ROZDZIAŁ CZWARTY
iv. ❝Daj sobie pomóc, Fauntleroy❝.
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
WRZESIEŃ MINĄŁ O WIELE SZYBCIEJ NIŻ MYŚLAŁAM I NIM SIĘ OBEJRZAŁAM, jest już październik. Padme została kapitanem drużyny Puchonów po pierwszym wygranym meczu z Ravenclaw, Brunon znalazł sobie jakąś dziewczynę z Gryffindoru, a ja nadal stoję w miejscu.
Patrole z Blackiem już nie stanowią dla mnie takiej przeszkody. Wydaję mi się, że doszliśmy do porozumienia. Podkreślam, że to tylko moje podejrzenia.
Wolałabym aby były prawdziwe.
Aktualnie piszę notatki z transmutacji pod czujnym okiem profesor McGonagall, a siedzący obok mnie James co sekundę piórem robi mi kleksy atramentu na marginesie mojej kartki. Bierze mnie już istna biała gorączka. Co za kretyn.
Gdy tylko profesorka odwraca się tyłem zamaszystym i zdecydowanym ruchem wylewam atrament na notatkę Pottera. Cały. Calutki.
— Na Merlina, Jamie! Tak bardzo cię przepraszam, nie chciałam!
Cała sala natychmiastowo wlepia w nas swoje spojrzenie, a ja ledwo powstrzymuję się przed wybuchem śmiechu. Okularnik morduje mnie swoim wściekłym spojrzeniem, a za plecami słyszę zgłuszony śmiech Syriusza, Padme, Petera i Dorcas.
— Zabiję cię.
— Nikogo nie będzie pan mordował, panie Potter. Wypadki chodzą po ludziach — mówi surowym tonem zmierzająca w naszą stronę Minerwa McGonagall. Rogacz rzuca mi zirytowane spojrzenie, a atrament który dotarł do krańca ławki zaczyna skapywać mu powoli na sweter.
Nauczycielka jednym machnięciem różdżki oczyszcza ławkę z substancji i wyrzuca notatkę Gryfona do kosza. Sweter Jamesa też czyści, a szkoda.
— Panie Potter, proszę przepisać notatkę na następną lekcję. Osobiście sprawdzę czy ją pan posiada.
Odwracam głowę do Syriusza i widzę jak ledwo dusi w sobie rozbawienie. Black robi się cały czerwony, a usta musi zasłaniać dłonią.
Kobieta odchodzi, a James zbliża swoją twarz do mojej. Uśmiecham się do niego szeroko, na co ten spina swoje usta w prostą kreskę.
— Jesteś martwa.
Rzuca w moją stronę, a ja chichoczę rozbawiona.
— Chciałbyś.
— Chciałbym, to fakt.
•••
Zmierzam razem z Huncwotami krętymi korytarzami Hogwartu i czuję się tak, jakby ostatnie wydarzenia nie miały miejsca. Jakbym wcale potajemnie nie przyjaźniła się z największym wrogiem moich najbliższych przyjaciół ani nie spędzała rutynowo czasu ze znienawidzonym bratem Syriusza.
Wszystko wydaje się być na swoim miejscu dopóki nie zajrzycie w głąb.
— Patrzcie, Wycierus!
Z tymi słowami Łapy moja chwilowa sielanka się kończy. Wszyscy zatrzymujemy się przed grupą Ślizgonów jak jeden mąż, a ja przełamuję swój wewnętrzny strach i łapię zdecydowanie Blacka za ramię. Moje spojrzenie krzyżuje się ze spojrzeniem Regulusa. Po chwili jednak jego wzrok kieruje się na rękę Łapy którą trzymam.
— Syriusz, proszę cię, przestań.
Zdziwienie w oczach Gryfona sprawia, że robi mi się duszno. Ja chcę tylko spokoju, czy to naprawdę takie ciężkie?
— Bronisz go? Serio?
Marszczę brwi gdy Rogacz podchodzi do nas bliżej i wbija we mnie swój zdezorientowany wzrok. Co najmniej jakbym była wariatką.
Przełykam ślinę, starając się zmusić swoje gardło i struny głosowe do współpracy. Nie jest to najprostsze zadanie.
—Co on wam niby zrobił? Czym zawinił?
Pytam cicho, nie chcąc przykuwać jeszcze większej uwagi Ślizgonów moim małym buntem.
