ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
xxvi.❝ Czasami miłość to nie wszystko. ❝
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
POWIEDZENIE, że moja matka była na skraju zawału, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Tak samo, jak tego, że atmosfera w moim domu jest przyjemna. Nic nie było takie, jakie powinno.
Wszystko w tym roku szło na opak. Siedząc z Regulusem w pustym salonie, oboje wpatrywaliśmy się w falujące języki ognia w kominku. Otaczał nas trzask palącego się drewna i ciepłe, jasne światło.
Są święta. Zapadł już zmrok, za chwilę wszyscy będą schodzić się na kolację. Harvey i Penelope przyjechali w południe, a Gideon zaraz po nich. Ojciec podał mu dłoń, chociaż widać było po nim jak bardzo chciał przyłożyć mu w twarz.
Powinnam teraz pomagać w kuchni, jednak nie miałam siły na jakiekolwiek rozmowy z kobietami w tym domu.
Szorstka dłoń Blacka masuje moje ramię, kreśląc na nim kciukiem malutkie kółka. Moja głowa jest wciśnięta pod tą ślizgona, a nogi przerzucone mam nad jego udami.
Przestałam przejmować się opinią domowników. Potrzebowałam spokoju i samotności.
Samotności z Regulusem. Jak dziwnie by to nie brzmiało.
— Przykro mi, że musisz patrzeć na to wszystko. Na te zakłamanie i całą tę porażkę.
Mówię szczerze. Chłopak tylko uśmiecha się lekko, składając na mojej głowie delikatny pocałunek.
— Oddałbym wszystko, aby święta w moim domu choć w połowie wyglądały jak te.
Wbijam swój wzrok w dłonie. To było głupie. Przecież to oczywiste, że jego święta co roku były okropne. Dlaczego w ogóle to mówiłam?
— Hej, Ma chérie, nie przejmuj się. Cieszę się, że mogę tu być, z tobą. To co dzieje się wokół jest bez znaczenia. Liczysz się tylko ty.
Uśmiecham się delikatnie, czując zbierające się łzy w kącikach moich oczu.
Coraz boleśniej uderzała we mnie świadomość, że już nikogo nie pokocham tak jak jego. Już nie.
•••
— Zmagacie się pewnie z podobnymi przytykami co my z Harveyem. Może u nas problemem była tylko różnica wieku, jednak dalej ludzie gadali.
Słysząc słowa Penelope, prawie upuszczam talerz który trzymam w dłoniach. Odkładam go pospiesznie na stół, a kobieta jak gdyby nigdy nic dalej rozkłada sztućce.
— Nie. To znaczy, zmagalibyśmy się, gdyby nie fakt, że nikt o nas nie wie.
Jasne tęczówki blondynki nagle zaczynają się we mnie intensywnie wpatrywać.
— Dajecie radę tak żyć? W ukryciu?
Poprawiam wystające z mojego warkocza kosmyki, w tym samym czasie starając się sklecić w głowie jakąś sensowną odpowiedź.
— Jest ciężko — rzucam, podpierając się o oparcie drewnianego krzesła. Burke nie przestaje się na mnie patrzeć. — Ale to nie znaczy, że nie potrafimy sobie z tym poradzić. Nie mamy innego wyjścia, musiałabym poprzeć czarnego pana, albo Regulus zostałby wydziedziczony. Musimy ukrywać się choćby do końca szkoły.
Blondynka kiwa głową w ramach przytaknięcia, a ja wzdycham pod nosem.
— Dacie sobie radę. Miłość jest w stanie przezwyciężyć każdy problem.
Mimowolnie prycham pod nosem na słowa kobiety, choć wierzę w jej dobre intencje.
— Czasami miłość to nie wszystko, Penelope.
•••
Zwykła, czarna, długa sukienka opina moje ciało pozostawiając je maksymalnie zakryte materiałem. Długie, obcisłe rękawy są na mnie minimalnie za długie przez co delikatnie nachodzą na moje dłonie. Nie przeszkadza mi to.
Regulus pomaga mi zapiąć wisiorek z małym półksiężycem i gwiazdkami, do którego już wcześniej założyłam dopasowane kolczyki.
Chłód na mojej szyi jest, o dziwo, przyjemny. Gładząc opuszkami palców zawieszkę z półksiężycem, uśmiecham się sama do siebie.
