Rozdział 26: Wspomnienie
Stałem u zbocza góry, a w oddali majaczyły światła domu – mojego domu. Każdy neuron w ciele krzyczał, że to właśnie tam zaznam ciszy, spokoju i odpoczynku. Usilna potrzeba pchnęła mnie w kierunku budynku, a nogi same zaczęły podążać do przodu. Droga nie była prosta, stroma ścieżka sprawiała, że buty ślizgały się na mokrym podłożu i czasem musiałem chwycić się wilgotnej trawy, żeby nie upaść. Z początku szedłem tylko do domu, ale w połowie drogi w moim kierunku zaczęła iść kobieta. Jej widok tylko sprawił, że chciałem dotrzeć na szczyt jeszcze szybciej. Nie wyglądała jak zawsze. Było w niej coś pradawnego. Długie włosy w odcieniu ciemnego blondu rozwiewał wiatr, chwilami przysłaniając jej drobną i piękną twarz. Miała na sobie długą do kostek suknię. Kremowobiały, koronkowy materiał przysłaniał cudowny widok ciążowego brzucha. Serce zabiło mi jak oszalałe. Pragnąłem tego, jak niczego innego na świecie pragnąłem widzieć ją w tym stanie! Po chwili do jej nogi podbiegł mały chłopiec w spodenkach na szelkach i kaszkiecie, jakby wyrwanym z epoki. Miał brązowe włosy i tak samo jak ja zielone oczy. Był mój! Czułem to, całym sobą! Teraz już nie tylko biegłem na spotkanie swojego przeznaczenia. Dosłownie rzuciłem się pędem, ignorując wszelkie przeciwności i przeszkody na drodze. Prawie na kolanach dotarłem do stóp swojej rodziny. Lena wyciągnęła do mnie dłoń i pomogła mi wstać na nogi. Pragnąłem ją przytulić, ale ona wpierw sięgnęła do kieszeni sukni i wyciągnęła z niej niewielki, owalny przedmiot. Wsunęła mi go do ręki i z ciepłym uśmiechem na twarzy powiedziała:
– Obiecałeś mi...
Spojrzałem do swojej dłoni. Na jej powierzchni leżał kawałek glinianego naczynia, a na nim napisana złotą farbą zaledwie jedna litera „D".
– Mam zejść...? – zapytałem i obróciłem się, żeby spojrzeć ze zbocza skarpy. W dole majaczyło czarne jezioro, które wyglądało na zimne i nieprzystępne. Surowe niczym skandynawskie fiordy. Wcale nie chciałem wracać. Tutaj było wszystko, czego potrzebowałem, a z wnętrza domu biło ciepło rodzinnego ogniska. – Dlaczego...?
– Obiecałeś mi... – powtórzyła Lena. Jej drobna dłoń dotknęła mojej piersi, a wtedy zrozumiałem. Ona tego pragnęła. Nie odchodziłem od niej, wracałem do niej. Zamknąłem oczy i pozwoliłem, by moje ciało opadło do tyłu, prowadzone naciskiem palców mojej ukochanej.
Nie staczałem się ze zbocza, ale swobodnie opadałem ku otchłani mrocznych wód jeziora i z pluskiem wpadłem do jego wnętrza. Wokół mnie zapanowała ciemność i tylko w dole majaczyło światełko, ku któremu zmierzałem. Powoli i bez lęku...
...po drugiej stronie dostrzegłem twarz kobiety – kolejna ważna postać w moim życiu. Zielone oczy jak moje wpatrywały się we mnie, a ja patrzyłem na nią przez zasłonę jasnej, przejrzystej wody wypełniającą wannę w naszej łazience. W pewnym momencie wokół mnie pojawił się bąbel powietrza i poczułem lekkie pieczenie w płucach, więc natychmiast się wynurzyłem.
– Jak długo tym razem? – zapytałem szukając aprobaty w wyrazie jej twarzy.
– Dwie i pół minuty! – pochwaliła mnie matka. – Znowu udało ci się pobić swój rekord! Jesteś urodzonym mistrzem, Dawid.
Czułem dumę, gdy słyszałem jej radosny głos pełen uznania. Chciałem być jej wojownikiem. To dla niej chciałem być najlepszy. To ona była zawsze przy mnie: w domu, w szpitalu, wszędzie... Byłem jej mężczyzną! Jej, tylko jej... chociaż... był ktoś jeszcze, ale o tym bałem się powiedzieć mamie. Tylko tata wiedział. On się ucieszył, mamy nie chciałem zasmucać. Bo przecież takie wyznanie by ją zasmuciło. Zawsze dawała mi do zrozumienia, że jestem najważniejszym mężczyzną w jej życiu i zawsze muszę przy niej pozostać. Inaczej się załamie. A ja nie chciałem, by mama płakała, bo czasem płakała, gdy nikt nie patrzył.
– Jeszcze raz! Tym razem ci pomogę! – rozradowała się mama, przerywając natłok myśli, który zadręczał mój dziecięcy umysł.
Pokiwałem głową na zgodę i nabrałem głęboki wdech, a potem zanurzyłem się ponownie w wannie. Mama położyła mi dłoń na piersi. Byłem spokojny, opuszki jej palców mnie uspokajały. Nie byłem chyba jednak gotowy, albo wpływało na to zmęczenie po poprzednim nurkowaniu, bo szybko doznałem dyskomfortu. Naparłem ciałem na dłoń mamy, by dać jej znać, że pragnę się wynurzyć, ale poczułem opór. Ręka mamy mnie przytrzymywała. Nie rozumiałem sytuacji i zacząłem się bać. Twarz mojej matki jednak była spokojna, uśmiechała się ciepło i nuciła dobrze znaną mi melodię kołysanki, jakby chciała mnie uśpić, lub sama chciała się przy niej odprężyć. Pojedyncze bąble wyleciały z mojego nosa i ust, ale po chwili zajęły całą przestrzeń twarzy i przestałem widzieć, co dzieje się dookoła. Jedyne o czym myślałam, to jak nabrać haust życiodajnego powietrza.
