Rozdział 8: Mamo, tato... przegrałam zakład

Ubrana w prostą, szarą sukienkę z białym kołnierzykiem siedziałam przed lustrem toaletki w swoim pokoju i – z niezrozumiałym dla siebie zdenerwowaniem – oczekiwałam wybicia godziny dziewiętnastej. To absurdalne, ale ze skręconym żołądkiem chodziłam przez cały dzień, a musiałam wykonać obowiązki Logana, który zapity spał w swoim pokoju. Rano zabrałam Bruisera na spacer. Zaskoczony kremowy kudłacz nie chciał, abym przypięła mu smycz do obroży, a ja nie miałam ochoty na uganianie się za nim. Mój brat przyzwyczaił go do porannego joggingu. Niestety nie byłam typem sportowca i mogłam mu jedynie zaoferować spacer. Wyrwał się z mojej ręki, gdy tylko przekroczyliśmy próg domu i pobiegł na podjazd sąsiadów. Poszłam go zabrać, by nie zarysował pazurami czerwonego SUV-a pana Kohena, ale znalazłam go, jak łasił się na trawniku do Dawida. Prawie go przewrócił, a jego ogon machał tak gwałtownie, jakby chciał nim wzniecić tsunami. Na twarzy chłopaka zaś malował się szeroki uśmiech. Przez chwilę pomyślałam, że to przykre, że nie mógł mieć własnego zwierzęcia, ale po chwili moją uwagę przykuły jego nieproporcjonalnie małe stopy w przyciasnych butach.

– Wiesz, co mówią o mężczyznach o małych stopach? – zadrwiłam z niego, wskazując na jego obuwie sportowe.

Spojrzał na mnie zdezorientowany, a potem na swoje nogi, ale nic nie odpowiedział. Wstał i podszedł do mnie z pewnością w ruchach swojego ciała.

– Jak zwykle milutka – warknął, zatrzymując twarz tuż nad moją głową, którą musiałam zadrzeć, żeby spojrzeć w jego szmaragdowe tęczówki.

– Nie ma jeszcze dziewiętnastej – przypomniałam.

Z jego gardła wydobył się warkot. Byłam, jak pozbawiona instynktu samozachowawczego sarna, która rzuca się w sidła myśliwych. Dłoń Dawida ułożyła się na moich plecach i przyciągnęła do jego twardej piersi, nim zdążyłam zareagować. Pochylił się nade mną i wyszeptał wprost w mój obojczyk:

– Gdy tylko wybije godzina mojej nagrody, będziesz słodka jak miód, a ja będę spijał tę słodycz z twojego ciała...

Muszę przyznać, że ten tekst i bliskość w jakiej mnie zamknął, sprawiły, że moje kolana zmiękły, a w brzuchu narodziło się stado motyli. Działał na mnie i uzmysłowiłam sobie w tym momencie, że Dawid umiał bajerować dziewczyny. Odepchnęłam go jednak, bo przyjemność jaką poczułam, sprawiła mi również niesłychany dyskomfort.

– Nie licz na nic. – Chciałam wypowiedzieć to z goryczą, ale z mojego gardła wyrwał się bardziej pisk.

– Nie zrobię nic, na co nie będziesz miała ochoty – wymruczał z szelmowskim uśmieszkiem na ustach, ponownie chcąc zmniejszyć dystans między nami, ale gdy zrobiłam krok w tył, on się zatrzymał.

– Nie pojadę z tobą, jeśli nie będę czuć się bezpiecznie.

W końcu udało mi się odzyskać stabilność. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie, trzymając Bruisera mocno na smyczy. Nie zaszłam daleko. Zaledwie kilka kroków dalej Dawid chwycił mnie za ramię i odwrócił w swoim kierunku.

– Jesteś przy mnie bezpieczna.

