Pająk i mucha

Czy wielkim nietaktem będzie, jeśli nie pojadę na wyścigi? — zapytała, patrząc w duże ciemne oczy pochylającego się nad nią mężczyzny. Były pełne niepokoju.

— Źle się czujesz? — zapytał, Bertuccio marszcząc brwi. Przyłożył dłoń do jej czoła. — Co ci jest?

— To... kobiece sprawy — odparła cicho, czując, jak oblewa ją rumieniec.

— Rozumiem — uśmiechnął się. — Zaraz porozmawiam z Ludwikiem i...

Ciche pukanie do drzwi przerwało ich rozmowę. Do sypialni weszła Edith.

— Proszę mi wybaczyć, nie miałam pojęcia, że pan tu jest.

— To nic. Już wychodzę. Ty leż — zwrócił się do Miriam. — A ja przygotuję ci coś lekkiego do zjedzenia — pogładził ją delikatnie po policzku. Pochylił się i pocałował ją w czoło.

— Dziękuję — spojrzała na niego z wdzięcznością.

— Którą suknię mam przygotować do wyjścia? — zapytała Edith.

— Nie pojadę na wyścigi. Źle się czuję.

— Och! Czy to coś poważnego? — Edith z niepokojem przyglądała się Miriam.

— Kobieca przypadłość.

— Rozumiem. Mogę zaparzyć zioła, które złagodzą ból — zaoferowała dziewczyna.

— Dziękuję. Z pewnością pomogą.

Czasem bywało tak, że te, comiesięczne problemy dawały się jej mocno we znaki i jedyne, o czym marzyła to spędzić ten dzień w łóżku. Zwykle nie miała takiego komfortu, ale dzisiejszego dnia postanowiła wykorzystać swoją niedyspozycję, bo bała się mężczyzny, prześladującego ją w snach. Była pewna, pojawi się na wyścigach. Dlatego po długim namyśle zdecydowała, że nie będzie towarzyszyć hrabiemu na hipodromie. Przez ostatnie kilka dni sama dbała i doglądała Róży, co sprawiało jej ogromną przyjemność, bo klacz okazała się bardzo inteligentna i przyjacielska. Dziś w dniu wyścigów była pod doskonałą opieką stajennych i Luisa, młodego dżokeja, który miał na niej wystartować.

Zofia przypatrywała się sobie w ogromnym lustrze wiszącym w holu. Suknia, jaką miała na sobie, była uszyta ze złotej satyny, która od idealnego wcięcia w talii, łagodnie spływała do ziemi. Odsłonięte ramiona i dekolt podkreślone były linią drobnych białych kwiatów i mocno marszczonego tiulu. Wysoko upięte włosy, ozdobiła trzema kremowymi kwiatami kamelii. Oliver zatrzymał się w progu, podziwiając urodę siostry.

— Wyglądasz wspaniale.

— Wydaje mi się, że zbyt skromnie jak na takie wyjście. — Zofia przyglądała się sobie w lustrze.

— Nie zgadzam się z tobą. Jest idealnie.

— Ty też wyglądasz... idealnie — uśmiechnęła się do odbicia Olivera.

— Dziękuję — ciemne oczy brata rozjaśnił ciepły uśmiech.

— Filip śpi?

— Tak.

— To dziwne, że nie chciał jechać z nami.

— Nie dziw mu się. Nie lubi tłoku. Zupełnie tak jak ja.

— A jednak jedziesz ze mną.

— Ktoś musi być twoją przyzwoitką — mrugnął do Zofii, a ta rozbawiona uderzyła go w ramię rękawiczkami.

— Wcale nie musisz.

— Wiem — roześmiał się. — Hrabia de Saint—Chasseur wydaje się być bardzo porządnym mężczyzną.

— Tylko ci się wydaje? — Zofia poprawiła jeden z kwiatów we włosach. — Ja uważam, że jest porządnym mężczyzną.

— Bo patrzysz na niego przez pryzmat zakochania — uśmiechnął się do swojego odbicia, poprawiając mankiety przy rękawach.

— To tak bardzo widać? — zapytała cicho. — Nie miałam o tym pojęcia — spojrzała lekko spanikowana na brata.

— Jeśli wybrałaś sobie tego mężczyznę, ja tu nie mam nic powiedzenia.

— Jesteś, w stanie go zaakceptować?

— O wiele bardziej, niż barona.

— Nie wiem, jak bardzo bym musiała być zdesperowana, by związać się z tym człowiekiem.

— Nie dla wszystkich życie jest tak łaskawe, jak dla nas. Żyjemy w komforcie, który posiada niewiele osób. Są kobiety, które zgodziłyby się na wszystko, byleby tylko żyć w luksusie.

