1. Zapowiedź katastrofy
Kiedy tylko Berni usłyszała nachalny dzwonek komórki, wiedziała, że nie powinna nawet patrzeć na wyświetlacz. Coś w środku mówiło jej, że ten znajomy dźwięk brzmiał bardziej złowrogo niż zazwyczaj. Siedziała jednak na auli wykładowej i kilka głów odwróciło się oskarżycielsko w jej kierunku, w tym łysina starego profesora, który w jednej chwili przerwał bazgranie po tablicy.
Zaczerwieniona ze wstydu po same cebulki włosów, zmuszona była pośpiesznie wygrzebać telefon z torby. Gdy zerknęła na nazwisko, poczuła jak serce w jej piersi zamiera.
– Wyłącz to – syknęła jakaś dziewczyna, nie zważając na bladość, która nagle ogarnęła Bernadetę – Przeszkadzasz!
Berni pokiwała machinalnie głową i z mieszaniną ulgi oraz wyrzutów sumienia, przesunęła czerwoną słuchawkę. Napastliwe nazwisko zniknęło z ekranu, ustępując leśnej tapecie.
– Czy możemy kontynuować? – zawołał profesor z marsową miną.
Berni znów potaknęła, kuląc się na swoim miejscu. I chociaż wykład wrócił na swoje tory, to sama dziewczyna nie potrafiła już skupić się na jego treści. W rękach cały czas trzymała komórkę i nie potrafiła schować jej z powrotem do torby.
Czemu się odezwał? Po niemal czterech latach spokoju...
Nie mogła się powstrzymać i wyszukała jego imię na liście kontaktów, nieopatrzone żadnym zdjęciem, które mogłoby przywoływać niechciane wspomnienia. Właściwie nawet pozbawione nazwiska, bo obiecała sobie pogrzebać je w zakamarkach pamięci. Nazwała go po prostu Konrad-gnojek, bo wbrew wszelkim chęciom, nie potrafiła wyrażać się o nim gorzej.
Była tak pochłonięta wpatrywaniem się w to niepozorne, choć budzące dreszcze imię, że nawet nie zauważyła kiedy profesor zakończył wykład, a wszyscy studenci dookoła zaczęli wstawać ze swoich miejsc przy akompaniamencie huku składających się krzesełek. Dopiero szturchnięta przez kogoś, wróciła do świata żywych.
– Rusz się – rzuciła dziewczyna, która wcześniej złościła się za dzwoniący telefon. – Tarasujesz przejście.
Berni nawet nie miała tyle energii, by czuć wobec niej irytację. Zebrała w garść swoje rzeczy i nie chowając ich do torby, gładko wsunęła się w nurt rozgadanych studentów.
Bernadeta od czterech lat wiodła całkiem spokojne życie, przez większość określane wręcz nudnym. Nie otaczała się wieloma znajomymi, przez co rzadko zmieniała dla nich przebieg swojego dnia, jakim były zajęcia na studiach w pierwszej kolejności, w drugiej zaś praca w księgarni – na potrzeby codziennych wydatków oraz wciąż rosnącego czynszu. Jednak to spokojne życie było spełnieniem jej oczekiwań, zwłaszcza, że już dawno przestała reagować nerwowo na każdy telefon, czy oglądać się za siebie na ulicy. Przestała myśleć tak często o magii.
Lecz w momencie, gdy w końcu w pełni poczuła wolność, przeszłość dała o sobie znać.
Dziewczyna wyszła z auli, ale dalej jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Przysiadła na ławce pod ścianą, dziękując w duchu, że wykład z filozofii był ostatnim tego dnia. Nie dałaby rady skupić się na kolejnych zajęciach, prawdopodobnie, nie dałaby rady nawet na nie dojść.
Powinna oddzwonić, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Telefon w jej rękach drżał. Przez chwilę zastanawiała się, czy włączyć tryb samolotowy, żeby nikt nie mógł się z nią skontaktować, lecz również by ona sama nie czuła tego palącego strachu i poczucia winy po zignorowaniu ewentualnego połączenia.
Ale może to była tylko pomyłka? Może Konrad niechcący nacisnął jej imię przy wybieraniu telefonu do kogoś innego? To był scenariusz, w którego prawdziwość bardzo chciała wierzyć, choć jej racjonalna strona szeptała, że był równie mało prawdopodobny.
Rozejrzała się niespokojnie po opustoszałym korytarzu. Studenci porozchodzili się na kolejne zajęcia lub do domów. Dziewczyna sama miała tego dnia już wolne na uczelni, za godzinę natomiast zaczynała zmianę w księgarni "Aleksandria". Powinna się zbierać, by zdążyć zahaczyć jeszcze o mieszkanie.
Jeżeli oczywiście w ogóle poszłaby do pracy. Bo jeżeli telefon od Konrada miał sprowadzić ją z powrotem do tego świata, od którego tak usilnie starała się odgrodzić, może warto byłoby już szukać nowego miejsca? Może warto byłoby wyrzucić komórkę w drodze na pociąg i nie pozwolić, by odebrali jej to spokojne życie, które sama sobie ułożyła?
Nie. Żadnego uciekania – upomniała się w myślach, mimowolnie spoglądając na nadgarstek przysłonięty rękawem swetra. Czarny kształt tatuażu prześwitywał przez materiał i Berni, patrząc na ów niepozorny znak, wiedziała, że musi udać się do pracy. Co więcej, musiała oddzwonić do Konrada. Ucieczki nigdy nie kończyły się dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top