II

     Młode pokolenie zauważyło Jotaro biegnącego w stronę ich domu. Stanęli w równym szeregu, oczekując go. Aishi zostawiła pranie, otarła czoło rękawem kimona po czym również zbliżyła się do dzieci.  Starszy, przybrany brat całego rodzeństwa gnał w ich stronę, a przerażenie  na jego twarzy tylko potęgowało niepokój w rodzinie Miyamoto.
     Królik zatrzymał się jakiś metr od nich i oparł ręce o kolana, chciwie łapiąc powietrze. Cały się trząsł. 

     - Spokojnie, nie spiesz się - uspokoiła go Aishi.

     - Nie ma na to czasu - zakaszlał. - Inspektorzy są we wsi. Ale nie sami. 

     - Nie sami? - zdziwił się Iku. -To kto jest jeszcze?

     - Zabrali niewielki oddział i dwa wozy - wyjaśnił. - Każą wszystkim przyjść pod dom przywódcy.

    Aishinsui zakryła dłońmi twarz, skóra jej pobladła, a oczy gwałtownie się rozszerzyły.  Rodzeństwo popatrzyło na siebie stalowym spojrzeniem, pełnym czającego się strachu i zatrzymali powietrze w płucach.

     - Setsuna, zostań w domu - rozkazał jej Sachi.

     - Ale kazali wszystkim... -przypomniała. 

     - Ale ja ci każę zostać! - zagrzmiał tak, że piętnastolatka aż podskoczyła.

     Kiwnęła tylko głową, odwracając się i wchodząc do środka budynku. W jej starszym bracie wszystko się zatrzęsło. Otworzył usta, wypuszczając powietrze.

    - Chyba coś przeczuwa - pomyślała Chokkan.

    - A wy jak przelatujecie, powinniście być bardziej uważni - skarcił ich Jotaro. - Każdy by was zobaczył!

     - Mhm, i wziął za kruki - parsknęła Yarite.

     - Za kruki? - syknął. - Jesteście tak wielcy jak żurawie.

     - No to za żurawie - dorzuciła lisica.

     - Na bogów skończcie już!- krzyknęła Aishi. - Chodźmy, nim sami po nas przyjdą.

***

    Rodzina Miyamoto wtopiła się w tłum zebrany już w pobliżu posesji Mosashiego. W powietrzu unosił się strach. Aishi zaczęła się dusić od jego nadmiaru. W gardle rosła jej ogromna gula, której nie mogła przełknąć. Sachi podszedł do niej, obejmując ją ramionami tak, jakby przeczuwał, że zaraz upadnie. Matka zacisnęła pace na jego rękawie modląc się w myślach o rychłe zakończenie tego koszmaru.

     Dobrze znani już mieszkańcom inspektorzy stali wyprostowali, badając złośliwym spojrzeniem otoczenie. Ich usta niczego nie zdradzali, jednak oczy pokazywały, jak bardzo rozbawieni są całą tą sytuacją. A jeżeli wróg okazywał emocje przeciwne do ofiar, nic dobrego to nie znaczyło. 
     Obok nich stały dwa zwyczajne wozy zaprzężone po parze koni.  Cztery deski ułożone na drewnianych zaprzęgach jakby czekały na osoby, które je zajmą. Przerażająco kusiły swoją obecnością.
      Lejce wierzchowców przytrzymywali dwaj żołnierze. Jeden miał włosy ścięte na krótko, a jego wzrok był irytująco tępy. Drugi woźnica wyglądał, jakby pomylił swe obowiązki. Ubrany w czarną zbroję i płaszcz ze skupieniem przyglądał się istotom tak różnym od niego. Gdyby nie jego męska postawa, można by było pomylić go z kobietą. Wszystko przez brązowe włosy wiązane częściowo w koński ogon i pełną grzywkę spuszczoną przez całe czoło. 

    - Czy to już wszyscy?- zapytał nagle.