Coraz bardziej się denerwuję, a Remus wchodzi pomiędzy nas i łapie swoich męskich przyjaciół za ramiona.
Lupin od zawsze wykazywał się największą ilością zdrowego rozsądku.
— Uspokójcie się.
— Uspokójcie się? Czy ty siebie słyszysz, Luniaczku? Adela właśnie broni Smarkeusa!
Krzyżuję spojrzenia z Severusem, którego mocno za ramię trzyma Regulus i prawdopodobnie namawia do odejścia stąd jak najszybciej.
Mądry ruch.
— Możecie wziąć swoje gryfońskie dupska w troki? Nie macie lepszych rzeczy do roboty? — fuka widocznie zirytowany czarnowłosy Ślizgon, a ja przełykam głośno ślinę. To nie skończy się dobrze.
Wtem James rzuca się na Snape'a, a ja odruchowo ruszam do przodu, nie myśląc o konsekwencjach. Łapię Pottera od razu za łokieć i próbuję go odciągnąć, to samo robi Regulus z Severusem.
Mimo dużego wysiłku Remusa w to, aby nas wszystkich rozdzielić i tak mu się to nie udaje.
Moja głowa gwałtownie odbija się w prawą stronę, a w uszach zaczyna mi niemiłosiernie piszczeć.
Dostałam od Jamesa w nos. Jego łokieć wjechał mi dosłownie w twarz.
Co za popieprzony dzień.
Przed oczami przez chwilę widzę mroczki, jednak uderzenie nie było na tyle silne abym sobie z tym nie poradziła.
— Czy ciebie pojebało, ty cholerny idioto — z boku słyszę warknięcie z ust Regulusa i odruchowo łapię się za krwawiący nos aby jak najszybciej zatamować krwotok.
— Od kiedy ty się, do jasnej cholery, kumplujesz z wężami, co?
Warknięcie Syriusza wybrzmiewa dość ostro, a ja hardo unoszę głowę do góry. Oj nie, nie będzie jeszcze na mnie krzyczał, dopiero co James prawie mnie nie znokautował.
— To nie twoja sprawa z kim się kumpluję, a z kim nie — ledwo wypuszczam z siebie jakiś dźwięk, mając cały czas przyciśnięty nos palcami. Moja wściekłość nie pozwala mi jednak pozostać w ciszy. — Wypadałoby przeprosić, Potter. Parę centymetrów niżej i wybiłbyś mi jedynki.
Severus powoli rusza w moją stronę, a ja od razu widzę jak Syriusz rusza wprost na niego. Czy oni powariowali do reszty?
— Spierdalaj stąd, Wycierusie!
Prycham na te słowa i już naprawdę gdzieś mam płynącą, czerwoną maź z mojego nosa. Razem z Remusem ruszam w stronę Łapy, a dokładnie w tym samym momencie Regulus rzuca się na swojego brata i odpycha go od przyjaciela.
No jeszcze niech oni się pobiją, tylko tego nam brakowało.
— Myślałem, że matka nauczyła cię, że na kobiety nie podnosi się ręki, kanalio.
— Powiedziała ci to przed czy po tym jak zbiczowała ci całe plecy do krwi skórzanym paskiem? A może w trakcie?
Widzę i czuję jak atmosfera momentalnie gęstnieje, a ciemnowłosy Ślizgon zaciska mocno swoją Lupun szczękę. Wiem nie od dziś, że Walburga Black jest okropną kobietą ale z opowieści Syriusza wynikało to, że to Regulus był faworyzowany przez rodziców. Chyba mamy nieco inną definicję słowa faworyzowanie.
Powoli zaczyna kręcić mi się w głowie, a obraz przede mną coraz mocniej rozmazywać. Wszystko robi się takie ciężkie, nie jestem w stanie nawet podnieść jednej ręki do góry.
Czuję się wiotka jak szmaciana lalka i lekka jak płatek śniegu.
— Fauntleroy, co jest? Hej, spójrz na mnie.
— Zostaw ją, ty opślizgły...
— Zbliż się do niej choćby na milimetr a doleje ci wywaru żywej śmierci do herbaty, Potter. Przypominam, że to ty ją uderzyłeś i to przez ciebie jest w takim stanie. Zmiatajcie stąd, kretyni. No już.
Czuję męskie ramię obejmujące mnie w pasie i łapię się pokracznie jedną dłonią za nos, a drugą za bolące coraz bardziej czoło. Nie jestem już w stanie otworzyć oczu ale za to wyraźnie czuję ciepło osoby, która mnie do siebie przyciąga i prowadzi.