To była deklaracja. Był w tym momencie śmiertelnie poważny i chciał, abym sobie uzmysłowiła prawdziwość jego słów. Nie miałam siły na dyskusje. Im mniej go dzisiaj widziałam, tym byłam szczęśliwsza. Będzie czas, gdy rozpoczną się moje tortury, a to nie był ten moment. Skinęłam głową na zgodę, przyciągnęłam psa bliżej siebie i ruszyłam na poranny spacer.

Musiałam również uzmysłowić rodziców, w co się wpakowałam. Nie mogłam niczego zmyślić. Nocowanie u Majki odpadało. Przyjaźnili się z jej matką, więc mama od razu by do niej zadzwoniła. Poza tym przewidywałam, że Dawid jako stuprocentowe macho, przyjdzie po mnie, by szczycić się wszem wobec swoim zwycięstwem. Zniknięcie z nim na noc tylko pogorszyłoby sprawę, więc gdy siedzieliśmy przy obiedzie, a ja nie zjadłam zbyt wiele, ojciec spojrzał na mnie pytająco.

– Ok?

Jego ciepły uśmiech upewnił mnie w przekonaniu, że mogę powiedzieć mu o wszystkim.

– Być może wpakowałam się w zakład – wyszeptałam, dźgając groszek na talerzu.

– „Być może"? Nie wiesz? – zapytała matka, owijając się ciaśniej swetrem i przybierając swój oceniający wyraz twarzy.

– Wpakowałam się – przyznałam, lekko poirytowana jej zachowaniem. – Chodzi o to, że obiecałam komuś, że spędzę z nim dzisiejszą noc...

Ojca zatkało, a matka prychnęła, jakby mówiąc: „Wiedziałam!". Szybko dotarło do mnie, jak dwuznacznie brzmiały moje słowa. Zapowietrzyłam się i zaczęłam tłumaczyć.

– Nie chodziło mi o seks! Chodzi o spędzenie czasu ze sobą...

– Może masz dwadzieścia dwa lata, ale wciąż jeszcze jesteś dzieckiem, Lena...

Na twarzy Elizy Kamińskiej wystąpił pąs wściekłości i stało się dla mnie oczywiste, że szykuje się na pogadankę. Ku mojemu zaskoczeniu, przerwał jej mąż. Mój tata dotknął spokojnie przedramienia żony i spojrzał mi prosto w oczy.

– Lena, wiesz o tym, że nie musisz spełniać takiej obietnicy? – zapytał spokojnie, a ja przytaknęłam.

– Chodzi o honor, tato – wyjaśniłam i nawet dla mnie, moja argumentacja wydawała się żałosna. Z twarzy ojca jednak nie mogłam nic odczytać, skinął głową.

– Rozumiem, ale to nie wstyd i dyshonor odmówić, gdy nie ma się na coś ochoty.

Gdybym była pyskatą nastolatką lub zbuntowaną dziewuchą, to w tym momencie parsknęłabym ojcu w twarz i wypomniała jego sławę w Bunkrze. Legendy o jego porywczości i wyścigach dla zwykłej satysfakcji krążyły do dziś. Logan się nimi karmił, a ja widziałam w Skale bohatera swojego dzieciństwa. Nawet mamie w tym momencie drgnął koniuszek warg, ale się powstrzymała przed uwagami. Również milczałam.

– Z kim niby to masz się spotkać? – odezwała się Eliza, wciąż brzmiąc jak zołza.

– Z Dawidem... On mnie... wygrał...

Byłam pewna, że lada moment wybuchnie wielka awantura, ale mama opuściła ramiona, jakby spadł jej z nich ogromny ciężar i wypuściła głośno powietrze z płuc.

– Z nim nic ci nie grozi – odparła beztrosko i zakręciła ręką koło wokół stołu. – Tylko następnym razem postarajcie się komunikować, zamiast robić takie głupoty!

Mama pewnie nawet zaśmiałaby się, ale ojciec spiorunował ją morderczym spojrzeniem.

– Nie zawsze wsiadanie do auta kolegi jest czymś bezpiecznym i rozsądnym – warknął.

