Rozdział 1: To ja, Lena Kamińska
Większość filmów młodzieżowych zaczyna się dokładnie tak samo – od sypialni nastolatki, która właśnie rozpoczyna nowy dzień. Niestety to nie jest komedia romantyczna, choć moje życie często jest farsą, a ja nie jestem bohaterką z wielkiego ekranu. To moja szara rzeczywistość, w której wszyscy są doskonali, tylko nie ja.
A zatem, zacznijmy od początku.
Mam na imię Lena Kamińska i jestem przeciętną nastolatką mieszkającą na osiedlu domków jednorodzinnych Złote Pole na Wilanowie w Warszawie. Tak, moi rodzice nie są z tych, co nie śmierdzą groszem, ale czy to mi pomogło w życiu? Absolutnie nie! Nie mam wielkiej paczki przyjaciół, a moimi najlepszymi kompanami w codzienności są książki. Zawsze uwielbiałam czytać, a to nie przysparza popularności, więc w liceum byłam odludkiem. Choć muszę przyznać, że zawsze mogłam polegać na swojej najlepszej kumpeli, która mieszka kilka domów obok – Majce. Ona pomogła mi przetrwać liceum i za to ją kocham.
Tak więc, powracając do mojego nudnego życia...
Dokładnie o godzinie siódmej rano zadzwonił budzik w moim pokoju (wspominałam już, że nie jestem oryginalna?), przetarłam dłonią pogniecioną od poduszki twarz i naciągnęłam ponownie kołdrę na głowę. Niestety, chwila pobudki była nieubłagalna, więc wysunęłam rękę i sięgnęłam do szuflady szafki nocnej, by wyciągnąć jedną z dwudziestu jeden tabletek hormonalnych. Nie! Nie byłam dwudziestodwuletnią dziewicą, aż tak źle nie miałam. Choć przyznam, że sensu brania tabletek też nie widziałam. Odkąd mój eks, Łukasz, zawinął się z mojego życia, wysyłając mi SMS-a z informacją, że to koniec naszego związku, gdyż pragnie zwiedzać świat jako niezależny i wolny człowiek (co miało miejsce pół roku temu) i od tego czasu nie uprawiałam z nikim seksu. Jednak w naiwnym założeniu, że być może mój ukochany wróci, codziennie brałam kolejną pigułkę. Przeciągnęłam się w łóżku i już wiedziałam, co mnie czeka – owulacja! Prawy jajnik skręcił się jak makaron świderek i uporczywie dawał o sobie znać. Moje piersi też były obolałe i wrażliwe, a delikatny piercing na sutkach to jeszcze potęgował. Spodziewaliście się tego? Mój ojciec z pewnością dostałby zawału, gdyby się o nim dowiedział. Moją tajemnicę poznała mama, ale przysięgła dochować jej przed swoim mężem. Spytała tylko: "Dlaczego to zrobiłaś?", a ja wyznałam jej prawdę. Rok wcześniej namówił mnie na to Łukasz. Mówił, że to go kręci, a ja bardzo chciałam być dla niego atrakcyjna. Czy dziś tego żałowałam? Nie. To był mój sekret, który codziennie przypominał mi, że Lena Kamińska też potrafi wystawić pazurki. To samo przekazałam swojej rodzicielce. Nie była to moja inicjatywa, ale jej nie żałowałam. Matka poklepała mnie po kolanie i powiedziała jedynie z tajemniczym uśmiechem na twarzy: "Rozumiem".
