3.5 Amelia
Po ponad dziewięciu godzinach lotu samolot ląduje na płycie lotniska w Nowym Jorku, pokonawszy trasę prawie siedmiu tysięcy kilometrów. Jest popołudnie, a mimo to jestem bardzo zmęczona, bo mój organizm funkcjonuje tak, jakby była już godzina dwudziesta trzecia. Cofanie się czasu wcale nie jest przyjemne. Pociesza mnie myśl, że kiedy wrócę do domu, to będzie odwrotnie.
Idę na salę przylotów, odbieram walizkę oraz wypatruję kogoś, kto rzekomo ma tutaj na mnie czekać. Po upływie dwudziestu minut zaczynam się coraz bardziej denerwować, bo znajduję się tu zupełnie sama, z dala od domu, na jednym z największych lotnisk świata, i mam wrażenie, że mnie zostawiono na pastwę losu. Moje szczęście, że znam tutejszy język perfekcyjnie, bo mieszkałam przez rok w Londynie, do tego moja matka od małego pilnowała, bym znała ten język, więc wiem, że sobie poradzę.
– Przepraszam. – W momencie, kiedy mam już odejść, by szukać jakiegoś hotelu, zwraca się do mnie po angielsku starszy mężczyzna, odziany w schludny, granatowy garnitur, pasującą do niego czapkę oraz białe rękawiczki. Wygląda jak kierowca jakiegoś pałacu.
Spoglądam na niego z rezerwą i unoszę brwi, czekając, aż powie coś więcej.
– O co chodzi? – ponaglam go, płynnie wchodząc w tryb mówienia poprawną angielszczyzną.
– Panienka Werner? – pyta, a ja kiwam głową, by potwierdzić.
Mężczyzna pochyla głowę w geście powitania i kontynuuje:
– Cieszę się, że udało mi się w końcu panienkę znaleźć. Przepraszam za to, że musiała panienka czekać. Jestem kierowcą pana Matthew. Mam panią odebrać i zawieźć do rezydencji – odpowiada i schyla się, by ująć mój bagaż. – Wezmę pani walizki.
Przełykam ślinę i rozglądam się wokoło, sprawdzając, czy nie stoi jeszcze jakiś inny mężczyzna z tabliczką, na której wypisane jest moje nazwisko. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie jestem wystraszona. Boję się okrutnie, bo czuję, jakbym nie miała wpływu na kolejne wydarzenia. A co, jeżeli mnie porwą? To wszystko dzieje się szybko i jest tak nierealne, jakbym wskoczyła do fabuły jakieś książki, a teraz modne są w nich te wszystkie przetrzymywania. Ale moje obawy raczej nie okażą się słuszne. Takie rzeczy nie spotykają normalnych ludzi.W końcu uśmiecham się do szofera i postanawiam z nim pójść. Raz kozie śmierć. Już za późno, by uciekać.
– Dziękuję.
Ściskając mocno w kieszeni telefon, który daje mi pozory bezpieczeństwa w tej sytuacji, idę za obcym człowiekiem. Gdy w końcu wydostajemy się z labiryntu pełnego cudzoziemców, jestem cała poobijana. To miasto zdecydowanie jest przeludnione. Winda wiezie nas na poziom parkingów, gdzie wsiadamy do luksusowego mercedesa pokrytego czarnym matowym lakierem.Mknąc ulicami Nowego Jorku, mam okazję popatrzeć przez przyciemniane szyby na to, co dzieje się w tym cudownym i dalekim miejscu, z zachwytem wymalowanym na zmęczonej twarzy. Nie jestem osobą, która nigdy nie była poza granicami kraju. Często wyjeżdżałam na różnego rodzaju przedsięwzięcia, nie tylko do Paryża czy Mediolanu, jednak pierwszy raz jestem w tym miejscu.
Nowy Jork, miasto, gdzie mieszka znacznie więcej ludzi niż w Warszawie, wita mnie korkami i drapaczami chmur, spalinami, gwarem rozmów oraz lawiną turystów. Słynne żółte taksówki trąbią co chwilę, słychać także odgłos pędzącej karetki pogotowia, a zapach z przydrożnych budek z fast foodami wpada przez uchylone lekko okno, drażniąc mój i tak już głodny żołądek.
Jest chłodny dzień. Cieszy mnie to, że klimat tutaj jest taki sam jak w Polsce i obecnie jest zima. Zmiana aury na kilka dni zawsze działa na mnie bardzo niekorzystnie, co potem muszę odchorowywać, a już wystarczy, że jet lag nie będzie miał dla mnie litości.
