Until we bleed

Hejka Wszystkim!

To nie rozdział wybaczcie, ale....

Uwielbiam ten utwór i mogę go słuchać godzinami i tak jakoś przy okazji,  wczorajszej nocy, powstało to małe coś...

Nawiasem mówiąc, co najmniej połowa rozdziałów "Na skraju szaleństwa" też przy nim powstała.

Napiszcie co o tym sądzicie :) (każda opinia jest dla mnie ważna)

Miłego czytania😊

https://youtu.be/0LETadzDGOs

Naruto skryty w koronie drzew patrzył na zmierzającą w złym kierunku grupę Anbu wysłaną przez Hokage. Nie mógł pozwolić, aby znaleźli go przed nim.

- Żywy lub martwy - rozkaz Hokage był jasny.

Polowanie na Uchihe trwało zbyt długo. Inne wioski domagały się, aby Konoha w końcu rozwiązała problem z jednym z największych kryminalistów z księgi Bingo. Do tej pory nie wtrącali się szanując prośbę Piątej, jednak miarka się przebrała. Sasuke już wystarczająco zalazł wszystkim za skórę i tym razem Tsunade, choć z wielkim bólem w sercu musiała wydać rozkaz. Wysłała najlepszych mając nadzieję, że nie posyła ich prosto na śmierć. W końcu mieli się zmierzyć z Sasuke Uchiha. Geniuszem, ostatnim z rodu.

Naruto domagał się dołączenia do misji, jednak Hokage była nieugięta. Nie mogła stracić i jego. Nie mogła go puścić wiedząc, że będzie robił wszystko, aby sprowadzić go żywego a w razie konieczności prędzej odda swoje życie niż wykona rozkaz. Ale też jak mogła go powstrzymać...

Ten nie dawał za wygraną. Nikomu innemu nie pozwoli go tknąć i jeśli Sasuke pisana jest śmierć, to może ona być zadana jedynie z jego ręki. I albo sprowadzi go z powrotem żywego, albo zginie razem z nim. Innej opcji nie było. Dlatego wbrew rozkazowi wyruszył, uprzednio fałszując informacje o miejscu pobytu szukanego zbiega.

Po raz ostatni spojrzał na ukochany dom. Wiedział czym ryzykuje. Być może już nigdy tu nie wróci. A nawet jeśli, to być może właśnie pogrzebał swoje marzenie, aby zostać Hokage. Jednak to wszystko było niczym w porównaniu do Sasuke. Zobaczyć go jeszcze raz, porozmawiać, spróbować przekonać, a jeśli inaczej się nie da, umrzeć razem z nim. Nic innego się nie liczyło.

Dla niego i tak życie w świecie bez Sasuke nie było możliwe. Wszystko, co do tej pory robił było z myślą o nim. Pierwszy przyjaciel. Pierwsza stworzona więź. Pierwszy rywal. Pierwsza miłość.

Tak, Naruto już dawno zrozumiał, dlaczego tak uparcie go ściga. Dlaczego nie może o nim zapomnieć. Dlaczego nie potrafi go znienawidzić, chociaż tyle razy zadawał mu cierpienie.

Kochał go. Całym swym pokaleczonym sercem. I nieważne ile jeszcze ran i bólu będzie musiał przez niego znieść. Nie ważne, że nazywają go idiotą, bo wciąż nie chce odpuścić. Zniesie wszystko, co będzie trzeba i ile będzie trzeba. Był dla niego jak narkotyk. Sama myśl, że on gdzieś tam jest działała na niego jak najlepszej jakości używka. Napędzała do działania, do doskonalenia się, do bycia lepszym. Inni tego nie rozumieli zatapiając się w codziennym życiu, jakby ON w ogóle nie istniał. W nocy, kiedy wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie zakradał się do jego domu i przesiadywał w jego pokoju wyobrażając sobie, że są tu razem.

Dlatego, kiedy dowiedział się o rozkazie wydanym przez Tsunade z początku ogarnęła go furia. Chciał jej wykrzyczeć co ona sobie wyobraża? Jakim prawem? Przecież jest on shinobi z Konohy! Powinna go chronić! Jak może być tak bez serca!

Jednak kiedy emocje odrobinę opadły zdał sobie sprawę, że ona nie miała wyjścia a dla niego to naprawdę ostatnia szansa.

- Nie rób tego. Myślisz, że on dba tak o Ciebie? - rozbrzmiał gardłowy głos w jego głowie.

