moje ramię.
— Chodźmy do kuchni, do mamy. Masz nam przecież tyle do opowiedzenia.
Kiwam głową i rzucam delikatny uśmiech siostrze i tacie.
Wchodzę do kuchni i nie jestem w stanie się choćby rozejrzeć gdyż ramiona mojej mamy przyciągają mnie do siebie. Rozkoszuję się czułością matki i pozwalam sobie oprzeć się o jej pierś.
— Moja malutka — mruczy pod nosem Eliza głaszcząc mnie po policzku. — Siadaj, opowiadaj. Zaparzyć ci herbaty?
— Poproszę.
Siadam przy drewnianym stole, obok mnie Fiona. Tata siedzi już na swoim miejscu na przeciwko sącząc kawę, którą mama musiała mu już wcześniej zrobić.
Okno otwarte jest na szerz, a z niego widać niemal cały nasz ogród. Woń kwitnących kwiatów i dojrzewających na drzewach owoców dociera do moich nozdrzy.
— Więc... — zaczynam cicho gdy Eliza kładzie przede mną mój ulubiony kubek z malinową herbatą w środku. — Ten... no.
Podnoszę rękę do góry pokazując wszystkim siedzącym wokół pierścionek na moim serdecznym palcu. Matka zakrywa swoje usta dłonią, ojciec marszczy brwi, a Fiona...
Fiona piszczy i ściska mnie tak mocno, że niemal pękam.
— Kiedy?
Pyta głośno rudowłosa, a ja mam wrażenie, że zaraz ogłuchnę przez jej donośny ton.
— W moje urodziny — odpowiadam spokojnie na co siostra zakrywa swoje usta dłońmi, tak samo zresztą jak mama. — Naszedł mnie w Wieży Astronomicznej i jakoś tak wyszło.
— JAKOŚ TAK WYSZŁO? Adelaide, jesteś zaręczona!
— Wiem, zgodziłam się na to.
— Mówisz o tym jak o pogodzie!
— Bo nadal to do mnie jeszcze w pełni nie dotarło!
Obie parskamy śmiechem na naszą dziwną wymianę zdań, a mama w końcu wychodzi ze swojego chwilowego letargu.
— O mój Merlinie.
Dopiero teraz zauważam, że moja rodzicielka płacze. I to już dosyć mocno.
— Moja mała córeczka. Zaręczona. Ojej.
— Hola, hola, na nic się nie zgodziłem, więc teoretycznie-
— Ucisz się, Alfred! — ojciec na widok wściekłego wzroku matki momentalnie milknie, a my z Fioną wymieniamy się rozbawionymi spojrzeniami. — Kochanie, czy ktoś jeszcze wie? Ogłosiliście to?
— Na ten moment tylko wy — odpowiadam prędko i bawię się odruchowo pierścionkiem. — Nie chcieliśmy robić zamieszania, mamy przecież dużo czasu żeby to ogłosić. Najpierw musimy ogarnąć nasze dorosłe życie. Wiecie jakieś mieszkanie, pracę, cokolwiek.
— Adelciu — zaczyna tata łapiąc mnie za dłoń. — Nie musisz się przecież od nas wyprowadzać. Możemy podłączyć nasz kominek do kominka twojej uczelni. ...Regulus może wprowadzić się tutaj, będziecie mieli czas na ułożenie sobie wszystkiego.
Ojcu ostatnie zdanie ledwo przechodzi przez usta. Wzdycham ciężko.
— Muszę z nim porozmawiać.
— Koniecznie — odpowiada mi matka. — Nigdy nie byłam fanką waszego związku ale nie zamierzam się też
wtrącać.
Oczy niemal wychodzą mi z orbit. Moi rodzice od momentu, gdy Fiona straciła dziecko i Aegon okazał się być śmierciożercą, stali się o odrobinę bardziej... ludzcy.
Nigdy nie mogłam na nich narzekać ale ostatnio mamy najlepsze relacje od lat. Ciężko mi się do tego przyzwyczaić.
Bardzo chciałabym, żeby Aegon wyszedł i powiedział, że to wszystko to głupi żart. Tylko jego nam tu brakuje.
Wszyscy w domu go ignorują. Traktują jak powietrze.
A ja powoli odnoszę wrażenie, że tylko mi sprawia to przykrość.
— Adelaide, przemyśl to jeszcze na spokojnie. Zaręczyny to przecież nie ślub — odzywa się surowo mój ojciec i zakłada swoje ręce na piersi. — Dobrze wiesz, że małżeństwo z Blackiem to droga bez powrotu. Masz jeszcze całe życie na znalezienie sobie miłości. Tego kwiatu to pół światu.
Przewracam oczami. No tak, wykrakałam.
— Nikt nie powiedział, że już biegniemy przed ołtarz, tato. Mógłbyś wziąć przykład z mamy i się nie wtrącać.
— To, że się nie wtrącam, nie znaczy, że mi się to podoba — odzywa się w końcu Eliza, a ja biorę porządnego łyka mojej herbaty. W przeciwnym razie mogłoby mi się wymsknąć coś bardzo niemiłego. — Kochanie, tyle jeszcze przed tobą. Cieszę się twoim szczęściem ale powinnaś być ostrożna. Choćby przeczekać wojnę, dać sobie szansę na poznanie kogoś innego.
Na słowo wojna kubek wypada mi z dłoni i wręcz z prędkością światła cała jego zawartość wylewa się na drewniany blat stołu. Szklane naczynie spada z jego krawędzi i po pomieszczeniu rozlega się głośny huk. Wpatruję się tępo w rozbite szkło niemal jak zahipnotyzowana, a Fiona momentalnie sprząta bałagan zaklęciem.