Piszczy mi głośno w uszach. Wiem, że idę ale nie potrafię powiedzieć gdzie. Większością swojego ciężaru opieram się o ciało prowadzącej mnie osoby i z całej siły skupiam się na tym aby nie zemdleć.
Nie mam na to ani ochoty, ani czasu.
Życie jest przejebane. Pomfrey mnie zabije.
Po dłuższej chwili czuję jak ktoś delikatnie sadza mnie na czymś miękkim i unosi moje splątane włosy z karku.
— Pójdę po eliksir na wzmocnienie. Pilnuj jej, Reg. To moja wina, że oberwała.
Mam ochotę wstać i powiedzieć, że to nie prawda ale nie jestem w stanie tego zrobić. Prędzej zwymiotuję niż wyduszę z siebie jakiekolwiek słowo. Przynajmniej teraz.
Jak domniemam Regulus siada obok mnie i przyciąga mnie delikatnie za ramię w swoją stronę. Głową nieznacznie uderzam o jego klatkę piersiową przez co z ust ucieka mi cichy syk. Po chwili czuję jak chłopak kładzie mi na karku mokry, przyjemnie zimny ręcznik.
Merlinie, tak mało, a tak wystarczająco.
Jego duża dłoń łapie za tę moją, trzymającą mocno zraniony nos i delikatnie odciąga ją od mojej twarzy. Przykłada mi uważnie do nosa jakąś kolejną szmatkę i trzyma mimo tego, że sama próbuję ją złapać.
Trochę mi to nie wychodzi.
— Daj sobie pomóc, Fauntleroy — słyszę nad sobą zmęczony głos Ślizgona i momentalnie opuszczam rękę.
Jak doszło do tego, że Regulus Black pomaga mi opatrzeć nos zmasakrowany przez mojego najlepszego przyjaciela?
Co to za absurdalna sytuacja?
Powoli staram się otworzyć szerzej oczy, mimo faktu, że nadal świat przed moimi oczami trochę wiruje. Moje wysiłki nie są na marne, gdyż powoli widzę więcej jednak gwałtowny ból głowy sprawia, że niemal składam się w pół.
Wtem Black zdecydowanie łapie mnie za tył głowy drugą ręką i wbija intensywny wzrok w moją twarz. Nawet mając ledwo uchylone oczy jestem w stanie to zauważyć.
— Oprzyj się, będzie ci wygodniej — mówi do mnie jak do dziecka, a ja mrugam parę razy próbując znów otworzyć oczy szerzej. — Adelaide, proszę.
Na dźwięk mojego imienia z jego ust moje oczy nie mają już żadnego problemu z tym, aby otworzyć się najszerzej jak się tylko da. Posłusznie spełniam jego prośbę i ponownie opadam na jego klatkę piersiową. Mimo tego chłopak dalej nie zdejmuje swojej ręki.
Głuchą, spokojną ciszę przerywa dźwięk otwierania i zamykania drzwi.
Severus wrócił.
— Jestem, wziąłem najsilniejszy jaki tylko mam — słyszę głos Snape'a coraz głośniej i czuję jak dłoń Regulusa momentalnie znika. Po chwili chłopak siedzący obok unosi moją głowę do góry i delikatnie odsuwa ręcznik od mojej twarzy.
— Trzymaj i pij — rzuca Severus i wciska mi w dłonie małą fiolkę, pewnie z eliksirem wzmacniającym albo tym na zrost kości. Albo tym i tym. Trzęsącą się ręką staram się zbliżyć buteleczkę do uchylonych ust lecz Ślizgon mnie za nią łapie i pomaga mi wypić znajdujący się w środku płyn. Nie mija nawet dobre trzydzieści sekund i moje zawroty głowy znikają bezpowrotnie. Widzę świat normalnie na nowo.
Nareszcie.
— Jak się czujesz? — pyta mnie niemal od razu Snape, a ja prędko odwracam głowę w jego stronę. Staram się delikatnie uśmiechnąć ale sądząc po wyrazie jego twarzy dość ciężko mi to idzie. — Okej, to było głupie pytanie. Wybacz.
— Jest w porządku — odpowiadam, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco i powoli odsuwam się od Blacka, czując jak wraz ze sprawnością umysłu nachodzi mnie zażenowanie zaistniałą sytuacją. — Dziękuję za wszystko. No wiecie, poskładaliście mnie do kupy. Nie musieliście tego robić.
