Rozdział 25: Chodź ze mną, kochanie
Czego właściwie się spodziewałam? Że moja matka, która była jedną wielką zagadką siądzie i wyjawi mi wszystko jak na spowiedzi? Dobre sobie! Nic poza miską zupy przed moim nosem nie było teraz pewne. Ciężko westchnęłam i, wsuwając do ust porcję fasoli, spojrzałam na podwórko domu naprzeciwko, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Przyglądałam się zielonej Toyocie, która wciąż stała z otwartą klapą bagażnika, a jej właściciel rozpłynął się w powietrzu. Wtedy do moich uszu także doleciał dźwięk dzwonka. Byłam całkowicie pewna, kogo ujrzę za drzwiami. Wstałam ze stołka i ruszyłam przez hol. Już ja mu powiem, co o nim myślę! Każę mu się odczepić i nigdy więcej do mnie nie odzywać!
Czy tego chciałam faktycznie? Niekoniecznie, ale miałam ogromną potrzebę wyładowania swojej złości na Dawidzie. Za kłamstwa! Za wszystkie tajemnice i oszustwa jakimi byłam karmiona przez tak wiele lat. To jego reakcji pragnęłam najbardziej. To w jego pierś chciałam wycelować palec i dźgnąć z całej siły. Pociągnęłam za klamkę i...
...ujrzałam parę żółtych, przekrwionych oczu, które wściekle wpatrywały się we mnie. Łukasz! Wystraszona, prawie od razu chciałam zatrzasnąć przed nim drzwi, ale wsunął stopę w szczelinę i popchnął drewnianą powierzchnię.
– Ani mi się waż uciekać, maleństwo... – wychrypiał.
Wtedy w jego dłoni coś błysnęło, a ja się zorientowałam, że mierzy do mnie z rewolweru. Przerażona zrobiłam dwa kroki do tyłu, a Łukasz bez problemu wszedł do wnętrza domu. Wskazał mi bronią w kierunku salonu, a drugą ręką zakluczył zamek. Byłam uwięziona. Idąc, spoglądałam w okna, mając skrytą nadzieję, że ujrzę w nich mojego wybawcę, którego (co właśnie do mnie docierało) rozpaczliwie potrzebowałam w swoim życiu. Był osobą, w której ramionach chciałam się schować i ukryć przed całym złem świata. Łukasz zorientował się, co robię i zaczął zasłaniać żaluzje.
– Nie potrzebujemy towarzystwa, prawda, kochanie...?
Uzmysłowiłam sobie, że Dawid pomyśli, że to ja zaciemniłam dom, tak jak zrobiłam to wcześniej. Nie uzna tego za niepokojący sygnał, nie domyśli się, że potrzebuję pomocy. Odjedzie, zostawiając mnie samą z Łukaszem...
Byłam zrozpaczona.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam.
– Zaskakująco od ciebie już niczego! – zakpił i oblizał wargi, przekręcając głowę na prawo. – No, może... jeszcze coś możesz mi zaoferować... Choć jesteś już używana...
Zrozumiałam o czym mówi, a zimny pot oblał moje plecy. Zrobiłam nieznaczne dwa kroki w tył i zatrzymałam się na futrynie. W tym momencie coś do mnie dotarło. Drzwi kuchenne – nigdy ich nie zamykaliśmy, gdy ktoś był w domu. Mogłam wydostać się na podwórko! Zacisnęłam mocno pięści i przesunęłam się ostrożnie w przeciwległą stronę do salonu i skierowałam do kuchni. Odwróciłam się i zaczęłam biec.
Miałam nadzieję dotrzeć do wyjścia, a potem krzyczeć, by zaalarmować całą okolicę. Mój umysł materializował widok otwieranych drzwi i jasnego światła zalewającego moją twarz, ale zamiast tego poczułam silny ból między łopatkami. W płucach zabrakło mi tchu, a świat powrócił do mrocznej rzeczywistości. Zostałam pchnięta na wyspę kuchenną. Łukasz złapał mnie za ramię i brutalnie odwrócił w swoim kierunku. Zimna stal dotknęła mojego policzka, a kwaśny oddech byłego chłopaka otoczył usta i nos.
