9. Wiedźma z wiedźmą


Teo nic nie mówił wysiadłszy z samochodu, a Berni straciła odwagę, aby się z nim kłócić. Chociaż rozmawiała z chłopakiem pod nieobecność Konrada, zajmowali się wtedy najmłodszym z braci, nie byli więc do końca sami – tak jak teraz. Czuła się dziwnie niezręcznie w pojedynkę z Teodorem.

Uważała, że marnował czas, ale nie dziwiła się jego uporowi. Gdyby miała okazję uratować matkę, również szukałaby możliwości za wszelką cenę. Dlatego bez słowa podążyła za nim aż do zaniedbanej kamienicy wciśniętej pod wzniesieniem. W bramie nad żeliwną kratą zawieszony był szyld, który w świetle słońca zdradzał ślady zużycia.

– "Lubiczk" – przeczytała Berni pod nosem. – Cóż, nie spodziewałam się po tobie takich upodobań.

O ile dobrze pamiętała, był to duch zakochanych, ale przede wszystkim ich cielesnej miłości. Mało efektowny wybór, jeśli ktoś pytałby ją o zdanie.

Teo rzucił Bernadecie przelotne spojrzenie i, kolejny raz tego dnia ją ignorując, zadzwonił dzwonkiem. Gdyby chciała się czepiać, wytknęłaby mu rumieniec na policzkach, lecz mogła to być równie dobrze sprawka wiatru, który szalał na dworze. Powstrzymała się więc i rozejrzała po otoczeniu.

Nie znalazła wiele do podziwiania. Sklep wiedźmy znajdował się w bramie w zaniedbanej kamienicy. Ściany budynków dookoła były brązowoszare, pokryte mało artystycznym graffiti, z pojedynczych drzew opadło już większość liści. Bernadeta nie wybrałaby tak mało energicznego miejsca na swoją siedzibę. Bez słońca, ziemi, z dwoma drzewami na krzyż... jakie kwalifikacje miała ta wiedźma?

Drzwi szczęknęły i po sekundzie za kratą pojawiła się kobieta w średnim wieku, samym swoim wyglądem odpowiadając na niezadane pytanie.

Była wysoka, niewiele niższa od Teo, do tego wciąż piękna, jakby wiek postanowił odpuścić jej w tej kwestii: jasny warkocz spływał jej po ramieniu niby wąż, policzki rumieniły się naturalnie, a zielonkawe oczy patrzyły zza grubej zasłony rzęs. W jednym momencie Berni zrozumiała skąd wybór nazwy – nieznajoma wyglądała jak definicja uwodzicielki, w dodatku ubrana w kolorowe, zwiewne ubrania, które na dziewczynie wyglądałyby jak halloweenowe przebranie, podczas gdy wiedźmie nadawały powabu.

– Hmm, takich gości nigdy bym sobie nie wywróżyła – czarownica zaśmiała się melodyjnie.

***

Sklepik wiedźmy okazał się taki sam jak ona – wysoki, pachnący i pełen zwiewnych tkanin. W koszyczkach na półkach leżały kolorowe kamienie, z sufitu zwieszały się łapacze snów i zasuszone wianki. Pod jedynym oknem, w dodatku połowicznie zakrytym ciężką, fuksjową zasłoną, stały dwa fotele i okrągły stoliczek między nimi. Na stoliku zaś cierpliwie czekały rozrzucone, zwierzęce kości.

Berni od razu się nad nimi pochyliła, ale nie dane było jej odczytać wróżbę, bo czarownica zgarnęła kości do woreczka.

– Nieładnie tak zaglądać – mówiąc to schowała woreczek do kieszeni w spódnicy. – Jeśli jesteś taka ciekawa, powiedziały mi, że odwiedzą mnie goście, za którymi podąża śmierć. I oto jesteście: wilkołak i potomkini Baby Jagi.

