Rozdział 2: "Moje początki jako kórlik"

Oto kolejna część opowieści o Naomi i Kórlikach, chciałam też wiedzieć, co sądzicie o tej książce, chętnie poznam wasze opinie w komentarzach, a teraz, bez dalszej zwłoki, zapraszam na ciąg dalszy, miłej lektury życzę ;)

----------------------------------------------------

Po tym gdy już pogodziłam się z tym, iż już do końca życia będę kórlikiem, wędrowałam przez las aby muc znaleźć główną szosę i znaleźć się w mieście, a z tam tond wrócić na przedmieścia, możliwe że mój ojciec przeżył i wrócił do domu, pewnie myśli że nie żyję, musi wiedzieć że przeżyłam eksplozję, a co gorsza nie miałam bladego pojęcia jak posługiwać się swoim, nowym ciałem, a będąc właśnie takim, dzikim Kórlikiem, musiałam czym prędzej nauczyć się ich dziwacznej i szalonej natury, stanęłam przy rzece i na dobry początek bardzo dokładnie przyjrzałam się swojemu nowemu wcieleniu, sam wygląd jako długouchy zwierzak mi nie przeszkadzał, ale ta szopa na głowie którą miałam była okropna, włosy miałam tak potargane i skołtunione że wyglądałam jak krzyżówka owcy i jeża, choć czułam się potwornie zdołowana tą całą sytuacją to zaczęłam iść wzdłuż rzeki w nadziei że znajdę choćby ujście do jeziora lub samego morza.

- "Matko, jak tym kórlikom nie przeszkadza chodzenie na tak krótkich nogach?! Nie mówiąc już o bieganiu, nic dziwnego że doszukują się różnych pojazdów transportowych, gdyby częściej ćwiczyły np. biegi to by wyrobiły sobie nogi i ten wystający brzuch też by im zniknął" - myślałam sobie idąc przed siebie i próbowałam znaleźć jakieś plusy bycia kórlikiem, ale jak na razie... było wielkie nic. Czując narastające zmęczenie usiadłam pod sosną.

- Chodzę już chyba dobre 2 - 3 godz. po tym lesie i dalej nie mogę znaleźć drogi, a co gorsza moja orientacja w terenie strasznie się pogorszyła, kompletnie nie wiem gdzie jestem - powiedziałam do siebie kompletnie zrezygnowana, a co gorsza zaczęłam odczuwać ogromny głód.

- No pięknie, wszystko dosłownie zwaliło mi się na głowę, awaria, porażenie prądem, przemiana, błądzenie po lesie, a teraz jeszcze doskwiera mi głód, jednak nie mogę mieć o to pretensji, jestem teraz kórlikiem i muszę sobie jakoś z tym poradzić... - mówiłam sobie twierdząco i zaczęłam masować sobie skronie.

- Eh, myśl Naomi, myśl... przecież czytałaś mnóstwo poradników oraz książek o szkołach przetrwania i surwivalu, muszę sobie przypomnieć co robić w takiej sytuacji jak ta teraz - mówiłam do siebie i biorąc kilka głębszych oddechów, coś zaczęło mi się przypominać, a mianowicie... informacje o jadalnych roślinach leśnych, czym prędzej wstałam z poddrzewa i zaczęłam wyszukiwać dobrze mi znanych owoców leśnych, po kilku minutach znalazłam, trochę borówki, jagód, orzechów laskowych, kilka jeżyn i nie wielką ilość leśnej poziomki, miałam to szczęście że nie natrafiłam na jakieś dzikie zwierze jak niedźwiedź czy wilk i sama nie stałam się dla nich przekąską.

- Trochę to trwało, ale taki kopczyk owoców na dziś mi starczy - powiedziałam do siebie z dumą że po mimo wszystko zdołałam coś znaleźć do jedzenia, obmyłam owoce w rzece i zaczęłam jeść. Powiem wam że gdyby nie fakt iż byłam bardzo głodna to bym jagód nie tknęła, nie przepadam za nimi ale jak się zgubiło a głód mocno doskwierał to nawet najmniej lubiane owoce będą smakowały najbardziej. Czując że jestem najedzona, nie mogłam tracić już ani sekundy, ponieważ o ile dobrze sobie przypominam, las nocą nie jest bezpieczny, a ja nie zamierzałam zostać w lesie na noc więc, priorytetem było czym prędzej znaleźć drogę do miasta. Wstałam i upijając łyk wody z rzeki, zaczęłam znów iść wzdłuż niej, ale tym razem szłam już żwawszym tempem, odeszłam spory kawałek od rzeki i zaczęłam nasłuchiwać swoimi kórliczymi uszami jakiś znanych mi dźwięków, zamknęłam oczy i zaczęłam nasłuchiwać, słyszałam szum wiatru i szelest liści z drzew, śpiewy ptaków, aż w końcu usłyszałam coś... a brzmiało to jak...

- Warkot?! Taki dźwięk wydaje silnik samochodu, źródło tego dźwięku znajduje się jakieś 4 metry ode mnie, muszę zaufać swojej kórliczej intuicji i to sprawdzić - powiedziałam twierdząco i zaczęłam dosłownie biec, choć miałam krótkie nogi to biegając, miałam wrażenie że biegnę niczym maratoński olimpijczyk, mijałam krzaki, drzewa, mniejsze kamienie, skały, leżące na ziemi konary i pnie drzew, aż w końcu dźwięki się nasilały, zaczęłam słyszeć już nie tylko warkot silników, słyszałam szum jadących samochodów i przyśpieszając tępa, wyszłam z krzaków i ujrzałam asfaltową drogę oraz jadące w obie strony samochody.

- "A więc moja kórlicza intuicja mnie nie zawiodła, nareszcie znalazłam drogę" - pomyślałam uradowana, lecz nagle z lewej strony poczułam coś równie znajomego, to nie było nic wiejskiego czy miejskiego, wyraźnie czułam...

- "Bryza morska?! Najwyraźniej muszę być nie daleko morza, a więc zmiana planów, złapię stopa w kierunku plaży i tam spróbuję coś lub kogoś znaleźć" - pomyślałam i zaczęłam szukać okazji na złapanie stopa, no i najwyraźniej szczęście zaczęło mi dopisywać bo zobaczyłam jadący zielony samochód osobowy z napakowanymi zabawkami plażowymi na dachu, cierpliwie czekałam i... skoczyłam w kierunku samochodu, czym prędzej złapałam i wdrapałam się na tylny zderzak auta, trzymałam się mocno aby nie spaść i jedyne co mi zostało to cierpliwie czekać aż kierowca dojedzie do celu swojej podróży.

C.D.N.

-------------------------------------------------

Wybaczcie jeśli rozdział jest krótki, ale miałam urwanie głowy i nie miałam już jak tego lepiej rozbudować, ale pozostałe rozdziały będą już znacznie dłuższe, do zobaczenia niebawem ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top