– Nie ze mną te numery, malutka... – zaśmiał się i zaczął sunąć lufą pistoletu po mojej szyi. – Nie będę miał wyrzutów tego użyć, więc jeśli chcesz żyć, to dasz mi to, czego pragnę, a twoja urocza buźka pozostanie w jednym kawałku.
Przerażona otworzyłam usta do krzyku, ale Łukasz mruknął tylko: „Ooo, tak" i wbił we mnie ohydne usta, które kiedyś całowałam z rozkoszą. Dziś były obrzydliwe. Cały Łukasz był okropny. Śmierdział potem i wyglądał jak cień samego siebie, a mimo to wymuszał na mnie coś, czego nie chciałam. Zaczęłam się wyszarpywać, ale przyparł mnie do blatu i chwycił za biodra. Czułam, jak usiłuje mocować się z gumką od moich piżamowych spodni, które na szczęście były wiązane i stawiały opór (choć wiedziałam, że zaledwie chwilowy). Musiał jednak skorzystać z drugiej ręki, a do tego potrzebował odłożyć rewolwer, który cały czas trzymał przy mojej twarzy. Wtedy poczułam się pewniej, zaczęłam wierzgać nogami i kopać, a gdy pod moją dłonią poczułam okrągły, twardy kształt, chwyciłam za niego i z całej siły, zamierzając się, uderzyłam w głowę swojego oprawcy. Naczynie rozbiło się, a po skroni Łukasza zaczęła spływać strużka krwi. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że uderzyłam napastnika inną miską, niż tą, z której jadłam zupę. Dopiero złota litera „D" na fragmencie, który trzymałam w dłoni, uzmysłowiła mi, czym się obroniłam.
– Nie... – jęknęłam, czując ogromny żal.
To był zły moment na sentymenty. Wściekłe miodowe oczy wypalały we mnie dziurę, a z ust Łukasza poleciała struga śliny.
– Ty kurwo... – zawarczał, jak wściekły, bezpański pies.
Nie czekałam na jego reakcję. Mimowolnie, wciąż ściskając kawałek glinianego naczynia, wybiegłam z domu ogrodowymi drzwiami i zaczęłam biec przez podwórko. Wtedy usłyszałam za sobą wystrzał. Padłam na ziemię i osłoniłam rękami głowę.
Ktoś inny miał zupełnie inną reakcję. Dawid wyłonił się zza krzaków i mocno chwycił mnie za ramiona, unosząc w powietrzu. Zaczęłam biec, bo to nakazywał mi instynkt. Byłam osłaniana silnymi ramionami i miałam nadzieję, że już za chwilę mój koszmar się skończy. Przekroczyłam próg domu pana Kohena, a mój obrońca się zatrzymał i wyprostował. Wciąż mnie mocno trzymał w ramionach, ale już się nie poruszaliśmy. Byłam wczepiona w Dawida i nie chciałam go puszczać, ale pozwoliłam sobie na to, by zerknąć na otoczenie. Staliśmy w salonie, za ogromną witrynową szybą stał Łukasz, wykrzykując coś, ale żaden dźwięk do mnie nie docierał. Walił w okno i wściekał się, a czarna kotara powoli zacieniała otoczenie. Byłam bezpieczna. Dawid uruchomił system alarmowy, a z domu robił się azyl. Mocniej zacisnęłam pięści i poczułam opór w prawej dłoni. Rozluźniłam ją, wpatrując się w odłamek glinianej miseczki.
– Rozbiłam ją... – wyszlochałam.
Dawid oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na moją dłoń. Ostrożnie wysunął odłamany fragment i położył go razem z telefonem na szklany stolik.
