8. Trochę słońca
Nie wiedziała, o której wrócił Konrad, budziła się jednak słysząc jego głos.
Ze snu wyrwały ją promienie słońca, przedzierające się między niedosuniętymi zasłonami. Mimo, że plecy nieco jej zdrętwiały, była to miła, ciepła pobudka, zwłaszcza, kiedy spomiędzy narzekań Konrada wybił się obcy śmiech. Nie poznała go w pierwszej chwili, choć poczuła instynktowną radość.
Zerwała się z fotela, odrzucając koc.
Teo nie było w pokoju, natomiast Konrad leżał na łóżku, grając na telefonie. A Alek siedział tuż obok oparty o ścianę.
Pomachał do niej z niepewnym uśmiechem.
– Cześć, Berni. Kopę lat.
O ile widok Konrada i Teodora poprzedniego dnia wystraszył ją i wytrącił z równowagi, tak ich młodszego brata miała ochotę wyściskać.
Wyglądał tak... dorośle! Ucieszyła się z powodu jego pobudki, choć gdzieś w głębi zaiskrzył smutek, bo zniknął znajomy chłopiec. Poczuła się, jakby utraciła jakąś wspólną cząstkę z Alekiem, którego zawsze uważała za brata.
– Żyjesz – palnęła, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Chłopak ponownie się zaśmiał. To był właśnie jego śmiech, choć taki obcy i dojrzały. Berni przemknęły przez głowę pytania: kiedy przeszedł mutację? Czy była szybka? Czy śmiali się z jego piskliwego głosu?
– Ciężko mi się nie zgodzić, bo czuję dokładnie każdy centymetr ciała – rzucił rozbrajająco. – Przepraszam, ale będę siedzieć. Niedawno byliśmy w łazience i wciąż ledwo dycham po tym zatrważającym wysiłku.
Berni ze śmiechem przysiadła się do chłopaków.
– Zebrałem zielska, które mi kazałaś – wtrącił Konrad, nawet nie odrywając oczu od komórki. Wywijał kciukami na ekranie telefonu, a z każdym kliknięciem rozlegały się odgłosy wybuchów. – Zrobiliśmy według twoich wskazówek i voilà, chyba go uzdrowiliśmy.
– Głóg wzmacnia serce i reguluje ciśnienie krwi – wyjaśniła Bernadeta, niezadowolona, że Konrad sprowadził lekarstwo, które bądź co bądź postawiło jego brata na nogi, do miana "zielska". – Pomyślałam, że to najbardziej dostępna rzecz, która mogła pomóc. Lepsza byłaby mandragora, ale ty byś jej nie zdobył.
Choć żadna z tych rzeczy całkowicie nie uzdrawiała postępującego szaleństwa. Tego jednak dziewczyna postanowiła nie mówić na głos.
– Hej, nie wątp we mnie – oburzył się starszy z braci, odkładając telefon na bok. – Nie ma rzeczy niemożliwych dla przyszłego generała Zrzeszenia Strażników Słowiańskiego Dziedzictwa. Znajdę ci nawet dziewicę, jeśli będzie ci potrzeba do jakiegoś rytuału.
– Zachowanie mało zgodne z zasadami Zrzeszenia. Waszym zadaniem jest ratowanie dziewic.
– Nie martw się, dobrze mi idzie ich ratowanie – odparł z porozumiewawczym uśmiechem. Berni już w dzieciństwie wiedziała, że wyrośnie z niego szelma.
Postanowiła nie odpowiadać – skupiła się na pacjencie. Alek wyglądał dużo lepiej, nabrał kolorów, a jego głos był spokojny. Nie wierzyła jednak, aby sam głóg, w dodatku nie wspomagany przez magię, spowodował tak gwałtowną poprawę.
Podczas gdy chłopcy się przekomarzali, zmierzyła puls pacjenta. Okazał się... niepokojący. Chociaż nie było tego widać po osiemnastolatku, jego serce waliło w szarpiącym, nienaturalnym rytmie.
– Gdzie zgubił się wasz Wielki Brat? – spytała, zaglądając w oczy Aleka.