Tęskniłam za nim. Za nim, za Remusem, za Peterem.
I za Syriuszem też. Bo choćbym była szalenie wściekła, to Łapa dalej był dla mnie jak brat.
— O czym tak rozmyślasz, Addie?
Poprawiam włosy, a dłonie Regulusa chwytają moje biodra w delikatnym uścisku.
Czy chciałam mówić mu prawdę?
— O wszystkim.
Chłopak parska, składając delikatny pocałunek na mojej odkrytej szyi.
— Adelaide, wiem, że o nich myślisz. Wiem od kogo dostałaś ten naszyjnik. Jestem dobrym obserwatorem i jeszcze lepszym słuchaczem.
Wzdycham głośno, obracając się na przeciw Ślizgonowi.
Wygląda dobrze. Zresztą jak zwykle. Jego ciało, choć dalej z lekka pokiereszowane i posiniaczone, opina prosta, biała koszula. Na nogach ma czarne, garniturowe spodnie, a na nich pasek z dużą klamrą – Regulus na drugie imię ma elegancja.
Chociaż czasami z tym przesadza. Musiałam go prosić, aby nie wkładał kamizelki i nie wiązał krawatu.
— Po prostu za nimi tęsknię, Reg. Są dla mnie jak bracia, jak rodzina.
Widzę jak zielone oczy ciemnowłosego ciemnieją. Jego tęczówki wyglądają jak łąka nad którą zaszły burzowe, ciemne chmury przepowiadające nadchodzący deszcz.
— Regulus, twój brat był dla mnie oparciem w najgorszych momentach mojego życia. Tak samo jak reszta huncwotów. Rozumiem, że dla ciebie-
— Nic nie rozumiesz — przerywa mi Black, zaciskając swoje dłonie mocniej na moich biodrach. Tłumię w sobie syk. — Zostawił mnie na pastwę losu. Uciekł jak tchórz.
Ślizgon wypluwa te słowa jak jad, z taką odrazą, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam.
— Uwierz mi, że rozumiem — fukam, zaciskając dłonie na nadgarstkach chłopaka. — To ja i James opatrywaliśmy jego rany, siniaki. To ja i James błagaliśmy moich rodziców, aby przedwcześnie i nielegalnie ściągnęli z Syriusza namiar, bo inaczej twoi rodzice zwinęliby go po ucieczce i rozszarpali na strzępy. To ja słuchałam co noc jego ataków paniki, nie wiedząc jak mu pomóc i to ja kołysałam go do snu jak dziecko, kiedy tylko się uspokoił!
Zaciskam usta w prostą linię, kiedy widzę jak szczęka Blacka się zaciska. Jego spojrzenie jest nieodgadnione, tajemnicze.
— Czujesz się odtrącony i zraniony, i nikt nie odda ci tych wszystkich lat spędzonych w tym chorym domu — biorę głęboki oddech, jednocześnie delikatnie przemieszczając swoje dłonie wyżej, pocierając przedramiona ciemnowłosego. — Ale obwinianie Syriusza ci nie pomoże. On też był wtedy dzieciakiem, który pragnął normalnego życia.
— Zostawił mnie.
Łapię za szorstkie policzki Regulusa, a ten zaczyna się łamać. Opuszczać swoje grube mury, chroniące jego wewnętrzne, skrzywdzone dziecko. Dziecko, które potrzebowało miłości i zrozumienia.
— Mu też nie żyje się z tym najlepiej. Chociaż dobrze wiesz, że nie było dla niego innego wyjścia.
Zielonooki wtula się mocniej w moje dłonie, a ja czuję jak jego łzy moczą mi ręce.
Tak bezbronny. Tak niewinny.
Po długich minutach ciszy, w końcu ślizgon się odzywa. Z jego wąskich ust wychodzi tylko jedno, ciche, powolne słowo.
— Wiem.
•••
Ściskam dłoń Regulusa tak mocno, że dziwię się, że nie wykrzywia on się w pół. Krzesło wydaje się być jakieś niewygodne, sukienka zbyt obcisła.
W jadalni jest definitywnie zbyt gorąco. Nie wiem tylko, czy to kwestia nerwów, czy ogrzewania.
