6. Śmierć
Berni nie miała siły pilnować, który dzień tygodnia akurat mijał, bo każda godzina i tak wyglądała tak samo – leżała nieruchomo na łóżku, wpatrywała się w nierówną drewnianą ścianę chaty, obserwowała pająka wspinającego się po sękach. Na widok smużek słońca przedzierających się przez dziury w deskach, miała ochotę głębiej zakopać się w pościeli i zniknąć, rozpłynąć się, lub zamienić w pyłki kurzu leniwie unoszące się w powietrzu. Bo słońce mogło wzbudzić choćby promyk radości czy nadziei, a to było niedopuszczalne. Życie już nie powinno mieć sensu.
Dlatego nie widziała ile czasu minęło w zamknięciu. Ściany starej chaty były łatwe do sforsowania, ale w środku wciąż pilnowała jej babcia, podzwaniając naczyniami. Przygotowywała aromatyczne posiłki i wywary, próbowała coś mamrotać na rozluźnienie atmosfery, siadała obok i stukała ją zakrzywionym palcem w ramię, ale Bernadetę tylko to denerwowało. Babcia powinna przecież także cierpieć. Straciła córkę, a nie było widać żalu w jej zachowaniu.
Po kilku nocach w końcu zaczęła zauważać, że nie tylko babcia strzegła jej zamknięcia. Na zewnątrz chatki wciąż ktoś się kręcił, chociaż domek znajdował się w lesie i zazwyczaj rzadko był odwiedzany.
Którejś nocy usłyszała głos tuż za ścianą, przy której stało łóżko. Deski w tym miejscu były tak cienkie, że od razu rozpoznała Aleka.
– Berni... – szepnął w dziurę, tak jak zazwyczaj komunikowała się z jego braćmi. – Berni, tak mi przykro z powodu twojej mamy. Teo nie chciał, aby coś jej się stało.
Dziewczyna nie odpowiedziała, chociaż najeżyła się ze złości, na samą wzmiankę tego zdradzieckiego imienia.
– Miał rozkaz sprowadzić was z powrotem, sama wiesz. Teo bardzo przeżywa jej śmierć.
Moment, gdy zostały złapane zaczął już rozmazywać się i mętnieć w głowie dziewczyny. Pamiętała tylko przerażenie mamy, gdy wilkołak wyszedł z ciemności i zapach deszczu, gdy razem zwisały z okna. Krzyk upadającej matki dźwięczał jej w uszach do tej pory.
– Myślałam, że się do mnie nie odzywasz – mruknęła wbrew woli.
Niemal natychmiast ugryzła się w język, choć było za późno – usłyszała jak Alek westchnął z ulgą, otrzymawszy reakcję.
– Byłem głupim dzieckiem – wyjaśnił, na co dziewczyna w innych okolicznościach by się uśmiechnęła. Miał tylko czternaście lat... – Nie rozumiałem, że zmusili cię do przeprowadzenia tego rytuału.
Jak to dobrze, że babci nie było w izbie. Berni położyła dłoń na chropowatej desce, wyobrażając sobie za nią chłopaka oblanego księżycowym światłem. Naszło ją pragnienie, by się do niego przytulić. Zapomniała już, jak bardzo tęskniła za jego zaufaniem.
– Słyszałem, jak rozmawiają – szepnął Alek – Gabriel i generałowie. Nie ukarzą cię. Mówili tylko coś o jakimś ślubowaniu... Teo za ciebie poręczył.
Miała ochotę rozpłakać się, gdy Alek z taką pewnością i uwielbieniem mówił o bracie, będącym powodem jej załamania. Gdyby nie Teo, jej mama by żyła. Gdyby nie Teo, obie by żyły. Teraz Bernadeta czuła się bowiem martwa w środku. Na co jej była jakakolwiek poręka?
– O nic się nie martw, Berni. Będzie dobrze – szepnął Alek. Zastukał trzy razy na pożegnanie i po chwili szelest paproci powiadomił dziewczynę, że uciekł z powrotem w las, zwinny jak mała myszka.
Nie mogła nic poradzić na to, że łzy pociekły z jej oczu, gdy tylko wróciła do niej samotność. Chciała, żeby Alek wrócił i po prostu dotrzymywał jej towarzystwa, chociaż to nie miałoby sensu. Poza tym czternastolatek łatwo mógł zostać złapany przez czatujących przy chacie wartowników.
Nie wiedziała ile czasu minęło, mogła na chwilę nawet przysnąć, bo łzy na jej policzkach wyschły, kiedy do izby wróciła babcia. Berni leżała tyłem do wejścia, ale poczuła na sobie jej wzrok, gdy staruszka zatrzymała się pośrodku pokoju.
– Długo jeszcze będziesz się tak użalać? – wychrypiała kobieta głosem zniszczonym od papierosów. – Wstawaj, musimy obgadać sytuację.
Bernadeta była przyzwyczajona do jej obojętnego tonu, tak samo jak do słuchania bezpośrednich poleceń. Niechętnie podniosła się do siadu, posyłając babci gniewne spojrzenie. Tak naprawdę widziały się po raz pierwszy od ponad półtora roku, ale dziewczyna nie umiała się tym cieszyć.
Izba tonęła w mroku i tylko lampa naftowa przyniesiona przez kobietę rzucała na ściany ciepłe światło. Babcia wyglądała w nim zaskakująco młodo, choć jej włosy już posiwiały niczym liście na mrozie. Była sprawna; niewysoka, lecz szczupła i wyprostowana. Berni nie raz przyglądała się, z jaką lekkością staruszka czerpała wodę ze studni i targała wiadra w tę i z powrotem.