— Zdaję sobie z tego sprawę i dlatego dziękuję za to losowi każdego dnia — popatrzyła czule na brata. — Wiesz, że jesteś wyjątkowym człowiekiem?

— Wiem — objął ją ramieniem, uśmiechając się szeroko. — A ty jesteś moją młodszą siostrą, którą muszę się opiekować.


Bertuccio wszedł do biblioteki. Zastał tam, hrabiego czytającego jakiś dokument. Ludwik wziął pióro do ręki i złożył na nim zamaszysty podpis.

— Co ty tu jeszcze robisz? Państwo Budhon zaraz będą!

— Tak, wiem. — Zmarszczył brwi, patrząc na kawałek papieru.

— Co to?

— To? Nic takiego — uśmiechnął się tajemniczo do przyjaciela. — Jak się czuje Miriam? — zapytał, chowając papier do szuflady.

— Zadbałem o nią i teraz śpi. Jeśli pozwolisz, zostanę i zaopiekuję się nią.

— Oczywiście — Ludwik zgodził się bez najmniejszego wahania. — Tylko nie nadużywaj nadmiernie swojego włoskiego uroku wobec niej. Żal później patrzeć jak utykasz.

— Zabawne. — Bertuccio skrzywił usta.

— Bardzo. — Śmiejąc się Ludwik, wziął z oparcia krzesła frak i założył na siebie.

— Baw się dobrze.

— Mam nadzieję, że to nie sarkazm.

— Zdaj się na doświadczenie Miriam.

— Tak bardzo jej ufasz?

— A ty nie? Powiedz mi, ilu znasz mężczyzn umiejących zrobić z koniem coś takiego?

— Masz rację. Nie znam żadnego z takimi zdolnościami — przytaknął Ludwik, uświadamiając sobie, ile prawdy jest w tym, co mówi Bertuccio.

— Mam do ciebie prośbę.

— Mów.

— Jeśli jednak przegrasz zakłady, nie mów o tym Miriam. Zwrócę ci sumę, którą straciłeś.

— Co?! — Ludwik spojrzał zdumiony na Bertuccia. — Nie mówisz chyba poważnie!

— Jestem bardzo poważny.

— Przecież nie masz pojęcia, ile postawiłem.

— Czy to ważne? — Bertuccio, beztrosko wzruszył ramionami.

— Ale ty jesteś zakochany w tej kobiecie — śmiejąc się, Ludwik poklepał go po ramieniu. — Muszę przyznać, że będzie mi dziś bardzo brakować twojego towarzystwa.

— Jeśli coś pójdzie nie tak, to gorycz porażki bardziej osłodzi ci obecność pięknej kobiety u twego boku, niż paskudnego przyjaciela.

— Pozwól, że nie będę wygłaszał komentarza na temat twojej urody. Zostawię to zagadnienie Miriam.

— Dziękuję łaskawco.

Fiakr, do którego były zaprzężone eleganckie kare konie, dostojnie zatrzymały się na żwirowym podjeździe.


Miriam usiadła na łóżku i rozejrzała się dookoła zaspanym wzrokiem. Przetarła oczy kantem dłoni i zerknęła na zegar. Lekkie śniadanie oraz zioła, jakie zaparzyła dla niej Edith, sprawiły, że zapadła w drzemkę na następne dwie godziny. Postanowiła, że się ubierze i wyjdzie na mały spacer do ogrodu. Wybrała prosta i nieskomplikowaną w ubiorze suknię w ciemnozielonym kolorze.

Po drodze weszła do biblioteki i wybrała książkę opisującą życie i zwyczaje w egzotycznym Syjamie*. Kiedy miała już wyjść, jej wzrok padł na sonety Szekspira. Dawno ich nie czytała. Sięgnęła po pięknie zdobiony tomik. Zachwycona przesunęła palcami po ciemnogranatowym haftowanym złotą nitką, jedwabiu. Wyszła na szeroki taras, wdychając ciężkie od zapachu róż powietrze.

Będzie padać — pomyślała.

Postanowiła nie oddalać się zbytnio od pałacu. Znalazła wygodny szezląg stojący pod różaną pergolą i zapadła się w miękkich poduszkach. Dookoła leniwie brzęczały pszczoły ogrzewane ciepłym słońcem, a Miriam pogrążyła się w lekturze. 

Zbliżała się burza. Po niebie przebiegały pomruki przypominające głosy, jakie wydają z siebie zadowolone koty. Bertuccio wyszedł z biblioteki na taras w poszukiwaniu Miriam.

