Powrót do Paryża


Jej długa koszula zaplątała się w gałęzie, a ona niezdarnie zgrabiałymi od zimna dłońmi, próbowała wyplątać się z więżącej ją pułapki. Czuła jak woda dookoła niej się coraz bardziej podnosi, a nurt rzeki stawał się bardziej rwący. Panika i strach dodawały jej sił. Rozerwała resztki materiału i ostatkiem sił ruszyła w stronę brzegu. Nagle zatrzymała się, widząc na nim ciemną sylwetkę. Błysnął nóż. Nie widziała twarzy, ale wiedziała, że mężczyzna stojący na brzegu patrzy na nią z nienawiścią. Woda dookoła niej pieniła się i przelewała.

Poddaj się rzece — huczało w głowie. - Śmierć w jej nurtach z pewnością będzie o wiele łagodniejsza niż ta zadana przez upiora.

Chciała krzyknąć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Czuła się tak, jakby ktoś kneblował jej usta. Jeśli będzie próbować wyjść na brzeg on ją zabije, jeśli zostanie w rzece, utonie.

— To tylko sen! — powtarzała sobie. — To tylko sen! Obudź się! — czuła, jak woda dookoła niej się coraz bardziej podnosi.

Ludwik co jakis czas spoglądał znad lektury na Miriam. Wtuloną w kąt powozu dziewczynę najwyraźniej męczył jakiś koszmar. Drgnęła, gwaltownie się wybudzając. Książka, którą miała na kolanach, z głuchym trzaskiem uderzyła o podłogę.

— Wszystko w porządku? — zapytał, spoglądając na dziewczynę z niepokojem. Pochylił się i podniósł książkę.

— Dziękuję — odparła, biorąc ją z jego ręki. — To był tylko zły sen — uciekła wzrokiem w bok.

— Jeśli chcesz to możemy zatrzymać się na krótki postój — zaproponował.

— Nie — potarła dłonią policzek. — Nie ma takiej potrzeby.

— Jesteś pewna?

— Tak-— odparła tym razem bardziej stanowczo, choć cała w środku drżała.
Prosiła w myślach by nie pytał już więcej. Była pewna, że jeśli to zrobi, to ona zaraz wybuchnie płaczem.

Ludwik niespiesznie skinął głową, przyjmując wytłumaczenie. Większą część drogi wpatrywała się w książkę albo w krajobrazy za oknem i, mimo że były one piękne to nie zachwycała się ich widokiem. Kiedy spoglądał na nią znad swojej lektury, to miał wrażenie, że Miriam chce zamienić się w garstkę pyłu, którą rozwieje wiatr, a im bliżej było Paryża, tym bardziej wyczuwał, narastający w niej niepokój.

Miriam faktycznie nie zauważała mijanych krajobrazów. By obronić się przed pełnymi paniki myślami, wróciła w głowie do stajni pozostawionej pod nadzorem Bastiena i Gasparda. Myślała o ogrodzie, do którego Ludwik specjalnie dla niej wynajął dwóch najlepszych w okolicy ogrodników, by ci zajmowali się nim pod jej nieobecność. Lekko uśmiechnęła się do siebie, kiedy przypomniała sobie, jak pani Bazin, dreptała za całą trójką, krok w krok i spisywała wszystkie polecenia, które Miriam przekazywała nowo wynajętym pracownikom. Reszta drogi minęła jej na rozmyślaniach i nerwowym gnieceniu rogu okładki książki.

Późnym wieczorem powóz zajechał przed niewielki, ale elegancki pałac. Delikatna mgła wynosiła się nad oświetlonym lampami podjazdem. Powitał ich Bertuccio, otwierając drzwi. Wyciągnął rękę w stronę Miriam.

— Witam w Un grain de beauté* — przywitał ich Bertuccio, otwierając drzwi od powozu.

Spojrzała na niego i zobaczyła w jego ciemnych oczach radość.

Wszystko będzie dobrze — pomyślała, czując, jak ogarnia ją spokój. Gdzieś w głębi naprawdę to wiedziała.

Stęsknił się za nią. Zdarzało się, że nie widywał jej nawet i kilka dni. Jednak myśl o tym, że w każdej chwili może pójść i znaleźć ją pracującą w ogrodzie, może zamienić z nią parę niezobowiązujących słów lub choćby tylko popatrzeć na nią przelotnie sprawiało, że tęsknota była niemal niezauważalna. Uśmiechnął się, kiedy podała mu dłoń, a on pomógł jej wysiąść z powozu.