— Skończmy już ten temat. Adelaide jest dorosła, zrobi co tylko będzie chciała — mówi donośnym tonem rudowłosa, a ja podnoszę się od stołu. — Na pewno jesteś zmęczona po podróży, może się położysz?
Zgadzam się nie chcąc dłużej ciągnąć tej nieprzyjemnej rozmowy.
Miało być inaczej. Wszyscy mieliśmy się cieszyć, nie kłócić.
Ale czego mogłam się spodziewać po moich rodzicach?
— Adelko, skarbie — zaczepia mnie tata przed wyjściem z kuchni. Odwracam się nieznacznie. — Nie chcieliśmy cię denerwować. Po prostu musisz zrozumieć, że z mamą się o ciebie martwimy.
Przytakuję zmęczona na kolejne puste słowa ojca i zmierzam do swojego pokoju.
Faktycznie, zatęskniłam za domem. Za moimi czterema własnymi ścianami.
Gdy tylko zamykam drzwi czuję się w końcu lekka jak piórko. Jakby rozmowa, która miała miejsce na dole się nie wydarzyła.
Moja smocza jama. Jaskinia zła. Oaza spokoju.
Mój pokój, w sensie.
Rzucam się na swoje łóżko i wdycham znajomy zapach proszku do prania. Moja satynowa pościel otula mnie z każdej strony, a miękki materac wręcz prosi o to abym zrobiła sobie drzemkę.
Ruchem różdżki wpuszczam jednak przez okno do środka Afrodytę, która głośnym stukaniem swoim dziobem w szybę nie pozwala mi na dalszy odpoczynek. Podnoszę się do siadu i odbieram od sowy list w zamian dając jej na szybko przywołany różdżką przysmak.
Głaszczę ptaszynę delikatnie po piórach i pozwalam jej odlecieć. Zamykam okno i prędko otwieram przysłany list. Nadane z Hiszpanii, to z pewnością od dziadków.
Kochana wnusiu,
Jak się czujesz? Zakończenie szkoły to ważny moment w życiu każdego młodego człowieka. Wiem coś o tym. Mam nadzieję, że teraz trochę odpoczniesz. Wiem jak stresowałaś się egzaminami.
Razem z dziadkiem zażywamy zdrowego powietrza i spędzamy całe dnie na naszym nowym patio. Hiszpania jest przepiękna o tej porze roku, koniecznie musisz nas tutaj odwiedzić.
Wolałabym nawet, jeśli mam być szczera, abyś się tu do nas przeprowadziła. Byłabyś o wiele bezpieczniejsza.
Proponowałam już to twoim rodzicom i rodzeństwu, ale nie są oni do tego zbyt przekonani. Od zawsze uważałam Cię za najrozsądniejszą i wierzę w to, że dobrze przemyślisz tę sprawę. Mogłabyś aplikować na tutejszy magiczny uniwersytet, mają tutaj świetnych magomedyków i uzdrowicieli. Nic nie stracisz.
Odpisz jak najszybciej, Delciu. Powiedz jak minął Ci ostatni tydzień, jak się czujesz, jakie masz obawy czy troski. Z dziadkiem bardzo za tobą tęsknimy i listy od Ciebie pozwalają nam choć na sekundę przestać zamartwiać się o naszą ukochaną wnuczkę.
Kocham Cię,
Babcia Dorothy
PS.: Dziadek nauczył się piec genialne, hiszpańskie ciasto - Roscón de reyes, czy jakoś tak. Koniecznie musisz spróbować, jest boskie.
Chichoczę sama do siebie czytając końcówkę listu. Dziadek jest w stanie nauczyć się wszystkiego jeśli tylko chce. To niepowtarzalny człowiek, niezwykle oryginalny i wyjątkowy.
Ale poprzednia część wiadomości mnie martwi. Nie wyobrażam sobie zostawienia mojego dotychczasowego życia i wyjechania do Hiszpanii. Nawet gdybym wzięła ze sobą Regulusa to przysporzyłabym tym nam tylko problemów.
I tak, być może przez pierwsze miesiące mielibyśmy wręcz baśniowy spokój, lecz później mogłoby to obrócić
się przeciwko nam. Czarny Pan nie toleruje zdrady czy
ignorancji. Kara on całe rodziny, wszystkich powiązanych z tobą ludzi. Nie ma żadnej litości.
A ja nie mogę narazić na to moich dziadków. Mają prawo spędzić resztę swojego życia w spokoju, bez strachu o własne życie i zdrowie.
Wzdycham ciężko i wygrzebuję się z łóżka do mojego wielkiego kufra, którego dalej nie rozpakowałam. Cały mój dobytek, wszystko co trzymałam w szkole, znajduje się właśnie tutaj.
Mam w planach znaleźć moją ulubioną piżamę, którą zdążyłam jeszcze wyprać przed wyjazdem do domu. Przegrzebuję całe wnętrze i nie znajduję tego, czego szukam.
Wyjmuję w końcu rękę z piskiem na ustach, gdyż czuję piekielnie mocne pieczenie. Cholera, coś musiało się tam potłuc.
Drugą, nieporanioną ręką sięgam po owe mordercze narzędzie bądź odłamki, które mnie skrzywdziły.
I okazuje się być to lusterko dwukierunkowe Syriusza. Coś, o czego istnieniu niemal kompletnie zapomniałam.