— Wiem, że to były burzliwe dni, jednakże chciałbym abyśmy odpuścili sobie negatywną energię, chociażby na święta — mówi dziadek Edgar, stojąc oparty o swoje krzesło. Wszyscy patrzą na niego z uznaniem, nie bez powodu. Rzadko kiedy jest się najstarszym członkiem rodziny. — Dalsze kłótnie w niczym nam nie pomogą. Podarujmy sobie dziś dobroć.
Wszyscy przytakują, a ja przełykam ślinę najciszej jak potrafię.
Nie mam apetytu. Mówiąc szczerze, to jest mi niedobrze. Najchętniej zamknęłabym się na górze w moim pokoju razem z Regulusem i wyszła z niego dopiero w ramach konieczności powrotu do szkoły.
— Smacznego! Więc, jako, że nie jesteście skorzy do rozmowy, ja mogę zacząć. Wiecie, że ten oto czarujący młodzieniec — dziadek mówiąc to, wskazuje na siedzącego obok mnie Blacka, a ja niemal krztuszę się powietrzem. — jest niesamowity w sztuce eliksirów i oklumencji? Ucięliśmy sobie drobną pogawędkę na ten temat i chyba nie będę musiał wydawać kroci na własnoręcznie robione eliksiry na pokątnej!
Widzę jak jabłko Adama ciemnowłosego drży, a on sili się na lekki uśmiech.
— Tak, to prawda, eliksiry od zawsze były moją mocną stroną.
— Reg, niemal każdy przedmiot jest twoją dobrą stroną.
Rzucam dla rozluźnienia, a chłopak śmieje się pod nosem ściskając delikatnie moją dłoń.
— Delciu, słoneczko, jak w końcu z tą magomedycyną?
— Będę aplikować.
— Wybornie! Napiszę do Pedro, aby napisał ci list polecający!
Uśmiecham się do babci, tym samym dziękując jej za zaangażowanie. List od Pedro z pewnością się przyda, to ceniony magomedyk z Hiszpanii, z którym Dorothy zapoznała się podczas zajęć porannej jogi.
Nagle słyszę chrząknięcie i wszyscy jak jeden mąż odwracamy się w jego kierunku. W kierunku Aegona.
Zimny pot oblewa moje plecy, czuję jak Regulus chwyta za moją dłoń i bez ogródek – absolutnie nie przejmując się siedzącymi wokół ludźmi całuję jej wierzch. Krew już mniej bulgocze mi w żyłach, zaczynam wracać do rzeczywistości.
— Chciałbym tylko przeprosić i powiedzieć, że nie będę psuć wam wieczoru swoją obecnością. Regulusie, Adelaide – przepraszam za to co mówiłem wczoraj. Wcale tak nie myślę.
Spojrzenie małżeństwa Burke wypala w moim bracie dziurę, a nasza matka wręcz wkłada twarz w swój talerz.
Wiedziałam, że nie będzie łatwo.
Przełykam ślinę, nie wiedząc, czy powinnam cokolwiek mu odpowiedzieć.
— Ależ nie ma takiej potrzeby, Aegonie — odzywa się Penelope, lekko zmieszana. — Myślę, że, twoje winy, jakie by one nie były, przy świątecznym stole nie mają znaczenia.
Cisza zapada na moment. Parę sekund, może minutę.
— Mają znaczenie — odzywa się mój ojciec, spoglądając spod łba na swojego syna. — Dla wszystkich będzie lepiej jeśli Aegon zostanie dzisiaj na górze.
Widzę jak Fiona zaciska usta w prostą linię, a jej dłoń chwyta za tę rudowłosego, jakby w akcie desperacji.
Mój brat cicho wycofuje się z pokoju, a niezręczna atmosfera dalej pozostaje wśród nas. Mam ochotę się rozpłakać, albo schować pod stołem.
Babcia przełyka nerwowo ślinę, nakładając sobie na talerz jedną z sałatek stojących na stole.
— Fiona, skarbie, a ty? Słyszałam, że pracujesz teraz w ministerstwie.
— Tak, babciu. Oceny z owutemów pozwoliły mi aplikować na stanowisko w ministerstwie.