    - Zdaje się, że tak - odrzekł Yao Ming, inspektor o krótkich, ciemnych włosach i śmiesznej bródce splecionej w warkoczyk.

    - Dobrze, słuchaj plebsie!- krzyknął drugi inspektor, Yang Fu. Iku aż podniosło się ciśnienie. Kan zacisnęła palce na jego nadgarstku. - Jak podejrzewam, nie macie pojęcia po co tu jesteście. Ale śpieszę wam z odpowiedzią. Japonia jest zobowiązana do składania daniny cesarzowi naszego wspaniałego, chińskiego kraju co trzy miesiące. W tym kwartale przyszedł czas na waszą wioskę. Doceńcie zaszczyt jaki wam przypadł i wyboru dokona bratanek samego generała Fenga Li, Feng Tan!

    Na sam dźwięk nazwiska generała Aishi wyprostowała się jak struna. Poczuła, że jeszcze jedna para rąk położyła się na jej ramieniu. Roztrzęsiona spojrzała na nieznajomego. Szybko przekonała się, że Mariko, matce Jotaro także zależało, by pozostała na prostych nogach.

    Dostojny młody mężczyzna w zbroi podszedł do tłumu. Ludzie gwałtownie się cofnęli z przerażenia. Feng Tan wodził wzrokiem po mieszkańcach wioski. Wreszcie wyciągnął rękę i wyciągnął z tłumu młodego chłopaka, niewiele młodszego od Sachiego. Później to samo zrobił z jego siostrą. Rodzeństwo dwóch kotów rozdzielono i powsadzano na dwa różne wozy. Tan wybierał następnych nieszczęśników. Wszyscy bardzo młodzi. W tłumie podnosił się lament zrozpaczonych matek, zdjętych grozą małych dzieci i krzyków rozsierdzonych mężczyzn. Nikt nie chciał do nich dołączyć. 

    Nagle Miyamoto zauważyli jak bratanek generała zmierza w stronę syna Mosashiego i Tomoe. Złapał go za ramię po czym pchnął w stronę inspektorów.

    - Satoru, nie!- zawołała za nim matka. 

   Mosashi najwyraźniej chciał reagować, ale zauważywszy Tana sięgającego po mieczu pasa, cofnął się z groźną minął razem z Tomoe.

    - Nie mają szacunku nawet dla syna przywódcy- syknął Iku.

  Powiedział to chyba jednak nazbyt głośno. Feng wyprostował się, przekręcając głowę w ich stronę. Jego usta powoli odsłaniały białe zęby w bezczelnym uśmiechu. Stanowczo podszedł do nich, odpychając ludzi zasłaniających ich.

    - Tuście się uchowali - wycedził.- Jesteście dobrze zbudowani. Przysłużycie się ojczyźnie.

   - Pytanie czyjej - warknął Iku.

  Dookoła podniosło się głośne westchnienie. Tan przewiercił spojrzeniem syna Fuwy i Tsu.

   - Jesteś wygadany - skwitował.- Silny charakter to podstawa w wojsku. Ale trzeba go nieco upiłować. Brać ich.

   Inspektorzy wyrośli przed nimi jak duchy. Chwycili ich za ramiona, ciągnąc do przodu. Aishi szarpnęła się, próbując nie puszczać reki Sachiego, ale Tan brutalnie ich rozłączył. 

   - A twoje córki, pani... - zatrzymał się wzrokiem na Kan i Yarite. - Aż szkoda ich na służki pałacowe. Może przy odrobinie szczęścia awansują na damy dworu. 

   - Panie, błagam, nie zabieraj mi chociaż córek - prosiła Aishinsui.

   - Nie obawiaj się, ludzkie dziewczęta są lepiej traktowane - rzucił.- Chyba, że trafią na wredne przyjaciółki. A w to nie wątpię.

