Rozdział 10: Ciężki poranek małej pandy
Pierwsza przyszła do mnie suchość w ustach, potem ból w kończynach i kręgosłupie (oczywiście pulsowanie w skroniach było nieuniknione), żeby na koniec chłodny powiew obmył moje plecy i nagie uda. Dlaczego ściągnęłam rajstopy? Zaczęłam intensywnie myśleć nad wydarzeniami z poprzedniej nocy i to, co mnie uderzyło, to wspomnienie wspólnych oddechów, zbyt ciężkich, by przywodziły mi na myśl normalne zmęczenie. Przetarłam twarz dłonią i uzmysłowiłam sobie, że wciąż spoczywam na czymś twardym. Czymś, co pachnie piżmem i miętą oraz przetrawionym alkoholem. Dawid. Dlaczego spałam w jego objęciach? Jego ciężkie ramię obejmowało mnie w pasie, a ja pozostawałam w rozkroku na jego lędźwiach. Zaczęłam się wiercić i usiłowałam wydobyć spod jego uścisku. Właśnie wtedy poczułam między swoimi nogami TO. Jego poranny wzwód. Ocierał się o moje udo, a ja spanikowałam! Dosłownie podskoczyłam! Chciałam jak najszybciej rozdzielić nasze ciała, ale uzyskałam dokładnie odwrotny efekt. Jego ręka przycisnęła mnie mocniej, a z ust wydobył się przeciągły warkot niezadowolenia.
– Wierć się więcej, kociaku, a doprowadzisz mnie do ostateczności – mruknął rozespany i wyraźnie wściekły.
Tak! To on był zły! Wyobrażacie to sobie?!
– Fiut ci stanął! – wyplułam mu z pretensją.
– Nie z twojego powodu – odgryzł się i otworzył szeroko oczy.
Spojrzał na zegar ścienny. Była dokładnie siódma trzydzieści osiem! Ha! Wygrałam! Już nie musiałam być miła! Dawid usztywnił uścisk na moich biodrach i ponownie warknął:
– Nie ruszaj się.
– Puść mnie – zażądałam, ale nie ośmieliłam się drgnąć, nie chcąc wywołać niechcianej reakcji ze strony chłopaka.
– Wstań powoli, do góry i się o mnie nie ocieraj – polecił mi, zły na moją reakcję z powodu tej niedogodności.
Wykonałam jego polecenie, choć czułam się jak kobieta guma z cyrku dziwadeł. Wysunął się spode mnie i usiadł na kanapie. Wtedy od niego odskoczyłam i stanęłam na prostych nogach, gotowa do ataku. Zobaczyłam jednak, że Dawid pochyla głowę na wysokość kolan i wkłada dłonie we włosy, żeby warknąć przeciągle i przesunąć dłonią po niesfornych kosmykach, nim spojrzy na mnie z powrotem.
– Na co się gapisz? – burknął, gdy nie odrywałam od niego wzroku.
– Podnieciłeś się? – zapytałam zszokowana.
Popatrzył na mnie jak na idiotkę.
– Nie wiesz, czym jest poranna erekcja? Nie miałaś w tym swojego udziału – prychnął rozeźlony.
Wtedy pomyślałam o swoich ostatnich wspomnieniach z nocy. Co właściwie robiliśmy?
– Niewiele pamiętam... – zaczęłam niepewnie.
Dawid zmrużył oczy.
– Urwał ci się film? – zapytał zaskoczony.
– Pamiętam dziwne westchnienia... i...
Chłopak przede mną otworzył szeroko oczy i zaczął głośno się śmiać. Rozparł się na oparciu kanapy i założył nogę na nogę. Zauważyłam, że wypukłość w jego spodniach już znacząco zmalała, przez co musiał czuć się swobodniej. To jednak nie poprawiło mojego dyskomfortu.
– Pytasz, czy do czegoś między nami doszło?!
– Tak, o to pytam – burknęłam z irytacją.
– Nawet nie było blisko, mała pando! Gdyby do czegoś doszło, to byś nie tylko westchnienia pamiętała, a swoje jęki i krzyki!
– Nic? Ani trochę? – upewniłam się.