Un grain de beauté. Uroczo — usłyszała za sobą, rozbawiony ton w glosie hrabiego.

Zatrzymała się u szczytu schodów, przy których stało cztery osoby. Jedna kobieta i trzech mężczyzn. Bertuccio przedstawił ich hrabiemu i Miriam.

— Aleksandrze — zwrócił się do wysokiego jasnowłosego mężczyzny. — Pokaż panu hrabiemu jego pokoje. Edith, zaprowadź panią do jej pokoju.
Jean i Lucas zajmijcie się oporządzeniem koni i bagażami.

Miriam poczuła zakłopotanie, kiedy podeszła do niej filigranowa, jasnowłosa dziewczyna i dygnęła przed nią. Onieśmielona uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi. Świadomość tego, że ktoś będzie jej usługiwać, była dla niej krępująca. Weszły do przestronnego i rzęsiście oświetlonego kandelabrami holu. Poszła za Edith, szerokimi schodami na piętro, a ta przyprowadziła ją do pokoju, który składał się z sypialni połączonej z przebieralnią i łazienką. To sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana. Popatrzyła na dwie podróżne torby, które przyniósł za nimi jeden z mężczyzn.

Niewiele w nich było, bo też niewiele miała. Pięć sukien, bielizna, strój do jazdy konnej z niewielkim kapeluszem, dwie pary bryczesów i przybory toaletowe. Suknie zostały wybrane i ozdobione przez Colett. Jej przyjaciółka miała niezwykłe zdolności. Spod jej ręki wychodziła pięknie zdobiona pościel i obrusy. Szyła koszule, spódnice, halki i suknie dla mniej zamożnych panien z Vitré, które nie mogły pozwolić na toalety wprost z Paryża. Miriam nie uważała siebie za osobę skąpą. Prowadziła skromne życie, bo myślała bardziej o zapewnieniu sobie spokojnej przyszłości, niż o strojeniu się w eleganckie suknie. Kiedy jednak Colett usłyszała o jej wyjeździe do Paryża, niemal siłą zaciągnęła ją do miasteczka na targ. Tam kupiły kilka prostych atłasowych sukien, do których Colett wyszukała eleganckie dodatki, w postaci koronek, kwiatów i wstążek.

Miriam usiadła na łóżku patrząc, jak Edith krząta się po sypialni. Spojrzała w ciemność za oknem. Nie miała pojęcia, w jakiej części Paryża się znajduje. Mrok, który towarzyszył im podczas przejazdu, skutecznie ukrywał przed nią znajome oblicze miasta. Miriam zerknęła na Edith i nagle przyszło jej do głowy, że przecież może ją oto delikatnie wypytać.

— W której części Paryża jesteśmy?

— Na obrzeżach Batignolles-Monceau — odparła.

— To niemal wieś — westchnęła z ulgą.

— Czy to źle? — zapytała. — Och, proszę o wybaczenie, to nie moja sprawa — Edith spojrzała na Miriam spłoszona swoim tupetem.

— To nic. Po prostu ucieszyłam się, że jesteśmy tak daleko od hałaśliwego centrum miasta — uśmiechnęła się Miriam.

— Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić?

— Tak. Chciałabym się odświeżyć. Mogę poprosić o gorącą wodę?

— Mogę przygotować gorącą kąpiel, jeśli tylko sobie pani tego zażyczy.

— Naprawdę?

— Oczywiście — Edith lekko dygneła — Zaraz będzie gotowa.

— Dziękuję — Miriam uśmiechnęła się do dziewczyny z wdziecznością.

Na moment oślepił ją blask słońca, kiedy otwierała oczy. Zamknęła je na powrót, lekko się krzywiąc. Budziła się powoli. Przez kilka długich chwil nie bardzo wiedziała, gdzie jest. Spojrzała na sufit. Nie było na nim malunku Erosa i Psyche, ale za to wypełniała go, wykwintna kwiatowa sztukateria. Usiadła na łóżku, ukrywając pod ręką, ziewnięcie. Przetarła oczy dłonią, rozglądając się dookoła siebie. Jej sypialnia była jasna, przestronna i nieprzeładowana meblami. Naprzeciw sporej wielkości łóżka stała szafa, w której wczoraj wieczorem zniknęły jej rzeczy. Obok szafy usytuowano elegancką toaletkę z kryształowym lustrem w pięknej oprawie. Usłyszała ciche pukanie.