— No i masz też niemałe plecy — parska Harvey, choć w jego głosie nie słychać uszczypliwości. — Korzystaj z tego, ale tylko jeśli naprawdę się tym interesujesz. Inaczej zabierasz komuś kompetentnemu miejsce pracy.
Rudowłosa momentalnie robi się czerwona, a Regulus podnosi kubek z herbatą do ust, aby zakryć nim swoje rozbawienie. Dziadek nawet nie próbuje udawać, chichocze pod nosem popijając w tym samym czasie jakieś whiskey.
— M-myślę, że i tak nie będę długo tam pracować.
Znów zapada cisza, a ja czuję jak wszystko w moim wnętrzu znowu zaczyna wirować.
To nie był mój dzień. Tydzień też nie.
W zasadzie, to ostatni miesiąc nie był szczególnie mój.
Harvey podnosi tylko brew do góry, posyłając sobie pytające spojrzenia z żoną, jednakże nie dopytuje dalej.
Wszyscy jak jeden mąż po chwili ciszy zaczynają coś jeść. Rozmowy są raczej pojedyncze, dotyczące polityki czy bieżących spraw. Na całe szczęście, nic szczególnego.
Jednak taki stan rzeczy nie utrzymuje się długo.
Z rozmyślań i ciastka czekoladowego, wyrywa mnie dźwięk wypowiadanego imienia ślizgona.
I to przez mojego ojca.
— A ty, Regulusie, co zamierzasz po Hogwarcie?
Black dość udolnie ukrywa w sobie stres i odpowiada wręcz dyplomatycznie.
— Myślę, że wybiorę coś związanego z eliksirami, być może będę celować w ministerstwo i politykę. Jako dziedzicowi wypada mi podjąć się odpowiedzialnej pracy.
Alfred przytakuje, a moja matka wlepia ciekawskie spojrzenie w ciemnowłosego jeszcze bardziej.
— Rodzice muszą być z ciebie niezwykle dumni.
Czuję jak po tych słowach mojego rodziciela dłoń Regulusa zaciska się na moim udzie. Moje ciastko czekoladowe od grzebania w nim widelcem przestało już wyglądać jak ciastko.
A Reg zaraz wydrapie mi dziurę w nodze. Wybornie.
— Chciałbym, żeby tak było, sir.
— Penelope, a jak kwiaciarnia twoich rodziców? Słyszałem, że nie wyrabiają się z taką ilością klientów!
Dziadek zmienia temat, pod naporem mojego ostrego spojrzenia, a ja momentalnie uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
Edgar od zawsze wyczuwał takie rzeczy. Ratował mnie z takich sytuacji niejednokrotnie.
Wiedziałam, że mój ojciec nie chce źle. Po ich męskiej rozmowie, ojciec polubił Blacka. Dziadek mimo swoich osobistych uprzedzeń też. Ale strach dalej pozostał i dalej obawiali się oni o to, czy mój związek ze ślizgonem nie wpłynie źle na moje dotychczasowe życie.
W tej kwestii rozumiałam ich obawy jak nikt inny. Codziennie się z nimi budzę i codziennie zasypiam.
Wszyscy wróciliśmy do posiłku. Chociaż nie, ja tylko grzebałam w tym, co ciężko było już nazwać posiłkiem.
Nagle syk przeciął dźwięk cichych rozmów, a zza drzwi przybiega srebrzysto-niebieski ptak, coś wyglądającego na kształt strusia.
Pierdolony wyrośnięty gołąb stoi w mojej jadalni. Merlin naprawdę dąży do obdarzenia mnie solidną traumą.
— Gideonie, to sprawa życia i śmierci. Zakon potrzebuje pomocy.
Rozpływa się po tych słowach w przeciągu paru sekund. Wszyscy wbijają swój wzrok w Prewetta, który momentalnie wstaje ze swojego miejsca i żegna się z moją siostrą szybkim pocałunkiem. Wychodząc, rzuca tylko ciche dobranoc!
I tyle go widzieliśmy.
— Zakon?
Pyta babcia, odwracając twarz w kierunku mojej siostry.
— Naprawdę czyimś patronusem jest struś? Niebywałe!
Dziadek śmieje się pod nosem, a ja wzdycham ciężko. To się, kurwa, nie mieści w głowie. Nawet mi.