W momencie zapominam o ranie z której sączy się strużka krwi. Skupiam się tylko i wyłącznie na małym, sentymentalnym przedmiocie.
Uśmiech mimowolnie wpływa na moją twarz. Chłopcy dali mi te lusterko, abym mogła wezwać ich w razie niebezpieczeństwa. Niebezpieczeństwa związanego z moim obecnym narzeczonym.
Chowam lusterko pod poduszkę i dobrze znanymi mi zaklęciami leczę ranę na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Wracam do poszukiwania piżamy, z tyłu głowy wciąż jednak mając owy przedmiot.
Może to jakiś znak od losu?
Tylko...jaki?
•••
Nadszedł w końcu dzień w którym do świeżo upieczonych absolwentów Hogwartu przychodzą wyniki ich egzaminów. Co więcej, akademie magiczne również wysyłają dziś wyniki rekrutacji, gdyż szkoły podają między sobą świadectwa studentów jeszcze wcześniej. Od samego ranka nie mogłam więc wysiedzieć w miejscu, zdążyłam już okrążyć nasz ogród co najmniej dwadzieścia razy. Fiona wróciła do swojej pracy w sklepie i odwiedza nas tylko weekendami, choć też nie zawsze.
Ale tego dnia postanowiła wziąć sobie wolne i jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Fakt, że mogę mieć przy sobie najbliższych w tak ważnej chwili mojego życia jest dla mnie ogromnym wsparciem.
Gdy tylko słyszę nawoływanie mojej matki od razu zrywam się jak szalona i wbiegam przez taras do salonu, a następnie kuchni. Niemal wyrywam dwie koperty z rąk rodzicielki i nerwowo staram się je rozedrzeć.
— Uspokój się, nie uciekną ci.
Mówi tata stojący nieopodal i zabiera mi je z drżących rąk. Wolnym ale zdecydowanym ruchem otwiera obie koperty i podaje mi je już otworzone. Nie zagląda on do środka.
Biorę głęboki oddech i wpierw wyjmuję kartki z koperty nadanej z Hogwartu. Dogrzebuję się w końcu do moich
wyników i od razu z ciekawością w nie spoglądam.
WYNIKI UCZENNICY ADELAIDE FAUNTLEROY Z OKROPNIE WYCZERPUJĄCYCH TESTÓW MAGICZNYCH:
OBRONA PRZED CZARNĄ MAGIĄ wybitny
HISTORIA MAGII powyżej oczekiwań
ELIKSIRY zadowalający
ZAKLĘCIA I UROKI wybitny
ASTRONOMIA wybitny
ZIELARSTWO powyżej oczekiwań
NUMEROLOGIA wybitny
Nic nie mówiąc rzucam się na kolejną kopertę, w środku będąc rozrywana przez ekscytację jaką odczuwam.
Zadowalający z eliksirów!
Biorę głęboki wdech i spoglądam na rodziców, którzy wpatrują się we mnie zestresowani. Tak samo Fiona siedząca przy stole.
— Czytaj na głos.
Prosi mama, a ja przytakuję. Chrząkam parę razy pod nosem i wyjmuję następny list.
Droga panno Adelaide Fauntleroy,
Akademia Magiczna Benefactis w Londynie od zawsze poszukuje wśród uczniów ludzi zdolnych, ambitnych i inteligentnych. Zaimponował nam Panny wkład w życie szkoły, uczęszczanie na pozalekcyjne zajęcia, tytuł Prefekta czy wysokie stopnie, jednakże zdecydowanie najważniejszym czynnikiem był dla nas szkolny staż u Madame P. Pomfrey. Przeczytaliśmy dokładnie list motywacyjny oraz rzetelnie przeanalizowaliśmy wyniki z egzaminów i z ogromną radością informujemy, że została Panna przyjęta do naszej uczelni. Wydział magomedyczny naszej akademii jest dla nas niezwykle ważnym miejscem, dlatego też prosimy o informację zwrotną o podjęciu przez Pannę edukacji w naszej placówce.
Z pozdrowieniami,
Akademia Magiczna Benefactis
Podczas czytania głos drży mi jak cholera i nawet nie wiem kiedy łzy zaczynają spływać mi po policzkach.
Dostałam się!
Czuję jak znajome dwie pary rąk przyciągają mnie do uścisku. Po chwili to samo robi również Fiona.
Prawie wyciskając ze mnie wszystkie narządy wewnętrzne, swoją drogą.
Prędko wycieram łzy z policzków gdy po domu rozlega się wpierw dźwięk pukania, a następnie dzwonka do drzwi. To może być niemal każdy.
Dziadkowie? Padme? Huncwoci?
Poprawiam szybko letnią, jasną sukienkę którą mam na sobie i spoglądam w stronę rodziców.
— Spodziewacie się kogoś?
Pytam lekko zdezorientowana. Oni tylko zaprzeczają ruchem głowy, a tata wskazuje ręką w kierunku drzwi wejściowych.
— Otwórz. Jestem niemal pewien, że to ktoś do ciebie albo Fiony.
Podbiegam do drzwi jednocześnie zestresowana i podekscytowana nieplanowanymi gośćmi. Albo gościem.
Słyszę, że ktoś poszedł za mną. Szczerze, to obawiam się, że stoi za mną cała trójka.
Otwieram ciężkie, drewniane drzwi i pierwsze co przed sobą widzę to czyjeś plecy. Marszczę brwi w niezrozumieniu.
— Myślałem, że mi już nie otworzysz.