Wstałam z łóżka i stanęłam przed lustrzaną szafą by – jak co dzień – przyjrzeć się własnemu odbiciu i przypomnieć sobie, jak bardzo odbiegam od ideału rodziny Kamińskich. Byłam niska i drobna, moje oczy były ciemnobrązowe, prawie czarne, a zmierzwione włosy w odcieniu ciemnego blondu. Fryzura nigdy mi się nie układała. Wsunęłam dłonie w nastroszone kosmyki i westchnęłam ciężko. Nic w sobie nie jestem w stanie naprawić i muszę żyć ze swoim wyglądem, więc musiałam zaakceptować niesprawiedliwy los. Kolejnym punktem mojego codziennego rytuału było poranne rozciąganie na balkonie. To była jedyna rzecz, jaka była w stanie mnie rozbudzić i poprawić mi humor przy każdym beznadziejnym poranku. Wyszłam więc na świeże powietrze i jak co dzień ujrzałam go! – mojego nemesis. Dawid Kohen jak zwykle stał oparty o szklaną balustradę balkonu naprzeciwko i palił papierosa. W luźnych szortach i bez koszulki demonstrował swoją umięśnioną klatkę piersiową, a muskularne ramiona prężyły się, ukazując tatuaże na jasnej skórze. Biała smuga dymu przysłaniała jego posępny wyraz twarzy i intensywnie wpatrzone we mnie szmaragdowe oczy. Wiedziałam, że kosmyk ciemnych włosów, który teraz opadał mu na policzek, później zostanie dokładnie zaczesany na tył wystrzyżonej po bokach głowy. Nie musiał nic mówić, by przekazywać mi codziennie tę samą wiadomość: "Witaj, dzisiaj nienawidzę cię jeszcze bardziej niż wczoraj".
Z Dawidem nie znosiliśmy się od dziecka. Gdy miałam dziewięć lat na pustą parcelę obok wjechały koparki i już pół roku później stanął dom, do którego wprowadzili się państwo Kohen z synem. Wtedy nie miałam pojęcia, jak wielkie znaczenie będzie miało w moim życiu to wydarzenie, więc gdy zobaczyłam chłopca na podwórzu obok, podekscytowana pobiegłam się przywitać. Dawid przez pół roku był dla mnie jak brat. Uwielbiałam go, a on uwielbiał mnie. Codziennie się bawiliśmy i nie mieliśmy przed sobą sekretów. Dużą sympatią darzyłam również jego ojca, który był zawsze dla mnie niezwykle życzliwy. Wszystko skończyło się w wakacje. Mój dziecięcy przyjaciel siedział na murku koło swojego domu i płakał. Postanowiłam go pocieszyć. Wyciągnęłam z barku dużą tabliczkę mlecznej czekolady i wyszłam na spotkanie. Przysiadłam się obok załzawionego chłopca, a ten spojrzał na mnie jak na insekta.
– Co się stało? – zapytałam.
Wtedy Dawid bez słowa wstał i z całej siły popchnął mnie na wybetonowany podjazd swojego domu. Zawsze był duży, a ja od zawsze byłam mała, więc bez problemu mnie przewrócił. Przejechałam nagimi kolanami po twardej powierzchni, zdzierając przy tym skórę do krwi. Dawid przez ułamek sekundy zwątpił w swoje postępowanie, ale po chwili refleksji wyprostował się i warknął do mnie:
– Wynoś się, śmieciu!
Wstałam z klęczek i zanosząc się od płaczu wróciłam do domu. Nie dotarłam do środka, bo na posesję domu zajechał nowy Mercedes prosto z salonu. Ojciec wysiadł z pojazdu i spojrzał na chłopca na podwórku. Dawid bez chwili namysłu uciekł do domu, a mój ojciec podążył za nim. Strach i zaciekawienie wysuszyły moje łzy. Poszłam w ślad za tatą i obserwowałam całą sytuację z bezpiecznej odległości. Mój ojciec zadudnił ciężką dłonią w drzwi antywłamaniowe nowoczesnej budowli z betonu i szkła, a po chwili stanął w nich ojciec Dawida. Niższy i dwa razy drobniejszy mężczyzna w drogim garniturze zagrodził przejście, choć mój ojciec wyciągnął rękę, by uchwycić ukrywającego się chłopca. Krzysztof Kohen wykazał się stanowczością, za co mój ojciec bez namysłu wyznaczył mu cios pięścią i właściciel posesji upadł na podłogę. Nie wiem, o czym wtedy rozmawiali. Wiem, że mój ojciec chwycił za poły marynarki swojej ofiary i dźgał go palcem w pierś, warcząc do niego zakaz zbliżania się dla Dawida i wskazując na chłopca ze złością. Potem ojciec wziął mnie za rękę i poprowadził do domu, ale chwilę przed tym, Dawid po raz pierwszy spojrzał na mnie właśnie w ten sposób. Nie pochylił się nad krwawiącym ojcem, zrobił krok w stronę wyjścia z domu i pierwszy raz ujrzałam w jego szmaragdowym spojrzeniu wyznanie nienawiści. Oczy mojego nemesis pozostały takie same przez lata, choć sytuacja się z czasem zmieniła, a na jego twarzy pojawił się niechlujny zarost. Dwa miesiące później od feralnego zdarzenia z domu Kohenów wyprowadziła się pani Kohen i dla mnie stały się jasne łzy byłego przyjaciela. Dziś codziennie rano machałam na powitanie panu Krzysztofowi, uprzejmemu sąsiadowi, gdy wyruszał do swojej pracy. Dawid prychał wtedy pogardliwie i wyrzucał niedopałek papierosa na podjazd. Jego ojciec nie zwracał mu uwagi, gdyż wiedział, że dyskusje z buntownikiem nie mają sensu. Mój nemesis wchodził z powrotem do wielkiego pokoju, w którym wszystko było widoczne za sprawą oszklonych szyb witrynowych pokrywających całą ścianę budynku i udawał się do łazienki.