— Proszę wejść.

— Dzień dobry — Edith dygnęła na powitanie, stając u szczytu łóżka. — Tak jak pani prosiła, przygotowałam poranną kąpiel. Pan Bertuccio prosił, bym przekazała, że śniadanie jest o dziesiątej.

— Dziękuję — odparła Miriam.

Wplątała się z odmętów pościeli i ruszyła w stronę toaletki, gdzie leżały jej szczotki, wstążki i spinki. Minęła ciężki hebanowy sekretarzyk, nagle zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi na niewielki balkon. Podeszła bliżej i wyjrzała z ciekawością na zewnątrz.

Przed nią roztaczał się widok na ogród. W skupieniu przyglądała się plątaninie linii żywopłotu, aż dostrzegła właściwy wzór. Krótko przycięta trawa ozdobiona białymi punkcikami stokrotek, aż prosiła, by cieszyć się jej chłodem i miękkością, chodząc po niej boso. W oddali stare dęby pochylały się nad krzewami azalii, pełnymi białych i bladoróżowych kwiatów.

— Jest przepiękny — cicho westchnęła do siebie, zauroczona widokiem.

— Pani mąż miał rację, wybierając dla pani tę sypialnię.

— Mój mąż? — miała wrażenie, że się przesłyszała. Spojrzała na dziewczynę, marszcząc brwi.

— Pan Bertuccio.

Spojrzała na łóżko. Był obok niej w nocy? Wszystko na to wskazywało, bo pościel i poduszki obok miejsca, w którym spała, były w nieładzie. Serce zakołysało się w jej piersi. Nie miała pojęcia, że tak mocno spała. Musiała być bardzo mocno zmęczona, jeśli nie poczuła, układajacego się obok do snu mężczyzny.

Bertuccio. Właściwie to świadomość tego, że spał obok, sprawiła jej przyjemność.

Pomimo iż znalazła się w dość niecodziennym położeniu, to postanowiła tę nową sytuację przyjąć z godnością i bez złości. Do czasu, aż panowie wyjaśnią jej stan rzeczy.

— Kto zajmuje się ogrodem? — zapytała, zachowując spokój.

— Mój mąż, Aleksander.

— Jest wspaniały — Miriam, odetchnęła głęboko porannym chłodnym powietrzem.

Słoneczny poranek sprawił, że Bertuccio przygotował śniadanie na tarasie. Stół zastawił świeżymi rogalikami z masłem, dżemami, serami, pieczoną piersią z kurczaka pokrojoną w cienkie plasterki. Biszkoptowe ciasto pachniało delikatnie wanilią i słodkim śmietankowym kremem. W kryształowej karafce stało wino o rubinowym kolorze rozsiewające na białym obrusie ceglaste refleksy. Obaj mężczyźni siedzieli przy stole, czekając z rozpoczęciem posiłku na Miriam.

— Zabije nas — wymruczał Bertuccio, niepewnie spoglądając w stronę wejścia na taras.

— Nie zabrzmiało to optymistycznie, ale coś mi się wydaje, że ty jesteś tym pomysłem bardzo zachwycony — w głosie Ludwika pobrzmiewały wesołe nuty.

— Nawet nie wiesz jak bardzo — Bertuccio uśmiechną się szeroko.

— Dzień dobry.

Miriam pojawiła się w drzwiach, ubrana w skromną sukienkę w kolorze bławatków idealnie pasującą do koloru oczu. Połyskujące w słońcu pasma włosów zebrała nad uszami i spięła je spinką, ozdobioną drobnymi jasnymi kwiatami. Bertuccio z zachwytem przyglądał się lśniącej fali loków spływającej na jej ramiona i plecy. Ten kolor i ich blask przypomniał mu dziką klacz arabską, którą widział kiedyś galopujacą swobodnie w hiszpańskich górach. Miała sierść ciemnego lśniącego złota, taką jak jej włosy. Marzył, o tym, by wysunąć w nie palce i delikatnie przeczesać tę jedwabną gestwinę.

Obaj mężczyźni podnieśli się z miejsc, odpowiadając na powitanie, a Miriam usiadła na krześle, które uprzejmie podsunął jej Bertuccio. Podziękowała mu skinieniem głowy. Nałożyła sobie na talerz kawałek kurczaka i rogalik.