Uśmiech momentalnie wykwita na mojej twarzy gdy tylko słyszę znajomy głos i dostrzegam twarz dobrze znanej mi osoby.
Regulus Black stoi przed moimi drzwiami z małym bukietem gipsówki i rozdartą kopertą w dłoni. A ja prawie się rozpływam.
Nie widziałam go od półtorej miesiąca, a jedyne co mogliśmy robić to korespondować listownie. Całe podbrzusze momentalnie zaczyna mnie palić na jego widok, a stado motyli obija się o ściany mojego brzucha.
Nie zwracając większej uwagi na kwiaty rzucam się w ramiona chłopakowi. Ten śmieje się pod nosem ale ja jeszcze mocniej wtulam się w jego pierś. Czuję jak Black składa na czubku mojej głowy czuły pocałunek.
— Mogłeś mnie chociaż uprzedzić.
— Są dla ciebie — ciemnowłosy wręcz wciska mi bukiet w dłonie z żartobliwym uśmieszkiem na ustach. — Za to, że cię nie uprzedziłem, jaśnie pani.
Czuję jak moje policzki palą się przez rumieńce i uderzam chłopaka lekko w ramię. Głupek.
Zapraszam go do środka i czekam, aż przewita się z moją rodziną.
Jest lekko... niezręcznie.
— Dzień dobry — mówi spokojnie mój narzeczony nieznacznie nachylając się do przodu w akcie szacunku. — Przepraszam, że tak bez żadnego uprzedzenia, jednak zależało mi na tym, żeby zrobić Adelaide niespodziankę.
Uśmiecham się na jego słowa. Może faktycznie z niego głupek, ale za to jaki słodki.
Kto by pomyślał, że w środku zimnego arystokraty kryje się taka słodka, maślana bułeczka.
— W porządku.
Odpowiada ciemnowłosemu Alfred dalej mając wyraźne zniesmaczenie na twarzy. Nie wiem tylko czy przez sam fakt pojawienia się tutaj Regulusa, czy przez akt który odbył się przed chwilą na ich oczach.
Dopiero teraz dotarło do mnie zawstydzenie.
Chłopak podaje mu rękę, co mój ojciec na całe szczęście odwzajemnia. Moją matkę całuje w wierzch dłoni, a ja dostrzegam jak na jej twarzy formuje się subtelny uśmiech. Ciężko mi powiedzieć czy szczery.
— Więc... — zaczyna mój rodziciel gdy zauważa kopertę w dłoniach Regulusa. — Składaliście podania w te same miejsca?
Przytakuję od razu na pytanie taty i chwytam bezpiecznie Blacka za ramię. Fiona wchodzi na korytarz i wita się z moim narzeczonym kiwnięciem głowy. On odpowiada jej tym samym.
— Z tą różnicą, że Adelaide będzie studiować magomedycynę, a ja zaocznie biznes i dyplomację.
— Zaocznie?
— W trakcie tygodnia zamierzam pracować w ministerstwie, chciałbym zdobywać już doświadczenie.
— Och — wzdycha cicho ale zdecydowanie sarkastycznie moja matka, a ja posyłam jej groźne, ostrzegawcze spojrzenie. — Mogłam się tego spodziewać. Blackowie mają we krwi politykę i chęć władzy.
Mam ochotę schować się pod ziemię. Moja rodzicielka poprawia swojego ciasno uwiązanego koka z tyłu głowy, a ojciec wygląda na wręcz usatysfakcjonowanego tym przytykiem.
Gdyby tylko babcia Dorothy tu była...
— To prawda — odpowiada Elizie zadziwiająco spokojny Regulus. Marszczę brwi słysząc jego w pełni opanowany ton. — Moi przodkowie od zawsze piastowali wysokie stanowiska. Można wręcz uznać, że przekazujemy to w genach.
— Chodźmy na górę — mówię prędko nie pozwalając nawet dojść ponownie do głosu moim rodzicom.
Ciągnę chłopaka za ramię i gdy tylko docieramy do mojego pokoju wzdycham z ulgą.
— To było tragiczne — mówię zamykając drzwi. — Mam wrażenie, że moi rodzice nie byli aż tak kąśliwi bo byli pewni, że to co pomiędzy nami jest nie jest niczym poważnym. Ale od kiedy powiedziałam im o tym, że jesteśmy zaręczeni, nagle zaczęli mieć problem do naszego związku.
Szybkim aguamenti wypełniam wodą wazon stojący na komodzie i wkładam do niego bukiet który dostałam od chłopaka. Słyszę jak ten ciężko wzdycha i po chwili czuję jego duże dłonie na biodrach i ciepłe usta na skroni.
— Nie przejmuj się tym — mówi spokojnym tonem Black po czym przytula mnie do siebie mocniej. — Czytałaś już list?
— Tak — odpowiadam i odwracam się tak, aby widzieć jego twarz. — Dostałam się!
Uśmiech sam wchodzi na moją twarz gdy tylko widzę dumę na twarzy Regulusa. Ciemnowłosy unosi mnie lekko do góry, a ja nie potrafię powstrzymać się od chichotu.
— Mówiłem ci, że nie masz o co się martwić — chłopak zaczyna spokojnie zakładając niesforny pejs moich włosów za ucho.— Mogę już mówić do ciebie pani doktor?
Uderzam go w ramię czując jak policzki palą mi się żywym ogniem przez zawstydzenie jakie przechodzi przez całe moje ciało.
— Regulus!
— Tylko się droczę, złośnico — jego palce ponownie dotykają mojego policzka, a ja znowu niemal się rozpływam. — Mnie też przyjęli.