Dawid wstał, podszedł do mnie i chwycił mnie za ramiona. Przestał się śmiać, zaledwie lekko się uśmiechał, choć w jego oczach wciąż widoczne było rozbawienie.
– Obiecałem ci, że jesteś ze mną bezpieczna. Do niczego nie doszło, mała pando. Tańczyliśmy, wygłupialiśmy się i śmialiśmy. W końcu na mnie padłaś i zasnęłaś. Chrapałaś jak traktor i dyszałaś, a gdy chciałem przenieść cię do sypialni, to jęczałaś, że ci tak dobrze i żeby cię nie ruszać, więc zasnęliśmy tak, jak się obudziliśmy. Wszystko w porządku?
– Tak – przyznałam zawstydzona i pokiwałam głową. – Przepraszam...
– Nie przepraszaj mnie, mała pando. Dobrze się bawiliśmy.
– Dlaczego „panda"? – zapytałam z irytacją, słysząc już trzeci raz to samo określenie skierowane w moją stronę.
Dawid oczywiście się zaśmiał. Dotknął palcem mojego nosa i trącił jego końcówkę, jakbym była małą dziewczynką.
– Tusz ci się rozmazał. – Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i wskazał mi na drzwi w głębi korytarza prowadzącego od salonu. – Chodź, na dole jest sypialnia gościnna z oddzielną łazienką. Dam ci czysty ręcznik, to będziesz mogła się wykąpać.
Zostałam poprowadzona do pokoju na parterze, gdzie faktycznie znajdowało się małżeńskie łóżko z nocną szafką oraz komodą, do którego przynależała łazienka. Dawid wyciągnął z szafki miękki ręcznik, wręczył mi go i zostawił samą w pokoju.
W chłodnej, jasnej łazience przejrzałam się w ogromnym lustrze. Miałam pod oczami dwa czarne lima powstałe po wczorajszym makijażu. Od razu pożałowałam tego, że postanowiłam pomalować oczy tuszem, bo teraz faktycznie przypominałam pandę. Nie planowałam się kąpać. Myślałam, że punkt siódma rano zostanę odwieziona do domu, ale tuż przed ósmą wciąż byłam w rozsypce. W białej koszuli Dawida, z potarganymi włosami i rozmazanym makijażem. Wymagałam czegoś więcej niż szczotki i miętówki, dlatego rozebrałam się i weszłam pod gorącą wodę spływającą z deszczownicy prysznica. Choć początkowo czułam dyskomfort z powodu nagości w obcym domu, to szybko błogość zalała moje ciało, które domagało się relaksu po nocy spędzonej na kanapie.
Owinęłam się ręcznikiem i weszłam z powrotem do pokoju gościnnego, gdzie – ku mojemu zdziwieniu – znalazłam moją sukienkę starannie złożoną na łóżku. Podeszłam do drzwi, żeby upewnić się, że są zamknięte, ale w oddali usłyszałam męski głos. Dawid z kimś rozmawiał. Wyszłam na korytarz i zaczęłam zbliżać się do źródła dźwięku. Nie ujawniłam swojej pozycji, bo to, co słyszałam, zaczęło mnie niepokoić. Dawid stał w kuchni, a na blacie leżały kubki z parującą kawą i przygotowane jedzenie, ale twórca tego wszystkiego stał odwrócony plecami i rozmawiał przez telefon.
– Spoko. Wszystko idzie po mojej myśli... – Zmarszczyłam brwi i nasłuchiwałam dalej. – Nie, nie. Jestem tego pewien. Rybka połknęła haczyk. To będzie dziecinnie proste. Nie myśl o tym, to nie twoja sprawa. Wiem, co robię...
Postanowiłam się ujawnić, bo czułam się jak skończona idiotka. Nie planowałam się wycofywać. Słowa Dawida były na rzeczy, a ja postanowiłam je natychmiast wyjaśnić. Nikt nie będzie ze mną pogrywał! A już na pewno nie Dawid Kohen! Stanęłam w kuchni i chrząknęłam sugestywnie. Chłopak odwrócił się i otaksował mnie wzrokiem, jak funt żywego mięsa do zjedzenia. Speszył się swoim zachowaniem, więc wbił oczy w podłogę.