Zatrzymał go obraz, jaki zobaczył, wychodząc zza zasłony zieleni. Ten widok był wart tego, by zatrzymać go w pamięci na zawsze. Miriam drzemała na szezlongu z twarzą wtuloną w jedną z poduszek. Pod dłonią na ziemi leżała książka. Jasnozielone satynowe pantofle zsunęły się z jej stóp. Ubrana była w suknię, której kolor idealnie podkreślał kasztanową barwę jej włosów. Lekko się poruszyła, jakby w poszukiwaniu wygodniejszej pozycji. Materiał napiął się na dekolcie. Stanowił on piękną oprawę biustu, elegancko go uwidaczniając i nie czyniąc przy tym z niego ordynarnego widoku. Jego żona wyglądała pięknie. Podszedł ostrożnie bliżej. Pochylił się i podniósł książkę z ziemi. Szekspir Sonety. Zaintrygowany otworzył na stronie oznaczonej niewielkim gołębim piórem.

Sonet sto trzydziesty — przeczytał bezgłośnie.

Oczom mej pani do słońca daleko; Usta się mniej od koralu czerwienią...

Zerknął na śpiącą kobietę i jej usta. Czy są mniej czerwone od korali albo kwiatów kwitnących nad jego głową? Cicho westchnął i uśmiechnął się lekko do siebie, kiedy wyobraził je sobie rozgrzane pocałunkami.

Widziałem róże białe i czerwone, lecz jej policzkom te barwy są obce...

Miriam potrafi się cudownie i uroczo rumienić.

Lubię, gdy mówi, lecz muzyka słodziej przemawia do mnie melodiami swymi...

Panie poeto, nigdy ci nie było dane usłyszeć głosu mej miłości — uśmiechnął się do siebie, zerkając na kobietę śpiącą u jego stóp.

Pierwsze krople deszczu uderzyły ciężko liście i kwiaty nad jego głową.

Jednak, niż wszystkich złych porównań próba, stokroć wybrańsza będzie moja luba.

Miriam nie była klasycznym ideałem piękności, ale w ostatnim zdaniu Szekspir miał rację. Miłość czyni każdego piękniejszym, pomagając zakochanym, zaakceptować wzajemnie wszelkie niedoskonałości.

Zamknął książkę, by deszcz nie zniszczył kartek.

— Miriam — pochylił się nad nią.

Mruknęła coś niezrozumiałego. Wsunął tomik sonetów do kieszeni.

— Kochanie, burza się zbliża.

— To nic. Lubię burze — wymruczała.

— Ja też, ale nie lubię moknąć.

Pochylił się nad nią jeszcze bardziej i wziął na ręce. O dziwo nie protestowała. Nie rzucała jadowitymi groźbami i nie próbowała go kopnąć, co było bardzo miłą odmianą. Ruszył w stronę drzwi prowadzących do biblioteki.

Miriam oparła głowę o jego ramię i sennie objęła go za szyję. Była długa i zgrabna, a ona nie mogła oprzeć się pokusie, by nie pogładzić jej palcami.

— Rób tak dalej, a poniesiesz tego konsekwencje.

Cichy pomruk sprawił, iż natychmiast zabrała rękę i spojrzała na niego z niepokojem. Z ulgą jednak zobaczyła błagający się po jego ustach szelmowski uśmieszek, który polubiła.

Nagle zatrzymał się wpół kroku i z Miriam na rękach, obrócił się w stronę ogrodu. Instynkt powiedział mu, że ktoś ich obserwuje z jego głębi.

— Co się stało?

— Nie, nic — powiedział to z lekkim wahaniem, marszcząc brwi. — Hrabia chciał z tobą porozmawiać.

— Już wrócił z wyścigów?

— Tak — jeszcze raz zlustrował uważnie otoczenie.

— Wiesz coś na temat wyników? — zapytała, czując, jak serce zakołysało się w jej piersi ze zdenerwowania.

— Nie znam ich — odparł szczerze, wchodząc do biblioteki.

— Postaw mnie na ziemi — poprosiła cicho, a Bertuccio z niechęcią spełnił jej życzenie.

Kiedy patrzył na nią, jak wygładzała niewidzialne zmarszczki na sukni, czuł obezwładniającą go tkliwość i czułość.

— Wyglądasz pięknie. — Zauważył jej podenerwowanie i starał się jej dodać otuchy komplementem.

— Dziękuję — spojrzała na niego z wdzięcznością.

— Gdzie jest pan hrabia?

— W swoim gabinecie.

— Pójdziesz ze mną?

— Oczywiście.

