Rozdział 42
Hejka Kochani!
Tak jak pisałam oddaje w Wasze ręce ostatni rozdział pierwszego tomu. Jeszcze raz chciałabym Wam podziękować za wsparcie jakie mi dawaliście. Jest ono bezcenne.
Z drugim postaram się ruszyć jak najszybciej.
Nie przedłużając zapraszam do lekturki i jak zawsze czekam na Wasze opinie.
W salonie panowała wręcz grobowa cisza. Nikt, absolutnie nikt się tego nie spodziewał. Czuli się jak bohaterowie w jakiś okrutnym komedio-horrorze i to klasy Z, który tylko z nazwy miał wywoływać śmiech, a w rzeczywistości był beznadziejnym wymysłem, naćpanego reżysera, któremu fikcja myliła się z realem. Jakby ktoś zabawił się ich życiem. Trzeba dodać, że zabawił w dość okrutny sposób.
Siedzieli, pilnie się obserwując, choć każdemu z nich na usta cisnęło się miliard pytań, nikt nie chciał być tym, kto przerwie ciszę. Shizune i Tsunde na widok Itachiego mało nie zeszły z tego świata. Odprowadzały go wzrokiem, choć kiedy koło nich przechodził miały ochotę go dotknąć i sprawdzić czy przypadkiem nie mają jakiś halucynacji, chociaż nie wypiły jeszcze ani kropelki. Kakashi aż podskoczył na widok tego drugiego. Przecież to właśnie jego podejrzewali o powiązania z mafią, a tu jakby nigdy nic wkracza do domu Shizune i to w towarzystwie "zmarłego" Uchihy. Świat się kończy, albo on wariuje.
Naruto przywitał się jedynie z gośćmi, poznając również towarzysza Kakashiego, nijakiego Irukę Umino, po czym zasiadł w fotelu i pogrążył się w swoich myślach. Nie podobało mu się to. W ogóle mu się to nie podobało. To jak się zachowywali dwaj bracia było wręcz nie do przyjęcia. Rozumiał szok, gdyż sam nie mógł jeszcze tego sobie poukładać, jednak wrogość ze strony Sasuke była dla niego niepojęta. Bał się o niego, cholernie się bał.
Na kolana wdrapała mu się Asami, ujęła jego twarz w swoje rączki i patrzyła przez chwilę w jego oczy, po czym przytuliła go z całych sił. Tak jakby ta mała zachowała najwięcej zdrowego rozsądku. Naruto przygarnął ją do siebie, wtulając twarz w jasne, miękkie loki.
- Nie wiem jak wy, ale ja muszę się napić! - Tsunade w końcu nie wytrzymała i złapała za butelkę - Ktoś chętny?
Większość przyjęła to z ulgą. Tak, chyba tego właśnie potrzebowali.
Nagato podziękował skinieniem głowy. No tak, przecież prowadził. Naruto przypatrywał się temu dziwnemu mężczyźnie. Nie wypowiedział jeszcze ani jednego słowa, jednak Naruto musiał przyznać rację partnerowi. W jego towarzystwie czuł się dziwnie. Choć atmosfera panująca między braćmi Uchiha była jeszcze gorsza.
- Sasuke, zrozum robiłem to by cię chronić - Itachi starał się brzmieć spokojnie, choć cały był przejęty.
Kiedy Nagato powiedział mu, że ich dom spłonął a Sasuke zniknął nie mógł w to uwierzyć. Miał go chronić, a zawiódł. Nie mógł jeszcze wrócić, a tym bardziej ujawnić, że żyje. Nagato co prawda zgłosił zaginięcie Sasuke, ale w tej kwestii nic się nie działo. Nie było żadnego punktu zaczepienia. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Itachi nie mógł się z tym pogodzić. Nie mógł stracić swojego braciszka. Po prostu nie mógł i już! Dlatego kiedy ujrzał go na cmentarzu myślał, że śni. To tak jakby niebiosa wysłuchały jego modłów. Sasuke cały i zdrowy. Jego mały braciszek.
- Chronić?! Pochowałem cię prawie rok temu, a ty mi mówisz, że chciałeś minie chronić?! - prawie krzyczał.
Siedzieli w pokoju. W ich pokoju, chociaż Itachi nie mógł tego wiedzieć. Pod palcami miał miękkość pomarańczowej narzuty przywołującej wspomnienia. Gładził ją lekko chcąc się tym samym uspokoić.
Ta rozmowa nie będzie przyjemna. Z jednej strony czuł radość, że brat żyje, jednak przewyższała ją złość. Nie, złość to za mało powiedziane. Furia, lepiej tu pasowało. Jak? Jak on mógł zrobić coś takiego?! Nie wystarczył ból jaki w sobie nosił po stracie rodziców?! Jak on teraz śmie mu mówić, że to było z troską o niego?! Chciał go chronić?! Udając martwego, chciał go chronić?! Czy on już całkiem zdurniał?! Przecież gdyby wiedział... Gdyby wiedział, byłoby zupełnie inaczej.
- Sasuke, zrozum... - chciał podejść i go dotknąć, jednak ten się odsunął.
Itachi zastygł w pół ruchu. Wiedział, że nie będzie łatwo. Znał swojego braciszka, ale wówczas wydawało się to najrozsądniejszym rozwiązaniem. Gdyby mógł cofnąć czas.