Ale nie pozostaje mi nic innego jak siedzieć, udając, że czuję się bosko i dłubiąc w moim talerzu.
•••
Ciszę, w moim rodzinnym domu przerywa krzyk. Rozpaczliwy. Tak cierpki, że znowu zaczyna kręcić mi się w głowie.
Ale ból przeszywa mnie dopiero w momencie, w którym uświadamiam sobie, do kogo ten wrzask należy. I nigdy wcześniej moje nogi nie pokonywały korytarzy tego domu z taką prędkością.
Nie przykuwał szczególnej uwagi do tego, czy Regulus biegnie za mną – nie jest to dla mnie teraz istotne. Wszystko wokół przestało się dla mnie liczyć.
Wpadam jak burza do salonu, w którym widzę nikogo innego jak pierdolonego Albusa Dumbledore'a. Moja matka drży, stojąc obok niego, a Fiona trzyma się jej ramion, jakby ostatkiem sił. Calutką twarz ma czerwoną, łzy spływają po niej jak grochy, a jej ciało drży tak mocno, jakby ktoś nią trząsł.
— Co się stało? Mamo? Fio?
Głos Aegona wychylającego się zza moich pleców dźwięczy mi w głowie.
Co się tutaj, kurwa, dzieje?
Bez większego zastanowienia ruszam do przodu i odczepiam Fionę od matki, gdyż sama Eliza ledwo trzyma się na swoich nogach. Cała jest blada, biała wręcz jak śnieg.
Chwytam rudowłosą za ramiona i pozwalam jej oprzeć się o mnie. Ocieram jej łzy z twarzy, a następnie przyciągam ją do siebie. Dziewczyna nie protestuje, wtula się w moją pierś, skomląc jak zwierzę.
— Profesorze, co tutaj się dzieje?
Pytam, głaszcząc w tym samym czasie Fionę po jej długich, splątanych włosach. Siwowłosy czarodziej spogląda na mnie smutno, kładąc dłoń na ramieniu mojej matki.
Wnet w salonie zjawia się ojciec, rozglądając się pytająco.
I nie mija nawet chwila, gdy w pomieszczeniu pojawia się cała rodzina. Wszyscy bez wyjątku.
Dyrektor ciężko wzdycha.
— Gideon Prewett został dzisiaj zaatakowany razem ze swoim bratem przez niezidentyfikowanego śmierciożercę. Przykro mi.
Przełykam powietrze, starając się zrozumieć to, co właśnie powiedział do mnie Dumbledore. Moje spojrzenie spotyka się z tym należącym do Regulusa, stojącego niemal przy wyjściu, a następnie ze wzrokiem Aegona.
Przełykam gorycz zebraną w gardle. Ciszę panującą w pomieszczeniu przerywa tylko rozdzierający serce, przerywany skowyt mojej siostry.
Dumbledore po chwili wyciąga zza pazuchy jakiś drobny medalik ze złotym łańcuszkiem. Podchodzi powolnym krokiem w naszą stronę, a ja delikatnie odrywam Fionę od swojej piersi.
— Dał mi to dzisiejszego popołudnia, kiedy zawitał w moim gabinecie. Kazał mi dopilnować, aby trafił do ciebie.
Drobne dłonie rudowłosej chwytają za wisiorek i zamykają go mocno w swoim wnętrzu.
— Dziękuję.
Mówi ledwo, zachrypniętym głosem, a dyrektor tylko kiwa ze zrozumieniem.
Żałobę czuć niemal w powietrzu, a ja pozwalam odpłynąć swoim myślom daleko.
Jeszcze niedawno, tańczyłam z Fabianem przez cały wieczór podczas balu bożonarodzeniowego.
Wojna była już u progu naszych domów i zaczynała zbierać swoje pierwsze żniwa.
A my nie mogliśmy nic z tym zrobić.
Pojedyncza łza spływa po moim policzku, bo tylko na tyle mogłam sobie pozwolić.
Tyle mogłam sobie dać, w obliczu świadomości, że to dopiero początek.
•••
Sylwester był czarny i smutny. Przerażająco samotny, mimo domu pełnego ludzi.
Co chwilę na zmianę z Aegonem zaglądaliśmy do Fiony. Zawarliśmy chwilowy sojusz ze względu na okoliczności.