– Słuchaj, zadzwonię później. Muszę kończyć...
Jego głos się zawahał, po czym zerwał połączenie i z niepewnym wyrazem twarzy ponownie na mnie spojrzał.
– „Rybka połknęła haczyk", tak? – warknęłam, rozstawiając szerzej nogi i uzyskując stabilniejszą pozycję, gotowa do walki.
Dawid głośno przełknął ślinę. Wyprostował się, po czym w zaskakująco szybkim tempie się rozluźnił i zaśmiał nerwowo.
– Wieczorem mam walkę z Dustem! – wyjaśnił.
– Z kim? – zapytałam zaskoczona.
Poczułam nagłe zawstydzenie własną nagością i podejrzeniami. Najprawdopodobniej właśnie w tym momencie robiłam z siebie faktyczną idiotkę.
– Z Pawłem Sołtysem, pewnie go nie znasz. W klubie w klatce ma ksywę „Dust". Igor wczoraj wieczorem wypuścił w moim imieniu viral, żeby go ośmieszyć. Wiesz, tak się robi przed walką, żeby osłabić psychikę przeciwnika. Spot ma już kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń. Sołtys jest wściekły, a Igor dzwonił, żeby mi to zaraportować.
Ok. Oficjalnie robiłam z siebie idiotkę. Poczułam się głupio, a na mojej twarzy wystąpiły pąsy tak wielkie, że musiałam być czerwona jak burak. Dawid się zaśmiał i oparł biodrami o blat kuchenny, zaplatając ramiona na piersi.
– Tak planujesz jeść śniadanie?
– Nie – burknęłam i musiałam na szybko wymyślić jakieś kłamstwo, które miało usprawiedliwić moją obecność w ręczniku w kuchni. – Szukałam swoich rajstop.
– Są w śmietniku, wczoraj poszło ci oczko. – Usłyszałam najbardziej oczywistą odpowiedź, jaką mogłam uzyskać.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– Powodzenia z walką – powiedziałam niewyraźnie.
Odwróciłam się i ruszyłam z powrotem do pokoju gościnnego, słysząc za sobą głośny śmiech i zapewnienia, że Dust zostanie zdmuchnięty jak paproch.
Ze swojej torebki wyciągnęłam czystą bieliznę i zapasowe rajstopy. Ubrałam się w milczeniu i wróciłam do kuchni z poczuciem, że Dawid będzie się ze mnie naśmiewał. Dlaczego pomyślałam, że to wszystko było jedynie żartem z jego strony? Zakład, randka(?), wspólna zabawa... Przecież nie zrobiłby tego wszystkiego, żeby się ze mnie naśmiewać. Nic, co robiliśmy poprzedniej nocy, nie było wyrazem kpiny, nie czyniło naszego zachowania śmiesznym. Skąd wziął się we mnie lęk przed tym, by zaufać Dawidowi?
Usiadłam na okrągłym stołku przy wyspie kuchennej i sięgnęłam po swój talerz z letnią już jajecznicą z boczkiem, która została delikatnie przyozdobiona szczypiorkiem. Obok znajdowały się tosty posmarowane masłem, konfitura oraz sałatka owocowa. Dawid upił łyk kawy i spojrzał na mnie znad swojego talerza, z którego zniknęła już połowa jedzenia.
– Zacząłem bez ciebie – powiedział, bez cienia poczucia winy w głosie.
– W porządku – odpowiedziałam również bez pretensji.
Na chwilę zapadła między nami niezręczna cisza, w czasie której zaczęłam jeść śniadanie, całkowicie zaskoczona pozytywnym wynikiem starań Dawida. On zaś przyglądał się mi bez skrępowania, a w jego oczach pojawiały się coraz intensywniejsze światełka, świadczące, że zaraz mnie zaatakuje. Nim otworzył usta, na jego twarzy wymalował się łobuzerski uśmiech.
– Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś zrzuciła z siebie ręcznik i podała mi się jako danie główne – mruknął z wyrazem twarzy, który ciężko mi było zdefiniować. Z jednej strony widziałam w nim kpinę, ale odnosiłam subtelne wrażenie, że nie żartował.