– Słyszałam, że chłopaczek był tutaj – rzuciła babcia, przysuwając do łóżka taboret. Lampkę odstawiła na podłogę, światło skupiło się na dwóch pochylonych ku sobie twarzach. – Odprawiłam Strażników, żeby nie miał kłopotów.
Oczywiście, że wiedziała, co się działo w jej domku. Berni przez czas rozłąki zdążyła zapomnieć, że babcia miała oczy i uszy wszędzie.
– Przynajmniej do niego gębę żeś otworzyła, latawico jedna. Stara babka nie była godna usłyszeć głosu dawno niewidzianej wnuczki.
– Przepraszam – bąknęła Berni. Zaczęła bawić się piórkiem wystającym z perzyny.
– Masz za co przepraszać. Zwłaszcza, jeśli czekałaś na ratunek od tego wilkołaka.
Dziewczyna spojrzała zdziwiona w jasne oczy staruszki. Były zimne i pełne gniewu. Kobieta wcale nie przeszła nad śmiercią córki do porządku dziennego.
– Rozumiesz, co zaproponował? – spytała babcia, zakładając ramiona na piersi.
– Słucham? Nikt nic nie proponował...
– Chcą rytuału zaślubin. Twoich zaślubin i wilkołaka. Jakby mało mu było rytuałów! – Staruszka splunęła gdzieś w bok. Chyba zapomniała, że miała swój udział w jego klątwie. – Poprosili mnie, żebym związała własną wnuczkę z demonem. Śmiechu warte.
Bernadeta ledwo nadążała, mózg przegrzał się jej przy „rytuale zaślubin". Wiedziała, co to za obrządek, babcia w końcu sama dbała o jej szkolenie. Staruszka nieszczególnie lubiła ceremonię magicznego ślubu, starała się ukrywać jego istnienie przed ludźmi spoza ich małej chatki. Berni nie wiedziała, skąd Gabriel się o niej dowiedział.
– To okropne!
– Czyli rozumiesz z czym się to wiąże? Wilkołak miałby nad tobą władzę. To rozwiązywałoby problem Strażników, ale musiałabyś słuchać każdego ich polecenia.
Dziewczyna nie miała odwagi, żeby wytknąć hipokryzję babci, która przecież słuchała się ich niczym wierny pies.
– Nie pozwolę na to – oznajmiła niespodziewanie staruszka, uderzając pięścią w kolano. – Mam inne rozwiązanie, ale wymaga poświęcenia.
Berni z niepokojem czekała na ciąg dalszy.
– Najpierw musisz mi przyrzec, że będziesz żyć – rzuciła babcia twardo. – To twoje leniwe leżenie całymi dniami jest nieakceptowalne. Pomogę ci się wydostać, ale musisz wziąć się w garść. Nie możesz nam się zmarnować – pomarszczoną dłonią pogłaskała Berni po głowie, jak za dawnych czasów, gdy wnuczka była małym, nieświadomym niczego dzieciakiem.
– Chcę żyć – przyznała Berni cicho, z oczami znów przepełnionymi łzami. To wyznanie okazało się bolesne i wyzwalające jednocześnie. Chciała żyć, choć czuła się, jakby zdradzała mamę.
– W takim razie ubieraj się – zarządziła babcia, wstając ze stołka. Jej spódnica zakołysała się miękko, ukazując w ciepłym świetle lampy kwiatowy haft. – Przygotowałam składniki, zaraz rozrysuję krąg i odprawimy rytuał. Musisz się do niego uczesać.
– Zaraz, jaki rytuał?
– Taki, którego cię nie uczyłam, rytuał zamknięcia – babcia sięgnęła po węgiel z paleniska i zaczęła kreślić nim wzór na glinianym klepisku. – Zamkniemy twoją energię, przez co stracisz magię. Nic im wtedy będzie po tobie.
Berni aż zachłysnęła się powietrzem. Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka, gołymi stopami stając na ziemi. Dreszcz przerażenia popędził z zimnej podłogi do końcówek rozczochranych włosów.
– Stracę magię... – ta perspektywa była obezwładniająca. Magia stanowiła jej część, tak jak ręka i kciuk. Niezbędna. Stracić coś, z czym się wychowywała, co było jej, co świadczyło o przynależności? To był dar jej przodków!
– Albo to, albo słuchanie wilkołaka – stęknęła babcia, podnosząc się z podłogi. Na ziemi czekał już krąg ozdobiony starymi, choć prostymi znakami, które majaczyły na obrzeżach umysłu Bernadety. Gdy skupiła się na którymś, potrafiła rozpoznać ich znaczenie: krew, cisza, kres. Były łagodne, ale w ten sam sposób, w jaki łagodna mogła być śmierć we śnie. – Nie mamy wiele czasu, niedługo powinni wrócić wartownicy. Obie zostaniemy ukarane, jeśli nam nie wyjdzie.
Berni przypomniała sobie zabawy, jakie urządzały z mamą, gdy mieszkały w mieście. Sprawdzały, ile czasu wytrzymają bez czarów. Mamie, w odróżnieniu od babci, nigdy nie zależało na magicznym dziedzictwie.
– A jeśli wyjdzie?
– Puszczą cię wolno – babcia wzruszyła ramionami, podając wnuczce grzebień. – Staniesz się zwykłym człowiekiem, nad którym nie mają władzy.
– A ty?
– Mnie zostawią w spokoju, bo przecież potrzebują wiedźmy z naszego rodu. Nie musisz się martwić o staruchę, przeżyłam dosyć, żeby i teraz sobie poradzić. Pytanie, czy ty poradzisz sobie bez magii?
Berni po chwili wahania skinęła głową.
– W takim razie doprowadź się do porządku i stawaj w kręgu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top