Poranne słońce było jaskrawe, świeciło chłopakowi prosto w twarz, ale źrenice wcale się nie zmniejszały. Bernadeta nie rozumiała, dlaczego gorączka się uspokoiła, skoro szaleństwo wciąż buzowało pod skórą.
– Poszedł po żarcie. Nie wiem, jak ty, ale my umieramy z głodu – Konrad zerwał się z łóżka i leniwie przeciągnął.
– Czy wpadł już na jakiś plan?
W jej głosie wybrzmiała żałosna nadzieja. Nie mogąc spojrzeć chłopakom w oczy, odwróciła się do okna, którym wczorajszej nocy przecisnął się Teo. Widok ukazywał kawałek drogi i rozległe, nagie pole ciągnące się po drugiej stronie. Gdzieś w oddali majaczyła linia lasu, co zaniepokoiło Berni. Las był miejscem złośliwych demonów, wolałaby, żeby Alek w swoim stanie nie przebywał tak blisko nich.
– Powiedział, że musimy z kimś porozmawiać. Skonsultować się, czy coś – Konrad wzruszył ramionami. – Bardziej obchodziła mnie ta część, w której mówił o jedzeniu.
– Ty zawsze myślisz tylko o jedzeniu – wtrącił Alek z dezaprobatą, w której pobrzmiewał wpływy najstarszego z braci. – Zapytałeś Berni chociaż, co u niej słychać? Jak sobie radziła przez te wszystkie lata?
– Byłem zbyt zajęty odganianiem od ciebie Śmierci.
– Martwiliśmy się, czy sobie poradzisz – przyznał osiemnastolatek ignorując uwagę Konrada. Wyglądał jak delikatniejsza kopia Teo, tyle że z jaśniejszymi i poskręcanymi włosami. Uśmiech Bernadety szybko zrzednął, gdy uświadomiła sobie, że był w tym samym wieku, w którym jego starszy brat został przeklęty.
– Ja się nie martwiłem – zaprzeczył Konrad, zaglądając do szafki nocnej. – Złego diabli nie biorą.
Zaczął kręcić się po pokoju, wyraźnie znudzony, sprawdzając nawet ubytki w ścianach.
– Dlatego sam wciąż stoisz na nogach – prychnęła Berni przewracając oczami. – Aż dziwne, że przeszedłeś szkolenie. Myślałam, że uciekniesz po dwóch tygodniach.
– Mało brakowało – wyjawił jego brat. – Raz wymknął się w nocy do domu i dostał od ojca taki opierdziel, że nie było później z nim problemów. Ja też jestem już Strażnikiem – dodał dumnie.
Berni spojrzała zdziwiona na Aleka. Rzeczywiście, sama poprzedniego dnia zwróciła uwagę, że przypominał wojownika, lecz myślała, że wciąż był w trakcie szkolenia.
Dzieci, które wybierano na Strażników, zaczynały szkolenie ogólne już w wieku czternastu lat. Wpajano im podstawową wiedzę teoretyczną, ale przede wszystkim dbano o ich fizyczną sprawność. Ścisłe szkolenie wprowadzano dopiero, gdy ukończyli siedemnasty rok życia – polegało na trzech latach treningu, podczas którego adepci byli odcięci od świata. Berni nie chciało się wierzyć, że Alek skończył szkolenie szybciej.
Konrad zauważył jej skonsternowane spojrzenie.
– Demony i duchy stały się ostatnimi czasy nadaktywne – wyjaśnił wzruszając ramionami. – Strażnicy są w stanie gotowości, ja sam zacząłem drugi etap szkolenia rok wcześniej.
Bernadetę zaswędziała skóra na całym ciele z niepokoju. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, żeby problem Teo z kontrolowaniem się nie był związany z tą niespodziewaną rewelacją.
– Czemu nie poprosicie wiedźm o pomoc? Radziłyśmy sobie z nimi przez lata...
– Ale to właśnie przez wiedźmy jest problem – głos Konrada nieco stwardniał. – Dobrze wiesz, że twoja rodzina była niemal jak królowe wśród czarownic. Nagle bum: uciekasz z mamą. Później ona umiera, ty tracisz moc i zostaje tylko staruszka, która też może w każdej chwili umrzeć. Hierarchia panująca wśród wiedźm od tylu wieków nagle się zachwiała i wszyscy dookoła to wyczuwają.