Jego żona mu nic nie odpowiedziała. Kłapnęła szczęką, otuliła się swetrem i – bez wyjaśnienia, czy tłumaczeń – wstała od stołu. Wyszła równie szybko, co wykonała poprzednie gesty, a ja zostałam z ojcem sama w jadalni. Słynny Skała miał oczy zatroskane, gdy patrzył za swoją partnerką, ale wytrzymał to napięcie, jakby w twarzy miał tyle samo botoksu co żona. Spojrzał twardo na mnie, pozwalając już sobie – dla odmiany – na poruszanie mięśniami.

– Ty zdecydujesz, czy z nim pojedziesz, ale masz mieć cały czas naładowaną komórkę w pobliżu i... – Wstał od stołu i podszedł do kredensu, otworzył szufladę i wyciągnął z niej coś żółto-czarnego. – To gaz pieprzowy, nie wahaj się go użyć – powiedział, wręczając mi niewielką puszkę.

Zaskoczona odebrałam od niego „prezent" i skinęłam posłusznie głową.

– Dobrze... – szepnęłam.

– I nie pij z nim alkoholu. – Palec wskazujący ojca wystrzelił we mnie. – Po alkoholu ludzie robią głupie rzeczy. – Jednocześnie dźgnął mnie w ramię i pocałował w czoło, a następnie popędził do sypialni.

Doskonale wiedziałam, że za chwilę w moim domu odbędzie się jedna ze słynnych awantur Kamińskich, gdy to moja mama histeryzuje i rzuca w ojca przypadkowymi przedmiotami, a on ją uspokaja, znosząc jej fochy. Oczywiście, wszystko zakończy się w łóżku i do końca dnia będą jak dwa gołąbeczki, które świata poza sobą nie widzą. Na szczęście dla mojego przyszłego męża nie byłam porywcza do kłótni po matce (tylko do bezmyślnych zakładów po ojcu) i nie rzucałam niczym w furii. Nie było też nikogo, kto by irytował mnie do tego stopnia...

Wróć! Był ktoś taki, ale za niego z pewnością nie planowałam wychodzić! Ha ha ha!

Tak więc w odbiciu lustra w swoim pokoju patrzyłam w swoje ciemne oczy, które teraz były dodatkowo pokryte tuszem. Z nudów pomalowałam rzęsy. Gotowa byłam już pół godziny temu, ale nosiło mną do tego stopnia, że chciałam zająć czymś ręce. Zostało jeszcze pięć minut, więc nałożyłam truskawkowy błyszczyk na usta, który zaczął przyjemnie łaskotać i spulchniać moje wargi, przez co pomyślałam, że to głupie, by się malować dla Dawida. Szybko zlizałam cienką warstwę, która zamiast smakować truskawkami, na co wskazywał zapach, miała zwykły smak wazeliny. Przejrzałam się jeszcze raz. Było dobrze. Musi mu wystarczyć. Swoim wyglądem i tak planowałam zagrać mu na nosie. Chciał seksownej cizia-kiecki, a dostanie wersję niedzielną, którą tylko ministranta bym poderwała. Ha! Cwaniara ze mnie!

Były dwie minuty do dziewiętnastej, gdy do drzwi mojego domu zadzwonił dzwonek. Chwyciłam za torebkę, w którą spakowałam czystą bieliznę i antyperspirant (oraz gaz pieprzowy i naładowaną komórkę – bezpieczeństwo ponad wszystko!) i zbiegłam na dół, gdzie drzwi otwierał już mój ojciec. Oho! Niech Dawid mocno stoi w kapciach! Szykuje się kazanie. Jednak na już pierwsze pytanie taty sąsiad odpowiedział z pewnością siebie.

– Podam panu swój numer telefonu oraz geolokalizację miejsca, do którego zabiorę Lenę. Może pan spać spokojnie. Szanuję ją jako kobietę i nie zrobię jej żadnej krzywdy.