– Och i oblała się bitą śmietaną?! – prychnęłam, starając się nie stracić panowania nad swoimi emocjami.
– Mam w lodówce bitą śmietanę...
Jego głos zachrypł złowrogo. Musiałam szybko coś wymyślić, bo czułam, że zapędzi mnie tym w kozi róg. Mój mózg zaczął szybko pracować, aż padł na pewien pomysł. Musiałam odwrócić sytuację, to on miał stracić rezon nie ja.
– To daj! – zaśmiałam się nazbyt entuzjastycznie i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
Opierał się na łokciach o blat kuchenny, a jego szmaragdowe oczy świdrowały mnie na wskroś. W końcu oderwał ramiona od marmurowej powierzchni i odwrócił się do lodówki. Wyciągnął z niej tubkę bitej śmietany w sprayu i podał mi. Mój plan był prosty. Sprowokować go. Tak, by stracił grunt pod nogami. Otworzyłam pokrywkę i wycisnęłam białą substancję na swoje palce. Wystawiłam swoją dłoń w kierunku obserwującego mnie chłopaka i powiedziałam najbardziej kuszącym głosem, na jaki potrafiłam się zdobyć w jego obecności.
– Ciekawe, czy Dawid Kohen jest w stanie jeść mi z ręki?
Uśmiechnęłam się przebiegle. Byłam przekonana, że usłyszę wybuch śmiechu, ale kompletnie nie spodziewałam się tego, co nastąpiło później. Usta Dawida zbliżyły się do mojej dłoni i zaczęły leniwie zlizywać z niej bitą śmietanę. Czułam, jak jego język muska moją skórę, a wargi delikatnie ssą koniuszki palców. Przez cały czas nie odrywał ode mnie wzroku, kontrolując moją reakcję. A ona niestety nadeszła. Czułam, jak źrenice rozszerzają mi się, jak dreszcz ekstazy przenika przez moją skórę i wędruje wzdłuż kręgosłupa wprost do mojego wnętrza, gdzie kumuluje się i znajduje ujście między moimi udami. Spanikowałam. Miałam dwa wyjścia: albo jęknąć, okazując tym samym swoje podniecenie, albo wycofać się natychmiast, zabierając sobie źródło przyjemności. Wycofałam rękę i wyprostowałam się jak struna na swoim miejscu.
– Odwieź mnie do domu – zażądałam, wystraszona tym, jak bardzo ciało mnie zdradziło.
– Chodźmy – odpowiedział, prostując się jak gdyby nigdy nic i sięgając po kluczyki samochodowe leżące w misce z owocami. Porzuciłam niedojedzone śniadanie i zerwałam się na nogi.
Kto wygrał w tej bitwie? Nie miałam pojęcia. Czułam się pokonana, ale zachowanie Dawida też nie wskazywało na to, by coś osiągnął. Do domu odwiózł mnie w milczeniu.
Wchodząc na ring wsunąłem do ust ochraniacz i poprawiłem rękawice. Powinienem się zrelaksować i opanować, a mimo to przez cały dzień miałem poczucie, że coś się we mnie zmienia. Mój plan był dla mnie ważny, chciałem go zrealizować. Teraz jednak zacząłem zadawać sobie pytanie o to, jak wysoką cenę muszę za niego zapłacić. Jej obraz zaczął mnie prześladować. Wyraz twarzy Leny, gdy oblizywałem jej drobne palce z bitej śmietany, jej uśmiech, jej...
„Cholera! Dawid!" – zganiłem sam siebie w myślach. Musiałem poruchać, zaliczyć jakąś pannę i to dziś wieczór.
Dust nie był dla mnie większym wyzwaniem. Znałem jego ruchy, byłem na niego przygotowany. Jako mistrz z pewnością znajdę grono fanek, które będą gotowe ulżyć mojemu ciśnieniu, bym mógł się wziąć w garść i przestać zastanawiać, jak smakuje ciało Leny Kamińskiej. Nie była przecież wyjątkowa. Ładna buzia i słodki tyłek to nie wszystko. Tak, była moją cholerną dziesiątką, ale na Boga! Nie była jedyną kobietą na tej planecie. Poruszyłem kręgami szyjnymi, a w moich uszach rozległ się głuchy chrzęst przestawianych kości. Byłem gotowy.