— Zupełnie tak, jakby wszyscy się tego nie spodziewali — odpowiadam zadziornie, a chłopak przewraca na moje słowa oczami. — Mógłbyś nie zdać SUMów, a oni i tak by cię przyjęli.
— Mówisz tak, jakby twoje nazwisko nie ułatwiało ci wielu rzeczy — droczy się ze mną dalej na co ja tylko parskam pod nosem. — Trafiłaś z deszczu pod rynnę, panno Fauntleroy.
Momentalnie zastygam gdy tylko wyczuwam subtelne nawiązanie do mojego statusu cywilnego. A raczej jego zmiany.
— Nie mówiłeś nic swoim rodzicom, prawda?
— Oczywiście, że nie. Musisz przecież najpierw ich poznać. Jak umówię z nimi spotkanie, to wspomnę tylko o dziewczynie. O zaręczynach powiem już z tobą.
Zimne dreszcze przechodzą po moim kręgosłupie na dźwięk tych słów. Myślę, że każda zdrowo myśląca jednostka nie chciałaby mieć nic wspólnego z Walburgą i Orionem.
— Czy twoi rodzice wiedzą, że przyjaźniłam się z Syriuszem?
Pytam zaniepokojona gdy tylko nachodzi mnie moment realizacji. Regulus wyłapuje to od razu i przytula mnie do siebie bardziej. Wzdycham nerwowo.
— Przeprowadziłem małe śledztwo aby wybadać grunt i ledwo kojarzą, że ktoś taki jak ty istnieje. Tak w zasadzie to wiedzą tylko, że jesteś córką twoich rodziców —kamień ciężko ciążący mi na sercu powoli znika. Jakie to szczęście wiedzieć, że moi przyszli teściowie nie nienawidzą mnie od samego początku. — Spodziewałem się czegoś zupełnie innego ale na dobrą sprawę to genialna informacja. Nie musimy się przejmować tym, że moja matka przy pierwszej lepszej okazji urwie ci głowę.
Czuję jak krew odpływa mi z twarzy i całe moje ciało się napina. Ciemnowłosy parska głośnym śmiechem, a ja mam ochotę trzepnąć go w te głupie miejsce w którym powinien znajdować się mózg.
Powinien, bo polemizowałabym, że się znajduje.
— Walburga nie jest taka straszna na jaką się kreuje — mówi spokojnie Regulus trącając przy tym swoim nosem mój. — Czasem ma swoje odchyły ale bywają momenty, że jest zwyczajną matką. Jestem jedynym dzieckiem, które jej pozostało. Musi zaakceptować mój wybór i jeszcze w razie przypadku przekonać do niego ojca.
Unoszę brwi do góry w zdziwieniu.
— Zastanawiam się czasem — kontynuuje chłopak, a ja wpatruję się w niego niczym w obrazek. Mogłabym tak już całą wieczność. — Czy ona też miała w sobie tyle wątpliwości co ja. Czy to kim się stała było wyborem czy przymusem? Czy ze mną stanie się to samo?
Dostrzegam charakterystyczny, smutny błysk w jego oczach.
— Ma bien-aimée, obiecaj mi jedną rzecz — ciężko wzdycha i ponownie zaczyna ciemnowłosy po czym chwyta za moją dłoń i składa na jej wierzchu czuły pocałunek. Jestem na skraju. — Jeśli... Jeśli kiedykolwiek podzieliłbym los większości moich przodków, to błagam cię, obiecaj mi, że uciekniesz.
Kręcę głową w zaprzeczeniu.
— Przestań tak o sobie mówić, Reg — fukam zdenerwowana i wyrywam swoją rękę z jego uścisku. W zamian łapię go za policzki. — Nie jesteś przeklęty. Poradzimy sobie ze wszystkim. Razem.
Delikatny uśmiech formuje się na jego wargach, a następnie te same usta składają czuły pocałunek na moim czole.
A ja powstrzymuję się przed przyciągnięciem mocniej i pocałowaniem go.
— Zawsze kiedy tylko myślę, że zaczynam błądzić, pojawiasz się ty. I nagle wszystko staje się jakieś... jasne. I proste.
Regulus rzadko mówi wprost te dwa magiczne słowa, które ludzie zwykli utożsamiać z miłością. Tworzy jednak w zamian różne metafory i sentencje, z każdym kolejnym razem nową.
A ja każdą staram się z osobna spamiętać, bo jeszcze nikt kogo w życiu spotkałam tak pięknie nie mówił, że się boi miłości.
•••
Stres przed Owutemami, Sumami czy egzaminem na deportację nie mają nawet podjazdu do stresu który kotłuje się we mnie teraz. Cała moja rodzina od rana jest wyjątkowa ugodowa, gdyż wszyscy wiedzą, że w każdej chwili mogę wybuchnąć.
Dziś poznaję rodziców Regulusa.
Już chyba dziesiąty raz poprawiam zaklęciem cień, który mam na powiece, gdyż przez mocne zdenerwowanie nie mogę go ładnie i równo nałożyć.
Nawet nie chcę myśleć co by było gdybym próbowała zrobić to po prostu palcami.
Wcisnęłam się w czarną, długą, koronkową sukienkę, którą znalazłam w rzeczach mojej matki z czasów jej młodości. Lekko podrasowałam ją magią, ale już na samym początku wyglądała jak coś dzięki czemu mam szansę wpasować się w towarzystwo.
Szczerze mówiąc, wyglądam jakbym była początkującym członkiem jakiejś mugolskiej subkultury.
