5

Minął tydzień.

Kamerzysta.

Od tygodnia nie mam co ze sobą zrobić, odkąd uciekłem od tego zadumanego w sobie Marka moje życie stało się o wiele nudniejszy. Prace może i mam - ale o wiele bardziej gorszą od pracy kamerzysty. Otóż pracuje w budce z kebabem. Jedno dobre, na pewno nie spotkam tutaj Kruszwila. Mimo wszytko tęsknie za tym człowiekiem.

Siedze tak w tej budce od trzech godzin, a zapach samego kebaba nie dodaje mi humoru, wręcz mnie już wnerwia. Ludzi też nie było, to wina deszczu.
Zacząłem myśleć o wróceniu do Marka.

Po chwili usłyszałem dzwonek mojego telefonu. To był mój szef.

- Tak szefie? - Odebrałem telefon, oparłem się o ladę i bawiłem się długopisem.

- Za niedługo przyjadę, możesz już zamknąć budkę i schowaj klucz tam gdzie zawsze. Dzisiaj sobie odpuść.

- A co z moją dniówką? - Zpytałem pełny niepokoju, powinienem tutaj stać jeszcze sześć godzin.

- Nie ma ludzi, nie ma kupionych kebabów, nie ma pieniędzy, nie ma pieniędzy nie ma wypłaty. - Z wrażenia nie mogłem nic z siebie wydusić. Cholera. To znak.

- Okej. Ale nie spodziewaj się mnie jutro w pracy. - Powiedziałem wkurwiony i się rozłączyłem. Zablokowałem numer.
Szybko opuściłem budkę, oczywiście musiałem ją zamknąć, nie chcę by jej sie coś stało, moja wina bylaby gwarantowana.

Od paru godzin chodzę po mieście szukając jakiś ogłoszeń o pracę, jednak nic ciekawego nie mogłem znaleźć. Aż do czasu kiedy moim oczom ukazał się plakat - na którym byl sam Marek, siedzial on pod jakimś ubogim sklepie z tanim piwem w ręku. Do tego był cały brudny, miał podarte ubrania, nawet samym patrzeniem na to zdjęcie czułem jak od niego śmierdziało. Parę razy przetarłem swoje oczy by upewnić się, że to na pewno on.

A pod zdjęciem był napis;

Od Lorda do Lorda Menela

Wkurwiony jak nigdy zerwałem plakat z drzewa. Od razu wybrałem numer do Marka i zadzwoniłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top