— To przecież przeze mnie, nie mógłbym cie tak po prostu zostawić — mówi oburzony Severus, a ja mam ochotę zdzielić go w ten głupi kapucyn.
— Przez ciebie? Nie mów tak nawet, kretynie. Jedynymi winnymi są tu Huncwoci.
Te słowa ciężko przechodzą mi przez gardło ale mimo wszystko są prawdą. Coraz bardziej dochodzi do mnie fakt jak mocno wszystko wokół się skomplikowało. A to wszystko przez jedną sytuację.
Snape posyła mi nieznaczny uśmiech, a po moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło. Ten chłopak tak rzadko się uśmiechał.
Zdecydowanie musi robić to częściej.
— Odwróć się — słyszę od chłopaka siedzącego obok i automatycznie obracam głowę. Spogląda na mnie skupiony. — Masz cały nos we krwi, nie ruszaj się.
Orientuję się gdzie jesteśmy po tym, że nagle w dłoni ciemnowłosego pojawia się mokry ręcznik.
A więc pokój życzeń. Rozsądne wyjście.
Spoglądam na chłopaka z przymrużonymi oczami, a ten łapie mój podbródek w swoje palce i delikatnie przysuwa moją twarz w swoją stronę.
Nie jest to najbardziej komfortowa rzecz jaką przyszło mi robić.
— Adelaide?
Pyta Severus, a ja w odpowiedzi wypuszczam z siebie tylko krótkie mhm? nie chcąc przeszkadzać Blackowi w tym co robi.
— Dziękuję za dzisiaj. Może i nie przestaną, ale przynajmniej mam świadomość, że oprócz Regulusa mam jeszcze twoje wsparcie.
Uśmiecham się sama do siebie na dźwięk tych słów. Jeszcze miesiąc temu nawet nie pomyślałabym o czymkolwiek związanym z osobą Snape'a. Życie jest przewrotne. Dopiero teraz zauważam jak bardzo.
Od tego dnia nie mogę już przestać wpadać na Regulusa Blacka i Severusa Snape'a. Sama już nie wiem czy to tylko przypadek.
•••
Siedząc swobodnie na obiedzie w Wielkiej Sali absolutnie nie spodziewałam się tego, że będę zmuszona poznać dziewczynę Brunona. Tym bardziej nie spodziewałam się tego, że tą dziewczyną będzie Mary Macdonald.
Nie wiem czy powinnam się dziwić po tym co ostatnio dzieje się w moim życiu.
— Bruno dużo mi o was opowiadał ale o tobie Adelaide słuchałam już wcześniej trochę od Remusa. Jesteście tacy słodcy, po prostu uroczy i do schrupania.
Marszczę brwi na jej słowa. Słodcy?
Przypadkiem moje spojrzenie natrafia na wzrok Regulusa siedzącego nieopodal, przy stole na przeciwko. Wypala on we mnie dziurę wzrokiem, nie do końca wiem czemu. Myślałam, że nie prowadzimy już ze sobą otwartego konfliktu. Najwyraźniej się pomyliłam.
Padme rzuca mi rozbawione spojrzenie wpychając do ust kolejnego pierożka. Bardzo zabawne, naprawdę.
— Nie rozumiem — mówię zdezorientowana, a dziewczyna z czerwonym krawatem posyła mi skołowane spojrzenie.
— Myślałam, że jesteście razem. Remus mówił o tobie tak czuło i dobrze, że byłam tego niemalże pewna — odpowiada mi Gryfonka, a ja gdyby nie pomocna dłoń Zabini na moich plecach prawdopodobnie udusiłabym się kawałkiem kaczki, który wpadł niespodziewanie do mojego przełyku.
W końcu biorę głęboki oddech i ocieram łzy, które nagromadziły się przez kaszel.
— Ja i Remus się tylko przyjaźnimy. Serio. Nic więcej.
Czuję się w obowiązku aby sprostować sytuację, lecz blondynka nadal nie wygląda na szczerze przekonaną. Obracam głowę w stronę Scamandera szukając w nim pomocy.
— Mary, gdyby Adela była z Lupinem to na bank bym o tym wiedział — odzywa się siedzący na przeciwko mnie chłopak kładąc w tym samym czasie dłoń na plecach Macdonald. Dziewczynie chyba robi się głupio, tak przynajmniej wygląda.
