Rozdział 35
- Chyba mnie nie lubią.
Naruto spojrzał pytająco na siedzącą obok Sakure. Oparła głowę na złożonych dłoniach, i westchnęła.
- O kim mówisz? - podejrzewał kogo ma na myśli, jednak wolał się upewnić.
- Asami i Sasuke - spojrzała na niego smutno.
Naruto powiódł wzrokiem na wspomnianą dwójkę. Stali nieopodal i bacznie się przyglądali, jakby gotowi do ataku. Dwaj spiskowcy. Uśmiechnął się mimowolnie na wspomnienie wybuchu zazdrości z ich strony. W sumie nieuzasadnionego wybuchu, chociaż gdzieś w głębi duszy schlebiało mu to niezmiernie. Szczególnie jeśli chodzi o Sasuke. Nigdy by go nie podejrzewał o taką wściekłość i pasję jednocześnie. Na samo wspomnienie tego co wyczyniali w stodole, jego agresji i żądzy... Nie, nie... Czym prędzej odgonił to wspomnienie czując gorąc w ciele. Teraz nie pora na to.
- To dlatego, że cię nie znają - odparł starając się brzmieć spokojnie.
- Może... -spojrzała w ich stronę i pomachała.
Nie rozumiała dlaczego ta dwójka tak na nią reagowała. Nawet teraz. Przecież nic im nie zrobiła, a miała wrażenie, że ich wzrok próbuje ją zabić. Małą jeszcze mogła zrozumieć, zazdrość dziecka miewa rożne oblicza, a widać było, że jest dla niej wzorem. Sama jak była jeszcze małą dziewczynką, podkochiwała się w jednym z pracowników ojca i zachowywała się podobnie do Asami. Jednak nie mogła pojąć reakcji młodego mężczyzny. Co łączy go z Naruto? Wczoraj niemalże wyglądało to jak...
- A w zasadzie Sakura, to jaką masz specjalizację? - chciał jak najszybciej zmienić temat.
- Chirurgia - oderwała się od swoich myśli, uśmiechając się do niego szeroko- Na co dzień mieszkam w Austin i pracuje w jednym z tamtejszych szpitali. Jednak na czas spędzania bydła zawsze wracam do domu aby pomóc rodzinie. Uwielbiam to. Konie, przestrzeń, noce pod gwiazdami... I cieszę się, że tu jestem.
Naprawdę się cieszyła. Już od dawna chciała go poznać. Dużo o nim słyszała, wręcz zawsze kiedy odwiedzała rodziców, wpadała na ranczo Kurama w odwiedziny, aby dowiedzieć się czegoś nowego o Naruto. Chociaż, może nie do końca to był główny cel jej wizyt...
Naruto nie bardzo wiedział czy podzielać jej optymizm. On wolałby nie wciągać postronnych w sprawy rodzinne. Jeśli komuś się coś stanie... Bał się nawet o tym pomyśleć. Gdzieś, głęboko w duszy, miał cichutką nadzieję, że może jednak odpuszczą i zostawią ich w spokoju.
Kiedy patrzył po zgromadzonych tu ludziach, miał wrażenie, że ot, sąsiedzi wpadli na grilla. Nic specjalnego. Rozmawiali, śmiali się, wspominali stare dobre czasy. Jednak kiedy się im przyjrzeć...
Tsunade krążyła trochę na uboczu rozmawiając przez telefon, przygryzając nerwowo kciuk. Coś się musiało stać.
- Sakura, wybacz zaraz wracam.
Podszedł do grupki mężczyzn w kierunku której również zmierzała Tsunade.
- Ale skąd pewność, że w ogóle się zjawią? Może... - spytał Kizashi.
- Na pewno się zjawią - wszyscy zwrócili się do Tsunade.
- Skąd ta pewność? - Naruto się nie mylił. To nie wróżyło nic dobrego.
- Rozmawiałam właśnie z Shikamaru - zaczęła niepewnie rozglądając się po okolicy - Wczoraj, policja znalazła martwą panią Nakamura. Waszą sąsiadkę - dokończyła spoglądając w niebieskie oczy.
- Nie... - jęknął - Powiedz, że to nie prawda - cała krew odpłynęła mu z twarzy. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg, jednak w ostatniej chwili się opanował.
- Jak?
- Sztylet. Nie było śladów włamania. Orzekli, że zgon nastąpił jakieś dwa dni temu.
- Shizune nie może się dowiedzieć. Nie w tej chwili.
Z tą wiadomością prysła ostatnia iskra nadziei. Oni nie odpuszczą, nigdy. A teraz już na pewno wiedzą gdzie są.