- Kurama wiesz, że nie mogę inaczej - syknął skacząc na kolejny konar.

Tak, Lis wiedział. Wiedział jako jedyny jakie więzi targają jego sercem i bał się o niego, gdyż tak silne uczucia mogą przynieść zarówno życie, jak i śmierć. Dlatego nie raz już próbował przemówić mu do rozsądku, ale "serce nie sługa". Więź naznaczona krwią. Najsilniejsza, jaką widział w swoim życiu.

- Nie pomogę ci w samobójstwie - zawarczał.

- To pomóż mi go sprowadzić z powrotem albo w ogóle się nie wtrącaj! - prychnął w odpowiedzi.

Miał dość ciągłego pouczania i strofowania. Nie jest już małym dzieckiem. Wiedział co robi. Tak jak teraz! Jeśli będzie trzeba, poradzi sobie bez pomocy Lisa.

Naruto już dawno opuścił granice Kraju Ognia. Podążał w tylko sobie znanym kierunku. Nie zważał na zmęczenie pochłonięty tylko jedną myślą. Musi się spieszyć! Musi tam dotrzeć, zanim będzie za późno! Przecież ta mała dywersja mogła być odkryta w każdej chwili a wówczas straci swoja szansę. I jeszcze.... oby ON tam był....

Kiedy dotarł na miejsce od razu go spostrzegł. Stał na wzniesieniu patrząc wprost na niego. Oświetlony przez wznoszący się księżyc wyglądał fascynująco. Jakby pochodził z innego świata. Jakby był tylko złudzeniem. Czarne włosy rozwiewał wiatr, podobnie jak jego białą koszulę. Naga skóra torsu połyskiwała lizana bladym światłem Luny. Ręka spoczywająca na rękojeści katany delikatnie, wręcz pieszczotliwie przygotowywała się do jej użycia. Jak zawsze, nieodzowny kpiący uśmieszek zdobił bladą twarz a oczy, których czerni pozazdrościła noc błyszczały lodowatym światłem.

Naruto wpatrywał się w niego jak urzeczony. Przymknął na chwile powieki powracając do rzeczywistości. Musiał spodziewać się wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Palce zacisnęły się na kunaiu. Nie zamierzał atakować pierwszy, ale też nie chciał dać się zabić, zanim mu nie powie całej prawdy. Przełknął narastającą w gardle gulę.

- Uchiha! - krzyknął.

- Uzumaki! - usłyszał w odpowiedzi.

Sasuke również czekał. Patrzył na dawnego rywala i czekał. Wiedział, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Znów staną naprzeciw siebie, ale tym razem nie będzie ani Sakury, ani Kakashiego, którzy mogliby przeszkadzać. I tym razem on sam się nie zawaha przed zadaniem ostatecznego ciosu. Już raz popełnił ten błąd. Wtedy, w Dolinie Końca, kiedy odchodził do Orochimaru. Mógł go zabić. Więc czemu tego nie zrobił? Przez całe lata zadawał sobie to pytanie.

Naruto już nie był tym samym rozwrzeszczanym i nieznośnym dzieciakiem. Nie zaczął wykrzykiwać tych swoich bezsensownych próśb, aby wrócił. Nie... W końcu ten Młotek wydoroślał i stał się prawdziwym shinobi chłodno oceniającym sytuacje.

- I co teraz zrobisz? - zdawało się mówić jego spojrzenie rzucając kolejne wyzwanie.

Trwali tak kilka chwil oceniając siebie nawzajem, aby w jednym mgnieniu spadającej gwiazdy ruszyć na siebie. W dłoni Uchihy zabłysła katana pokryta chidori, Uzumaki zaś w jednej ręce trzymał kunai a w drugiej rasengana.

Kiedy dopadli do siebie, żaden z nich nie dokończył wyprowadzanego ciosu.

Katana Sasuke zatrzymała się na krtani przeciwnika, jedynie delikatnie ją rysując. Pojedyncze, drobne języki chidori drażniły jego skórę wprawiając w drżenie poszczególne mięśnie. Jego blask odbijał się w onyksowych oczach tańcząc w niezmierzonej czerni.

Naruto również był przygotowany. Rasengan trwał tuż przy skórze na wysokości serca parząc ją delikatnie a kunai połyskiwał przy jego grdyce.

Wystarczyłby minimalny ruch ręki. Jedno napięcie mięśni, aby zakończyć to, co rozpoczęli.