Berni nie wiedziała, jak zareagował Teo na tak bezpośrednie przedstawienie, sama jednak nie była zadowolona. Przede wszystkim dlatego, że wiedźma ich od razu rozpoznała, co w przypadku demona może nie było zbyt trudne, ale Bernadeta przecież nie miała już mocy.

Poza tym nie lubiła, gdy wytykało się jej pechowy rodowód.

– A pani to...?

– Dziecko, przychodzisz do mnie i nawet nie znasz mojego imienia? – Kobieta zachichotała, siadając w fotelu. – Trochę to rozczarowujące. Ale czego można się spodziewać po wyrzutku?

– To Dobroniega – burknął Teo, zaglądając do jednego z koszyczków, w którym pobrzękiwały szafiry. – Jedyna wiedźma w tym mieście.

Jedyna. Te słowa niespodziewanie huknęły echem w głowie Bernadety, poczuła się niemal spoliczkowana. Najwyraźniej Teo nie uznawał jej za czarownicę. Mimo krzywd, które wyrządzili sobie nawzajem, oczekiwała od niego odrobiny lojalności.

Obrażona odwróciła się z powrotem do Dobroniegi, akurat by napotkać jej uważne spojrzenie. Czarownica przez chwilę przyglądała się jej jak rozbebeszonej żabie podczas sekcji, w końcu jednak uśmiechnęła się z zadowoleniem, prostując plecy.

– Napijecie się herbaty? Mam tylko lubczyk, ale zapewniam, że nie pożałujecie – kobieta odgarnęła zasłonę, ukazując stojący na parapecie elektryczny czajnik.

Pstryknęła włącznik, nawet nie czekając na odpowiedź. Sprawnie ściągnęła z wieszaka dwie filiżanki i postawiła je obok swojego, naznaczonego pomadką kubka. Porządek z pewnością nie był jedną z zalet Dobroniegi: po dłuższych oględzinach można było zauważyć pajęczyny pod sufitem, kurz na półkach i okruszki zdobiące fotel. Berni z lekkimi obawami je strzepnęła i zajęła wolne miejsce.

– Przyszliśmy się szybko czegoś poradzić – burknęła, czując, że jej irytacja rośnie. Czajnik szumiał, kamyki, w których grzebał Teo, brzęczały za jej plecami, a wszystkiemu przyglądała się zbyt pewna siebie wiedźma o miłosnej specjalizacji. Co mogła wiedzieć o chorobach? Bernadetę kolejny raz naszły wątpliwości. – Mamy postępujące szaleństwo...

– Moment – przerwał Teodor, podchodząc bliżej. – Najpierw przysięga. To poufne spotkanie.

Uśmiech wiedźmy się poszerzył.

– Jaki zdecydowany! Lubię takich.

Czajnik pyknął, przerywając na moment intensywne spojrzenie między wilkołakiem a wiedźmą. Okazało się jednak, że Dobroniega potrafiła rozlewać gorącą wodę i jednocześnie spoglądać na niego zalotnie.

Była naprawdę piękna, Berni poczuła się jak szczur siedząc obok. Naraz uświadomiła sobie, że nie myła się tego dnia, miała na sobie pomięte, stare ubrania, a włosy tylko przeczesała przy śniadaniu palcami. Nie wspominając o rozmazanym makijażu! Może dlatego Teo cały dzień ją ignorował?

Po pokoju rozniósł się korzenny zapach, nieco łagodząc nerwy dziewczyny. Ten zapach znała. Lubczyk nie służył jedynie do naparów miłosnych (choć chyba tylko takie zastosowanie uznawała Dobroniega), ale pomagał leczniczo. Babcia często parzyła go na problemy z trawieniem i dodawała jako przyprawę do dań.

Czarownica napiła się łyka naparu i powoli wstała z fotela.

