Rozdział 5
- Co jest kur... - żachnął się Naruto, kiedy niespodziewanie jego marsz korytarzem został przerwany silnym uderzeniem w drzwi. Automatycznie ręka powędrowała do obolałego nosa, a bliskie spotkanie szanownych czterech liter z twardą posadzką powiększyło nieprzyjemny grymas twarzy. Już chciał zacząć wygrażać idiocie, przez którego znalazł się w tak kompromitującym położeniu, jednak gdy skierował wzrok na przeszkodę, zamarł z lekko rozchylonymi ustami.
Przy feralnych drzwiach stał nie kto inny jak Sasuke Uchiha. Błękitne tęczówki lustrowały go dokładnie. Stał wyprostowany z ręką na klamce. Powoli przeniósł wzrok na rozpłaszczonego na podłodze mężczyznę. Naruto poczuł, jak unoszą mu się włoski na karku. Jego oczy były ... puste. Zero jakichkolwiek emocji. Nic. Niby patrzył na niego, jednak jakby przez niego. Ciemne tęczówki zlewały się ze źrenicami w jedność, sprawiając wrażenie bezdennych otchłani, które pochłonęły wszystko. Owszem, zauważył to już na zdjęciu, jednak teraz kiedy w nie spoglądał na żywo, to było... było... Nie mógł znaleźć odpowiedniego określenia. ... Przerażające...
„Oczy zwierciadłem duszy" Naruto wiedział, że to właśnie oczy zdradzają człowieka. Można kontrolować swoje ciało. Wyćwiczyć gesty, jednak nie oczy. Na studiach, a w szczególności na stażu widział przeróżne spojrzenia u ludzi leczących się na oddziale psychiatrycznym. Widział, jak wyglądają oczy szaleńca, który wymordował swoją rodzinę ot tak dla zabawy. Kobiety, która po śmierci ukochanego dziecka popadła w obłęd nie chcąc pogodzić się ze stratą. Osoby z rozdwojeniem jaźni, u których wyraz oczu zmieniał się w zależności od dominującej tożsamości. Ludzi, którzy się poddali pod natłokiem spraw i szukających jakiejś, chociażby najmniejszej nadziej, której mogliby się uczepić i jakoś żyć dalej. Desperatów i niedoszłych samobójców, którzy byli zbyt słabi, aby żyć. Gdyby na nich spojrzeć, szczególnie kiedy grali, aby opuścić placówkę, wyglądali na „normalnych" - zdradzały ich właśnie oczy. Wystarczyło jedno spojrzenie, ułamek sekundy i już wiedział z kim ma do czynienia, dzięki czemu mógł obrać odpowiednie podejście do pacjenta.
Jednak nigdy, przenigdy, nie widział czegoś takiego. Jakby spoglądał w dwie kosmiczne czarne dziury, które pochłaniały każde światło. Czuł, jakby te oczy wysysały jego energię. Na twarzy Sasuke nie drgnął nawet najmniejszy mięsień. Jasna, alabastrowa cera i czarne, opadające lekko na czoło włosy sprawiały, jakby nie pochodził z tego świata. Naruto chcąc przerwać ten kilkusekundowy kontakt, przymknął na chwile powieki. W głowie miał chaos, nie był jeszcze przygotowany na spotkanie z nim. Jednak skoro los tak postanowił, musiał dobrze to rozegrać...
Kiedy uchylił powieki, dostrzegł już tylko oddalającą się sylwetkę. Nie padło ani jedno słowo, ani jeden gest... Mężczyźnie nie pozostało nic innego, jak spróbować ocalić resztki swojej godności zbierając się z posadzki. Dopiero teraz zwrócił uwagę na pozostałych uczniów. Niektórzy szeptali coś do siebie, inni w ciszy przyglądali się całemu zajściu. Przeskakiwali wzrokiem z jednego na drugiego, jakby nie rozumiejąc do końca, co się wydarzyło. Prychnął, otarł wierzchem dłoni krew, która spłynęła z nosa, drugą pomasował obolały tyłek i ruszył dalej.
-Matko co ci się stało?! – Shizune aż poderwała się z fotela, widząc swojego przyjaciela. Podbiegła, chwyciła jego twarz w dłonie i przyglądała się uważnie, oceniając uszkodzenia. Sięgnęła po chusteczkę, starając się zatamować napływającą krew.
Naruto westchnął głośno, po czym obdarował ją jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
-Historia lubi się powtarzać – zachichotał, drapiąc się po karku.
Kobieta patrzyła na niego, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli, jednak po chwili wybuchła gromkim śmiechem trzepiąc go otwartą dłonią w ramię.
--------------
Sasuke długą przerwę spędzał samotnie na dachu szkoły. Z ulgą przyjął zaniechanie jakichkolwiek prób kontaktu zarówno nauczycieli, jak i swoich znajomych. A w szczególności tej irytującej psycholożki, która wręcz z uporem maniaka starała się zmusić go do rozmowy. Nie potrzebował nikogo. Nie chciał nikogo. Chciał być sam. Zupełnie sam. Był sam...