   Pchnął Chokkan w przód. Dziewczyna ledwo ustała na nogach. Później to samo zrobił także z Yarite. Siostry popatrzyły na siebie po czym weszły na wozy. 
   Aishi osunęłaby się na ziemię, gdyby nie pomoc Mariko. Kobieta przytrzymała się jej łokcia, aby podciągnąć się znów to pionu. Gdyby nie ogromny szok i strach o życie swoje i dzieci, już dawno przemieniła by się w swoją postać yokai. Czuła jednak, że nie ma wystarczająco dużo siły na transformację.
   Zauważyła, jak Sachi kręci w jej stronę głową. On sam także nie zamierzał pozwolić na odkrycie tej tajemnicy. Matka zacisnęła mocno powieki pozwalając, by oddech wypłynął z jej płuc, dając jej tym samym namiastkę spokoju. Jednak rzeczywistość znów zagnieździła w niej kolejne ziarno strachu. Wewnątrz niej tworzył się prawdziwy, emocjonalny wir. Tak bardzo chciała zamienić się miejscem z całą czwórką. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby ich już nigdy więcej nie zobaczyć, nie zbesztać, nie pocieszyć, nie przytulić, nie przekazać wiedzy.

   Nie krzewić pamięci o ich rodzicach.

   Nie to przysięgała Fule i Tsu.

   Nie to przysięgała Usagiemu.

  - Zdaje się, że to już wszyscy- stwierdził Feng Tan, składając ręce za siebie. - Możemy ruszać.

  - Dziękujemy za waszą hojność - wycedził szyderczo Yang Fu.

  - Jak trzeba być pozbawionym sumienia człowiekiem, żeby w taki sposób mówić?- syknęła po cichu Mariko.

   Aishinsui w milczeniu obserwowała jak wozy się oddalają. Jak dzieci zajmujące na nich miejsca robią się coraz mniejsze i mniejsze, aż w  końcu niknął za horyzontem. Lament, krzyk, ból dookoła niej był jedynie smagnięciem delikatnego wiatru w jej uszach. Nawet tak niezależna od niej czynność jak mruganie zatrzymała się. Dół oczodołów zaczął jej powoli ciążyć. Ustał dopiero, gdy łzy spłynęły po jej policzkach. Mariko przyciągnęła ją do siebie.

   - Oddajcie... - szepnęła, chyba nie bardzo zdając sobie z tego sprawę. - Oddajcie mi je... 

   - Zaprowadzę cię do domu - zaproponowała Mariko.

   - Nie... - jęknęła Aishi. - Oddajcie mi je...

   Opadła bezwładnie na ziemię, Mariko podążyła zaraz za nią. Aishinsui zaciskała palce na jej rękawie kimona. Jej wzrok nie opuszczał horyzontu. Tak jakby czekała na cud, na możliwość, że może się zawrócą.

    - Muszę je odzyskać... - mówiła w amoku. - Muszę je odbić... Muszę się prze...

    - Ściągniesz tym samym zagładę na całą wioskę - przypomniała jej króliczyca. 

    - To moje dzieci!- krzyknęła.

    - Aishi, nie wolno ci!- uświadomiła ją.

    - Jednym ruchem mogłabym zniszczyć tych przeklętych...

   Mariko chwyciła  ją zamaszyście za ramiona i potrząsnęła nią.

    - To będzie oznaczało koniec dla wszystkich!- zawołała.- Chcesz być taka, jak ci przeklęci Chińczycy?! Chcesz zabić tych ludzi?! Chcesz nieść śmierć bez opamiętania?!

    - Nie masz pojęcia jak się czuję! Oni nie odebrali ci Jotaro!

    - Tak, to prawda! Ale nie mogę pozwolić ci, żebyś w przypływie chwili zmiotła nasz dom z powierzchni ziemi!

    Nagle na ramionach Aishi pojawiła się jeszcze jedna para rąk. Kobieta spojrzała na ich właścicielkę. Toshio spoglądał na nią spokojnie, ale w jego wzroku lśniła iska bólu.

    - Tato...- jęknęła.

    - Hanę też zabrali - odrzekł.