Trudno. Mój narzeczony opisał mi dokładnie jaki ubiór panuje wśród Blacków i innych powiązanych z nimi ludźmi, a ja staram się przystosować najlepiej jak tylko mogę.
Chociaż gorsetu na siebie nie włożę, co to, to nie. Na początku myślałam, że Reg żartuje z tym, że jego matka nosi go codziennie.
Fakt, iż ta kobieta codziennie ciśnie się w ciasnym gorsecie z własnej woli ukazuje jak bardzo się od siebie różnimy.
Wzdycham i poprawiam się ostatni raz zanim zejdę na dół. Jestem gotowa.
Tylko z zewnątrz. Wewnątrz nigdy nie będę.
Wdech i wydech. Jeszcze raz.
Zero rozmawiania na tematy polityczne ale jeśli już, to mam nakreślić wprost, że nie jestem po żadnej ze stron.
Jeśli tylko padnie pytanie o Syriusza, to kojarzę go ze szkoły i ewentualnie parę razy dzieliliśmy zajęcia, nic więcej.
Poprawiam jeszcze raz obcisłe, koronkowe rękawy mojej sukienki i wychodzę z pokoju. Lepiej nie będzie.
Schodzę na dół, a Regulus czeka już na mnie w przedpokoju. Mogłam się domyślić, że będzie przed czasem.
Nie zwracając najmniejszej uwagi na stojącego obok ojca wtulam się mocno w chłopaka.
— Nie dam rady.
To jedyne co jestem w stanie z siebie wyciągnąć. Reg głaszczę mnie po głowie, zaś w tle słyszę cichy, nerwowy śmiech mojego ojca.
— Addie, uspokój się — odzywa się spokojnym tonem ciemnowłosy i odchyla moją głowę delikatnie do tyłu. — Mam eliksir uspokajający jeśli tylko chcesz.
Przytakuję wręcz zamroczona stresem. Myśli o katastroficznym przebiegu tego spotkania męczą mnie już od tygodnia.
Nawet nie wiem kiedy fiolka trzymana przez mojego narzeczonego dotyka moich ust, a jej zawartość spływa mi do gardła. Po niedługiej chwili czuję jak każdy mój spięty mięsień się rozluźnia, a głowa oczyszcza z części zmartwień.
— Lepiej? Powinniśmy już się zbierać ale jeśli-
— Jest okej — przerywam mu prędko nie chcąc się spóźnić. Odwracam się szybko do ojca, a moja matka wychodzi wtedy akurat z kuchni. — Powinnam wrócić przed ósmą.
— Masz na nią uważać — grozi ciemnowłosemu palcem moja matka. — Pilnuj jej jak oka w głowie, jasne?
— Jak słońce, pani Fauntleroy.
Biorę ostatni wdech i wychodzę z Regulusem przed dom po czym łapię go mocno za ramię i zamykam oczy. Czuję nagłe, znajome ale dalej nieprzyjemne szarpnięcie w żołądku i klatce piersiowej.
Gdy w głowie przestaje mi wirować otwieram w końcu oczy. Dech zapiera mi w piersi, a były Ślizgon musi mnie podeprzeć abym się nie wywróciła.
— Przenieśliśmy się tu, do rezydencji moich zmarłych dziadków, rodziców mojej matki, gdy Syriusz zbiegł. Dom pod Grimmauld Place 12 od tamtej pory stoi pusty.
Przytakuję podziwiając piękno budynku. Wygląda jakby został żywcem wyjęty z baroku. Te wszystkie zdobienia, rzeźby. Idąc wśród ogrodu mam wrażenie, że zaraz będę odwiedzać królową, a nie Walburgę Black.
Przed wejściem poprawiam jeszcze swoją sukienkę i biorę parę głębokich wdechów. No już, dasz sobie radę, Adelaide.
— Gotowa?
— Nie.
— No to w drogę.
Mój narzeczony otwiera ciemne, ciężkie drzwi do rezydencji i oboje wchodzimy do środka. To miejsce jest przerażająco... czyste. Wręcz sterylne. Wyglądając jednocześnie jakby istniało od setek lat.
Regulus prowadzi mnie przez kretę korytarze, a ja grzecznie się za nim kieruję. Cisza która tutaj panuje wręcz kuje w uszy.
— Och, panicz przybył — odzywa się słabiutki głos nieopodal, a my przystajemy na sekundę. Dopiero po chwili zauważam malutkiego skrzata stojącego parę metrów od nas. — Państwo już myśleli, że panicz nie przyjdzie. Obiad odbywa się w drugiej jadalni, Stworek zaprowadzi panicza i pannę.
— Stworku, nie trzeba — odpowiada od razu Regulus i uśmiecha się delikatnie do skrzata domowego. Wydają się być całkiem zżyci ze sobą. — Poradzimy sobie. To Adelaide, moja narzeczona.
Niemal obrastam w piórka słysząc te słowa. Uśmiecham się szeroko i macham stworzeniu, które niemal od razu kłania się nisko.
— Stworkowi miło poznać pannę Fauntleroy.
— Gdy państwa Black nie ma w pobliżu, mów mi Adelaide, Stworku.
— Stworek nie może-
— Ależ możesz.
— Addie, ja już tak próbuję od siedemnastu lat — odzywa się Regulus lekko rozbawiony. — A Stworek dalej nazywa mnie paniczem.
— Jeszcze o tym porozmawiamy.