– Ach, gdzie ja to miałam... – zajrzała za ladę, wypinając kuszące kształty. Wyprostowała się z eleganckim, rzeźbionym nożykiem w ręce, którym pomachała do Teo, a następnie nacięła sobie palec. Kości w jej kieszeni zastukały niepokojąco, szkarłatna kropla spłynęła wzdłuż dłoni. Gdyby Berni wciąż miała moc, poczułaby mrowienie związane z rzucanym zaklęciem. – Przysięgam na moją krew, że nie zdradzę nikomu naszej rozmowy. Nie param się donoszeniem.

– Świetnie, w takim razie możemy już...

– Hmm, poczekaj dziewczyno – Dobroniega rzuciła jej krótkie, niezadowolone spojrzenie. – Za grosz finezji... u kobiet taka bezpośredniość nie ma uroku.

Wracając na fotel niemal otarła się o Teodora, jednocześnie oblizując krew z nadgarstka. Wyglądała tak zmysłowo, że Bernadecie przeszło przez myśl, że kobieta z pewnością grała w jakimś filmie dla dorosłych. 

O dziwo chłopak odchylił się do tyłu. Berni nawet nie próbowała powstrzymać rozbawionego uśmiechu, prawie jakby zwyciężyła w czymś z czarownicą, choć nie do końca zdawała sobie sprawę z rywalizacji.

– Może najpierw powiecie mi, jak to się stało, że jesteście razem? – poleciła Dobroniega, zakładając nogę na nogę. – Słyszałam... wybaczcie mi, uwielbiam plotki. Więc słyszałam, że jesteście raczej w słabych relacjach. Czy przypadkiem to nie ty, Berciu, zaklęłaś chłopaka w demona?

– Bernadeto – poprawiła dziewczyna przez zaciśnięte zęby. 

– I Teoś! Obiecujący Strażnik, który w wieku osiemnastu lat stał się wilkołakiem. W dodatku jedynym wilkołakiem, o jakim słyszano w Europie od niemal stu lat! – Spojrzenie wiedźmy wydawało się zafascynowane. – Zabiłeś matkę tej dziewczyny, zabiłeś jedną z rodu straszliwej Baby Jagi. Jakim cudem wciąż żyjesz?

Chociaż Berni chciała się pokłócić o rytuał, to była pora Teo, żeby się bronić. Cała spięta z powodu nagromadzonych emocji czekała, aż wyjaśni, że przecież nie zabił bezpośrednio jej matki, albo wspomni, że wykonywał rozkazy.

Chłopak jednak milczał.

Zerknęła na niego zirytowana, ale on patrzył na wiedźmę. Przeszywał ją wzrokiem, tak intensywnie, że przez moment Bernadeta zastanawiała się, czy księżyc już nie zaczął na niego działać, choć przecież nie było nawet południa. 

Berni gwałtownie wstała z fotela.

– Od razu, gdy tylko zobaczyłam nazwę twojego sklepu, wiedziałam, że nie będziesz miała o niczym pojęcia – powiedziała wyniośle, zrozumiawszy, że tym razem Teo nie zamierza się bronić.  

– Naprawdę? – Czarownica spojrzała z lekceważącym uśmiechem. 

– Śmiejesz się, że nie znałam imienia podrzędnej wiedźmy? A po co bym miała, skoro nawet nie zdajesz sobie sprawy z realiów naszego świata? A może jednak potrafiłabyś przeprowadzić rytuał? Bo jeśli nie, nie powinnaś nam niczego wytykać. Nie wiesz, o czym mówisz.

Zalotny uśmiech w końcu opadł z ust czarownicy. Pierwszy raz pozwoliła sobie na prześwit w uwodzicielskiej masce – a ukazała się spod niej całkiem spora warstwa gniewu.

– Oczywiście, że nie potrafię przeprowadzić rytuału – warknęła, wbijając pomalowane paznokcie w oparcie fotela. – Twoja pra-babka o to zadbała. Wymordowała wszystkie potężne rody, chciała mieć tę potęgę dla siebie. I proszę: jak skończył jej ród? Stracił moc.

Stracił moc... te słowa jakby odbiły się echem po ścianach sklepiku. Dziewczyna nie mogła nic poradzić na ucisk w sercu. Te słowa przepełnione ironią, okazały się boleśnie prawdziwe.