Przez chwilę jedli w milczeniu, lecz w końcu nie wytrzymała ich konspiracyjnych spojrzeń.

— Czy coś się stało? — zapytała.

Bertuccio spojrzał wymownie na hrabiego.

— Ustaliłem z Bertucciem, że na czas pobytu w Paryżu zostaniesz jego...

— Żoną? — dokończyła za hrabiego.

— Tak — lekko przeciągnął to słowo. — Mam nadzieję, że to zrozumiesz zaistniałą sytuację. Dwóch mężczyzn i kobieta. Najpóźniej po południu cały Paryż będzie huczał od plotek — spojrzał na Miriam.

— Dziękuję, że zadbał pan o moją reputację. — Miriam uśmiechnęła się z wdzięcznością do Ludwika. — Z przyjemnością zostanę panią... — spojrzała na Bertuccia, podnosząc dumnie podbródek i spoglądając na niego.

— Vipera — wymruczał, posyłając jej krzywy uśmieszek.

— Oczywiście — skinęła z godnością głową.

Hrabia z uśmiechem zadowolenia wrócił do napoczętego śniadania, a Miriam z ukosa spoglądała na swojego męża. Już miała zapytać go o noc spędzoną w jej łóżku, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Śniadanie nie było odpowiednią porą do zadawania takich pytań.

— Bertuccio poślij, proszę Aleksandra do pana Frazera z pytaniem, czy może pojawić się u nas o drugiej po południu.

— Radzę wysłać posłańca do pana de Bouqet — wtrąciła Miriam.

Ludwik lekko uniósł brwi ze zdziwienia.

— Zgadzam się z tym, że pan Frazer zatrudnia najlepszych dekarzy w całej Francji, ale też ma w zwyczaju zdzierać ze swoich klientów, ostatnią koszulę. Mam nadzieje, że nie uzna pan tego za wścibskość — pospieszyła z wyjaśnieniem. — Kiedy usłyszałam, że chce pan zamówić beczki na cydr i calvados... — urwała, patrząc w pełne zdumienia błękitne oczy hrabiego. — Proszę mi wybaczyć — zawstydzona swoją zuchwałością opuściła oczy.

— Nie mam ci, czego wybaczać, bo liczę się z każdą twoją cenną radą.

— Dziękuję za zaufanie — rumieniec pojawił się na policzkach Miriam.

— Dlaczego pan de Boquet? Też produkuje cydr?

— Pan Boquet ma wspaniałe sady na południu Bretanii. Chcąc ograniczyć koszty, znalazł najlepszych dekarzy, którzy robią beczki tylko dla niego.

— Poczekaj, chcesz, żebym zatrudnił dekarzy u siebie?

— Taka przyszła mi do głowy myśl. Pan Boquet bardzo chwali sobie to rozwiązanie.

— Interesujące i godne rozważenia, ale czy pozwoli mi wynająć swoich ludzi?

— Warto zapytać. Do jesiennych zbiorów mamy jeszcze dużo czasu. Jeśli nie wynajmie swoich robotników, to może poleci ludzi, którzy są równie dobrzy w tym fachu. Gdyby jednak takowych nie znał, zakupione u niego beczki będą bardzo dobrej jakości i z dużo tańsze od tych sprowadzonych z Paryża.

— Koniecznie muszę się z nim skontaktować.

— O ile mi wiadomo, aktualnie przebywa w Paryżu

— Skąd o tym wiesz? — Spojrzał na nią zdumiony.

Miriam uśmiechnęła się w taki sposób, że Bertuccio spoglądający na nich poczuł odrobinę zazdrości. Jakby to wyczuwając, przeniosła wzrok na niego obdarowując go resztą tego uśmiechu. Opuściła lekko oczy i zgarnęła zgrabnym ruchem dłoni kosmyk włosów za ucho nie przestając się uśmiechać.

Na świętą Ritę, jęknął w duchu. Co ta dziewczyna ze mną wyprawia?

Ludwik zauważył, jak Bertuccio spogląda na Miriam i dlatego domyślając się, że jego przyjaciel pragnie zostać z Miriam sam na sam, postanowił mu ułatwić sprawę i szybciej skończyć śniadanie.

— Wybaczcie, ale muszę napisać kilka listów.

— Przynieść ci kawę do gabinetu?

— Chętnie się napiję, ale dopiero za godzinę — wytarł serwetką kąciki ust i podniósł się od stołu.