Podniosłem głowę i spojrzałem na wchodzącego po przeciwnej stronie klatki przeciwnika.
– Co jest, kurwa...?
Zamiast ujrzeć wygolonego na zero faceta o intensywnie niebieskich oczach, zobaczyłem żółte oczy i rudą grzywę tego błazna. Wyglądał jak pewny siebie skurwiel, który ma nade mną przewagę. Szybko zorientowałem się, w czym leży sedno jego pewności siebie. Jego źrenice były zwężone, a brwi wykonywały niekontrolowane, nerwowe tiki. Zeżarł coś. Był naszprycowany jak cholerny indyk na dziękczynienie. To nie było jednak miejsce, gdzie doping był nielegalny. To były nielegalne walki w klatkach! Spojrzałem w górę, na balkonie w loży VIP ujrzałem nowego właściciela klubu. Uśmiechał się do mnie z zarozumiałością i satysfakcją – wiedział o wszystkim. To był jego ruch. Sprawdzał mnie. Był całkowicie inny niż Peraz, poprzedni właściciel, który nigdy nie obdarzył mnie nawet spojrzeniem. Ten patrzył na mnie ciemnymi oczami, w których nie było widać ciepła. Nie był wysoki, ale tank na jego ramionach odkrywał imponujące mięśnie. Pomimo głupiej baseballówki odwróconej daszkiem do tyłu na głowie, w tym człowieku nie było nic zabawnego. Mógł wydawać się luzakiem, ale nikt nie chciał zajść mu za skórę. Stał teraz, górując nade mną i rzucając mi wyzwanie. W tym momencie naprawdę chciałem, by Perez nigdy się nie powiesił w swoim biurze i wrócił do żywych, by mieć mnie w dupie, tak jak to robił zawsze.
„W prawym narożniku niezwyciężony mistrz wagi ciężkiej: Dawid Kohen!" – wrzasnął głos z głośników, a smukła blondynka w czerwonym stroju sportowym oplotła się wokół mnie, jak żmija chcąca mnie skusić. Objąłem dziewczynę w tali i uniosłem prawą rękę, a tłum wiwatował oszalały emocjami. Grałem w tę przeklętą grę.
„Po jego przeciwnej stronie szybki i niezawodny zawodnik wagi półciężkiej: Łukasz 'Flame' Grabarz".
Okrzyki również się rozległy, ale już nie takie intensywne. Wtedy sobie uświadomiłem, że ten mały zasraniec nie był z mojego przedziału wagowego i tak, to były nielegalne walki, ale nie planowałem dawać kmiotkowi forów. Zmiotę go z powierzchni Ziemi. Tym bardziej, że jego gęba denerwowała mnie samym wyglądem, a jeszcze postanowiła się otworzyć.
– Taki bogaty chłopiec, a szmaty lubi z lumpeksu – zakpił.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mówi o moich ubraniach. Za wszelką cenę chciał poruszyć wątek Leny.
– Możesz kopać swój grób, Grabarz – warknąłem, ale on tylko się zaśmiał.
– Już ci jaja puchną, co? Jak długo nie ruchałeś? Święta Lena szybko ci nie da – szydził ze mnie.
„Dawid, ogarnij się. To jego taktyka" – próbowałem sobie wmawiać i żeby zamknąć jadaczkę Łukasza, wymierzyłem mu pierwszy cios. Moje ramię powędrowało wprost przed siebie, nie trafiając w cel. Ok, był szybki. Szybszy ode mnie. W zamian poczułem piekący ból pod żebrami. Odsunąłem się, a tłum zaryczał z zadowoleniem. Punkt dla padalca.
– Niecierpliwy – śmiał się mój przeciwnik. – Zobaczysz potem, jaki będziesz rozczarowany. Ta suka jest sztywna jak kłoda i używana jak twoja stara!