– To że nagle mogę żyć spokojnie, z pewnością nie jest katastrofą – odparowała Berni, zrywając się z łóżka. Zapomniała już, jak Konrad potrafił ją wkurzać. – I bardzo przepraszam, że nie skonsultowałam z nikim moich rodzinnych dramatów.
– Może, gdybyś to zrobiła przed ucieczką, Alek nie byłby w takim stanie...
– Hej, ale ja tylko żartowałem, czuję się dobrze – zapewnił Alek zbolałym głosem. Spoglądał na brata i Bernadetę niepewnie niczym dziecko na kłócących się rodziców. – Nie ma co dramatyzować...
Berni wymieniła z Konradem szybkie spojrzenia. Ta kwestia pozostawała poza wszelkimi sporami. Na szczęście zanim ich milczenie mogło stać się bardziej wymowne, otworzyły się drzwi pokoju i do środka wszedł Teo z parującymi opakowaniami.
W ramach powitania brzuch Bernadety głośno zaburczał.
– Jak dobrze, że jesteś! – warknęła i bez pytania sięgnęła po jedzenie.
***
Przy śniadaniu kłótnia jakby się rozpłynęła. Teo zaopatrzył gromadę w tak wielkie porcje jedzenia, że Berni obawiała się ich zmarnowania. Była pewna, że część co najmniej pójdzie do śmieci i zastanawiała się nawet, czy bardzo nietaktowne będzie poproszenie o resztki (w życiu studenta każdy posiłek był na wagę złota). Niespodziewanie jednak okazało się, że chociaż sam Teodor nie jadł – w milczeniu opierał się o parapet i spoglądał za okno ponurym wzrokiem – to jego bracia wchłaniali jedzenie niczym odkurzacze.
Jedyne co zostało po śniadaniu to zgniecione serwetki i kilkukrotne beknięcia Konrada.
– Jesteś obrzydliwy – nie omieszkała mu tego wytknąć. – Boże, już tęsknię za moim spokojnym, pozbawionym bekania życiem.
– Twoja urocza współlokatorka nie beka? A zaczynałem się w niej zakochiwać.
– Zjedzone? – Teo nie pozwolił dyskusji się rozwinąć. – W takim razie zbieramy się. Znalazłem wiedźmę, z którą możemy porozmawiać, trzeba zorientować się, jakie mamy możliwości.
Berni z irytacji miała ochotę rzucić w niego zwiniętą serwetką.
– Już ci mówiłam jakie.
Wilkołak ją zignorował. Nie miała siły przebicia w gronie trojga braci, zanim się więc obejrzała, wszyscy siedzieli już ubrani w jesienne kurtki i czekali na polecenia najstarszego z nich.
Dziewczyna stała obrażona na uboczu i kątem oka ich obserwowała.
Od małego fascynowała ją dynamika między chłopakami: to jak Konrad i Alek słuchali się bez zastrzeżeń najstarszego brata i jak Teo troskliwie się nimi opiekował, mimo częstych narzekań. Zawsze zmuszany był biegać za Konradem i Bernadetą, pilnować, by żaden upadek z drzewa nie skończył się dla nich śmiertelnie.
Wstyd przyznać, ale podkochiwała się w nim, mając trzynaście lat. Był dwa lata starszy i zawsze dmuchał na jej zdarte kolana, a gdy płakała, przynosił batoniki. Co prawda robił to z miną męczennika, jednak jej dziecięce serduszko uważało, że tylko udaje twardziela.
Choć wyleczyła się już dawno z tych romantycznych wizji, wciąż widziała, że pod tym oschłym i nieprzystępnym zachowaniem kryła się prawdziwa troska wobec braci. Dostrzegała to teraz, kiedy upewniał się, że Alek da radę przejść do samochodu i gdy zarzucał Konrada wskazówkami, jak zrobić zwiad.
Alek może nie był w stanie dojść do samochodu, ale nie przyznałby się do tego przed Teo. Widział z jakimi wyrzutami mierzył się wilkołak, próbował więc pokazać starszemu bratu, że wszystko jest w porządku – aby go nie zawieść.