Po chwili coś mocno mną szarpnęło. Otworzyłem oczy i zacząłem kasłać. Ból rozchodził się po całych zatokach, skroniach, nosie, gardle, uszach i płucach, paląc mnie żywym ogniem. Przez chwilę byłem w ramionach ojca, który mnie wyciągnął i posadził na zimnych kafelkach. Rozejrzałem się i zobaczyłem mamę. Miała zaczerwienienie na twarzy i płakała po przeciwstawnej stronie łazienki – dokładnie tak samo jak ja, skulona i przerażona. Następnie był tylko krzyk, wyzwiska i potworne wulgaryzmy kierowane z ust mojego ojca w jej stronę. Ranił ją. Czy nie widział, że ją ranił?
Sala szpitalna była bogato wyposażona i gdyby nie to, że na środku leżało specjalistyczne łóżko podłączone do aparatury, to można by uznać pomieszczenie za pokój hotelowy. Nie poprawiało to mojego nastroju i nie odsuwało ode mnie poczucia lęku. Dawid nie budził się od kilku dni, a lekarz zalecał jedynie czas. I tak twierdził, że stoczyli o niego bój na sali operacyjnej, gdy dwukrotnie jego serce stanęło na kilka minut. Pozostawała modlitwa, więc codziennie modliłam się i błagałam, ale najmocniej przypominałam Dawidowi o obietnicy. „Obiecałeś mi..." – szeptałam, bo nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić jak po czymś takim, nie pragnąć zrealizować każdego elementu jego obietnicy. Mogłabym się na niego boczyć i wypominać mu nieczyste intencje, ale jego czyny zamazały wszystkie żale, a to co pozostało, było czystą miłością.
Dłoń Dawida w mojej dłoni lekko drgnęła. Ścisnęłam ją i ucałowałam poranione knykcie, które mnie broniły, ale nie zareagowałam. Lekarz już uświadomił mnie, że jest to odruch bezwarunkowy, bezwolny skurcz mięśni. Mimo to dłoń zacisnęła się mocniej, a ja zaskoczona spojrzałam na twarz mojego ukochanego. Powieki Dawida drgnęły i zaczął on powoli otwierać oczy. Natychmiast zerwałam się z miejsca i wolną ręką ostrożnie dotknęłam zaczerwienionego policzka. Jego usta otworzyły się nieznacznie, więc od razu go uspokoiłam:
– Cicho, kochanie. Nic nie mów, lekarz zaraz przyjdzie! – pisnęłam nieco głośniej, niż powinnam i od razu nacisnęłam czerwony przycisk dzwonka nad łóżkiem.
– Przepra... – Zakasłał i próbował mówić dalej. – Przeprasza...
– Nic nie mów, dam ci wody. – Podbiegłam do dozownika z butlą i nalałam odrobinę płynu do papierowego kubeczka. Gdy wziął kilka niezgrabnych łuków, asekurowany moją pomocą, kiwnął głową, bym dała mu powiedzieć.
– Lena, przepraszam... – szepnął.
– Za co? – zdziwiłam się.
– Nie zdołałem cię ochronić. Próbowałem, ale byłem za słaby... Lena...
– Ciii... – przerwałam mu. Pochyliłam się i zatkałam mu usta pocałunkiem. – Jesteś moim bohaterem... – wyszeptałam.
– Lena... księżniczko... brakowało mi ciebie... – wychrypiał, gdy uzmysłowił sobie, że nasze usta na chwilę się spotkały.
Odsunęłam się, a Dawid zapadł się ciężej w poduszce i spojrzał na mnie rozmarzonym i zmęczonym wzrokiem.
– Nie wiem, co się stało... Wszystko jest jak przez mgłę i miałem taki dziwny sen... No i egzamin, nasz referat...
– Tym się teraz martwisz? – zaśmiałam się.
Nie zdążyłam mu wyjaśnić, że profesor Wagner-Poznańska zaproponowała mi – ze względu na okoliczności – że przejrzy nasz referat bez konieczności wyłożenia go przed grupą. Jednak ja uparłam się – bo w tych okolicznościach stało się dla mnie niezwykle ważne, by inni go usłyszeli – że wygłoszę go osobiście. Wczoraj stanęłam na środku sali wykładowej i dostałam oklaski, a profesor oceniła nas najwyższą oceną, bo wplotłam w nasz referat również moją historię – historię mojej miłości do mojego wroga. Nie zdążyłam mu tego wszystkiego wytłumaczyć, bo do sali wbiegł lekarz wraz z pielęgniarkami i oddzielili mnie od Dawida. Zrobiłam dwa niezgrabne kroki do tyłu i niepewnie odwróciłam się od zbiegowiska. W progu drzwi do sali szpitalnej stał pan Kohen, który razem ze mną czuwał nad Dawidem. W rękach trzymał dwa papierowe kubki z kawą, a na twarzy miał wymalowaną ulgę. Nie musiałam być Sherlockiem, by wiedzieć, że myśli: „Obudził się".
– Chciałem dać wam chwilę – powiedział i uśmiechnął się.
Naprawdę się uśmiechnął – pierwszy raz odkąd uratował nas wszystkich, pociągając za spust pistoletu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top