Zerkam na skupionego na swej pracy kierowcę. Jestem ciekawa, jak długo jeszcze pojedziemy, jednak postanawiam milczeć. Jestem też coraz bardziej ciekawa kolejnych wydarzeń. I nie chodzi o spadek – szczerze mówiąc, wiem, że to nic poważnego. Jestem zaaferowana tym, że osobiście poznam najseksowniejszego faceta, jakiego widziały tabloidy. Nigdy nawet nie miałam śmiałości wyobrażać sobie, że kiedyś go poznam, a teraz będę jego gościem. Ciekawe, czy w realu wygląda tak samo przystojnie, czy może to tylko dzieło Photoshopa. Nie zdziwiłabym się, gdybym ujrzała niskiego, zmęczonego życiem faceta. Pamiętam bardzo dobrze aferę z Kate Winslet – przerobiono ją tak, że własna rodzina miała problem z jej rozpoznaniem. Mogę więc zastać różne rzeczy.
Wyjmuję z podręcznej torebki kosmetyczkę i przeglądam się w lusterku. Makijaż wygląda nienagannie. Odświeżyłam się i przebrałam na lotnisku, więc zamiast szarych dresów mam na sobie zieloną sukienkę z golfem, która przylega do mojego ciała jak druga skóra i jest bardzo elegancka. Na stopy wsunęłam delikatne botki na obcasie, a jasne włosy rozpuściłam, by spływały miękko na moje ramiona, do tego założyłam beret. Na wierzch narzuciłam stylowy wełniany płaszcz.
Samochód zatrzymuje się tuż przed ogromną kutą bramą z napisem „Pac" u samej jej góry. Całość otwiera się automatycznie. Wychylam głowę, kiedy mijamy wjazd, by lepiej widzieć to, co znajduje się przede mną. Zauważam tylko długą dróżkę wykładaną kamieniem, połacie pożółkłej teraz trawy, przykryte delikatną warstwą śniegu, i dużo drzew. Reszta ginie w mroku wieczoru. Staję się coraz bardziej sceptyczna i odwracam głowę, by spojrzeć na bramę. Nie było tam napisu „Auschwitz", prawda?Jednak im dłużej jadę, tym lepiej widzę oświetlony dom – wielki, wyniosły i niczym z filmu Kevin sam w domu – okna są przetykane szprosami, widzę portyk z białymi kolumnami przy wejściu, a całość otynkowana jest na jasny kolor. W tym domu musi się mieścić ze czterdzieści pokoi.
Zerkam wyżej i zauważam, że budynek ma poddasze, prawdopodobnie także użytkowe. Żałuję, że jest już ciemno, bo nie widzę dokładnie detali.Kiedy zatrzymujemy się na podjeździe, kierowca otwiera mi drzwi i podaje dłoń, by pomóc wysiąść. Stawiam stopy obute w szpilki na eleganckim podjeździe z fontanną i zielonymi, schludnie przyciętymi żywopłotami z iglaków. Zaczynam się zastanawiać: co ja tutaj, do jasnej anielki, robię? To zupełnie nie mój świat. Jestem tylko blogerką i początkującą projektantką mody, która ma problemy ze znalezieniem partnera biznesowego, a nie wysoko postawioną osobą, która obraca się w takich sferach. Wysiadam jednak z gracją i pozwalam się zaprowadzić ku wejściu. Obserwuję wszystko bardzo uważnie i pomimo zmęczenia rejestruję każdy odgłos, zapach, a także ruch. Mroźny wiatr lekko wieje, a niska temperatura zaznacza smugą mój oddech. Gdzieś w oddali słychać miejski harmider.
Drzwi uchylają się z cichym kliknięciem i ukazuje się w nich starsza kobieta o sympatycznych rysach twarzy, ubrana w fartuszek podobny do tych, które widziałam w telenowelach za dzieciaka.
– Dobry wieczór – wita mnie z uśmiechem.
– Dobry wieczór – odpowiadam równie życzliwie.
– Proszę wejść, panienko Werner. To zaszczyt gościć panienki osobę – mówi, a ja patrzę na nią zaskoczona tym niemal królewskim powitaniem. – Jest pani honorowym gościem świętej pamięci Williama, dlatego proszę, by czuła się tutaj panienka jak u siebie – kontynuuje i delikatnie się kłania niczym Chińczyk do herbaty.
Moja mina musi być bezcenna, gdy mruczę, mając jedno oko bardziej otwarte od drugiego.
– Heh – odpowiadam.
Popis inteligencji zaliczony.
Kręcę głową i poważnieję, przywołując się do porządku.
– Dziękuję pani – poprawiam się szybko.
Coraz bardziej zmieszana, zaczynam nerwowo rozglądać się po domu. Może to ukryta kamera? Co ja tutaj robię? Gdzie jest młody Pac? I jaki, kurde, honorowy gość? Przecież nie byliśmy z Williamem kumplami. Co ten stary za leki brał?
– Proszę pozwolić za mną, zaprowadzę panienkę do jej pokoju. Za chwilę wróci z biura pan Matthew i będzie na panienkę oczekiwać w jadalni. To po lewej stronie. – Pokazuje mi pomieszczenia i prowadzi dalej.
– Boże – szepcę sama do siebie po polsku i zakrywam usta, by stłumić chichot. Znowu uderza we mnie nierealność tej sytuacji. To jest tak niespotykane, aż śmieszne. Wciąż nie dowierzam, że tutaj jestem, i za cholerę nie rozumiem dlaczego. Poważnieję jednak, gdy kobieta zerka na mnie z niezrozumieniem.– Zejdę niebawem – uspokajam ją.