Teraz sytuacja miała odtworzyć się na nowo. Wyciągałam się na balkonie, czerpiąc ożywczą przyjemność z chłodu kafli pod stopami i porannego wiatru we włosach i między moimi udami, a Dawid pociągał kolejne buchy papierosa rozżarzając pomarańczową iskrę przy twarzy. Jak co dzień ignorowałam spojrzenie chłopaka, a on jak każdego dnia na mnie patrzył, złorzecząc mi w duszy i umyśle. Jak zawsze dokładnie kwadrans po siódmej wyszedł ojciec Dawida z domu, a ja pomachałam do niego ochoczo.
– Dzień dobry, panie Kohen! – zawołałam, a mężczyzna rozciągnął idealnie białe zęby w uśmiechu i pomachał do mnie ciepło, nim wsiadł do swojego czerwonego, luksusowego samochodu.
W twarzy Dawida można było wyczytać słowo: "lizuska", wypowiedziane z kpiną i pogardą, nim przeciągle zamknął powieki i ruszył w stronę idealnie białej przestrzeni swojego bezpłciowego pokoju. Czy miał rację? Niestety, ale tak. Będąc na trzecim roku filologii polskiej i marząc o pracy w największym wydawnictwie w kraju jakim było "Wydawnictwo Kochając Książki – Księgarnia Kohen" dobre stosunki z jego właścicielem mogły okazać się niezwykle ważne. Co się też z tym wiązało? Niestety sam Dawid Kohen. Choć nigdy nie widziałam go z książką w ręce, a jedynie ze słuchawkami w uszach, i choć udało mi się uniknąć chodzenia z nim do tej samej klasy w liceum (niestety szkołę podzielaliśmy tę samą), to nieszczęście chciało, że trafiliśmy do tej samej grupy wykładowej. O ile ja mogłam studiować, co tylko zapragnęłam, Dawid był skazany na studia humanistyczne, gdyż był jedynym dziedzicem rodzinnego wydawnictwa swojego ojca, które założył jego pradziadek w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku. Zabiłabym za takie dziedzictwo, a ten bezmózgi i wiecznie naburmuszony buc nim pogardzał! Życie jest niesprawiedliwe...!
W poczuciu przytyku, który codziennie serwował mi Dawid, weszłam do środka swojego domu i dopiero wtedy wymieniłam męską koszulę po moim młodszym bracie Loganie, w której codziennie spałam, na wygodny strój: sportowy stanik, legginsy i luźna bluza z kapturem. To nie był dzień na bycie piękną. Bolał mnie brzuch i od rana wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że coś koncertowo się spierdzieli.
Schodząc po schodach między moimi nogami przetoczyło się wielkie cielsko Bruisera, naszego kremowego Golden Retrievera, którego Logan zawołał na dwór. Te bydle omal mnie nie zrzuciło z ostatnich schodków, ale mimo przekleństwa rzuconego za zwierzęciem, uśmiechnęłam się, gdy ten uderzył głową w futrynę i jakby nigdy nic pobiegł na spotkanie ze swoim właścicielem. W jasnej kuchni domu moich rodziców, czekał już na mnie ojciec.
Wspomniałam już, że miałam doskonałą rodzinę?
