Rozdział 2
- Uchiha Sasuke — wyszeptał Naruto, wpatrując się w trzymane zdjęcie.
To nazwisko nie było mu obce. Zresztą tak jak i reszcie Japonii. Jeszcze, kiedy mieszkał w kraju, często o nich słyszał w telewizji, czy też widział na łamach Konoha Life. Jednak zajęty studiami nigdy się w temat nie zagłębiał. To nie była jego bajka. Dopiero z teczki, którą otrzymał od Takedy dowiedział się kim jest rodzina Sasuke.
Mikoto i Fugaku Uchiha — małżeństwo prowadzące największą firmę marketingową w kraju. Ciężko pracowali na swój sukces, zaczynając praktycznie od zera i jako nielicznym "woda sodowa" nie uderzyła do głowy. Udzielali się charytatywnie, głównie w fundacjach pomocy dzieciom z nieuleczalnymi chorobami. Fundowali stypendia, aby zdolni młodzi ludzie, którzy nie mieli szczęścia urodzić się w zamożnych rodzinach, mieli okazję do kształcenia się na prestiżowych uczelniach. Na wycinkach z gazet, z różnych lat, widział zawsze ciepło uśmiechniętą panią Mikoto, dzielnie trwającą przy swoim mężu. Fugaku zaś, może na pierwszy rzut oka wydawał się surowym mężczyzną z zaciętą miną, jednak wystarczyło spojrzeć w jego oczy, aby dostrzec bezgraniczną miłość i uwielbienie dla swoich bliskich. Z czasem na zdjęciach pojawił się mały chłopiec i z początku Naruto myślał, że to właśnie Sasuke, jednak kiedy spojrzał na podpis "Mikoto, Fugaku i Itachi Uchiha" zrozumiał swój błąd.
-Czyli masz jeszcze starszego brata — mruknął do siebie.
Studiował następne strony ułożonej chronologicznie historii. Kolejne sukcesy firmy. Wejście na światowy rynek. Współpraca z takimi markami jak Apple, Coca-Cola czy MaDonald's przyniosły milionowe zyski. W kolejnych latach na zdjęciach pojawił się czwarty członek rodziny - Sasuke. Naruto długo przypatrywał się jednej z fotografii. Sasuke miał na niej może z 5-6 lat. Stał obok mamy, jednak zwrócony był w stronę brata. Szczery uśmiech i lekkie rumieńce zdobiące policzki zdradzały uwielbienie dla swojej starszej kopii. Wyglądał uroczo. Taki słodki mały berbeć, którego aż chciałoby się pochwycić w ramiona i sprawić, aby ten uśmiech nigdy nie schodził z jego lica.
Usta Naruto mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu. Pobiegł spojrzeniem na aktualne zdjęcie bruneta. Pusty wzrok, twarz bez żadnego wyrazu, jakby spoglądał na dwie różne osoby.
-Co się wydarzyło? - Zastanawiał się, przeglądając dalej materiały.
Na nurtujące go pytanie odpowiedź znalazł w następnych artykułach.
"Wielka tragedia rodziny Uchiha"
Dzisiejszej nocy nad Alpami Japońskimi rozbił się prywatny samolot Państwa Uchiha...."
-Dlaczego o tym nie słyszałem? – spytał sam siebie, marszcząc brwi. Jeszcze raz spojrzał na datę. - No tak, byłem już w tym czasie w Bostonie...
-Sasuke miał wówczas czternaście lat Itachi dwadzieścia dwa - szybko przekalkulował.
Kilka następnych artykułów mówiło o Itachim który przejął schedę po rodzicach. Radził sobie całkiem dobrze pomimo młodego wieku, jednak po zdjęciach widać było jak utrata rodziców, bardzo w nich uderzyła. Oczy Sasuke były chłodniejsze a uśmiech bardziej wymuszony. Już wtedy zamykał się w sobie. Jednak gwoździem do trumny był ostatni trzymany artykuł. Data sprzed pół roku. To wówczas Shizune po raz pierwszy wspomniała o nim podczas jednej z rozmów. Nie wdawała się w szczegóły, jednak z relacji wiedział, że nie może sobie sama z tym poradzić. Chciała, aby przyjaciel jej pomógł, nie mogła znieść tego, co działo się z młodym człowiekiem. Naruto akurat kończył staż w Massachusetts General Hospital, nie mógł się wyrwać wcześniej, zawaliłby wszystko, na co pracował tyle lat.
"Kolejna tragedia w rodzinie Uchiha — czy to jakieś fatum?"
W wyniku odniesionych ran podczas wypadku po kilkudniowej walce w szpitalu zmarł Itachi Uchiha..."
-Kurwa! - Rzucił dokumenty na ławę.
Już od dobrych kilku godzin ślęczał nad informacjami przekazanymi mu przez Shizune. Musiał przyznać, że przyjaciółka świetnie je przygotowała. Dobrze też zrobiła, nie opowiadając mu zbyt wiele. Znała go jak własną kieszeń i jeśli chciała go zainteresować tą sprawą, musiała pozwolić, aby sam odkrył tajemnice. Wczuł się w położenie chłopaka.
Podniósł się z kanapy. Wziął do ręki zdjęcie i podszedł do okna. Wychodząc na balkon, zgarnął z parapetu paczkę fajek. Owiał go chłodny wrześniowy wiatr. Oparł się o barierkę i spojrzał na miasto.
