Purorogu
- Trzymaj, trzymaj - powiedział zachęcająco Usagi, przytrzymując drewniany kijek, opleciony sznurkiem w rękach trzyletniego synka. - Inaczej odleci.
Chłopczyk zacisnął w obu rączkach przedmiot, patrząc, jak wielobarwny latawiec w kształcie karpia koi unosi się na zimowym niebie. Wiatr chciał mu go odebrać, ale Sachi nie dawał za wygraną. Zacisnął usta w wąską linię i zaparł się na śniegu najmocniej jak umiał. Latawiec kręcił ósemki w powietrzu.
- Świetnie ci idzie - pochwalił go ojciec.
Wpatrywał się w kolorowy przedmiot, kiedy nagle zauważył pośród gwiazd dziwny cień ptaka, trzepoczącego ogromnymi skrzydłami. Przez chwilę trwał w jednym punkcie, jakby ich obserwował, po czym powoli zaczął się do nich zbliżać.
- Mama!- zawołał Sachi.
- I Kan- dodał Usagi. - Dasz radę przez chwilę sam utrzymać latawiec.
Chłopiec pewnie pokiwał swoją brązową, rozczochraną czuprynką. Królik posłał mu uśmiech. Upewniwszy się, że dziecku nic się nie stanie, oddalił się od niego na kilka kroków.
Kobieta wylądowała przed nim bardzo delikatnie. Zabrała skrzydła do tyłu. W rękach trzymała śpiącą, ludzką dziewczynkę o króliczych uszach, owiniętą w jasny koc. Aishi przez chwilę patrzyła jeszcze na nią nim przywitała się z mężem szybkim buziakiem w policzek.
- Cześć - rzuciła.
- Wreszcie jesteś - odetchnął. - Jak mała?
Spojrzał na nią, głaskając ją po główce.
- Sakura mówi, że nic jej nie będzie - odrzekła.- Przeziębiła się od zbyt długiej zabawy na śniegu. Dała mi kilka rodzajów ziół, ale poleciła zaparzyć je dopiero rano. Dziś powinna już się wyspać.
- Sachi'ego też powinniśmy już położyć - stwierdził Usagi.
- A może dziś niech śpią z nami?- zaproponowała Aishinsui. - Jutro wyjeżdżasz. Nie wiadomo kiedy one znów cię zobaczą.
Królik pokiwał głową, ciężko przełykając ślinę.
Myśl o wyjeździe sprawiała, że po jego plecach przechodziły potężne ciarki, które często naprawdę nim wzdrygały.
- Oj... Tato!- zawołał Sachi.
Królik otrząsnął się, odwracając gwałtownie. Wiatr jednak pokonał małego wojownika. Samuraj rzucił się synkowi na ratunek. Złapał go w tali, przyciągając go do siebie po czym ściągnął z nieba latawiec.
- Na dziś już wystarczy - zaśmiał się. - Czas spać.
- Ooo... tato...- zajęczał błagalnie malec.
- Nie, nie - odrzekł.- Chokkan już jest chora. Nie zostawię mamy samej z waszą kichającą dwójką.
Sachi fuknął szybko, krzyżując ręce na piersi. Usagi tylko pokręcił żartobliwie głową.
~~~~~~~~
Aishi muskała głowę Chokkan kciukiem, kątem oka spoglądając też na Sachiego. On miał wyjątkowy dar do zasypiania. Nie trzeba go było kołysać ani dopieszczać, aby spokojnie wpadł w objęcia Morfeusza. Kan oddychała ustami, ponieważ jej nos był zatamowany przez katar.
Matka powoli poniosła dłoń. Musiałą upewnić się, że córka nie zacznie płakać, gdy tylko poczuje brak dotyku kobiety. Nie zareagowała.
Spała.
Nagle usłyszała dźwięk rozsuwanych drzwi. Uniosła wzrok, zauważając w wejściu męża przebranego już w białą yukatę. Aishinsui położyła palec na ustach, dając mu znak, aby nie robił zbędnego hałasu. Usagi spuścił głowę, obserwując pociechy, pogrążone już we śnie. Podszedł do nich i uklęknął, wślizgując się powoli pod kołdrę. Aishi zrobiła to samo.
Zauważyła, że dobry humor królika zdążył przygasnąć.
- Usi... wszystko w porządku?- zapytała.
Samuraj powoli skierował na nią wzrok.
- Nie chcę was zostawiać, to wszystko- odrzekł szybko, jakby mówił o zupełnie normalnej rzeczy.- Ale... jeśli tego nie zrobię... Jestem między młotem, a kowadłem.
- O czym ty mówisz?