Miriam zawsze była pod wrażeniem sylwetki hrabiego. Ten potężny mężczyzna wydawał się być niezgrabny, ale kiedy się poruszał, robił to ze zwinnością i gracją.

— Co będziesz robić po śniadaniu — zapytał Bertuccio, kiedy zostali sami.

— Chciałbym obejrzeć dom i ogród. Dziękuję za wybranie sypialni i za piękny widok z balkonu.

— Cieszę się, że sprawiłem ci przyjemność — uprzejmie skiną głową.

— Vipera to twoje nazwisko? — zapytała.

— Co? — spojrzał na nią zaskoczony. — Och nie! — roześmiał się.

— Całe szczęście, bo już myślałam, że będę miała na nazwisko żmija — uniosła kącik ust, a w jej oczach płonął ognik rozbawienia.

— Znasz włoski?

— Nie — potrząsnęła głową, a jej włosy zaskrzył się w słońcu. — Znam łacinę — dodała.

— Wybaczysz mi?

— Co? — nie mogła zrozumieć, dlaczego z taką intensywnością przygląda się jej twarzy.

— To, że nazwałem cię żmiją.

Roześmiała się tylko w odpowiedzi, przechylając lekko głowę. Miał ogromną ochotę wyciągnąć dłonie, ująć jej twarz i pocałować.

— Nazywam się Giovanni Bertuccio Vento — opanował się jednak i zaczął cicho opowiadać. — Urodziłem się we Florencji trzydzieści siedem lat temu. Ojca nigdy nie poznałem, a matka była praczką. Zarabiała niewiele, ale starała się, by jej syn wyrósł na porządnego człowieka. Robiła co mogła, by nas oboje utrzymać, a mimo to większość czasu spędzałem na ulicy i tam nauczyłem się kraść. Kiedy matka się o tym dowiedziała, to dostałem pierwsze w życiu, porządne lanie — powiedział to z rozrzewnieniem, spoglądając na Miriam. — To była dobra i uczciwie pracująca kobieta. Zmarła, kiedy miałem trzynaście lat — zamilkł.

Popatrzyła na niego. Chciała znaleźć słowa, które przegoniłby ten melancholijny nastrój, jaki go ogarnął, kiedy wspomniał matkę, ale nie znajdowała takich. Pod wpływem impulsu albo może zwykłej chęci dotknięcia go przykryła jego dłoń swoją. Spojrzał na nią z wdzięcznością.

— A jak zostałeś kucharzem?

— Miałem może z czternaście albo piętnaście lat, kiedy nauczyłem się sprzedawać informacje.

Miriam lekko zmarszczyła brwi, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

— Chodziłem do kucharzy, którzy pracowali w bogatych domach i za niewielką opłatą, informowałem ich o tym, gdzie i kiedy będzie można kupić świeże i tanie mięsa, ryby, warzywa, czy owoce morza. Po jakimś czasie zaczęło mi się to coraz bardziej opłacać, bo straganiarze zaczęli też mi płacić, bym polecał ich produkty w bogatych domach. W ten sposób zawsze miałem parę groszy przy sobie, co jeść i kąt do spania.

Miriam szybko podjęła, że po śmierci matki stał się bezdomny. Ta myśl ścisnęła jej serce.

— Jakiś czas później, los znów się do mnie uśmiechnął i zacząłem terminować jako kuchcik u hrabiego Borgheze. Poznawałem tajniki przygotowywania i ozdabiania potraw, tak by oszałamiały gości swoim wyglądem i smakiem. Po wielu latach w końcu godnie zastąpiłem swojego poprzednika. Spędziłem w domu hrabiego ponad piętnaście lat, aż ten któregoś dnia postanowił umrzeć z obżarstwa — Bertuccio z niesmakiem skrzywił usta. — Mnie oskarżono o morderstwo.

— Nie! To nieprawda! — niemal krzyknęła z oburzenia i zaskoczenia. Nawet nie zorientowała się, kiedy zamienili się rolami. Teraz to on trzymał jej dłoń.

— Cóż — uśmiechnął się lekko, przesuwając palcami po cienkiej czerwonej bliźnie we wnętrzu jej dłoni. — Byłem młody i nie miałem szans na obronę. Zresztą kto by uwierzył służącemu — wzruszył lekko ramionami, tak jakby to było mu już całkiem obojętne.

Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo w tej chwili go rozumiała.

— Musiałeś uciekać z Florencji?

— Po śmierci tak szacownego arystokraty musiałem uciec z Włoch, ale teraz... — spojrzał na nią przeciągle — ... wcale tego nie żałuje — uniósł jej dłoń do ust i pocałował. Jego oddech omiótł wnętrze jej dłoni, a wargi spoczęły na nadgarstku. Czuł, jak szybko pod skórą pulsuje krew.

— A później? — zapytała cicho, niemal zapominając o oddechu.

— A później robiłem rzeczy... — potrząsną lekko głową — ... które mogłyby cię przerazić, dlatego chcę ci oszczędzić szczegółów — powiedział, patrząc z rozbrajającą szczerością w jej szmaragdowe oczy.

— Nigdy w to nie uwierzę!

— Uwierz — powiedział i przytulił jej dłoń do swojej twarzy. Przymknął oczy i delektował się jej ciepłem.

Czas się dla niej zatrzymał, kiedy pod palcami poczuła miękkość skóry jego policzka i delikatne ukłucia idealnie przyciętego zarostu. Dlaczego sprawiał, że ledwie mogła oddychać? Czuła jak jej serce zdradziecko przyspiesza, a ona nie jest w stanie w żaden sposób go przywołać do porządku. Miała wrażenie, że prędzej dałaby sobie radę z rozszalałym koniem, niż z własnym nieposłusznym ciałem i sercem.

— Signora Miriam Vento. Co pani na to? — spojrzał na nią czule.

— Brzmi... bardzo ładnie — tylko tyle, była wstanie powiedzieć. Delikatnie uwolniła dłoń z jego uścisku.

Dom należał do skromnych. Z ośmioma sypialniami połączonymi czterema pokojami kąpielowymi i przebieralniami, z dwoma niewielkimi salonami, pokojem śniadaniowym, z którego wyjście prowadziło na szeroki taras. Zajrzała do kuchni, królestwa Bertuccia, obejrzała dużą jadalnię z której przeszła do biblioteki.

Wciąż miała w pamięci rozmowę o jego przeszłości. Zachodziła w głowę, co mógł takiego strasznego robić, czego tak bardzo nie chciał wyjawić.

— Ty też masz tajemnice. Uszanuj to — powiedziała, do siebie na głos, wchodząc do biblioteki.

Jej widok i ogrom wywołał uśmiech na jej twarzy. Cały pokój zajmowały, regały z książkami. Dwa złączone ze sobą szezlongi stały pośrodku ozdobione brokatowymi poduszkami i pledami z delikatnej wełny.

Miriam podchodziła do półek i z czułością dotykała skórzanych grzbietów. Wyciągała te, które zaintrygowały ją swoim tytułem. Gdy wyjmowała jedno z opasłych tomisk o zielarstwie, nieopatrznie strąciła kilka innych książek. Natychmiast je pozbierała z podłogi i położyła na miejsce. Jednak jej uwagę zwróciła niewielka książeczka spięta srebrną klamra. Okładka książki była ozdobiona splatającymi się ze sobą kwiatami i ptakami, a tytuł wypisany złotymi literami na czerwonym jedwabiu. Zmarszczyła brwi, bo nie potrafiła go odczytać.

Ciche kliknięcie zamka, otworzyło książkę. Miriam przewróciła kilka pożółkłych kartek. Na każdej stronie były umieszczone ryciny w kolorze sepii, które przedstawiały mężczyznę i kobietę splecionych w miłosnym uścisku. Z niedowierzaniem oglądała kolejne strony. Czuła jak na jej policzkach zakwitają rumieńce. Nie miała pojęcia, że kobieta i mężczyzna mogą kochać się w tak wyszukany sposób.

Wpatrywała się z niedowierzaniem w kolejne strony, dopóki nie usłyszała hałasu na korytarzu. Zatrzasnęła książkę i drżącymi ze zdenerwowania rękami, szybko odłożyła ją na miejsce. Czuła się jak dziecko, złapane niemal na gorącym uczynku. Przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków i czym prędzej wyszła z biblioteki do ogrodu. Ciepłe powietrze przesycone ciężkim zapachem kwiatów sprawiło, że nie potrafiła uwolnić się od obrazów, jakie zobaczyła. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej rozpalały jej zmysły. Dopiero dłonie schłodzone w wodzie fontanny i przyłożone do policzków i czoła, przyniosły jej lekkie ukojenie.