To nie tak, że nagle odpuściłam mu wszystko co zrobił. Jednak Fiona potrzebowała wsparcia. A ja nie mogłam być przy niej cały czas.
Gdy ukradkiem zaglądam do jej sypialni zanim odejdę, widzę jak młodszy chłopak siada obok rudowłosej na podłodze, opierając się tak jak ona - plecami o drewniane oparcie łóżka. Głowa naszej siostry opada bezwładnie na jego ramieniu, pustym wzrokiem świdrując przestrzeń przed sobą.
Ten tylko całuje jej głowę i wyjmuje z kieszeni różdżkę, którą włącza gramofon znajdujący się nieopodal. Cicha, spokojna muzyka klasyczna delikatnie otula całe pomieszczenie.
Wzdycham wracając powoli do siebie do pokoju. Ciężko było mi patrzeć na jej cierpienie. Jeszcze ciężej ze względu na to, że za parę miesięcy miała zostać mamą. Mamą dziecka, które nigdy nie pozna swojego ojca.
Gdy zamykam drzwi od mojego pokoju, przez chwilę stoję przy drzwiach opierając się o nie jedną dłonią. Drugą pocieram zmęczone oczy, starając się ułożyć swoje pogmatwane myśli.
— Jak się trzyma?
Pyta Black, i słyszę jak zmierza powoli w moim kierunku. Jego ciepłe ramiona odciągają mnie od drzwi i przyciągają do uścisku.
Wtulam się w niego korzystając z okazji. Potrzebowałam tego.
Woń jego piżmowych perfum łaskocze mnie w nos.
— Jest ciężko.
Wyrzucam, a Regulus opiera swoją brodę na czubku mojej głowy.
— Niebo jest bezchmurne. Popatrzymy w gwiazdy?
Pytam, a ciemnowłosy odsuwa mnie od siebie spoglądając na mnie z lekkim uśmiechem plątającym się na jego ustach.
— Trzymasz dalej ten teleskop?
Poprawiam jeden z niesfornych loków, który opadł na czoło ślizgona. Moja dłoń sama przylepia się do jego policzka, delikatnie go głaszcząc.
— Trzymam. Nawet z niego korzystam. Niewiarygodne, co?
W ułamku sekundy czuję jak jego usta obejmują moje, a dłonie ściskają biodra. Nasz pocałunek jest powolny, ospały.
Po chwili jednak Regulus odsuwa się ode mnie i zmierza w stronę okna umieszczonego nad moim łóżkiem. Otwiera je na szerokość, a następnie wyjmuje różdżkę i rzuca na obojga z nas zaklęcie ogrzewające.
Wdrapuję się na parapet, a chłopak opiera się jednym łokciem o moje uda, a drugim o parapet. Końcem różdżki odpala papierosa, którego sekundę wcześniej wyciągnął z paczki znajdującej się w kieszeni spodni.
Niebo naprawdę jest dzisiaj piękne. Całkowicie bezchmurne, widać na nim każdą możliwą konstelację.
— Piękny jest dzisiaj księżyc, nieprawdaż?
Pytanie Blacka wybrzmiewa w słodkiej ciszy.
Uśmiecham się, obserwując jego symetryczną twarz w półmroku. Jego długie, smukłe palce obejmują papierosa, a jabłko adama drży z każdym zaciągnięciem się używką.
Uwielbiam go obserwować. Studiować jego rysy twarzy, kolor tęczówek, fakturę jego skóry.
Fascynował mnie od zawsze.
— Jest piękny.
Nie muszę mówić nic więcej, bo oboje rozumiemy się bez słów.
W końcu na ciemnym niebie pojawiają się kolorowe fajerwerki, wybuchające jedna po drugiej. Nawet nie wiem kiedy Regulus wyrzuca za okno zgaszony niedopałek papierosa, a mnie ściąga z parapetu na swoje kolana. Nie wiem też kiedy jego usta znowu atakują moje.
Nie wiem nic, ale mam dużo czasu aby się tego dowiedzieć. Byle nie teraz.
Nowy rok zaczynam w objęciach Regulusa Blacka. Co za ironia losu, że w głowie powtarzałam tylko jedną myśl.
Obym kolejny zaczęła tak samo.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
wesołych mikołajek!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top