~one~
Chyba nie trudno się domyślić, że tak właściwie to o rodzinie ze strony ojca nie wiedziałam prawie nic.
Dlatego, kiedy razem z rodzeństwem wsiadałam do samochodu cioci, która miała nas odwieźć, miałam wrażenie, że wylecę w kosmos. Nic takiego jednak się nie stało, a ja po prostu siedziałam w białym samochodzie cioci, bliska zawału.
Paulina zasnęła niemalże natychmiast. Na jej zaczerwienionej od płaczu twarzyczce było widać wyczerpanie. Wyglądała niemalże jak rudy aniołek. Laura zaś głęboko oddychała i ciężko wzdychała co jakieś trzy minuty.
Po około czterech godzin jazdy z przerwami na siku, dojechałyśmy do miasta, w którym miałyśmy mieszkać do co najmniej pełnoletności. Oczywistym jest fakt, iż nie biorę pod uwagę ucieczki z domu (jak na razie, słyszałam, że tata wiele razy kombinował, jak by to tu zrobić).
Wjechaliśmy na kamienistą drogę, o ile dobrze się zorientowałam z tego, co pokazywał Google Maps, była to ulica Zabytkowa. Jak tak patrzę na jakość drogi, nie dziwię się człowiekowi, który nadawał ulicy tą nazwę.
Po bokach widniały domy, sklepy z odzieżą, jedzeniem, widziałam nawet jakiegoś jubilera. Całą trójką obserwowałyśmy ulicę, gdyż prezentowała się ona niezwykle malowniczo. W nocy pewnie wyglądała jeszcze lepiej. Oliwia pewnie by namówiła rodziców na wyjście z domu, aby zrobić sobie zdjęcie na tle ulicy Zabytkowej, a później wrzucić na Instagrama. Uśmiechnęłam się na wspomnienie min rodziców, gdy rok temu tak zrobiła na wycieczce do Torunia. Uśmiechnęłam się tylko po to, by po chwili się rozryczeć.
Niedługo potem skręciliśmy w Majową. Ta ulica miała już normalny asfalt, więc podskakiwania auta ustały i w samochodzie zapadła nieprzyjemna cisza.
Jak widać, nie tylko ja ją odczułam, bo niedługo potem ciocia włączyła radio.
- A teraz świeże wiadomości! Galeria w Opolu spłonęła podczas pożaru, wywołanego przez jednego z klientów. Pan Adam K. chciał zapalić papierosa, lecz niestety zamiast papierosa podpalił obraz, zaraz potem zaś ogień zaczął rozprzestrzeniać się po całym budynku. Nikt nie wie, jak pan Adam K. tego dokonał, gdyż aby pomylić papierosa z obrazem, trzeba się naprawdę postarać, haha... pożar doprowadził do śmierci ponad 150 osób, w tym samego pana K. Przeżyło ledwie siedemdziesiąt osób, w tym ponad czterdzieści jest ciężko chorych. Przedstawiamy listę zmarłych - Urszula Majonka, Jarosław Urban, Ireneusz Opolski, Jadwiga Koper, Jason McGregory, Oliwia Iskrzycka, Paweł Iskrzycki, Amanda Iskrzycka...
- Wyłącz to - szepnęła Laura ze łzami w oczach. - Jak on może!... Jak on może o czymś takim żartować, to... to... - zachłysnęła się powietrzem i zaszlochała. Położyłam jej pocieszająco dłoń na ramieniu.
Tymczasem przejechaliśmy już dodatkowo ulicę Konstytucji 3 Maja, Sławy i Wiślaną. Każda z nich była niezwykle piękna, w ogóle miasto wieloma cechami różniło się od Lesznowoli, w której kiedyś mieszkałam. Ciocia zatrzymała samochód dopiero na szerokiej ulicy, z zasadzonymi po bokach krzakami, krzewami, kwiatami i drzewami, z dużymi i kolorowymi domkami niczym z bajki. Była to ulica Pięknych Panien.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc tabliczkę z nazwą ulicy. Trzeba było naprawdę się postarać, żeby wymyślić taką nazwę. Kto wie, może kiedyś mieszkała tutaj jakaś dziewczyna, którą ktoś chciał poderwać?
- Wysiadamy. Adres to Pięknych Panien 13 - oznajmiła ciocia i otworzyła drzwi.
- Pechowa liczba - skwitowała Paulina, próbując wyplątać się z pasów bezpieczeństwa, który jakimś cudem owinął się wokół jej rąk. - Cholerne pasy!
Kiedy wreszcie udało nam się "uratować" rudowłosego diabełka (uznajmy, że nie nazywałam ją niedawno aniołkiem, okej?), ciocia Iwona wzięła małą na ręce i zaczęłyśmy szukać odpowiedniego adresu. W końcu, gdzieś na końcu ulicy, znalazłam ten budynek. Znajdował się on na samym końcu ulicy, tworząc tak jakby taki ślepy zaułek.