– To nic, skarbie... – Wsunął dłoń w moje włosy i pogładził po policzku. – Zrobimy jeszcze dużo takich miseczek, cały serwis...
– Obiecujesz? – zapytałam z naiwną nadzieją w głosie.
Stanęłam na palcach i wyciągnęłam się w ramionach Dawida. Zrozumiał moje intencje i sam pochylił do mnie głowę. Pragnęłam jego ust, pocałunku, ale zanim to nastąpiło, chłopak szturchnął swoim nosem o mój nos i uśmiechnął się ciepło.
– Obiecuję, księżniczko...
Wtedy lekko pociągnęłam Dawida w swoją stronę, a on jeszcze mocniej się pochylił. Widziałam, jak delikatnie rozchyla usta i...
– Jakie to urocze!
Obcy głos sprawił, że odsunęliśmy się od siebie. Z początku nie wiedziałam do kogo należał. Potrafiłam rozpoznać, że był to męski głos, dorosły z nutą kpiarskości. Gdzieś już słyszany, a jednak budzący niepokój. Po ruchach Dawida mogłam stwierdzić, że doskonale wiedział, do kogo należy; ja musiałam spojrzeć. Diablo.
– Jak się tu dostałeś? – zapytał twardo Dawid.
– Jakie to naiwne – zaśmiał się Diablo. – Tyle zabezpieczeń i zero wyobraźni! – Rozłożył ręce i zaczął krążyć po salonie, jakby był mistrzem zła, wyjawiającym właśnie swój piekielny plan. – To było oczywiste, że ten idiota Sebastian nie zabezpieczy domu i oczywiste było, że ta pizda Krzysiu obuduje się w twierdzę niczym z koszmaru! Więc logicznym było, żeby atakować dom bez zabezpieczeń i wywabić z niego największy skarb Kamińskich. Oczywiście wiedziałem, że pobiegnie prosto w ramiona swojego chłoptasia, a on rzuci się, żeby ją ratować... jak głupi zostawiając otwarty dom! I nie uwierzysz! Wystarczyło do niego wejść, a wtedy ty zamknąłeś nas razem!
Śmiech mężczyzny poniósł się po salonie, a ciało Dawida zesztywniało i widziałam, jak mocno zaciska dłonie w pięści. Odsunął lekko od siebie moje ramiona i zrobił krok do przodu, osłaniając mnie swoim ciałem.
– Nie pozwolę ci tknąć Leny chociażby palcem – warknął.
– Nie powstrzymasz mnie, leszczu!
– To się jeszcze okaże! – Dawid zrobił krok w stronę napastnika, ale odruchowo chwyciłam go za rękę. Zatrzymał się i odwrócił. Jego szmaragdowe tęczówki przeszywały mnie pełne niezrozumienia. Wyminęłam go i stanęłam obok, żeby rozumiał, że wciąż potrzebuję jego wsparcia.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam, siląc się na spokój, który był ostatnią emocją, jaką potrafiłam w sobie wykrzesać.
Diablo spojrzał na mnie zaciekawiony, zmarszczył brwi, a potem się wyprostował.
– Czego od ciebie chcę?! – zdziwił się, po czym ponownie roześmiał. – Ciebie chcę, Lena!
– Ale po co? – Starałam się zrozumieć tego człowieka. Coś mi mówiło, że jest nieobliczalny, ale nie zrobi mi krzywdy.
– Po co?! – ponownie wyśmiał moje pytanie. – Dla zemsty! Chcę odebrać wszystko, co mi zabrano! Chcę, by ta dziwka El-ektra dostała za swoje i żeby ten miękki pajac, przestał mi zabierać moje zwycięstwa! Chcę odzyskać swoje życie! Chcę im zabrać wszystko, co dla nich najcenniejsze, bo oni mi zabrali wszystko! Zabrali mi wszystko! A teraz ja im wszystko zabiorę, więc chodź ze mną, kochanie!