Tak samo zresztą zachowywał się Konrad. Berni zapamiętała go, jako lekkoducha, który unikał odpowiedzialności, tym razem jednak zaoferował, że przed wyjazdem przeszuka teren, upewniając się, że nikt ich nie śledził.
– Czemu się tak zachowujecie? – Nie mogła powstrzymać pytania, kiedy Konrad wrócił ze zwiadów. – Uciekł z Nawii jakiś Wielki Demon, czy zabiliście kogoś ze Zrzeszenia, że boicie się odwetu? To naprawdę tylko kwestia większej aktywności demonów?
Bracia popatrzyli po sobie, ale żaden nie odpowiedział. Teo wyszedł na korytarz, oczekując, że wszyscy podążą jego śladem.
– To naprawdę nie w porządku – narzekała Berni, gdy już jechali samochodem zatłoczonymi ulicami. – Skoro macie auto, mogliśmy nim wczoraj jechać, zamiast wałęsać się nocą po mieście. Marnujecie mój czas. Wiecie, że powinnam być za godzinę na uczelni? Mam swoje życie.
– Daj spokój, na pewno się bez nas nudziłaś – rzucił żartobliwie Konrad, zerkając na nią w lusterku. Siedział na przednim miejscu, podczas gdy ona przytrzymywała półleżącego na tyle Aleka, aby zakręty za bardzo mu nie doskwierały.
– Powiedzcie mi – musiała zapytać, chociaż obawiała się odpowiedzi. Najbardziej dlatego, że nie wiedziała, która by ją zadowoliła. – Po wszystkim zamierzacie odstawić mnie bezpiecznie do mojego domu? Czy może zaciągnąć z powrotem do Zrzeszenia?
Spojrzała na Teo, oczekując odpowiedzi. Wilkołak jednak nawet nie zerknął w jej kierunku, wrzucił kierunkowskaz i wjechał w jakąś ciasną uliczkę między kamienicami. Był skupiony i poważny, ale to o niczym nie świadczyło, bo taki przecież był zawsze.
Berni tym razem definitywnie rzuciłaby w niego serwetką, gdyby wciąż miała ją pod ręką.
– To zależy, co uda nam się załatwić – odpowiedział w końcu. – Sama rozumiesz, że z magią nie możesz być puszczona samopas.
– Z magią? – zdziwił się Alek, ściskając ramię Bernadety. Chociaż w pokoju hotelowym wyglądał całkiem dobrze, ruch musiał sprawić mu ból, bo pobladł na twarzy. – O co chodzi?
– O to, że jesteś bardzo chory – zdradziła, głaszcząc delikatnie jego skostniałą pięść. – Chłopaki, Alek nie może w tym stanie iść do wiedźmy, musi odpoczywać.
Akurat, gdy to mówiła, Teo parkował samochód na niewielkim skwerku nieopodal zabudowanego wzniesienia. Zatrzymał się na ciasnym parkingu, ale nie zgasił silnika – obejrzał się na Berni z uniesioną brwią.
– Lekarz powinien zobaczyć chorego.
– Ja już go widziałam i mogę wszystko wyjaśnić. Alek jest osłabiony, a przez to podatny na zaklęcia. Na razie powinien unikać wszystkich potencjalnie złośliwych, magicznych istot.
– Teraz już przesadzasz, umiem sobie poradzić...
– Mamy go zostawić w aucie? – spytał Konrad, gdy głos Aleka się urwał, a wzrok zapatrzył w sufit samochodu.
Berni westchnęła sfrustrowana. Żałowała, że nie pomyślała o tym wcześniej, chociaż nie miałaby serca zostawić chorego w motelu.
– Najwygodniej chyba będzie, żeby zatrzymał się w moim mieszkaniu – mruknęła w końcu niechętnie. – Tylko któryś z was musiałby go tam zawieźć.
Wiedziała, że sama powinna porozmawiać z wiedźmą, co więcej, chciała z nią porozmawiać. Chciała poczuć woń kadzideł i czarów, zobaczyć kogoś ze swoich. Przez cztery lata się tego wystrzegała, lecz teraz nadarzyła się naturalna, niewymuszona okazja.
– Konrad, zajmiesz się Alekiem – zarządził natychmiast Teo, rzucając mu kluczyki. – Tylko trzymaj się z dala od kłopotów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top