Najchętniej rzuciłby tę cholerną szkołę, a nawet życie jednak obiecał. A obietnicy złożonej osobie na łożu śmierci nie wolno było mu złamać. Rozciągnął się wygodnie, podłożył splecione ręce pod głowę i utkwił wzrok w błękicie nad sobą. Starał się o niczym nie myśleć. Nagle przed oczami mignął mu trochę inny błękit. Zamrugał i znów widział tylko niebo i leniwie płynące białe obłoczki. Przymknął powieki.
Jak na wrzesień pogoda wręcz zachęcała do takiego leniuchowania. Słońce grzało, a lekki wiaterek przyjemnie muskał skórę. Zapach świeżo skoszonej trawy unosił się w powietrzu, dopełniając sielankowej atmosfery.
Sasuke jednak tego wszystkiego nie zauważał. Nie drgnął nawet o milimetr, słysząc skrzypnięcie drzwi prowadzących do wnętrza budynku. Nie uchylił powieki, kiedy szelest zdradzał, że ktoś siada niedaleko niego. Nie skrzywił się, kiedy do jego nozdrzy dotarł zapach dymu papierosowego.
-Wypadałoby chociaż przeprosić.
Dopiero melodyjny głos sprawił, że raczył wykonać jakiś ruch. Podniósł się powoli jakby od niechcenia. Wsadził ręce w kieszenie ciemnych spodni i... skierował się do wyjścia, wymijając intruza, który ośmielił się wtargnąć na jego teren i zakłócić spokój.
Naruto śledził jego poczynania. Miał wrażenie, że przez ułamek sekundy skrzyżowały się ich spojrzenia, chociaż równie dobrze mógł sobie to tylko wmówić. Kiedy Sasuke zniknął za drzwiami, wypuścił ze świstem powietrze, jakby do tej pory zapomniał całkowicie o oddychaniu. Odchylił do tyłu głowę, opierając ją o murek i zamknął oczy. Podciągnął jedno kolano, opierając na nim łokieć ręki z trzymanym papierosem. Wypełnił płuca kolejną dawką nikotyny.
-To będzie trudniejsze niż myślałem.
Sasuke schodząc po schodach, nie mógł pozbyć się wspomnienia tych cholernych błękitnych oczu. Kurwa, widział je tylko chwilę, jakiś pieprzony ułamek sekundy, jakim cudem zdążył je tak dokładnie zapamiętać? Na dziś miał dość. Zabrał z szatni swoje rzeczy i powolnym krokiem opuścił budynek liceum. Nie zawracał sobie głowy konsekwencjami swojego postępowania. Tak jak obiecał bratu, skończy szkołę. Nie obiecywał, że będzie w niej codziennie. Oceny miał dobre, zresztą to był dopiero początek semestru. Przedostatniego semestru, a nauczyciele... co najwyżej obniżą mu ocenę ze sprawowania. Miał to gdzieś.
Niebieskie oczy Naruto śledziły każdy jego ruch, próbując prześwietlić go aż do samej duszy. Znaleźć jakąś cząstkę człowieczeństwa, której mógłby się uczepić.
Nogi poniosły go wprost na cmentarz. Lubił tam przebywać, miał jakieś dziwne i absurdalne wrażenie, stojąc nad ich grobem, że są znowu razem. Tu pozwalał sobie przez ułamek sekundy na uchylenie tej swojej maski. Jego oczy nabierały blasku, choć można z nich było wyczytać jedynie mieszankę bólu, żalu i straty. Samotna łza przetoczyła się po jasnym policzku. Na jedno tchnienie, twarz przybiera ludzkiego wyglądu by z wypuszczanymi z płuc ostatnimi atomami dwutlenku węgla, na nowo stać się jak wykuta w kamieniu. Położył kwiaty i zapalił znicz. Stał tak jeszcze dobrych parę chwil. Nieruchomo jak posąg. Jedynie lekkie unoszenie klatki piersiowej zdradzało, że nie jest on częścią grobowca.
Ten widok nie był obcy Kibie, opiekunowi, a zarazem strażnikowi wiecznego spoczynku tych, którzy już opuścili ten świat. Zbyt często widział chłopaka w tym stanie. Pamiętał, jak przychodzili tu we dwójkę. Wówczas dało się słyszeć ich rozmowy. Nie tylko ze sobą, ale również z rodzicami. Starszy prosił o radę w sprawach firmy i żalił się na oschłe zachowanie kochanego braciszka. Czasem się kłócili, zapominając, gdzie są, aby zaraz po tym pogodzić się i przeprosić duchy za niegodne zachowanie. Jednak po śmierci Itachiego Sasuke zamknął się przed światem. Kiba pamiętał pogrzeb. Nic niewyrażająca twarz ścisnęła jego serce. Było mu go naprawdę żal. -To za wiele dla tak młodego człowieka. Chciałby mu pomóc, jednak cóż on mógł. Odetchnął głęboko i odszedł, nie chcąc zakłócać chwili skupienia.
Sasuke, kiedy się odwracał, miał wrażenie, że gdzieś między grobami mignęła mu stercząca blond czupryna, a może to był tylko zbłąkany promień słońca...
-----------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki :)
Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top