Diablo wrzeszczał jak opętany, opluwając się przy tym i nie kontrolując swoich odruchów. Wymachiwał rękami, a na twarzy zrobił się ceglanoczerwony. W tym czasie Dawid ponownie mnie zasłonił i wykorzystując szał napastnika natarł na niego. Nie dotarł. Diablo w przeciągu sekundy się opanował, sięgnął za pasek spodni i wyciągnął czarny pistolet, którym wycelował wprost w twarz mojego obrońcy. Serce stanęło mi w gardle i nawet nie wyobrażam sobie, co w tym momencie poczuł Dawid.
– Nie tak szybko, Romeo! – zakpił Diablo, pokazując mu wyraźnie swoją przewagę. – Wiesz, co jest twoim błędem, Kohen? Mogłeś mieć wszystko, mogłeś być moim mistrzem i mieć wybrankę swojego serca. Wystarczyło współpracować... ale ty wolałeś...
– Nigdy! – warknął Dawid, przerywając kolejny zbędny monolog mężczyzny.
– W takim razie zginiesz – prychnął.
Zamarłam, pragnęłam krzyczeć, ale nim otworzyłam usta, odezwał się Dawid opanowanym głosem:
– W takim razie walcz jak mężczyzna, a nie jak tchórz!
– Myślisz, że potrzebuję broni, żeby cię pokonać? – roześmiał się Diablo i zaczął wymachiwać pistoletem, jak zbędnym przedmiotem.
– Póki co ciągle mam przed nosem tę pukawkę.
– No dobra – zgodził się Szatan. Powoli, nie odwracając się, położył broń na komodzie i stanął przed przeciwnikiem. – Pokonam cię tradycyjnie i przestanę dopiero, gdy będziesz kwiczał jak świnia i błagał mnie o litość.
– Przekonajmy się.
W tym momencie byłam przerażona. Dawid ustawiał się do walki, a przed nim o dwadzieścia lat starszy mężczyzna, który był niższy o głowę i wydawał się drobniejszy, a mimo to wyglądał strasznie. Był pewny siebie, a pod zwykłą, białą koszulą napinały się mięśnie. Ustawił się w pozycji i z wyrazem satysfakcji na twarzy, uniósł pięści. Czekał. Dawid wykonał pierwszy ruch. Jego pięść wystrzeliła, ale nie spotkała się z celem. Pokiwał głową z niezadowoleniem. Musiał już dostrzec to co ja: Diablo był szybki, bardzo szybki... Przyglądałam się walce i mocno zaciskałam dłonie, tak mocno, że knykcie mi pobielały. Rozumiałam, że Dawid zaczyna się irytować, żaden z jego ciosów nie dosięgnął przeciwnika. Mężczyzna przed nim cieszył się, jakby świetnie się bawił, gdy mój obrońca bezskutecznie wymachiwał rękami. W pewnym momencie dostrzegłam zwrot. Szatan chciał wymierzyć cios, ale zamiast tego sam otrzymał pięścią w twarz. Wtedy zadziałał jak taran. Kilka szybkich ruchów i widziałam, jak chwyta Dawida za kark i wymierza mu kilka ciosów, a następnie chwyta na pistolet leżący na komodzie i klingą uderza go w potylicę. Krzyknęłam przerażona i pobiegłam do walczących, chcąc ich powstrzymać. Dawid mnie dostrzegł, wyciągnął rękę, żeby mnie zatrzymać, a wtedy dostał potężny cios w jelito i zgiął się wpół, a potem opadł na jedno kolano. Podbiegłam i chwyciłam mężczyznę za kołnierz koszuli. Odepchnął mnie jedną ręką. Bezwiednie poleciałam do tyłu i uderzyłam głową o coś twardego. Nie byłam pewna co to, ale mnie zamroczyło. Zdołałam jedynie dostrzec, jak Dawid wytrąca broń z ręki Diablo i odpycha ją z dala od siebie. Zamknęłam oczy, wydawało mi się, że zaledwie na chwilę, ale gdy je otworzyłam, ujrzałam najbardziej przerażający widok w całym moim życiu: na marmurowej podłodze leżał Dawid, a jego twarz była pokryta krwią. Diablo pochylał się nad nim i wymierzył mu cios za ciosem. Od razu oprzytomniałam. Zerwałam się z miejsca i ponownie natarłam na mężczyznę. Mój ukochany zdołał jedynie nieznacznie odwrócić głowę, a z jego ust wydobył się cichy jęk:
– Lena, nie...