- Synek...- Minato chciał go jakoś pocieszyć jednak Naruto odepchnął jego dłoń.
- Chce być sam - odparł i ruszył w stronę padoku.
Musiał się z tym uporać. Musiał to przełknąć, że przyczynił się do czyjejś śmierci. Pani Kaori Nakamura zawsze była dla niego bardzo miła. Jej dzieci mieszkały daleko i rzadko ją odwiedzały dlatego też traktowała go trochę jak swojego wnuczka, tak jak później Asami. Zawsze uśmiechnięta, zawsze skora do pogawędki i pomocy. Nie mógł uwierzyć, że już jej nie zobaczy.
Oparł się o ogrodzenie i gwizdnął na Kitsune. Koń szybko znalazł się obok niego. Naruto zaczął go głaskać po łbie patrząc w mądre oczy zwierzęcia.
- Co ja mam zrobić Kitsune? - westchnął opierając czoło o jego pysk. Miękkie chrapy skubały rękaw jego bluzy, szukając smakołyków.
- Myślisz, że ci odpowie? - szorstki głos rozbrzmiał koło niego.
- A co jeśli tak? - silił się na żart.
- Cóż, znajdziemy ci wówczas dobrego psychiatrę.
Naruto zaśmiał się krótko. Tak, tylko ten drań mógłby wpaść na taką głupotę w takiej chwili, ale też właśnie tego potrzebował. Pocieszanie go, byłoby najgorszym posunięciem. Potrzebował czegoś zupełnie innego.
Sasuke nie odezwał się już ani słowem. Oparł się o barierki i po prostu był. Nic więcej, ale właśnie tego potrzebował Naruto. Czuć jego obecność. Czuć, że jest blisko. Tylko tyle i aż tyle.
Pierwszy strzał ich zaskoczył do tego stopnia, że mieli wrażenie, iż się tylko przesłyszeli. Nie spodziewali się ataku w środku dnia. Byli rozproszeni po całym obszarze. Każdy z nich miał ze sobą broń, jednak ciężko się bronić na otwartej przestrzeni. Szczególnie, że nie wiadomo gdzie dokładnie znajdują się przeciwnicy.
Obserwowali jak ci, bliżej domu jak na komendę skierowali się w stronę skąd padł strzał. Przyjrzeli się uważniej, jednak nie wyglądało na to żeby ktoś ucierpiał. Czyli to tylko strzał ostrzegawczy? Tylko gdzie oni są? Stali trochę na uboczu, co dawało im pewną przewagę. Nie byli od razu widoczni, jednak też sami mieli ograniczony widok na okolicę. Jedynie front domu mieli jak na dłoni. Sasuke instynktownie powalił ich obu na ziemie. Spłoszone konie zwracały na siebie uwagę. Oddychali szybko, czując jak adrenalina zaczyna krążyć w żyłach. Naruto chciał się zerwać do biegu i dołączyć do pozostałych jednak powstrzymała go silna ręka Sasuke. Wbił mocno palce w jego ramię kiedy ich zobaczył, i skinieniem głowy wskazał odpowiedni kierunek.
Trzech mężczyzn szło spokojnie drogą, jakby wybrali się na spacer. Każdy z nich trzymał w dłoniach broń wycelowaną przed siebie. Nie widzieli dokładnie ich twarzy, jednak sądząc po sprężystości kroków nie bali się. Bo i czegóż mogliby się bać!
Wśród osób zgromadzonych przed domem rozległ się nagle krzyk i jedna z postaci osunęła się na kolana. Naruto rozpoznał w niej przyjaciółkę. Nie bardzo wiedząc co się stało przeniósł z powrotem wzrok na przybyszy.
Zamrugał kilkukrotnie mając nadzieję, że to jakaś fatamorgana. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa a w gardle zaschło jak po wykańczającym biegu. Serce łomotało obijając się boleśnie po całej klatce piersiowej, zęby zazgrzytały nieprzyjemnie a pięści zacisnęły się tak mocno, że knykcie nabrały barwy bieli a spomiędzy palców wypłynął szkarłat. Urywany oddech wzbijał niewielkie tumany kurzu tuż przy jego twarzy.
Sasuke również to dostrzegł i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Teraz dopiero zrozumiał ich zuchwałość, że pojawiają się w samym środku dnia, bezczelnie rzucając im wyzwanie, pomimo, że mieli przewagę liczebną.
Te skurwysyny...
- Oni mają.... - szepnął Sasuke.
- Asami... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
--------------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze które kocham i gwiazdki :)
Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top