– Członkowie mojego rodu pokutują całe życie za zbrodnie Baby Jagi – musiała przygryźć wargę, aby nie nakrzyczeć na wiedźmę. 

Dobroniega niespodziewanie jednak westchnęła łagodniej i pokręciła głową. Jej palce się rozluźniły i zaczęła nimi wybijać niejasny rytm.

– O nie, ty pierwsza zaczęłaś pokutować – rzekła, spoglądając za okno. – I nawet ci tego współczuję. W jednej chwili mieć potęgę, w drugiej... stać niżej od podrzędnej wiedźmy Dobroniegi.

Na to nie było odpowiedzi. Berni z frustracji miała ochotę wylać jej herbatę na twarz, na szczęście Teo w końcu przebudził się ze swojego transu. Chwycił dziewczynę za łokieć, jakby nie mógł się zdecydować, czy ją uspokoić, czy wyciągnąć z budynku.

– Czyli nie znasz sposobu, żeby przywrócić Bernadecie magię?

Berni aż się wzdrygnęła. Zapomniała, po co przybyli do wiedźmy, zapomniała o Aleku. 

Lecz oprócz wyrzutów sumienia, coś jeszcze ją poruszyło. Była zdziwiona. Potrzebowała chwili, żeby uświadomić sobie, że to przez imię – Teo zazwyczaj nie wymawiał jej imienia.

Dobroniega parsknęła krótko, ponownie zakładając nogę na nogę.

– Przepraszam? A po co miałabym jej pomagać?

Teo w odpowiedzi sięgną za pazuchę i wyciągnął kopertę, na widok której powrócił uśmiech czarownicy. Postukała paznokciem w blat stolika, chłopak jednak tylko uniósł wyczekująco brew. Każdy, kto zobaczyłby jego spojrzenie, wiedziałby, że nie ma co się targować.

Dobroniega też to zrozumiała.

– Tylko członek rodziny Baby Jagi ma na tyle mocy, żeby odprawiać rytuały, a tylko rytuałem przywrócisz dziewczynie przepływ energii. Babcią ją zamroziła i wychodzi na to, że tylko babcia może ją odmrozić. Ale słyszałam, że cieniutko przędzie ostatnimi czasy. Więc nie ma żadnego sposobu. No chyba, że przywróciłbyś z martwych mamę małej Berci.

Gdyby nie ból, jaki poczuła Berni, chętnie krzyknęłaby chłopakowi w twarz "A nie mówiłam". W wyobraźni niemal słyszała huk burzącej się nadziei, a po chwili syk gniewu, który narastał na jej ruinach.

Teo powoli, jakby coś krępowało jego ruchy, wyciągnął kopertę przed siebie. Nie puścił jej jednak, nawet gdy Dobroniega rzuciła się do przodu.

– Szaleństwo – rzucił na wydechu, nie pozwalając wiedźmie wyrwać sobie pieniędzy. – Jak powstrzymać klątwę, którą komuś przekazałem?

Kobieta zrobiła wielkie oczy, choć trzeba jej było przyznać, że nawet zaskoczona nie puściła koperty.

– A po co chcesz ją powstrzymywać? – spytała szczerze zdezorientowana. – Czy nie po to zostałeś wilkołakiem? Aby niszczyć i zabijać?

– Jak. Powstrzymać. Klątwę.

– Nie ma takiej możliwość – wzruszyła ramionami, próbując wyrwać kopertę. – Klątwa rytualna jest najpotężniejszym rodzajem klątwy, nie do pokonania. Myślisz, że dlaczego Zrzeszenie polowało niegdyś na wilkołaki?

Teo niespodziewanie puścił kopertę, przez co Dobroniega poleciała w tył. Nie przejęła się tym jednak, z zadowoleniem zaczęła przeliczać zapłatę.

– My znajdziemy sposób – oznajmił jej Teo na pożegnanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top