Ok. Wszedł mi na odcisk. Oficjalnie chciałem go zabić. Przed oczami pojawiła mi się na moment twarz mojej matki z sińcem pod okiem. Zapłakana, gdy policja odwoziła jej gacha do aresztu i z poczuciem winy, gdy wysłuchiwała wrzasków mojego ojca, który przyjechał, żeby mnie od niej zabrać. Złość przybrała u mnie na sile i ponownie się zamachnąłem, by w odpowiedzi poczuć piekący ból na twarzy. Bardzo mocne uderzenie w kość policzkową zamroczyło mnie na moment. Moment, który Łukasz wykorzystał, by sprzedać mi serię ciosów w brzuch. Skrzywiłem się i chwyciłem przeciwnika za głowę. Koniec gadania. Czas walczyć.
Łukasz chciał się wyszarpnąć, ale mój uchwyt był pewny. Skończyłem się bawić.
– Wyjebałem tę uległą dziwkę w dupę... – warknął chłopak przede mną, czerwieniąc się na twarzy.
Jeden stanowczy kopniak z kolanka w jego twarz, a z nosa poleciała mu struga krwi. Pchnąłem go na matę. Upadł zaskoczony, ale po chwili zaczął ponownie się podnosić. Czekałem, aż wstanie, nie lubię nieczystej rywalizacji.
– Nie było dziury, której bym u niej...
Nie dałem mu skończyć. Chwyciłem go za włosy i zacząłem wymierzać mu kolejne ciosy pięścią okraszając uderzenia słowami: „NIE – bach. WAŻ – bum. SIĘ – bach. O – bum. NIEJ – bach – MÓWIĆ!" Jeden za drugim, aż jego twarz pociemniała i już było pewne, że stracił przytomność. Wtedy opuściłem go swobodnie na deski ringu. Wrzaski tłumu nie miały dla mnie znaczenia. Wygrałem, a mimo to czułem porażkę. Pokonał mnie. Dałem się sprowokować. Wyplułem ochraniacz wraz z strugą nagromadzonej śliny i ruszyłem do wyjścia z klatki.
Nie miałem ochoty na prysznic. Nie miałem na nic ochoty. Przebrałem się w dresy, choć wziąłem ze sobą ciuchy na imprezę. Chwyciłem swoją torbę i planowałem wrócić do domu. Nie przekroczyłem jednak progu szatni, gdy stanął w jej drzwiach niski chłopaczek.
– Szef cię prosi na rozmowę – powiedział, szczerząc do mnie krzywy uśmiech.
Skinąłem mu głową na znak zgody. I tak miałem do niego pójść. Nie ufałem skurczybykowi. To nie Perez, że miał wszystko w garści i prowadził rozliczenia. Niech płaci od razu. Należały mi się pieniądze z wygranej. Poszedłem do biura i wszedłem bez pukania. Rzuciłem torbę na krzesło i chrząknąłem, by oznajmić swoje przybycie. Nowy właściciel od razu odwrócił się na obrotowym fotelu w moją stronę. Uśmiechnął się szeroko, ale w jego ciemnych oczach nie można było zobaczyć radości i z pewnością nie ufałem jego spojrzeniu. W dwóch czarnych jak noc tęczówkach można było dostrzec mrok, z którym nie chciałem zadzierać.
– Jesteś! Usiądź! – zawołał, starając się nawiązać ze mną nić porozumienia.
– Nie ma potrzeby. Przyszedłem po pieniądze, nie zamierzam zostać na dłużej – warknąłem.
Jeśli wydawało mi się wcześniej, że to niemożliwe, to jego oczy pociemniały jeszcze bardziej, ale ukrył swoje rozczarowanie kolejnym uśmiechem. Wstał i podszedł do sejfu. Wyciągnął z niego odliczony plik banknotów i rzucił go na stół.
– Dyszka, ale sprawdź, jak mi nie wierzysz – prychnął.
– Nie chcesz mnie oszukać – odpowiedziałem, co słusznie miało brzmieć jak groźba.
Nowy właściciel ponownie prychnął, tym razem rozbawiony, ale wyraźnie nie planował się złościć z powodu moich słów.
– Wiesz o tym, że też kiedyś tu walczyłem? – powiedział, wsadzając ręce w kieszenie dresowych spodni, co obniżyło je bardziej, niż bym chciał. Jemu to nie przeszkadzało. Wyciągnął coś z szuflady i okrążył biurko. Wystawił w moim kierunku zdjęcie w ramce. Moim oczom ukazały się bardzo młode, ale znane mi twarze legend tego miejsca. Siódemka wspaniałych: El-ektra, Skała, Wrona, Mrówa, Czarna, Perez i...