Jednak obaj trwali bez ruchu wpatrzeni w swoje oczy. Jakby to właśnie w nich szukali odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Jakby to właśnie w nich oczekiwali zakończenia tego, co było nieuniknione. Byli tak blisko siebie. Tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Drażnili się wzajemnie swoimi oddechami.

- To moja ostatnia szansa - Pomyślał i już w następnej sekundzie jego usta odnalazły te drugie.

Pocałunek z początku delikatny jak muśniecie skrzydeł motyla w jednej chwili stał się zachłanny i zaborczy. Rasengan Uzumakiego rozpłynął się a jego dłoń spoczęła na gorącej skórze Sasuke. Palce wypuściły kunai który z miękkim łoskotem uderzył o ziemie zanurzając się w soczystej trawie. Po chwili dołączyła do niego katana, muskając go lekko z metalicznym szczękiem.

Usta poznawały się wzajemnie. Języki walczyły zawzięcie. Palce zanurzały się w miękkości włosów. Pomruki przecinały ciszę nocy.

Księżyc wyglądał za chmury nieśmiało obserwując spotkanie dwóch kochanków a zawstydzone gwiazdy mrugały, kiedy zdzierali z siebie ubrania.

Pomruki zmieniły się w głośnie jęki, kiedy poznawali się nawzajem. Gorące usta i ostre zęby pozostawiały ślady na skórze. Pot wymieszany z ich śliną i gdzieniegdzie krwią perlił się na nagich ciałach. Trawa jęknęła głucho przygnieciona ich ciężarem.

Nie było delikatności a jedynie zachłanność i pożądanie w czystej postaci. Jak dwie dzikie bestie ogarnięte pożądaniem. Jakby za chwilę obaj mieli skonać.

Sasuke używając chidori sprawiał, że ciało Naruto było mu całkowicie oddane. Z lubieżnym uśmiechem patrzył na sterczącą męskość kochanka. Oblizał wargi i od razu pochłonął całą.

Naruto aż krzyknął z rozkoszy zmieszanej z zaskoczeniem. Uchiha ostro sobie poczynał na jego fiucie ssąc i przygryzając skórę.

Kiedy poczuł, że jest już blisko oderwał się od niego pozwalając, aby gorąca sperma zalała jego brzuch. Nabrał ją na palce i nie dając mu ani chwili wytchnienia od razu zanurzył dwa z nich w jego wnętrzu. Naruto ponownie krzyknął wyginając ciało w łuk. Palcami wbił się w ziemię wyrywając całe kępy trawy.

Sasuke co rusz puszczał po jego mokrej od potu skórze drobne języki chidori potęgując jeszcze jego doznania. Mięśnie napinały się z rozkoszy i bólu a sam Naruto miał wrażenie, że zaraz oszaleje.

Uchiha będąc już na granicy wyciągnął palce, uniósł jego pośladki i jednym ruchem znalazł się wewnątrz. Naruto krzyknął, po czym zagryzł dolną wargę aż do krwi, która ściekała małą stróżką po jego brodzie i szyj. Sasuke nachylił się i z perfidnym uśmiechem zlizał cały szkarłat następnie zatapiając się w usta kochanka. Metaliczny smak posoki nakręcił go jeszcze bardziej.

Nogi ciasno go oplatały a ręce spoczywające na biodrach dopychały go jeszcze przy każdym ruchu. Wchodził tak kurewsko głęboko, za każdym razem obijając się jadrami o jego pośladki. Wyraz twarzy Naruto, jego jęki, jego ciało nic nie mogło się z tym równać.

Szybciej, mocniej, głębiej, więcej...

Na powrót sterczący fiut Naruto muskał stalowe mięśnie brzucha. Sasuke nachylił się do jego ust mocno się w nie wpijając, gryząc i liżąc. Zachłannie kradli sobie resztki tlenu. Ślina zmieszana z krwią ściekała z ust, aby w następnej chwili znaleźć ukojenie w czułych objęciach Matki Ziemi.

Niesamowity orgazm wyrwał z ich gardeł potężny krzyk płosząc ptaki z pobliskiego drzewa. Szum setek skrzydeł mieszał się z ich urywanymi oddechami, kiedy wyczerpani leżeli obok siebie.

Zwrócili się ku sobie zatapiając w spojrzeniu.

- Wróć ze mną!

- Odejdź ze mną!

Padło z ich ust jednocześnie...

---------------------------

Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top