Był on... duży. Tak, zdecydowanie o wiele większy do mojego poprzedniego domu. Miał dwa piętra, był w czarno-brązowo-białych barwach i otaczał go ogródek. Zaraz, czy ja powiedziałam ogródek? To był ogród. Ba, nie ogród, tylko jakiś labirynt krzaków, roślin, kwiatów... wszystko równo posadzone, wystrzyżone pod linijkę. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ciocia nacisnęła dzwonek.
Po kilku sekundach drzwi się otworzyły i stanęła w nich Wiktoria Stanisława Iskrzycka.
Nic a nic się nie zmieniła. Czarne, w niektórych miejscach już siwe włosy, spięte w koka, czarne, zimne oczy i równie zimne spojrzenie. Spojrzała z pewnym niesmakiem na ciocię Iwonę. Nie dziwię jej się, wesoła, różowowłosa ciocia Iwona, trzymająca na rękach łkającą rudą pięciolatkę najwidoczniej nie wpisywała się w jej gust.
- Dzień dobry, jestem Iwona Januszewicz i właśnie przyniosłam pani wnuczki. Pamięta mnie pani?
Spojrzałam na ciocię z zaskoczeniem. Skąd one się znały.
- Niestety, pamiętam - powiedziała kobieta lodowatym tonem. - Dziękuję za pomoc, Iwono, i pamiętaj, by zawiązywać sznurówki.- Tu pokazała na jej czarne buty.
- Mhm, oczywiście - mruknęła ciocia Iwona. I tak tego nie zrobi, pomyślałam. - No, to ja lecę. Pa, dziewczyny! - Cmoknęła nas w policzek i pobiegła sprintem do samochodu. Starsza kobieta odprowadziła ją wzrokiem i dopiero wtedy zaszczyciła mnie i Laurę spojrzeniem. Było ono przy tym tak nieprzyjemne, że aż się wzdrygnęłam. W końcu jednak "babcia" się odezwała:
- Chyba nie mam wyboru i muszę was wpuścić do domu.
Jak miło.
Weszłam do przedsionka, gdzie zdjęłam buty i postawiłam na szafce. Razem z Laurą i Pauliną skierowałam się do korytarza. Kobieta zaprowadziła nas do kuchni, gdzie - ku mojemu zaskoczeniu - siedziała kobieta niezwykle podobna do Oliwii. Była jedynie bledsza i mniej radosna. Podniosła na nas wzrok.
- Niech zgadnę, Kasia, Laura i Paulinka?
- Tak, a pani to kto? - odparła Laura.
- Jestem Florentyna Sieciechowicz, wasza ciocia ze strony ojca - odparła kobieta. - Jak widać, Paweł niewiele wam o nas opowiadał - dodała z cieniem uśmiechu. - Siadajcie i gadajcie, wasza babcia jest aktualnie po drugiej stronie domu. Możemy pogadać.
Usiadłyśmy przy stole i niepewnie spojrzałyśmy na naszą rzekomą ciocię. Pierwsza - o dziwo - odezwała się Paulina.
- Tata coś mówił o wrednej matce, ale o tobie nic nie wspominał.
- A o Witku?
- Kim?
- Waszym kolejnym wujkiem. Sądzę, że w takim razie o Igorze i Dominice też nic nie wspomniał?
- Ile on miał rodzeństwa, do cholery?! - jęknęłam. Ciocia Flora zerknęła na mnie rozbawiona i zachichotała.
- Tylko trójkę. No wiecie, kuzynów też macie sporo - powiedziała. - Sara, Zoya, Irena, Sławomir, Radosław, Emil... Jezus, sporo tego jest. Tak czy inaczej, poznacie ich w swoim czasie. Chcę tylko powiedzieć, że ja, Michał i nasze dzieci, Sara, Zoya i Irena, będziemy to mieszkać miesiąc, mamy remont. Bliźniaczki są w samochodzie, a Irena poszła do swojego pokoju. Zawołam ją zaraz... IRENA!
- IDĘ! - usłyszałyśmy czyjś głos.
Niedługo później zobaczyłyśmy zielonooką szatynkę, mniej więcej w moim wieku. Spojrzała na mnie i zmarszczyła brwi. Przechyliła głowę i zapytała:
- Kto to jest?
- Pamiętasz Oliwię?
- To ta, co umarła w centrum handlowym? - zachichotała.
- Spłonęła żywcem - poprawiłam ją sucho. Nie wiedziałam, że umiem tak mówić. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.
- Nie istotne, co cię to w ogóle obchodzi?
- Jestem jej siostrą.
Szatynka uiosła brew i skrzyżowała ręce na piersi.
- Mhm, uważaj, bo ci uwierzę.
- Irenko, poznaj Paulinę, Laurę i Katarzynę Iskrzyckich, córki Pawła i siostry Oliwii - wtrąciła nasza "ciocia".
Irena zgromiła nas wzrokiem i odwróciła się na pięcie, by opuścić kuchnię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top