Nerwowo przygładziła włosy. Spojrzała na Bertuccia, a on uśmiechem dodał jej odwagi, otwierając przed nią ciężkie drzwi prowadzące do gabinetu hrabiego. 

Ludwik powitał ją enigmatycznym wyrazem twarzy. Wskazał jej uprzejmym gestem fotel. Przysiadła na jego brzegu. Spojrzał na nią. Wyglądała jak mały ptaszek, który w każdej chwili spłoszony nieopatrznym ruchem, odleci. Przedłużająca się cisza wprawiła ją niemal przerażenie.

— Czy już lepiej się czujesz? — zapytał życzliwie hrabia.

— Tak — odparła Miriam, starając się wyczytać wyniki wyścigów, z jego spojrzenia czy ruchu ciała. — Dziękuję za troskę.

— Hmm... zastanawiam się, od czego zacząć. Cóż... muszę ci powiedzieć, że gdy tylko pojawiłem się na hipodromie, padłem ofiarą naprawdę niewybrednych żartów na temat konia, którego wystawiłem do wyścigów. 

Miriam nerwowo zaczęła skubać drobną koronkę przy szwie w sukni. Była pewna co do tej klaczy. A co jeśli instynkt ją zawiódł? Sumy pieniędzy, na jakie obstawiano konie były dla niej niewyobrażalne. W ciągu całego swojego życia nie byłaby w stanie spłacić nawet drobnej części kwoty, jaką przegrał hrabia. Cóż, jeśli się pomyliła, to musiała odważnie stawić czoła swojej niewątpliwie godnej pożałowania, aroganckiej pewności siebie.

— Czy Róża, zawiodła pana hrabiego? — podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy mężczyzny, który usiadł naprzeciw niej.

Jedyne, co mogła zrobić, to przyznać się do porażki i obiecać, że będzie pracować bardzo ciężko, by...

— Nie, Miriam, Róża mnie nie zawiodła. — Błękitne oczy uśmiechnęły się do niej łagodnie. — Wręcz przeciwnie. Róża wprawiła w zdumienie nie tylko mnie, wygrywając trzy gonitwy z rzędu, ale i tych wszystkich, którzy szydzili z jej wyglądu. To doskonały koń wyścigowy. Każdy kolejny bieg kończyła, zostawiając inne konie dużo w tyle. Co więcej, po wyścigach, znalazło się wielu kupców, którzy kusili mnie ogromnymi sumami.

— Nie sprzedał jej pan?!

Ludwik zobaczył w oczach Miriam strach.

— Nie. Nie musisz się obawiać. Nigdy jej nie sprzedam.

— Dziękuję — uśmiechnęła się z ulgą. 

Hrabia sięgnął pod połę surdut i wyjął z wewnętrznej kieszeni skórzane etui. Położył je na niewielkim stoliku, przy którym oboje siedzieli.

— To dla ciebie.

— Co to jest?

— Sprawdź — zachęcił hrabia.

Miriam z wahaniem wzięła etui do ręki i rozwiązała rzemyki. W środku znalazła plik równo ułożonych papierowych banknotów, których suma przyprawiła ją niemal o zawrót głowy. Popatrzyła zaszokowana na hrabiego.

— Ja... — zająknęła się. — Ja nie mogę tego przyjąć. — Zawiązała rzemyki i położyła etui na stoliku.

— Dlaczego? — zapytał cicho hrabia.

— To moja praca, za którą już dostaję zapłatę. A te pieniądze... — urwała, czując, że brakuje jej słów.

— Muszę ci się do czegoś przyznać. Kiedy zobaczyłem Różę, pomyślałem, że straciłaś rozum. Teraz jednak wiem, że masz wspaniały talent, który chcę docenić, najlepiej jak umiem. To twoje uczciwie zarobione pieniądze i bardzo bym chciał, byś je przyjęła. — Ludwik lekko przechylił głowę, uśmiechając się do niej życzliwie.

— Dziękuję — odpowiedziała, nieśmiało się uśmiechając.

Podekscytowana wydarzeniami dnia, przewracała się z boku na bok, nie mogąc zapaść w sen. Za pieniądze, które otrzymała od hrabiego, mogła kupić spory kawałek ziemi i dom, kilka koni i żyć wygodnie przez bardzo długi czas. W każdej chwili mogła opuścić L'abri i zacząć życie na swój własny koszt. Ta myśl była tak ekscytująca, że nie pozwalała jej spokojnie zasnąć. Usiadła na łóżku i sięgnęła po książkę, ale i ona nie potrafiła uspokoić poruszonych myśli.