— Aha, okej, rozumiem. Przepraszam — kiwam głową na słowa Mary, chociaż czuję gdzieś w środku siebie dalszy dyskomfort spowodowany tą sytuacją. Naprawdę ktoś mógłby pomyśleć, że jestem z Remusem? Ja?
Zawsze byliśmy blisko, może nie najbliżej z całej paczki ale uwielbiam tego chłopaka szczerze i całym moim sercem. Mogę przyjść do niego z każdym najmniejszym problemem czy zmartwieniem. Zawsze mnie wysłucha i doradzi, nawet jeśli kompletnie nie zna się na tym z czym do niego przyjdę.
Wzdycham cicho odkładając mój widelec na talerz. Zauważam kątem oka jak Gryfonka przypatruje mi się zaciekawiona.
— Jaką jeszcze plotkę chciałabyś zdementować, Mary?
Pytam grzecznie, próbując jak najprawdziwiej się uśmiechnąć. Dziewczyna momentalnie się rozluźnia, najwidoczniej zadowolona z tego, że wyręczyłam ją w żmudnych podchodach w poszukiwaniu prawdy.
— Ugh, więc to prawda, że twój brat jest Śmierciożercą?
Odkładam gwałtownie kubek który trzymam w dłoni z bardzo głośnym hukiem na stół. Co to jest za pytanie, na Merlina.
Widzę jak Bruno robi się cały blady i nawet nie jestem w stanie nic zrobić, bo w ułamku sekundy odpala się agresywny tryb Padme.
Czerwony alarm. Powtarzam, czerwony alarm.
— Czy ty siebie, kurwa, słyszysz? Wiedziałam, że Gryfoni są ładniejsi niż mądrzejsi ale żeby aż tak?
Przełykam ślinę kiedy większość Wielkiej Sali milknie aby przysłuchać się naszej wymianie zdań. Robi mi się trochę słabo.
Przez ostatni miesiąc staram się unikać tematu Ageona najbardziej jak tylko potrafię. Nie czytam Proroka Codziennego, urywam temat zanim ten na dobre się zacznie, robię dosłownie wszystko aby tylko nie słuchać tych obrzydliwych plotek, które nie pozwalają mi spac w nocy.
Czy mój brat jest Śmierciożercą? Sama zadaję sobie to pytanie.
— Aegon ma piętnaście lat ty obrzydliwa plotkaro. Jak możesz oskarżać kogoś w takim wieku o coś takiego? Bo co, bo jest Ślizgonem? Tacy właśnie jesteście zaściankowi, cholerne lwy.
Zabini aż kipi ze wściekłości, a ja łapię ją za dłoń w uspokajającym geście.
Mój prywatny ochroniarz, Padme Zabini. Powinnam zrobić jej taką przypinkę.
— Przepraszam! Po prostu raz w Pokoju Wspólnym James coś o tym wspomniał, a później sobie z tego żartowaliśmy więc nie wiedziałam czy to prawda. Adelaide, ja naprawdę...
— Skończ pierdolić, Macdonald. Pokazałaś już wystarczająco dużo klasy na dziś.
Słowa Padme są ostre jak brzytwa.
Ja za to kompletnie się wyłączam. Obracam głowę w stronę stołu Gryfonów i gdy widzę jak patrzą na mnie ze skruchą w oczach, łamie mi się serce.
Wstaję od stołu i ignorując nawoływania przyjaciółki wychodzę. Nie patrzę za siebie, idę szybkim krokiem w głowie będąc już na Wieży Astronomicznej. Sama ze sobą i swoimi myślami.
Nie mam już siły na dzisiejszy dzień.
— Adelaide, zaczekaj!
Słysząc głos Syriusza czuję się tak, jakby ktoś właśnie uderzył mnie w twarz. I to krzesłem.
— Nie zbliżaj się nawet do niej, Black! Ty też, Potter! Kurwa, wsadzę wam tę waszą pewność siebie głęboko tam gdzie naprawdę zaboli!
Krzyki mojej przyjaciółki odbijają się echem po korytarzu. Nagle ktoś gwałtownie łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę.
Przed sobą widzę twarz Jamesa Pottera i tak szybko jak potrafię odrywam jego dłoń z mojej ręki. Opanowuje mnie taka ogromna złość, że mam ochotę zrobić im wszystkim po kolei krzywdę.
— Nie dotykaj mnie.