Nie posłuchałam, byłam gotowa przyjmować ciosy, które otrzymywał Dawid. Byłam gotowa osłonić go własnym ciałem, byle uchronić go od bólu. Łzy samoistnie płynęły mi po twarzy, a krzyk rozpaczy wydobył się z gardła. Natarłam na Diablo, a gdy on unosił pięść, która miała zmiażdżyć kolejny fragment twarzy Dawida, uderzyła mnie prosto w nos...
Chciałabym powiedzieć, że wiem, co się działo potem, ale obudziłam się, a w moich uszach dźwięczało. Obraz był rozmyty, a gdy przetarłam twarz dłonią, na jej powierzchni pozostała plama czerwieni. Byłam zrozpaczona. Ciężko uniosłam się na ramionach i wtedy dostrzegłam rozwiązanie. Czarny pistolet leżał zaledwie metr ode mnie. Wystarczyło, żebym sięgnęła po niego. Wysunęłam dłoń i, trzęsącą się ręką, dotknęłam zimnej stali, która momentalnie wysunęła się z mojej dłoni. Zamrugałam i wtedy zrozumiałam, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Widziałam jego czarne spodnie od garnituru i szerokie plecy w białej koszuli. Stał na rozstawionych nogach i mierzył do napastnika.
– Zostaw mojego syna! – warknął pan Kohen, w tym momencie niesamowicie przypominając mi Dawida.
Diablo zatrzymał się, ale jego reakcją był tylko beztroski śmiech.
– Nie strzelisz, ułomny Krzysiu! Jesteś pi...
Twarz Szatana zamarła w bezruchu, tak jak świat dookoła. W moich uszach zapanowała cisza. Z początku nie wiedziałam, co się wydarzyło, ale napastnik puścił Dawida i niepewnie stanął na ugiętych nogach. Złapał się za pierś, zrobił dwa niepewne kroki w tył i dopiero wtedy jego biała koszula zabarwiła się szkarłatem, a on z wyrazem zaskoczenia upadł na podłogę.
Wtedy otoczenie nabrało ponownie tępa, a ja chciałam jedynie podbiec do Dawida i zobaczyć jego uśmiech. Chciałam, by spojrzał na mnie, by powiedział, że nic mu nie będzie... ale jego twarz była w bezruchu, tak samo jak twarz Mariusza „Diablo" Szatana.
Chciałam krzyczeć, rozpaczać i lamentować. Chciałam podbiec do Dawida, ale silne ramiona objęły mnie i wyprowadziły na zewnątrz. Pan Krzysztof narzucił chyba na mnie marynarkę. Chyba, bo nie wiem. Widziałam mamę, która biegła w moim kierunku, wyciągając ręce, by objąć mnie z całej siły i popłakać się razem ze mną. Widziałam srebrny samochód mojego ojca, który wysiadał zdezorientowany i Logana, który siedział na miejscu pasażera bardzo przerażony. Widziałam nadjeżdżające radiowozy i niebieskie światła karetki. Czułam zapach mamy perfum, gdy mnie przytulała i... piżmo i miętę. Tak dobrze mi znane piżmo i miętę. Uniosłam głowę i zrozumiałam. Nie tylko mama mnie obejmowała. Pan Kohen również, otaczał ramionami nas obie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top