Zerknęła na stolik przy łóżku. Dzbanek z wodą był pusty. Mogłaby obudzić Edith, ale byłaby bez serca, gdyby wyrywała ze snu ciężko pracującą cały dzień dziewczynę. Wyszła ze swojej sypialni. Minęła schody prowadzące na wyższe pietra, skręciła w krótki korytarz i stanęła w progu kuchni. W królestwie Bertuccia pachniało miodem, cynamonem i pieczonymi figami, a w kominku wesoło trzaskał ogień, rozświetlając pomieszczenie. Przeszła obok stołu usianego zapisanymi kartami papieru. Wzięła jedną z nich. Pismo było typowo męskie, niemal geometryczne i staranne. Nie zrozumiała z tego ani słowa, ale sądząc po wypisanej obok gramaturze, musiał to być jakiś przepis kulinarny. Bertuccio zapisywał je w ojczystym języku.

Na szerokim parapecie stały dzbanki wypełnione wodą. Odstawiła pusty. Kiedy miała wsiąść pełny, zauważyła Bertuccia śpiącego w fotelu. Głowę miał wspartą na ręce, a poły szlafroka niedbale rozchylone. Widziała ciemny trójkąt włosów pokrywający jego pierś. Ciekawość i zuchwalstwo popchnęły ją w jego stronę, pozwalając bez skrępowania przyglądać się śpiącemu w fotelu mężczyźnie. Niemal natychmiast przypomniała sobie, jak trzymał ją w ramionach dzisiejszego popołudnia i z jaką niechęcią ją z nich wypuścił przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu hrabiego.

A może jej się to wszystko wydaje. Wciąż nie do końca była pewna jego zamiarów, mimo że przy każdej nadarzającej się ku temu okazji dawał jej do zrozumienia o tym, jak szczere jest uczucie, którym ją darzy. W dziwnym i niezrozumiałym impulsie wyciągnęła dłoń, żeby go dotknąć, ale się powstrzymała. Choć tęskniła za tymi ekscytującymi wrażeniami, jakie w niej wywoływał, to prowokowanie go w środku nocy było dość niestosowne i bardzo ryzykowne. Zacisnęła dłoń w pięść i już miała odejść, kiedy poczuła, jak Bertuccio chwyta ją za nadgarstek. Spojrzała na niego i w jednym momencie zrozumiała, że on doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności. Cicho krzyknęła, kiedy przyciągnął ja do siebie i posadził na swoich kolanach.

— Bertuccio! Co ty wyprawiasz?— zaprotestowała gwałtownie, kiedy poczuła przenikające przez materiał szlafroka i koszuli ciepło jego ud. — Masz mnie natychmiast puścić!

Było już za późno. Mocne ramiona zamknęły się dookoła niej. Ciemne oczy wpatrywały się w nią z przekornym błyskiem. Wiedziała, że jeśli się będzie szarpać, nic nie zdziała, bo był silniejszy od niej.

— Bertuccio, puść mnie!

Mówił jej wiele razy, o tym, jak uwielbia ton jej głosu, w jakim się do niego zwraca. Miała nadzieję, to go przekona.

— Wypuść mnie — powtórzyła jeszcze raz, łagodniej.

— Prosiła mucha, pająka — wymruczał, a ona poczuła się tak, jakby naprawdę była została złapana w sieć. — Po co podchodziłaś? — zapytał, nie odrywając od niej wzroku.

Czuła na sobie jego spojrzenie i odbierała je tak samo intensywnie, jak dotyk jego palców na policzku. Miał rację. Dlaczego tak po prostu nie zabrała dzbanka z wodą i nie wróciła do swojej sypialni? Była sama sobie winna i teraz poniesie tego konsekwencje, jeśli nie zdoła się uwolnić. Szarpnęła się, ale on trzymał w żelaznym uścisku jej ciało i... duszę.

— Pocałuj mnie.

— Och! Wiedziałam — powiedziała, lekko przekrzywiając usta, jakby bagatelizowała niezręczną sytuację, w jakiej się znalazła.

— Jestem taki przewidywalny?

— Nawet nie wiesz jak bardzo. — Starała się, by w jej głosie było słychać zdecydowanie i śmiałość.

— Jeden buziak na dobranoc. — Lekko przechylił głowę, zerkając na nią z ukosa.

— Nie.

— Dlaczego? Tylko jeden. Obiecuję. — Głos miał cichy i uwodzicielski.

— Bertuccio, to niestosowne. A co, jeśli ktoś wejdzie? — Próbowała się bronić. Zawsze miała szczęście. Ktoś się zjawiał i wybawiał ją z opresji.

