2
Opatuliłam się szalikiem pod sam nos. Obcięcie włosów nie pomagało mi w utrzymaniu ciepła, wcześniej kiedy były długie przynajmniej ogrzewały mi tył szyi, teraz kiedy sięgały mi do końca ucha nie ogrzewały mi zupełnie nic, może poza czubkiem głowy. Grudzień nie jest moim ulubionym miesiącem. Poprawiłam słuchawki w uszach.
Nie wierze że to robię...
Wyprostowałam się i spojrzałam trochę dalej przed siebie. Zobaczyłam wielką bramę z dwoma pozłacanymi orłami na szczycie.
Co za tandeta...
Przeszłam przez bramę i spojrzałam na tabliczki wskazujące drogę. Znalazłam tą odpowiadającą hali siatkarskiej.
Nie wierze, że to robię...
Zatrzymałam się przed ogromną halą z której dobiegały odgłosy piłek i krzyki zawodników. Kucnęłam i zerknęłam przez małe okienko.
Pół dnia się do nikogo nie odzywałam, żeby zebrać siłę na ten moment. Zabawa, krzyczenie na Shoyo i socjalizowanie się w obecności drużyny Karasuno nie było już dla mnie takie trudne jak na początku ale zrobienie tego samego przy obcych ludziach w tej Akademii wymagało ode mnie znacznie więcej energii.
Mam nadzieje, że przynajmniej dobrze się bawi bo to jakkolwiek zniweluje to co muszę zrobić...
Zaczęłam wytężać wzrok szukając rudego na boisku.
Gdzie on jest...
-Czas na ataki!- usłyszałam krzyk z wnętrza sali i od razu się uśmiechnęłam. Shoyo zadowolony biegł przez boisko po czym nagle się zatrzymał, zamarł i odwrócił.
Co jest...
Powiodłam za nim wzrokiem. Zatrzymał się w miejscu do odbiorów.
Czyżby trener Shiratoizawy postanowił go pomęczyć odbiorami...
Piłki latały w tą i z powrotem a Hinata tylko je łapał i odrzucał, jak dwóch innych chłopców. Nie byłam w stanie określić co się dzieje. W pewnym momencie wybiegł z sali i wrócił z butlą wody, zachowywał się jak nie gracz a zwykły... podawacz piłek...
Co jest... Co on wyprawia... Dlaczego... Nie gra...
Nim zdążyłam się zorientować moje nogi same zaprowadziły mnie pod drzwi hali. Otworzyłam je z impetem. Wszyscy spojrzeli się w moją stronę ale nie dotarło to do mnie od razu.
-Co ty najlepszego wyprawiasz?!- krzyknęłam przez pół sali. Chłopak podskoczył przerażony i obrócił się w moją stronę.-Przychodzisz tu-machnęłam rękoma ogarniając salę a szalik spadł mi z szyi- zarywasz naukę, nie mówisz mi o tym- zatrzymałam się pięć centymetrów przed nim i spojrzałam prosto w oczy.- I tylko po to- czułam jak mówię coraz głośniej.- żeby nie być na boisku i nie grać!- patrzyliśmy sobie w oczy. Pokręciłam głową z dezaprobatą, odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem poszłam w stronę drzwi.
O boże... zaraz zemdleje... oddychaj oddychaj kiedy tylko wyjedziesz na zewnątrz będziesz mogła usiąść... o nigdy więcej nie zrobię czegoś takiego... nie ważne jak ważne to będzie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top