- Robienie czegoś jest pomyłką, ale nie robienie niczego jest wielką pomyłką. Nawet jeżeli wszystko mi mówi, by zostać, to wiem, że w stolicy oczekuje już na mnie Fumio i cesarz. To ostatnia szansa by przepędzić Chińczyków z Japonii. Jeśli nie wyjadę... będzie na nich skazani...
- Usagi, wszystko rozumiem. Nie martw się o nas. Chociaż ja też wolałabym byś został. Jednak błaganie cię o to...
- Spiętrzy moje wątpliwości. Dziękuję ci, że to rozumiesz.
- Dam ci pergamin do ochrony. Powinien pomóc.
Samuraj wyciągnął dłon, gładząc żonę po policzku.
- Pamiętaj, że gdziekolwiek bym nie był, wciąż będę o was myślał i kochał nawet po śmierci. Nigdy o was nie zapomnę. Przysięgam ci to.
- Przestań mówić tak pożegnalnym tonem.
Objęła Usagiego ramionami, przysuwając go do siebie i chowając twarz w jego piersi. Miyamoto zamknął ją w czułym uścisku. Spojrzał na dzieci, zastanawiając się, jak jego życie byłoby puste, gdyby nie rodzina.
A teraz miał ich zostawić...
~~~~~~~~~~~~
DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ
Aishi strząchnęła mokre kimono Sachiego po czym rozwiesiła je na sznurze, wygładzając rękawy. Pomagała jej Tomoe, która także miała własne pranie. Jej syn rósł jak na drożdżach, choć był jedynie dwa lata starszy niż dzieci Usagiego i Aishinsui. Jego ubrania odznaczały się rozmiarem od ubrań bliźniaków.
Niespodziewanie, gdy rozwieszała ostatnią sztukę, jej oczy zostały przesłonięte czyimiś rękami. Kocica położyła na nich własne dłonie, starając się rozpoznać nieznajomego. Aishi stała jak wryta.
Tomoe odwróciła się do żartownisia. Ale kiedy zobaczyła twarz swojego męża , nagle zapomniała jak się oddycha.
- Mosashi!- zawołała, rzucając mu się na szyję.
Królik przytulił ją mocno.
- Witaj, kochana- rzucił. - Dawno si nie widzieliśmy.
- Żadnej wiadomości, żadnego znaku życia - syknęła.- Powinnam cię zabić za to.
- Nie mówmy o śmierci w takiej chwili- zaśmiał się.
- Dobrze cię widzieć, Mosashi - wtrąciła Aishi.
- Miyamoto Aishinsui?- zapytał nieznany głos za nią.
Kobieta wyprostowała się po czym odkręciła. Zobaczyła przed sobą żołnierza ubranego w zbroję z batalionu swojego męża. Był to rosły wilk o ufnym spojrzeniu.
- Tak- odparła, ocierając czoło z potu.
- Nazywam się Kobayashi Takeru, pochodzę z oddziału twojego męża, Aishisnui-sama- wyjaśnił.
- Domyślam się. Czy coś się stało.
- Generał Miyamoto powierzył mi to zadanie, więc je wypełniam. Przybyłem tu, aby zawiadomić cię o niepowodzeniu naszego batalionu. Usagi- sama po przegranym ataku został wzięty do niewoli a kilka dni temu otrzymaliśmy to.
Wyciągnął zza pasa miecz schowany w pochwie. Kobieta powoli wzięła go w dłonie. Poznawała go. Sama przeszło dwa miesiące temu wręczyła go Usagiemu, gdy odjeżdżał.
Chwyciła za rękojeść, wyciągając ostrze. Rozszerzyła gwałtownie oczy, doznając szoku, gdy ujrzała stal w całości pokrytą zaschniętą krwią. Tylko w nielicznych miejscach mogła dostrzec jasne przebłyski.
- A...- zaczęła, powstrzymując ledwo emocje. - A gdzie jest mój mąż?
- Twój mąż, pani... -Dla Takeru to także był mocny cios. - Został poćwiartowany właśnie tym mieczem. Jednemu z naszych generałów udało się zbiec z niewoli i powiadomił o tym nas wszystkich, w tym także lorda Fumio i cesarza.
Aishi tempo wpatrywała się w broń, cofnęła się w bok, chwiejnym krokiem.
- Usagi... nie żyje?- zapytała słabo.
Nie doczekała odpowiedzi. Przed oczami zrobiło jej się ciemno a ona sama chwilę później padła nieprzytomna na ziemię.
~~~~~~~~~~~~~~~
Tak oto zaczynamy kolejną część "Szlaku Roninów" a zarazem zupełnie nową historię "Odwet Samurajów". Wybaczcie mi, że nie jest to ani przyjemne, ani wesołe, a druzgocące i smutne, jednak ta opowieść dopiero się zaczyna.
Do pierwszego rozdziału, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top