— Nie tym razem, kochana — powiedział to tak, jakby czytał w jej myślach. — Jest środek nocy, wszyscy śpią. Nikt nas tu nie zaskoczy — dodał z zadziornym uśmieszkiem.

Ujął jej zaciśniętą w pięść dłoń i przesunął po niej ustami. Czuła ich miękkość i ciepło. Idealnie przycięty zarost dookoła jego warg delikatnie kuł jej skórę, wywołując niepokojąco przyjemne dreszcze.

Pocałuj go — usłyszała szept z tyłu głowy. — Przecież tego chcesz.

To była prawda. Marzyła o tym niemal każdego wieczoru. Chciała go pocałować tak, jak kiedyś całowała Nathana i tak jak nigdy na to nie pozwolił jej Robert. Bertuccio budził w niej tę inną Miriam. Szeptała jej do ucha, żeby nabrała odwagi i pocałowała go. Przecież jej nie skrzywdzi. Kiedy jej to obiecywał, zawsze dotrzymywał danego słowa. Otworzyła dłoń i położyła na jego policzku. Z jego oczu niemal natychmiast zniknęła przekora, a pojawiło się pełne ciepła spojrzenie. Zapragnęła poczuć, jak smakują jego usta. To głębokie pragnienie zadziwiło ją swoją mocą. Był pierwszym mężczyzną, który wywoływał w niej takie uczucia i nagle zdała sobie sprawę, że z utęsknieniem czekała na coś tak wspaniałego.

— Tylko jeden i mnie puścisz.

— Obiecuję.

Koniuszkami palców dotknęła jego warg. Zaskoczona zauważyła, jak zadrżały, kiedy to zrobiła. Bertuccio przymknął oczy, delektując się dotykiem jej palców. Wahała się przez kilka długich sekund, aż wreszcie nabrała odwagi i pocałowała go. Delikatnie i nieśmiało w kącik ust. Oddał pocałunek czule i cierpliwie. Czując zadowolenie, uświadomił sobie, że jej to nie wystarczy.

Musnęła nieśmiało wargami jego usta. Westchnął cicho. Ten dźwięk ją zauroczył. Pocałowała go mocniej, a jej palce zsunęły się na szyję, delikatnie ją gładząc. Rozchyliła usta i językiem dotknęła jego warg. Bertuccio zamruczał zadowolony. Przyjął zaproszenie w głębię jej ust. Jego język delikatnie się w nie wślizgnął. Czuł, jak narastało w nim napięcie. Pocałunki Miriam stały się mocniejsze, niezręczne i niesłychanie namiętne, co go zachwyciło. Na chwilę uwolnił się od niej, łapiąc oddech.

— Jesteś cudowna — wyszeptał, patrząc na jej zaróżowioną twarz.

— Naprawdę tak myślisz? — W jej głosie zabrzmiała tłumiona namiętność, która wywołała w nim falę pożądania.

— Tak, kochana. Tak właśnie myślę.— powiedział, nie mogąc oderwać od niej wzroku. — Dotknij mnie — poprosił. — Chcę czuć na sobie, twoje dłonie. — Ujął je i wysunął pod poły szlafroka, którym był okryty.

Kiedy to zrobiła, zaniemówiła z wrażenia. Miękkie jak jedwab, czarne włosy, pokrywały twarde mięśnie. Zbiegały się w wąską linię na brzuchu i znikały pod paskiem atlasowych granatowych spodni, którymi miał obleczone uda. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma.

Jestem jak zaczarowana — pomyślała, nie potrafiąc przed nim ukryć burzy uczuć, jakie się w niej kłębiły.

Czuła się jak schwytana w migotliwy czar namiętności i gwałtowności. Porywistej niczym letnia burza, której pomruki słyszała za oknem. Ogromny świat gdzieś znikł, a oni zostali sami. Zamknięci w niewielkiej przestrzeni obejmującej jedynie ich i fotel. To było cudowne uczucie. Jęknęła, kiedy pocałował ją znów mocno i gwałtownie. Gdzieś tam na krawędzi, gdzie balansował jej rozsądek, czuła jak jego dłonie wędrują po jej plecach i przyciągają ją mocniej do siebie.

Boże, jak ja jej pragnę — przemknęło mu przez głowę. Wystarczyło na nią spojrzeć, by krew w jego żyłach zaczęła pędzić jak oszalała.

Jej ciekawe kształtów dłonie wędrowały po jego skórze. Czuła pod palcami każdy milimetr jego ciała. Było napięte, mocne i wspaniałe. W przypływie impulsu, jej usta zsunęły się na jego szyję. Smakowała skórę i jej zapach. Powoli zeszła na bark. Wsunęła dłoń pod jedwab szlafroka i odsłoniła jego ramię. Gładka skóra, która pokrywała mięśnie, zachęcała do dotykania jej i całowania.