Sebastian Kamiński, mój ojciec, miał prawie dwa metry wzrostu i był umięśnionym blondynem o idealnie błękitnych oczach. Granatowy garnitur skrojony na miarę przysłaniał tatuaże na jego ciele i ramionach, choć spod opinającego się kołnierzyka nad krawatem wystawały czarno-białe wzory, które kończyły się na linii żuchwy i nie nachodziły na perfekcyjnie ogoloną twarz. Ojciec był właścicielem salonu samochodowego. Moja idealna matka, Eliza Kamińska pracowała zaś jako analityk marketingowy w firmie korporacyjnej i stanowczo nie byłam do niej podobna. Pod burgundową garsonką miała perfekcyjnie wyrzeźbioną sylwetkę, a jej biust (mimo że zrobiony po urodzeniu Logana) teraz sterczał pod brodą miseczką F. Na twarzy nie miała ani jednej zmarszczki. Długie, jasne włosy spięła klamerką w luźne upięcie, które pomimo swojej prostoty nadawało jej elegancji i powagi. Wysunęła dwa kawałki pieczywa z tostera i umieściła je w papierowej serwetce.
– Lenka, odwieziesz dzisiaj Logana do szkoły – poinformowała mnie, nie czekając na odpowiedź. Podeszła do taty i chciała ucałować go w policzek, ale ten wiedząc, czego się spodziewać, chwycił ją w ramiona i obdarzył namiętnym pocałunkiem.
Małżeństwo moich rodziców było niczym lawa, wciąż się parzyli. Słychać ich było w całym domu, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Zazdrościłam im. Także chciałam związku, w którym po dwudziestu latach będzie ogień, gdzie będę pożądana. Gdzie miłość przetrwa wszystko. Niestety Łukasz się nie odzywał, a na horyzoncie nie było nikogo atrakcyjnego... poza Dawidem. No tak! Dawid był prawdziwym spełnieniem kobiecych marzeń i istnym Casanovą, choć nigdy nie przyprowadzał panienek do domu, to jego sława sięgnęła nawet moich uszu. Już w liceum każda dziewczyna chciała się z nim przespać, a gdy pojawiła się plotka o piercingu w jego genitaliach, tłum opętanych fanek oszalał, chcąc przekonać się jaki jest w łóżku Dawid Kohen (choć wątpię, by kiedykolwiek zrobił to w łóżku).
– Nie... – jęknęłam, szukając u ojca wsparcia, ale tylko wzruszył ramionami.
– Dobrze wiesz, że rozwalił kolejny samochód i Sebastian nie chce mu kupić nowego. Też uważam, że powinien dorosnąć, dlatego...
– Dlatego mam robić za jego szofera? – zapytałam rozczarowana.
– Gdy sama sobie kupisz samochód, będziesz mogła zdecydować, co z nim zrobisz...
– "Póki żyjesz pod moim dachem..." – weszłam w słowo rodzicelce, za co spiorunowała mnie spojrzeniem niebieskich oczu. Tata się zaśmiał, a gdy na nim skoncentrowała swoją złość, tylko wzruszył ramionami.
– O czym dyskutujecie? – zapytał Logan, wchodząc do kuchni w sportowym stroju i zostawiając otwarte na oścież tylne drzwi, przez które miał wbiec za nim pies, ale tego nie zrobił. Obserwowałam, jak Bruiser zamiast w stronę domu podbiega do kogoś innego.
Dawid stał na podwórku i szykował się do treningu w swoich śmiesznie przyciasnych butach, w których jego masywne cielsko wyglądało, jakby miał nieproporcjonalnie małe stópki. Idiotyczny model obuwia. Teraz zobaczyłyby go te wszystkie laski! Ha! Niestety, co najmniej jeden zdrajca mojej rodziny nie przejmował się jego butami. Pies podbiegł do niego i dał mu się wytarmosić, jakby to on był jego właścicielem.
– Własnego psa sobie kup! – warknęłam, choć moja uwaga nie miała wylecieć z ust i od razu jej pożałowałam, bo oczy wszystkich domowników skierowały się w stronę Dawida.