– ...Diablo – nowy właściciel zakończył moje wyliczanie w głowie.
– Mariusz Szatan.
– Dokładnie! – Poklepał mnie po ramieniu.
Słyszałem o nim. Facet był o pół głowy niższy ode mnie, ale znałem jego historię na tyle, by wiedzieć, że nie można go bagatelizować i – prawdopodobnie gdyby chciał – poskładałby mnie na tym biurku w przeciągu chwili. Mariusz Szatan poszedł siedzieć do pierdla ponad dwadzieścia lat temu, a teraz najwyraźniej chciał odzyskać dawną sławę w Bunkrze. To stawiało sprawę samobójstwa Pereza pod znakiem zapytania, a ja nie chciałem przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to konieczne.
– Spoko – chrząknąłem. – Byłeś tu prawie mistrzem. Gratulacje...
– Byłem mistrzem. – Wyraz twarzy Szatana się zmienił. Spoważniał. Najwyraźniej nie podobało mu się to, co usłyszał. Szybko jednak zmienił taktykę i ponownie się roześmiał. – Ustawialiśmy walki z Sebą. Wszystkie dupy na niego leciały, a on był niezaprzeczalnym liderem. Wygrywał na ringu, ale nie w życiu. Nigdy nie przegrałem z nim walki, gdybym wyszedł z nim na ring i walczył na serio, to nigdy by nie wygrał.
– Z pewnością... – mruknąłem.
Zacząłem się zastanawiać, co ja tu właściwie robię? Chwalił się, czy żalił? Chciał się zaprzyjaźnić, ale po co?
– Miło cię poznać, ale na mnie już pora...
Chciałem wyjść, ale stanął w progu swojego gabinetu, zagradzając mi drogę.
– Twoja walka była imponująca...
– Niezbyt. Ta pipa nie jest w moim przedziale wagowym i nie załatwiłem tego czysto.
– Jesteś honorowy – zaśmiał się nerwowo. – Więc może honorowo będzie powiedzieć ci wprost, że przydałby mi się taki człowiek jak ty. Podobasz mi się, przypominasz mi mnie w młodości.
– Wątpię – mruknąłem. – Słuchaj, Diablo, pochlebia mi twoja propozycja, ale dla dobra nas obu udawajmy, że nigdy nie padła z twoich ust. Nie będę musiał ci odmawiać, a ty nie usłyszysz odmowy, bo tego zapewne nie lubisz słuchać.
Jego oczy zwęziły się do dwóch cienkich kresek. Skinął głową i zrobił krok w bok. Doskonale wiedziałem, że nie jest to jego ostatnie słowo, ale i tak chwyciłem torbę i ruszyłem w stronę wyjścia. Gdy przeszedłem przez próg, głos Diablo podążył za mną.
– Chyba nie jesteś pizdą, jak twój ojciec?
Odwróciłem się i spojrzałem na niego. Jego ciemne oczy szydziły ze mnie.
– Nie – opowiedziałem – pizdą nie jestem, ale powiem ci coś, co on by ci powiedział: nie sprowokujesz mnie tym.
Nie wiem, jaką miał reakcję na moje słowa. Nie zamierzałem tego sprawdzać. Ruszyłem prosto, ale moje nerwy już były zachwiane. Musiałem się napić i miałem też inny cel. Musiałem w końcu zaliczyć. Kogokolwiek.