— Moja słodka Miriam. Odbierasz mi rozum. Wiesz o tym? — Wodził delikatnie palcami po krawędzi jej twarzy. Tak dogłębnie odczuwał ciepło jej rąk, że ledwie mógł oddychać.

Jej ręce dotykały go, poznając zarys mięśni ramion, torsu, zsunęły się niżej na brzuch, trafiając na coś twardego i gorącego. Natychmiast zabrała stamtąd dłoń. Spojrzała na niego zaszokowana.

— Wybacz. — Bertuccio oddychał ciężko. Widziała w jego oczach pożądanie pomieszane z zażenowaniem, które starał się ukryć pod pełnym niepewności uśmiechem.

— Ja... — urwała, uświadamiając sobie, jak bardzo ten mężczyzna jest podniecony. — Przepraszam! — Zerwała się na równe nogi.

Może gdyby lekko ją przytrzymał, to zrezygnowałaby z ucieczki i tę noc spędziliby razem. Czuł podniecenie i
żal. Kochał ją i nie chciał jej do niczego zmuszać.

Wróciła do swojej sypialni. Zamknęła cicho za sobą drzwi i oparła się o nie. Była zaszokowana swoją śmiałością i brawurą. To, co poczuła przy Bertucciu, było takie inne od tego, co znała do tej pory. Nathan miał zostać jej mężem, więc naturalnym było, że się całowali i poznawali, choć nigdy do niczego więcej pomiędzy nimi nie doszło. Czekali z tym do ślubu. Robert okazał się potworem, który pokazał jej, jak okrutny może być mężczyzna. Bertuccio sprawił, że zapomniała o otaczającym ją świecie. Wszystko stało się nieważne. Był tylko on i jego dotyk. Z jej piersi wydobyło się ciche westchnienie. Wskoczyła do łóżka i zawinęła się w miękki pled. Gdy tylko przymknęła oczy, poczuła, jak jego ramiona, zamykają się dookoła niej. Otworzyła je poruszona. Miała wrażenie, że Bertuccio wciąż jest przy niej i ją obejmuje. Jego dotyk odcisnął się na jej skórze jak ślady na mokrym piasku. Przez kilka krótkich chwil usiłowała z tym walczyć, ale wnet zrozumiała, że to głupie. Po co walczyć z czymś tak przyjemnym, z czymś czego bardzo pragnęła? Ponownie zamknęła oczy i z uśmiechem pozwoliła, by to cudowne wrażenie porwało ją w głąb snu.

Bertuccio wszedł na taras i wciągnął głęboko chłodne powietrze. Było aromatyczne. Przesycone wonią róż i wilgoci, którą przyniósł ze sobą wiatr. Gdzieś poza Paryżem musiał spaść deszcz. Powoli opanowywał targające nim emocje. Zapragnął tylko pocałunku, a ona rozpaliła w nim żar, jakiego już dawno nie czuł. Zwykle szczycił się swym opanowaniem, ale dzisiejszej nocy okazało się, że na nic się ono zdaje, przy Miriam. Ta niedoświadczona kobieta sprawiła, że poczuł się, jakby znów miał osiemnaście lat i był pierwszy raz z dziewczyną. Uśmiechnął się do przesłoniętego chmurami nieba sporadycznie rozjaśniane błyskawicami.

W jednej chwili tak krótkiej, jak błysk nad jego głową, poczuł, potrzebę zapuszczenia korzeni. On, którego majątkiem były dwie torby podróżne, a posiadanie czegoś więcej najzwyczajniej w świece go przerażało. Życie, które prowadził, nim poznał Ludwika, było niebezpieczne i zmuszało go do częstych ucieczek. Dlatego nie posiadał niczego stałego. Nie miał swojego domu ani tych wszystkich rzeczy, które gromadzi się w nim w ciągu życia. Nawet kiedy spotkał Ludwika, nigdy tego nie zapragnął. Aż do teraz. Zaskoczyła go myśl o chęci posiadania domu, rodziny i nie wyobrażał sobie, by mógł poślubić inną kobietę. To miała być Miriam. I pomyśleć, że mógł znaleźć się w tylu innych miejscach.