Z perspektywy piętnastego piętra wyglądało pięknie i pomimo późnej pory, czy może raczej wczesnej, w zależności od tego, jak spojrzeć na godzinę trzecią nad ranem, dało się zauważyć dość spory ruch.
Hotel, w którym się zatrzymał, znajduje się w samym centrum miasta. Szum przejeżdżających samochodów, krzyczący i śpiewający ludzie wytaczający się z barów, wszystko to zlewało się w swego rodzaju dziwną muzykę docierającą do uszu Uzumakiego, a z feerią barw świateł neonów i ulicznych latarni, łączyło się w swoisty niepowtarzalny spektakl z rodzaju "światło i dźwięk". Wypuścił dym z płuc, sprawiając, że unoszący się przez chwilę w powietrzu obłoczek zasnuł jakby mgłą tajemniczości podziwiany przez niego widok, potęgując jeszcze wrażenia.
-Panie Doktorze można chwilę... - Zagadnął nieśmiało wykładowcę.
Wzdrygnął się nieznacznie, kiedy oczy dr Orochimaru zwróciły się na niego. Twarz lekarza wydawała się jeszcze dłuższa, kiedy zmrużył te swoje wąskie ślepia. Blada cera kontrastowała z wielkimi cieniami pod oczami, jakby doktorek był wiecznie niewyspany. W tym momencie Naruto mógł przysiąc, że jego źrenice są pionowe jak u węża. Czarne długie włosy luźno opadające na ramiona i plecy dopełniały upiornego efektu. Zresztą sam styl bycia tego ekscentrycznego lekarza przyprawiał o ciarki wzdłuż kręgosłupa i gęsią skórkę. Choć był uznawany za jednego z najwybitniejszych specjalistów w leczeniu depresji i schizofrenii, Naruto miał wrażenie, że jego miejsce nie jest w Massachusetts General Hospital a w Waverly Hills Sanatorium, czyli najbardziej nawiedzonym szpitalu na świecie. Tak, dużo bardziej pasował do jakiegoś zapyziałego laboratorium, gdzie przeprowadzałby zakazane eksperymenty niż do tak renomowanej placówki, jak ta. Kiedy pierwszy raz go zobaczył od razu przed oczami stanęła mu scena z „dr. Frankensteina", kiedy szalony naukowiec ożywia swoje dzieło, rechocząc złowieszczo. I tylko nie mógł się zdecydować czy bardziej mu pasuje do szalonego naukowca, czy raczej do ożywionego potwora.
-Taaak? - wysyczał doktorek.
-Cholera nawet gada jak wąż — przemknęło mu przez głowę. Szybko przełknął ślinę.
- Jak postąpić, jeśli widzimy, że ktoś potrzebuję pomocy, jednak sam po nią nie przyjdzie. Nie będzie chciał się leczyć i w ogóle będzie uważać, że wszystko z nim jest dobrze? - spytał na jednym wydechu, nerwowo drapiąc się po karku. Bardzo, ale naprawdę bardzo, nie chciał tak stać z tym dziwnym typem w pustej sali. Miał jakieś nieodparte wrażenie oceniania jego osoby pod kątem przydatności do eksperymentów. Jednak była to dla niego bardzo ważna kwestia. Szykował się do pracy w szpitalu lub gabinecie, gdzie to ludzie sami przyjdą w poszukiwaniu pomocy, jednak przecież mogła być i taka sytuacja, prawda?
-Hmmm... - zbliżył się niebezpiecznie do jego twarzy, wbijając swój wzrok w błękitne oczy. Naruto poczuł jego oddech i skrzywił się nieznacznie. Nie odpowiadała mu aż taka bliskość. - Nikogo nie pomożesz, jeśli sam tego nie chce. Jednak... - przerwał na chwilę, obserwując reakcję studenta. - Jeśli zdobędziesz jego zaufanie, może ci się uda. - położył dłoń na ramieniu swojego rozmówcy.
Naruto aż krzyknął na niespodziewany dotyk, jakby w obawie, że zostanie zaraz wciągnięty do jakiejś dziury, przykuty do ściany i podłączony do zabójczej aparatury. Zaistniałą sytuację próbował zakamuflować jednym ze swoich promiennych uśmiechów.
-Dziękuję... - rzucił jeszcze zanim opuścił salę.
Dr Orochimaru odprowadził go wzrokiem z lubieżnym uśmiechem na ustach — Jaka szkoda... - szepnął do siebie, oblizując wargi, choć tego Uzumaki już nie mógł ani widzieć, ani słyszeć.
-Shizune? - spytał, jakby spodziewał się, że telefon może odebrać ktoś inny. Nie przejmował się porą doby. Wieloletnie przyzwyczajenie, kiedy znajdowali się na dwóch różnych kontynentach, dawało mu pewność, że nie usłyszy zwyczajowej wiązanki za telefony o tak barbarzyńskiej godzinie. - Potrzebuję więcej informacji... - w odpowiedzi usłyszał jedynie westchnienie ulgi przyjaciółki. -Będę u ciebie o dziewiątej.
Schował telefon do kieszeni, zgasił niedopałek i po raz kolejny spojrzał na miasto. Odetchnął głęboko, ręką przeczesując włosy.
-No Uzumaki, tylko tego nie spierdol. - Zawiesił wzrok na trzymanej fotografii.
-----------------
Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki :)
Za wszelkie błędy z góry przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top