Tata nie miałby przydomku Skała, gdyby nie mruknął złowieszczo, ale przyjął to za wystarczające. Mi za to te słowa zaimponowały. Dawid był uważany za feministę, ale zawsze uważałam to za absurd. Jak można szanować kobiety i jednocześnie traktować je jak lalki do seksu? Miał jednak swoje zasady, nigdy żadnej nie obrażał, nie bił i nie upokorzył... Poza jednym małym wyjątkiem, którym byłam ja. Był bożyszczem kobiet... Poza jednym małym wyjątkiem, mną. Nie tylko jego słowa mnie zaskoczyły. Jego wygląd również. Miał na sobie granatowe spodnie typu chinos – męskie i eleganckie. Byłam przekonana, że gdy wsunie ręce do kieszeni, to opną się na jego zgrabnym tyłku, a ja będę żałować, że nie mam na sobie pampersa. Do tego biała koszula, rozpięta na dwa guziki przy kołnierzyku z wzorami kwiatowymi na jego powierzchni i mankietach oraz sportowa kurtka bomberka. Nawet buty miał doskonale dopasowane i wypastowane. Wyglądał jak młody bóg. Jak kwintesencja doskonałości. Tylko, że to był nie kto inny, a Dawid Kohen!

Wyciągnął w moim kierunku mały bukiecik różowych kwiatków poprzetykanych gipsówką. Były urocze, słodkie i niewinne. Moje pierwsze skojarzenie na ich widok to: róże bez kolców – ideał. Otworzyłam usta i ze zdenerwowania sytuacją zdołałam jedynie powiedzieć:

– Jak na komunię!

Dawid lekko skrzywił się na twarzy.

– Miało być bez złośliwości...

Spojrzałam na zegar wiszący w przedpokoju i z triumfem zauważyłam, że sekundnik na zegarze jest jeszcze po lewej stronie. Wskazałam uradowana na swój mocny dowód.

– Zdążyłam przed!

Sąsiad popatrzył zaskoczony na zegar i skinął lekko głową.

– Niech ci będzie, ale dziewiętnasta właśnie wybiła i przez dwanaście godzin masz być miła. Wiem, wiem... – Uniósł ręce w geście poddaństwa. – To będzie dla ciebie tortura.

Popatrzyłam na niego poirytowana. Założyłam botki na płaskim obcasie i jasny płaszcz. Chwyciłam kwiaty i lekko powąchałam. Nie, nie były idealne – nie pachniały. Przekazałam je matce, która wyłoniła się w szlafroku z butelką szampana w ręce. Eliza Kamińska spojrzała na nie i uśmiechnęła się leniwie.

– Eustoma... – szepnęła.

Od kiedy matka znała się na kwiatach? Nie miałam czasu się nad tym zastanowić. Patrzyłam, jak owija długie ramiona wokół piersi swojego męża i kokieteryjnie gryzie płatek ucha Skały.

– Nie przejmujcie się, zajmę go tu czymś... – zaśmiała się kokieteryjnie.

Wypchnęłam zażenowana Dawida za drzwi domu i popchnęłam go w kierunku czarnego Challengera. Spojrzałam na niego dopiero, gdy z hukiem zatrzasnęłam drzwi. Jego mina była zacięta. Właściwie zastanawiałam się, którego z moich rodziców tak bardzo nie znosi? „A może... – przemknęło mi niewinnie przez głowę – ...on wciąż nie był z kobietą odkąd to wszystko się wydarzyło?". Wróć, wróć... Nie myśl o zaspokojeniu seksualnym Dawida Kohena! Lena!

Dawid spojrzał na mnie i się rozluźnił. Otworzył drzwi swojego samochodu i wpuścił mnie na miejsce pasażera, następnie okrążył czarnego diabła i usiadł za kierownicą. Zanim przekręcił kluczyk w stacyjce, otaksował mnie z góry do dołu tak, że poczułam się naga.

– Pięknie wyglądasz, księżniczko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top