- Kiedy Nagato mi powiedział, że zniknąłeś myślałem, że serce mi pęknie. Myślałem, że nie żyjesz...
Sasuke na te słowa zmrużył swoje oczy i spojrzał w równie czarne tęczówki brata.
- To wiesz, jak ja się czułem - wysyczał mu prosto w twarz, odwrócił się i wyszedł trzaskając drzwiami.
Nie mógł się uspokoić. Sam tego do końca nie rozumiał. Dlaczego go tak potraktował? Zamiast się cieszyć, to on... zwyczajnie był na niego wściekły. Po raz kolejny jego życie rozpieprzyło się jak wieża z klocków. Miał nadzieję, na spokojne, może i trochę nudne życie razem z Naruto, a nie kolejną pieprzoną rewolucję.
Słysząc huk wszyscy poderwali się na równe nogi. Sasuke przemknął koło salonu, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem.
- Sasuke! - krzyk Naruto dogonił go kiedy zamykał frontowe drzwi. Ten w locie zarzucił na siebie co pierwsze wpadło mu w ręce i pobiegł za nim.
Itachi wszedł do salonu i usiadł zrezygnowany.
- Tsunade nalejesz mi? - spytał patrząc na stojącą na stole butelkę sake.
Wszystkie oczy skierowały się na niego. Tsunade rozlała alkohol po czarkach.
- Itachi, jak? - spytała.
Itachi rozejrzał się po zgromadzonych tu osobach. Większość z nich znał i chociaż był szczerze zdumiony widząc takie zgromadzenie, to cieszył się, że jego braciszek miał wsparcie.
- To długa historia - odparł wypijając sake.
- Mamy dużo czasu.
Itachi uśmiechnął się krzywo. Wzrok zawiesił na Shizune.
- Widzę, że nie tylko ja mam co opowiadać.
Śnieg skrzypiał pod nogami, uginając się pod szybkimi krokami, zostawiając głębokie ślady, które w przeciągu kilku chwil skrywały się pod świeżą warstwą puchu. Maszerowali tak przed siebie w całkowitej ciszy. Nie zwracali uwagi na mijanych, nielicznych przechodniów czy pięknie ozdobione lampionami ulice. Jakby nie patrzeć było już po jedenastej w nocy. Każdy siedział w domu, wraz z rodziną przy zastawionym stole gdzie nie mogło zabraknąć makaronu soba, symbolizującego długowieczność.
"Rodzina". Sasuke nie mógł pozbierać myśli. Czym dla niego jest rodzina? Myślał, że swoją stracił, a teraz znalazł drugą. Przy Naruto, Shizune i Asami. Czuł się z nimi tak swobodnie, tak naturalnie jakby to właśnie tu było jego miejsce. Dzięki nim pogodził się ze swoją strata, wypełniając pustkę po nich. A teraz? Życie zakpiło sobie po raz kolejny, śmiejąc mu się prosto w twarz. Ile jeszcze można? Ile jest jeszcze w stanie znieść?
- Zatrzymaj się w końcu! - Naruto chwycił go za nadgarstek.
Dotarli do klifu na obrzeżach miasta. Tego samego, na którym Naruto rozpoczynał dzień, który wszystko zmienił. Sasuke spojrzał na niego, jakby do tej pory nawet go nie zauważył. Choć, po prawdzie to nie zauważył. Był aż tak pochłonięty swoimi myślami.
Ciemne, grube chmury wisiały nisko nad ziemią, obsypując ją białym puchem, tworząc wręcz magiczną atmosferę. Białe płatki tańczyły cicho w powietrzu, skrząc się w delikatnych światłach latarni, nim cichutko przycupnęły w ciekawości co robią tutaj ci dwaj mężczyźni. Naruto odwinął trochę swojego pomarańczowego szalika, i zaplótł go na szyi Sasuke, nie odrywając wzroku od jego przepięknej twarzy. Zaróżowione od zimna policzki, błyszczące czarne oczy i lekko rozchylone wargi. Strzepnął śnieg z jego grzywki i przygarnął go bardziej do siebie.
- Kocham cię - szepnął z uśmiechem nim zatopił się w jego ustach, w tym samym momencie do ich uszu dobiegły pierwsze uderzenia dzwonów joya-no kane.
--------------------
- Jesteś pewna? - jego syk brzmiał jak cięcie nożem.
- Nie ma mowy o pomyłce. Wszyscy nie żyją. - Konan nie bała się swojego szefa, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
Choć przekazywanie złych wieści nigdy nie należało do najprzyjemniejszych, to dzisiaj był wyjątkowo ku temu nieprzychylny dzień. Widziała jego postać w półmroku, stojąc po drugiej stronie pokoju, jednak nawet z tej odległości słychać było zgrzytanie zębów. Uderzył pięścią w szybę, aż ta zadrżała.
- Odejdź! - wypluł i machnął na nią ręką.
Kobieta skłoniła się lekko i praktycznie bezszelestnie opuściła pokój. Jej rola na dziś się skończyła.
Stał wpatrując się w padający śnieg. Nie tak to planował. Jak to możliwe, że jakiś smarkacz tak bardzo pokrzyżował jego plany? Stracił pięciu ludzi. Pięciu! A ten gnojek nadal żyje.
- To jeszcze nie koniec - zacisnął mocniej pięści wsłuchując się w dźwięk dzwonów - To jeszcze nie koniec...
--------------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze które kocham i gwiazdki :)
Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top