Mówię groźnie wskazując na skrzata palcem, dalej jednak z szerokim uśmiechem na ustach. Ze Ślizgonem ruszamy w stronę jadalni, tak przynajmniej myślę.
W końcu przekraczamy próg odpowiedniego pomieszczenia i znowu ledwo powstrzymuję się od powiedzenia na głos wow. Naprawdę jest tu przepięknie. Wszystko ma swój charakter i stanowi spójną całość.
Ogromny stół wykonany z ciemnego drewna stoi na samym środku pomieszczenia, a ogromne okna przysłonione są ciężkimi, ciemnymi kotarami. W pokoju jest całkiem jasno jak na przygaszone kolory jego wystroju.
A przy w pełni zastawionym stole siedzi dwójka dorosłych ludzi. Kobieta i mężczyzna. Walburga i Orion Black.
— Już myślałam, że się nie zjawicie.
Odzywa się zimnym tonem blada jak śnieg kobieta, która bawi się swoim pierścieniem jednocześnie terroryzując nas swoim wzrokiem. Przełykam ślinę gdy Reg ciągnie mnie nieco bliżej stołu.
— Tak w zasadzie to jesteśmy przed czasem, mamo.
Odpowiada spokojnie mój narzeczony i dopiero wtedy zauważam uśmiech na twarzy kobiety. To musiał być najwyraźniej jakiś dziwny żart którego nie zrozumiałam.
— Dzień dobry.
Rzucam słabym tonem, a Regulus chwyta od razu delikatnie za moją dłoń i prowadzi nas na dwa miejsca przed jego rodzicami.
— A więc to ty jesteś tą dziewczyną której udało się skraść mi syna — zaczyna Walburga, a ja nie wiem czy to żart, czy nie. Ciężko mi wyłapać jej sarkazm. Może to dlatego, że jestem absolutnie przerażona. — Pokaż się no, kwiatuszku.
Kwiatuszku?
Przełykam ślinę i rzucam narzeczonemu przestraszone spojrzenie na co on ściska mocniej moją dłoń pod stołem.
— Nie strasz biednej dziewczyny, Walburgo.
Odzywa się niespodziewanie ojciec Regulusa na co prawie rozchylam usta w zdziwieniu. Mężczyzna do tej pory siedział niemal jak posąg, teraz zaś nie tylko zajada się jakąś sałatką ale również mówi.
Zdumiewające.
— J-Jestem-
— Adelaide Fauntleroy, tak wiemy. Twoi rodzice są całkiem znani w czarodziejskim świecie.
— Myślę, że jest jednak coś o czym nie wiecie — odzywa się ciemnowłosy siedzący obok mnie, a ja cała na nowo się spinam. Wiem do czego dąży. — Ja i Adelaide jesteśmy... zaręczeni.
Srebrny widelec niemal wypada z dłoni Walburgi, jej mąż jednak siedzi dalej niewzruszony w tej samej pozycji, z dokładnie tą samą miną i identycznym nastawieniem jak wcześniej.
Pani Black poprawia się na krześle i chrząka pod nosem parę razy. Mam wrażenie, że czarny gorset który kobieta ma na sobie zaraz pęknie, a któryś z jego guzików niefortunnie trafi mi w oko i oślepi mnie na resztę życia.
Spoglądam na Regulusa, a on uśmiecha się do mnie pokrzepiająco. Daje mi tyle wsparcia ile tylko może.
Doceniam.
— W takim razie... — zaczyna matka mojego narzeczonego i przeskakuje co chwilę swoim spojrzeniem pomiędzy mną, a jej synem. — ...mam rozumieć, że nie zamierzałeś konsultować swojej decyzji z nami w żaden sposób?
— Nie wiem czemu miałbym — odpowiada pewnie mój narzeczony. — Nie widzę żadnych przeciwwskazań dla których nie moglibyśmy się pobrać. Adelaide jest czarownicą czystej krwi, co więcej bardzo ambitną i utalentowaną.
Atakuje mnie znienacka jedna, przykra myśl. Smutna realizacja.
Regulus nawet nie wspomniał o miłości, jakimkolwiek uczuciu. To dla Blacków nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko krew, pozycja, rodowód. Uczucia nie grają żadnej roli.
Ściskam delikatnie dłoń chłopaka pod stołem aby dodać mu trochę otuchy, mimo, że sama nie trzymam się najlepiej.
— Nie pomyślałeś może, że-
— Walburgo — przerywa zdecydowanie starszej kobiecie Orion i kładzie swoją dużą dłoń na jej ramieniu. Matka Regulusa momentalnie milknie. — Przestań szukać na siłę problemu.
W pomieszczeniu zapada chwilowa cisza. Nikt nic nie je, nikt nic nie mówi. Jedynie pan Black popija ze szklanki jakieś zapewne drogie whisky i spogląda na naszą dwójkę.
— Dobrze, więc — zaczyna ponownie Walburga chwytając za swoją lampkę wypełnioną czerwonym winem. —Adelaide, jak uczyłaś się w Hogwarcie?
Przełykam ślinę zanim coś powiem. Ze stresu zaschło mi w gardle.
— W mojej opinii bardzo dobrze, nauczyciele nigdy na mnie nie narzekali — odpowiadam lekko drżącym głosem kobiecie. Czarnowłosa wpatruje się we mnie intensywnie upijając trochę wina z naczynia które trzyma w dłoni. — Owutemy również udało mi się zdać dobrze i dostać na Akademię Magiczną, będę kształcić się w kierunku magomedycyny.