Korzystając z okazji, przyglądam się każdemu pomieszczeniu, chociaż tylko przez krótką chwilkę. Dom jest fenomenalny. Taki, o jakim marzy każda młoda Polka. No, może nie o takim wielkim, ale z pewnością o tak urządzonym, bo jest utrzymany w stylu angielskim. Na ścianach przy podłodze i nad sufitem widać białe gzymsy, ściany są koloru szarego, kremowego lub białego, a podłogi w całym domu pokryte są najwyższej jakości dębem. Zielone rośliny zdobią pomieszczenia, uzupełniając całość. Wszystko jest niebywale imponujące i muszę przypominać sobie, by zamykać usta. W powietrzu unosi się zapach czystości i środka do pielęgnacji drewna.
Kiedy w końcu trafiam do swojego pokoju, orientuję się, że to nie jest zwykły pokój, lecz apartament. Siadam na miękkim łożu, starając się opanować nerwy i zachwyt nad tym miejscem, bo chociaż rezydencja została wybudowana przed wieloma laty, wzbudza we mnie niemałe uznanie.Wszystko jest tutaj takie bajeczne. Tak jak i mój apartament – elegancki, wygodny i bardzo przytulny. Dotykam czarnej pościeli z jedwabiu i wstaję, by przejść do łazienki. A wtedy uderza mnie ogrom złota. Wanna na złotych nóżkach, pozłacane kafelki, złote ramy lustra, nawet ręczniki zostały wykończone złotą nitką.
To miejsce musi być wyceniane na prawdziwą fortunę.
Po pobieżnym przeglądzie mojego pokoju wychodzę, kierując się w stronę jadalni. Nie potrafię usiedzieć na miejscu, chociaż minęło dopiero dziesięć minut.Staram się być cicho, mimo to ku mojemu zaskoczeniu drewniana podłoga wydaje z każdym krokiem skrzypnięcie, sygnalizując moje ruchy innym domownikom. Schodzę na dół i przechodzę przez ogromny hall. Niestety w jadalni nie ma nikogo. Podchodzę do dużego stołu z drewnianym blatem i białymi, fikuśnymi nogami, po czym spoglądam za okno, poprzez delikatną firanę, by spojrzeć na wypielęgnowany ogród.
Po chwili słyszę za sobą kroki i ciche, aczkolwiek elektryzujące chrząknięcie. Moje serce gubi na krótko rytm. Uchylam wargi, by mi się lepiej oddychało, bo zasycha mi w gardle. Wiem, że to on. Bo zapach jego perfum wpada do mojego nosa, sprawiając, że moje libido budzi się do życia. Odwracam się powoli w kierunku mężczyzny, który stoi dwa metry za mną.
Trafiam prosto w przeszywające, czujne spojrzenie granatowych jak wzburzone morze oczu i zamieram. Po chwili jednak jego wzrok zaczyna wędrować po mojej sylwetce, jakby mężczyzna chciał mnie dokładnie obejrzeć.
To naprawdę jest on.
I niech mnie diabli.
Wygląda lepiej niż na fotografiach.
Lustruję go od głowy po stopy. Zauważam ciemne, gęste, lśniące włosy, w które momentalnie mam ochotę zanurzyć dłoń. Wydatne rozchylone wargi – nieprzesadnie pełne, ale cholernie kuszące, proszące o to, by je pocałować. Dostrzegam też prosty nos i kilkudniowy zarost na żuchwie. Ma szerokie ramiona i masywne przedramiona, na których leży idealnie skrojona koszula. Widzę umięśnione, ale w idealny sposób, rozstawione lekko nogi, a na nich ciemne spodnie od garnituru szytego na miarę.
Tabloidy kłamią.
To nie jest najprzystojniejszy facet na ziemi. To piękna bestia, przystojniejsza niż sam diabeł, z której wylewa się charyzma, seksualna energia i dla której tracę w tym momencie głowę.
– Matthew Pac – przedstawia się, a jego niski i lekko chrapliwy głos spływa do moich uszu niczym najlepszej jakości muzyka. Wygląda i brzmi bardzo seksownie. I wygląda tak młodo, pomimo dzielących nas dziesięciu lat.
Urzeczona ujmuję jego dużą dłoń, którą wyciąga ku mnie w geście powitania, i przytrzymuję. Nie przeskakuje pomiędzy nami żaden ładunek elektryczny niczym w bajce o miłości na całe życie, za to odczuwam prawdziwą więź. Czuję się tak, jakbym już go kiedyś poznała. Jakby był moją bratnią duszą. Jakby łączyło nas niewidzialne ogniwo. Co jest przecież niedorzeczne.
– Amelia Werner – odpowiadam, unosząc usta w uśmiechu, i puszczam jego dłoń, czując w swojej nagłą pustkę.
____________
Kto czyta pierwszy raz? :)
:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top