Poważny ton wychodzi z moich ust, a spojrzenie mam lodowate niczym królowa śniegu.
— Adelaide, porozmawiajmy. Ja, ty, Łapa, Luniek i Glizdek. Proszę.
— Porozmawiajmy? Z całym szacunkiem ale lubię swój prosty nos, serio.
Na moje słowa okularnik zaciska wargi w prostą linię. Zabini wręcz wybiega zza pleców Blacka, który pędem do nas podchodzi.
— Odpierdolcie się, kretyni. Dość już zrobiliście.
Czasem doceniam tę agresję która siedzi w Padme.
— Przepraszam! Na wszystkich czarnoksiężników, przecież nie uderzyłem cię specjalnie, Adela!
— Ale chciałeś uderzyć bezbronnego chłopaka tylko dlatego, że nosi pod szyją zielony krawat!
— Snape zajmuje się czarną magią! To nie jest tylko bycie, to zagrożenie dla nas wszystkich!
— To plotki!
Wykrzykuję tracąc już resztki cierpliwości. Zabini staje obok mnie wręcz nastroszona i mierzy ich wszystkich pogardliwym spojrzeniem.
— Tak samo nieprawdziwe i wyssane z palca jak to, że niby ja i Remus jesteśmy parą albo, że Padme przespała się z Portmanem żeby zostać kapitanem drużyny — fukam gestykulując żywo rękami.
— Widzę, że szybko znalazłaś sobie nowych przyjaciół. Widocznie swój do swego ciągnie patrząc na to jak podobni są do twojego braciszka.
Gdy słyszę co powiedział Syriusz czuję się jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. I przekręcił go parę razy.
Znowu.
Nawet nie orientuję się kiedy słyszę trzask i po chwili widzę jak moja przyjaciółka uderza z całej siły Blacka pięścią w twarz. Krew bryzga na wszystkie strony.
— Co się tutaj dzieje? Na gacie Merlina!
Lily Evans wybiega zza rogu korytarza i od razu kieruje się w stronę zakrwawionego i obolałego Syriusza. Wbijam swoje zranione spojrzenie w Remusa który jak dotąd nie odezwał się ani słowem.
— Przepraszam, Adela.
Oczy zachodzą mi łzami bo znów czuję, że ulegam. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie przymknę oczu na cudzą krzywdę.
Nie takim chcę być człowiekiem.
Reszta chłopców rzuca Lupinowi spojrzenie pełne zdziwienia. Czuję jak Zabini łapie mnie za dłoń w celu dodania mi otuchy i wsparcia.
Chowam się za nią jak za tarczą.
— Porozmawiamy j-jak zrozumiecie swój błąd — z trudnością te słowa przechodzą mi przez gardło. Biorę głęboki oddech i ledwo przenoszę swój wzrok na Rogacza. — Gdy go zrozumiecie, zrozumiecie też to co teraz czuję. Wtedy wszystko będzie dla was jasne i proste.
Potter marszy brwi w niezrozumieniu, a Peter w tym czasie zyskuje przypływ niespodziewanej odwagi i się odzywa.
Glizdek, do tej pory uważałam go za najmniej winnego temu wszystkiemu.
— To zdrada.
Padme prycha pod nosem zdegustowana, a ja tylko uśmiecham się delikatnie do Glizdogona, choć nie ma w tym geście nawet odrobiny szczęścia.
W końcu odchodzę. Nie mam siły sprzeczać się z nimi dalej.
Doszlibyśmy wtedy do kolejnego kompromisu i nadal robiliby to co wcześniej, a ja już nie chce brać w tym wszystkim udziału.
Pora postawić granicę. Jeśli nie są w stanie ich zaakceptować, to trudno.
Przyjaciółka kracząca obok mnie obejmuje mnie ramieniem i gdy tylko docieramy do naszego dormitorium przytula mnie mocno.
Opieram zmęczona głowę na jej ramieniu i pozwalam sobie odetchnąć. To wszystko mnie przytłacza.
— Postępujesz słusznie, Ad.
Uśmiecham się lekko na te słowa mimo łez zbierających się powoli w moich oczach.
— Wiem, Padme. Oni też w końcu to zrozumieją.
Naprawdę wierzę w to, że pojmą swój błąd. W końcu są moimi przyjaciółmi.
Prawda?
⋆ ˚。⋆୨୧˚ ● ˚୨୧⋆。˚ ⋆
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top