— Powiedziałbym, że raczej wybitnie. Miałaś problem z zaledwie jednym przedmiotem, resztę zdawałaś śpiewająco — odpowiada mi niespodziewanie Regulus, a ja zdziwiona na niego spoglądam. — W dodatku łączyłaś to wszystko z praktykami w skrzydle szpitalnym, dodatkowymi zajęciami i obowiązkami Prefekta.
— Nie musisz być tutaj skromna, moja droga — zaczyna ojciec Regulusa głaszcząc się dłonią po swojej brodzie. — My, Blackowie, cenimy sobie ambicję i intelekt. Nie umniejszaj sobie.
To było... miłe.
Zmuszam się do lekkiego uśmiechu który posyłam w stronę gospodarza rezydencji. Nie taki diabeł zły jak go malują.
— A jak się poznaliście? Nie kojarzę abyś była w Slytherinie tak jak twój brat — dreszcze przechodzą mnie na wspomnienie o Aegonie z ust Walburgi. Mimo to staram się zachować kamienną twarz. — Hufflepuff to dom dla ludzi, którzy są zbyt nijacy aby trafić gdzieś indziej.
— Nie zgadzam się z tym — wypalam i dopiero po chwili to do mnie dociera. Kobieta z zaciekawieniem bierze kolejny łyk swojego wina. — Puchoni uwielbiają florę i faunę oraz są genialnymi alchemikami, magizoologami, magomedykami, zielarzami, i uzdrowicielami. Nie nazwałabym tego byciem nijakim.
— Och, jednak masz w sobie trochę ognistego temperamentu — mówi w pełni spokojnie pani domu, a na jej twarzy rośnie uśmiech. Jestem zmieszana. Myślałam, że właśnie podpisałam na siebie wyrok śmierci. — Podoba mi się to.
Spoglądam na Regulusa, a on wygląda na identycznie zdezorientowanego. Jego rodzice naprawdę są przerażający.
Słyszę syk wydobywający się z ust mojego narzeczonego i cała trójka Blacków momentalnie chwyta się za swoje przedramiona. Nie zwracając uwagi na to, że być może nie powinnam od razu łapię ciemnowłosego jedną dłonią za ramię, zaś drugą odwracam jego twarz w moją stronę.
Jego skóra pokryta Mrocznym Znakiem, który na szczęście po wygojeniu się jego ran po świątecznym incydencie sam ponownie pojawił się na jego przedramieniu, stale pulsuje.
Na szczęście bo nie wyobrażam sobie nawet jaka kara czekałaby go, gdyby Czarny Pan dowiedział się o tym co zrobił z jego dziełem.
— Ma chérie— mówi pędem Regulus i podnosi się ze swojego miejsca. Słyszę jak państwo Black szybkim krokiem wychodzi z pomieszczenia nie mówiąc absolutnie nic. — Wracaj do domu.
Czuję jak składa czuły lecz szybki pocałunek na moim czole i wręcz siłą unosi mnie z miejsca. Nie protestuję, wiem, że nie mogę.
Poddaję się mu w pełni gdy prowadzi mnie przez korytarze rezydencji na zewnątrz. Dostrzegam stojących przed budynkiem rodziców mojego narzeczonego.
— Uważaj na siebie, proszę.
To jedyne co z siebie wyduszam, a w odpowiedzi dostaje ostatni, subtelny uśmiech który posyła mi ciemnowłosy. Wystarczy chwila aby rodzina Black deportowała się z ich domu.
Biorę głęboki oddech i zwalczam w sobie chęć płaczu. Każde zebranie, spotkanie czy misja Śmierciożerców wzbudza we mnie skrajne emocje. Nie potrafię się do tego przyzwyczaić.
Siadam bezsilnie na marmurowych schodach prowadzących do ogromnych drzwi i chowam twarz w dłonie.
Powoli robi się ciemno, a ja nie dam rady deportować się w takim stanie. Nie chcę się rozszczepić.
Niemal podskakuję, gdy czuję malutką dłoń na moim ramieniu. Od razu podnoszę głowę i dostrzegam skrzata domowego, tego samego, którego spotkaliśmy na samym wejściu.
— Niech panienka Fauntleroy się nie martwi. Stworek już się do tego przyzwyczaił.
Uśmiecham się do skrzata domowego i klepie miejsce obok mnie.
— Siadaj, Stworku.
— A-Ale-
— I nie mów mi tak oficjalnie. Mówiłam ci przecież, że Adelaide wystarczy.
Malutkie stworzenie siada posłusznie obok mnie najwyraźniej traktując mój nieco zbyt poważny ton jako rozkaz. Nie o to mi chodziło.
— Stworek się zmartwił kiedy zobaczył Adelaide siedzącą samą na schodach. Stworek zastanawiał się dlaczego Adelaide nie wróciła do domu.
Uśmiecham się delikatnie do skrzata i odwracam się w jego kierunku.
— Zdenerwowałam się i boję się rozszczepienia przez to, że nie mogę się skupić. Odczekam chwilę i znikam, bez obaw.
— Stworek może pomóc. Magia skrzatów jest inna, pozwala Stworkowi na więcej.
Przytakuję, wstaję i pozwalam złapać się Stworkowi za rękę. Nie pytam nawet jak ma zamiar to zrobić skoro nie zna mojego adresu.
Najwyraźniej faktycznie w magii skrzatów jest coś niezwykłego.
Czuję szarpnięcie, pustkę oraz brak gruntu pod nogami.
W końcu otwieram oczy i widzę mój dom, czuję trawę pod butami i nic mną nie szarpie.
Za to pustka ze mną zostaje.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top