Przy barze poprosiłem o szklankę whiskey z górnej półki i opróżniłem ją naraz. Rozejrzałem się po otoczeniu. Widziałem ciemnowłosą Dorę ze swoimi jędrnymi pośladkami i jej blond koleżankę bez biustu. Mógłbym tam podbić, ale Dora latałaby potem za mną po wydziale, a blondyna mogła czuć się urażona po tym, jak porzuciłem ją na imprezie u Wrony. Chciałem też odmiany. Rozejrzałem się powtórnie. Laska z klatki tańczyła na parkiecie. Miała na sobie cekinową kieckę, którą podkreślała swoje cycki i dupę. Normalnie byłby to strzał w dziesiątkę, ale z dziwnych przyczyn wydawało się to nudne i nie na miejscu. Szukałem czegoś, co nie tylko zapewni mi porządne rżnięcie, ale da też poczucie zaspokojenia. Wtedy ją zobaczyłem. Siedziała zaledwie kilka metrów dalej przy barze i z jakichś niewyjaśnionych powodów wydawała się idealna. Krótkie, ciemnoblond włosy sięgały jej do ucha. Miała na sobie czarną sukienkę i opierała się o bar, pijąc zaledwie wodę z cytryną. Była znudzona, czekała na okazję. Podszedłem do niej i zaproponowałem jej drinka. Uśmiechnęła się. Z bliska mogłem ocenić, że ma ładną twarz. Delikatną i naturalną, bez śladu makijażu.
– Nie chcę już pić, ale chętnie pójdę z tobą na stronę – odpowiedziała, a ja się uśmiechnąłem, bo nie musiałem się specjalnie starać. Od razu zrozumiała moje intencje i potrzeby.
Poprowadziłem ją przez parking i wpuściłem do swojego samochodu. Wrzuciłem torbę do bagażnika i również usiadłem na tylnej kanapie. Dziewczyna wydawała się być nieśmiała, ale od razu przeszła do rzeczy. Pocałowałem ją, a ona pozwoliła się pieścić. Przez materiał sukienki dotykałem jej małych piersi, które idealnie układały się w mojej dłoni i czułem, że nie ma na sobie stanika. Jęknęła, gdy ścisnąłem jej sutek i zaczęła obniżać swoje usta w dół mojego ciała. Nie musiałem pytać, co zamierza i ona nie planowała wdawać się w szczegóły. Zsunąłem spodnie, uwalniając z bielizny swojego członka. Od razu wzięła go do ust i zaczęła umiejętnie się nim obsługiwać. Położyłem jej dłoń na włosach. Miała miękkie i puszyste włosy, prawie jak...
Tak, mogłem się zrelaksować i poczuć spełnienie. Ta dziewczyna była w stanie mi to zagwarantować.
Po wszystkim uniosła niewinnie oczy i przetarła usta wierzchem dłoni. Uśmiechnąłem się do niej. Byłem zadowolony. Jeszcze trochę pieszczot i będę gotowy zrobić z nią znacznie więcej.
– Pięćdziesiąt pięć złotych za to, za więcej mam indywidualne stawki... – powiedziała, a mnie momentalnie otrzeźwiło.
Wyprostowałem się jak struna i podciągnąłem spodnie do góry.
– Zaraz? Jesteś dziwką? – zapytałem zbyt nerwowo.
– Pracownicą seksualną, ale tak – odpowiedziała niewinnie. – Nie zrobię nic więcej bez zapłaty z góry. Rozumiesz? Muszę się ubezpieczać.
– Yyy... wybacz – jęknąłem rozczarowany. – Po prostu nie wiedziałem.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Jeśli nie masz przy sobie gotówki, to możesz zapłacić blikiem.
Miałem przy sobie dużo gotówki, ale wyciąganie pliku pieniędzy przy prostytutce nie było najrozsądniejsze. Wysunąłem telefon z kieszeni i zbliżyłem go do jej aparatu. Na ekranie pojawiło się potwierdzenie płatności. Nie kłamała, brała równe pięćdziesiąt pięć złotych. Bez napiwku.
Uśmiechnęła się chwytając za klamkę i znowu spojrzała na mnie niewinnymi oczami.
– Jesteś uroczy. – Przesunęła dłonią po moim policzku z czułością. – Przyłóż sobie lód. Jutro będziesz miał paskudnego siniaka.
Po tych słowach wyszła. Spojrzałem w lusterko. Moja kość policzkowa była zaczerwieniona, a wokół oka pojawiła się opuchlizna. Ta walka była porażką. Nie dość, że była brzydka, to jeszcze będę miał limo. Potarłem twarz zdegustowany sobą. Nie miałem ochoty oglądać Leny przez najbliższy miesiąc. Nie, gdy na moim ciele widniały widoczne ślady moich słabości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top