Gdy wiatr przyjemnie chłodził jego rozpaloną skórę, myślał o tym, jak bardzo, by chciał, żeby Miriam go kochała. Pragnęła go i w to nie wątpił. Wyczuwał to po reakcjach jej ciała. Splótł ramiona na piersi, wpatrując się w zalany ciemnością ogród. Jeśli to tylko pożądanie pacha ją ku niemu, to ma to mu wystarczyć, nawet jeśli miałoby, to trwać do końca życia.

Byleby tylko była przy mnie — pomyślał.

Zastanawiał się jednak, czy Miriam nie wolałaby zostać żoną innego mężczyzny. Przypomniał sobie pewne zdarzenie, kiedy jechali na Pola Marsowe. Zobaczył w jej oczach smutek i żal. Zauważyła na ulicy mężczyznę i chłopca, na których widok w jej oczach błysnęły łzy. Czemu ten obraz tak bardzo ją poruszył? Dla Bertuccia przeszłość Miriam była tajemnicą, której nie chciała ujawniać, a on to szanował.

Nagle jego mięśnie się napięły. Poczuł to samo, co dzisiejszego popołudnia. Instynkt mu podpowiadał, że ktoś jest w ogrodzie i go obserwuje. Przechylił głowę i przymknął oczy. Podniecenie znikło i pojawiło się ożywienie. Trzask złamanej gałązki pod butem był dla niego niczym wystrzał z pistoletu. Szum wiatru w liściach nie był w stanie ukryć przed nim dźwięku, jaki wydaje ktoś, kto bardzo stara się być nieodkrytym. Złodziej? Tego zamierzał się dowiedzieć. Jego bose stopy zanurzyły się w miękkiej, chłodnej trawie.

Przeskoczył nad żwirową ścieżką, kiedy zobaczył na tle białego muru ciemna skradającą się sylwetkę. Wystarczyło mu tylko kilka sekund, by znaleźć się tuż za nią. To był mężczyzna. Chwycił go za kark, obrócił w swoją stronę i przycisnął do drzewa, zaciskając długie palce na szyi przeciwnika. Ten chwycił obiema dłońmi jego nadgarstek, próbując uwolnić szyję z żelaznego uścisku. Bertuccio ze zdziwieniem stwierdził, że patrzy na Aleksandra. Mężczyzna ostatkiem sił łapał oddech.

— Co ty tu robisz? — zapytał, marszcząc groźnie brwi.

Służący przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nigdy by nie podejrzewał, że mężczyzna stojący naprzeciwko jest tak silny i niebezpieczny. Rozcierał obolałą szyję, głęboko oddychając.

— Podglądałeś?! Kogo! — warknął rozdrażniony Bertuccio, kiedy nagle to sobie uświadomił.

— Ja? Nikogo panie?! — Aleksander nagle przestraszył się takiego obrotu sprawy.

— To, dlaczego włóczysz się w nocy po ogrodzie?!

— Moja matka jest chora. Gdy wczoraj wieczorem, od niej wracałem, przestraszyłem kogoś czającego się w ogrodzie. Dziś również tu był. Chciałem go schwytać, ale... — urwał i spojrzał wymownie na Bertuccia, dając mu do zrozumienia, że właśnie mu w tym przeszkodził.

— Co widziałeś?

— To mężczyzna. Myślę, że obserwuje dom, bo chce go okraść. Był na drzewie tuż przy ogrodzeniu, ale uciekł. Usłyszałem, jak zeskakuje z gałęzi i odjeżdża powozem.

— Powozem? — Bertuccio uniósł brwi w zdumieniu. — Złodzieje zwykle uciekają piechotą.

— Jestem pewien panie. Słyszałem, parskniecie konia, trzask drzwiczek i zgrzyt żwiru pod kolami.

Aleksander odsunął się od Bertuccia na bezpiecznął odległość. Mężczyzna zamilkł na dłuższą chwilę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.

— Wracaj do pałacu. Jeśli jutro zauważysz coś lub kogoś podejrzanego w ogrodzie, masz mnie o tym natychmiast powiadomić. Zrozumiałeś?!

Kiedyś Aleksander oglądał tygrysa przywiezionego do Jardin des Plantes. Mimo że zwierzę było w klatce to budziło w nim respekt i strach. Teraz czuł się podobnie. Tylko, że tu nie było krat.

— Tak, proszę pana. — przytaknął przestraszony zachowaniem przyjaciela hrabiego.

Twardy ton, jaki usłyszał w jego głosie, wystarczył, by szybko opuścić towarzystwo mężczyzny, który obudził w nim lęk.

Dla JustSeve ♡ Wybacz mi ten baaarrrdzo spóźniony prezent z okazji urodzin ♡

Syjam — to współczesna Tajlandia, która pod taką nazwą funkcjonowała do 11 maja 1949 roku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top