– Krzysiek jest uczulony na sierść – powiedziała spokojnie matka, a to przypomniało mi o jeszcze jednym fakcie z życia naszej rodziny. Eliza Kamińska była byłą narzeczoną pana Kohena, jeszcze z czasów licealnych. Zostawiła go dla mojego ojca, gdy zaszła z nim w ciążę, pan Kohen zaś niedługo po tym poznał matkę Dawida. Nie miało to żadnego znaczenia, tata doskonale wiedział, jaką miłością darzy go żona, Eliza zaś od dawna nie darzyła żadnym uczuciem pana Kohena. "Czym jest prawdziwa miłość i oddanie poznała w chwili poznania Sebastiana" – tak zwykła mówić i w tym sama była utwierdzona. Byli jak lawa, nic nie mogło ich powstrzymać. Mój idealny brat Logan, wyszedł na podwórko i gwizdnął na psa. Od razu pomachał na powitanie Dawidowi, bo oczywiście! Ci dwaj mieli wspólne zainteresowania w sportach, a niebieskooki blondasek należał do klubu koszykówki, której kapitanem był mój nemesis! Tak, tak! Oni się lubili!
Tylko Lena była w czarnej...
Skrzywiłam się. Logan zaśmiał się pod nosem, a rodzice wyszli frontowymi drzwiami. Mama – przypominając mi, abym odwiozła brata do szkoły. Ojciec – całując mnie w czubek głowy – powtórzył swoją codzienną mantrę: "Jesteś piękna, księżniczko".
– Nie będę twoim szoferem – zaoponowałam, gdy zostałam z Loganem sam na sam.
– Będę twoim kucharzem! – Brat się roześmiał i wyciągnął dwie miseczki na płatki śniadaniowe. Położył zbożowe kółeczka zalane mlekiem tuż przede mną i ponaglił. – Pospiesz się, za piętnaście dziewiąta muszę być na treningu.
Podjechałam pod dom Majki, by zabrać ją na zajęcia, co Logan przyjął chłodno, bo musiał zająć miejsce z tyłu. Nie marudził, więc wszystko przebiegało prawidłowo. Moja dzika przyjaciółka wybiegła, jak zwykle przerzucając gęste, rude włosy przez ramię i niezgrabnie balansując na wysokich obcasach markowych butów. W torebce za kilka tysięcy złotych miała zaledwie notatnik i dyktafon, na który nagrywała wykłady, gdyż nie chciało jej się notować. Z osobowością Mai filologia stanowczo nie była w zakresie jej zainteresowań. Studiowała marketing i reklamę, ale nasze zajęcia się pokrywały, więc mogłyśmy razem dojeżdżać i spotykałyśmy się na okienkach, by wspólnie poplotkować – prawie tak samo jak w liceum. Po odstawieniu pod bramę szkoły Logana, pojechałyśmy w dalszą drogę, tym razem słuchając muzyki i śpiewając nasze ulubione piosenki.
– Łukasz się odzywał? – wypaliła Majka, wyłączając radio i spoglądając na mnie z ukosa.
– Nie, a powinien? – zapytałam zaintrygowana jej zachowaniem.
– Nie i powinnaś o nim kategorycznie zapomnieć! Widziałaś, co wstawił na Insta?! – oburzyła się przyjaciółka.
– Dobrze wiesz, że nie mam Instagrama. – Skręciłam w boczną uliczkę i wjechałam na parking uniwersytecki. Skrzywiłam się, bo tuż przed wejściem był zaparkowany czarny motocykl, a jego właściciel zbyt intensywnie obściskiwał się ze zgrabną brunetką o krągłych pośladkach.
– Dawid dawno żadnego syfilisu nie załapał, że wysysa język z jamy gębowej Dory? – zaśmiała się Majka, wskazując głową w stronę motocyklisty.
Nie chciałam tego oglądać. Widząc sąsiada w sytuacjach intymnych miałam uczucie, że żołądek wywraca mi się do góry nogami. To nie była zazdrość, a obrzydzenie.
– Co wstawił Łukasz na Instagrama? – zmieniłam temat, a właściwie powróciłam do pierwotnego.
Majka niechętnie oderwała wzrok od całującej się pary i spojrzała na mnie zaskoczona. Przełknęła ślinę i potaknęła.
– Zdjęcie z Brazylii, z półnagimi tancerkami... – powiedziała z nietypową dla siebie nieśmiałością. Wiedziała, że wbija mi nóż w serce, a ja jedynie próbuję udawać niezniszczalną.