Kiedy mieszkała tu w Paryżu, był jeden chłopak, który bardzo się jej podobał. Nazywał się Nataniel. Miał włosy w kolorze szafranu, błękitne oczy i uśmiech, w którym się bez pamięci zakochała. Był synem piekarza i codziennie pojawiał się ze świeżym pieczywem, w domu, w którym pracowała wraz z ojcem.

Nataniel potrafił sprawić, że śmiała się w nawet najbardziej ponure dni. Łagodny uśmiech pojawił się na jej twarzy na wspomnienie tych wszystkich pocałunków, które jej skradł i tych, które sama mu ofiarowała. Rozmawiali o ślubie, wspólnym życiu i dzieciach, ale okazało się, że los miał już swoje plany wobec nich. Zacisnęła palce na materiale sukni. Po tym, co spotkało ją i jej ojca w Paryżu, mieli już nigdy więcej się nie spotkać.

Zrozumiała to jakiś czas później, kiedy jechała wraz z hrabią i Bertucciem na Marsowe Pola. Zobaczyła Nataniela stojącego przed piekarnią ojca. Bogata wystawa sklepu świadczyła o tym, że doskonale im się powodzi. Podnosił do góry rudowłosego chłopca, który z rozpędu wpadł w jego ramiona. Ojciec uśmiechał się do niego tym samym szczęśliwym uśmiechem. Takim jak do niej, dawno, dawno temu. Kiedy odwróciła wzrok, napotkała spojrzenie czarnych oczu Bertuccia. Patrzył na nią ze smutkiem i zrozumieniem, tak jakby doskonale wiedział co dzieje się w jej sercu.

Później był Robert. Przez krótką chwilę czuła się jak kochana kobieta, ale to było tylko fałszywe złudzenie, bo okazało się, że jest dla niego tylko przedmiotem, dzięki któremu mógł się zaspokoić. I, mimo, że minęło sporo czasu, gdzieś tam w głębi nienawidziła się za to, że nie potrafiła się mu przeciwstawić. Za to, że była słaba i uległa. Nawet nie zauważyła, kiedy z zapamiętaniem zaczęła skubać koronki przy rękawie. Zdarzało się jej to, wtedy kiedy była zdenerwowana albo zirytowana.

Uważała, że pomiędzy kobietą a mężczyzną powinna być miłość i impuls, który sprawi, że będą się w stanie kochać tak jak w tej książce.

— A Bertuccio? — z zamyśleniem wpatrywała się jak woda w fontannie, delikatnie i z cichym pluskiem, przelewała się z mniejszej ozdobnej czary do większej.

Doskonale pamiętała jego pocałunki w ciemnym korytarzu. Ciepłe, hipnotyzujące, pełne łagodnej zachęty. Jej ciało drżało na samą myśl o nich. Nie słuchało rozumu, tylko pragnęło więcej. A te przy śniadaniu? Sama go sprowokowała, by chwilę później on trzymał jej dłoń w mocnym, ciepłym uścisku. Chciała przywołać swoje myśli do porządku ale nie bylo to łatwe. Nagle uświadomiła sobie, że właśnie tak wygląda flirt. Bertuccio rozmawiał z nią, uśmiechał się, zalecał się i czarował.

Robił to tak doskonale, że nawet pszczoły z ula mógłby tym swoim czarem wywabić — pomyślała z rezygnacją.

Mogłaby z nim walczyć, i z uczuciem do niego, ale co by to dało? Och! Co się z nią działo? To wszystko przez tę głupią książkę! Starając się skupić i opędzić od natarczywych myśli i niesfornych marzeń podniosła się z ławeczki. Ruszyła ścieżką biegnącą wśród równo przyciętych żywopłotów.

Un grain de beauté (dosł. „ziarenko piękna") oznacza po prostu pieprzyk. Historia tego słowa ma swój początek w epoce Króla Słońca (fr. le Roi-Soleil), czyli Ludwika XIV. Za jego czasów pieprzyki były wyrazem zamożności i bogactwa, dlatego też burżuazja często „doklejała" sobie na twarzy małe kawałeczki papieru (często zrobione z czarnej bibuły lub skrawków materiału). Większość nie przypominała jednak prawdziwych znamion, lecz ziarenka zmielonej kawy lub małe zabrudzenia.
( za symplyspeaking.pl)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top