  Słysząc te trzy słowa, zamilkła. Zamknęła oczy, kręcąc głową.

***

    - Nic nie mogłam zrobić.- Aishi roniła łzę za łzą, siedząc w swoim pokoju przy zapalonych świecach i trzymając w trzęsących się dłoniach pergamin z rysunkiem Usagiego. - Mogłam sprzeciwić się Nogitsune. Mogłam z nim walczyć. Mogłam cię ochronić. A nie mogłam obronić naszych dzieci, Usagi. I to przed kim? Przed bandą głupich ludzi!

    Otarła następne słone grochy z twarzy i pociągnęła nosem.

   - I wciąż nie mogę nic zrobić - skarżyła się na samą siebie.- Dopóki istnieje ta wioska i żyją w niej ludzie, nie mogę. Może gdybym była zimnokrwistym demonem, który zabija kogo popadnie, dałabym radę. A ty wiesz najlepiej, że tak nie potrafię. Gdybyś tylko tu był... Albo chociaż lisy...

   - Mamo... - rozległ się głos.

   Aishi drgnęła gwałtownie, próbując zetrzeć z siebie oznaki słabości. Żadna matka nie chce pokazywać łez dziecku, by nie poczuło się zagrożone. Wciągnęła nosem wszystko, co ciążyło jej na duszy i zamknęła na klucz w małym pokoiku i ciemności swego serca.

    Odwróciła się, zauważając Setsunę kroczącą w jej stronę. Dziewczyna przysiadła się do niej, kładąc po sobie lisie uszy. Otoczyła ramię matki rękoma.

   - Wszystko dobrze- zapewniała ją Aishinsui.

  - Mamo... Chciałabym ich odbić...- powiedziała piętnastolatka.

  - Ja też...

  - Nie, mamo, mówię poważnie. Tylko ja mogę to zrobić.

 Aishinsui wbiła przerażony wzrok w córkę.

   - Wybij to sobie z głowy!- rzuciła szybko.

  - Mamo, ty nie możesz się do tego posunąć, ponieważ cie rozpoznają - odrzekła spokojnie.- Ale mnie widzieli może dwa razy w życiu. Nie mają pojęcia o moim istnieniu.

 - Nie będziesz urządzać sobie jakichś potajemnych eskapad! Nie pozwalam ci, rozumiesz?! A jak cię złapią? Co wtedy? Stracę was wszystkich!

 - Zapominasz, że jestem w połowie kitsune i w jednej czwartej hiso-onna*.

 - Ale jeszcze bardzo niewiele wiesz o swoich umiejętnościach i większości nie umiesz używać. Zabraniam ci, Setsuna!

  - Mamo...

 - Wystarczy. Powiedziałam nie. A teraz proszę, wracaj do swojego pokoju i spać.

Szybo pocałowała ją w głowę. Piętnastolatka wiedziała, że już nic więcej nie zdziała. Nie było sensu kłócić się z mamą, gdy była w takim stanie. Nie chciała widzieć jej łez. Kiwnęła tylko głową i wyszła.

   Ale sen nie nadszedł, tak jak się tego spodziewała. Przekręcała się z jednej pozycji na drugą, jednak na nic się to zdawało. Myśl, że w tym domu pozostały tylko dwie osoby, wywoływała u niej natychmiastowe dreszcze. Nie mogła wyobrazić sobie, że ten budynek przestanie tętnić życiem. Że znów będzie widzieć mamę u kresu wytrzymałości, tak jak po śmierci jej ojca.

   Zrzuciła z siebie kołdrę po czym chwyciła za pędzel i papier.

................................................

Nieciekawe czasy dla Aishi i dzieciaków.
Do zobaczenia w następnym rozdziale. :)

*hiso-onna- w dosłownym tłumaczeniu kobieta- nietoperz (jak Batgirl xD), zorientowałam się, że nie nazwałam gatunku Aishi, a nie znalazłam yokai, które pasowałoby do niej więc stworzyłam go sama :D



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top