– Nie jesteśmy ze sobą. Ma prawo robić, co chce. – Wzruszyłam ramionami, ale już wiedziałam, że dzień będzie fatalny.
Majka uśmiechnęła się do mnie ciepło.
– Idziemy dzisiaj na boisko? – zapytała, chcąc mnie pocieszyć. Jej słowa znaczyły tyle co: "Chodźmy pooglądać spoconych chłopaków, zrzucić kilka kilo i może wyrwać jakieś ciasteczko". Nie był to mój sposób na smutki, ale z pewnością tak rozwiązywała problemy Majka. Mogłam samotnie rozpaczać w domu, albo spędzić czas z przyjaciółką. Wybór był oczywisty. Skinęłam głową na potwierdzenie.
– Chodźmy lepiej, nim spóźnimy się na zajęcia.
Chciałam przejść obok obściskujących się kochanków, ale gdy tylko wkroczyłam na pierwsze schody prowadzące do głównego wejścia. Dawid szepnął coś do swojego obiektu pożądania, a dziewczyna posłusznie pobiegła w drugim kierunku. Dogonił mnie w połowie schodów i nie powstrzymał się przed złośliwością.
– Olá, belezura! – przywitał się po portugalsku.
– Spierdalaj... – warknęłam, na co Dawid otworzył szeroko oczy, bo o ile mnie znał, wiedział, że stronię od wulgarnego słownictwa.
– Tylko żartowałem! – zaśmiał się, unosząc ręce w geście poddaństwa. – Ktoś zaczyna świrować bez seksu?
– Co ty możesz wiedzieć o moim seksie? – fuknęłam.
– Właściwie nic! Przez te twoje zasłony nic nie widać... – Zrobił minę zbitego psa, a gdy chciałam się mu odciąć, wszedł mi w słowo. – Robisz to ręką? A może masz jakiegoś dildosa? Wsuwasz go w siebie...?
– Jesteś obrzydliwy, wiesz? – Skrzywiłam się. Chciałam, by widział, jak bardzo wstrętne są dla mnie jego słowa, ale on wyciągnął potężną dłoń i palcem wskazującym dotknął skóry żuchwy na mojej buzi, odgarniając nieznacznie kosmyk włosów.
– Gdybyś widziała, jak się teraz rumienisz... – szepnął, nachylając się nad moją twarzą, jak do pocałunku. – Moje łóżko jest zawsze do twojej dyspozycji, gdybyś chciała rozładować napięcie i pierwszy raz poczuć w sobie prawdziwego mężczyznę.
– Mówisz o sobie?! – prychnęłam, odtrącając dłoń Dawida od swojej twarzy.
– Ty nawet nie masz łóżka!
– Touché! – roześmiał się na całe gardło.
Otworzył drzwi wejściowe i gestem dłoni przepuścił mnie w progu. Nie chciałam skorzystać z jego uprzejmości, ale nie mogłam blokować przejścia innym studentom. Popchnęłam szeroką pierś Dawida, co nie wywarło na nim żadnego wrażenia, i weszłam do środka. Nie chcąc iść z nim ramię w ramię do tej samej sali wykładowej, postanowiłam odprowadzić Maję na zajęcia z marketingu i wrócić tą samą drogą.
Gdy już wystarczająco oddaliłyśmy się od zmory mojego życia, Majka złapała mnie za ramię i również się zaśmiała.
– Lena, to nie jest zły pomysł. Przeleć go! Sam ci to proponuje, a może przejdzie wam w końcu ta irracjonalna złość na siebie. Może o to właśnie chodzi!
– Weź mnie nie rozśmieszaj – zaatakowałam swoją przyjaciółkę. – Raz, że to obrzydliwe! Dwa, o czym ty właściwie mówisz? Trzy, on nawet nie ma łóżka, a cztery, to obrzydliwe i wcale nie mówił na serio.
– Ma wielki materac z mnóstwem poduszek i czystą pościelą – poprawiła mnie Majka, jakby ją to bawiło, i jakby tylko tę informację wyczytała z mojej wypowiedzi.
– Mówiłam już, że to obrzydliwe? – Pokiwała głową przecząco i parsknęła pod nosem. – Nie? To to jest OBRZYDLIWE! Ja i Dawid? To nigdy się nie wydarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top