Droga do Étretat

Niewysoki mężczyzna o okrągłej, sympatycznej twarzy pojawił się w holu pałacu w ciągu niespełna pół godziny. Zdjął kapelusz, strzepując z niego krople deszczu. Jasne loki, teraz zwichrzone sterczały na wszystkie strony, a baki sięgające niemal do samych ust, ozdabiały większą część jego twarzy.

Eugène Vidocq nie wyglądał na mężczyznę o awanturniczej przeszłości, ale już w bardzo młodym wieku, zszedł na drogę przestępstwa, ukradł rodzicom srebra i sprzedał je. Jako trzynastolatek spędził dziesięć dni w więzieniu. W wieku szesnastu lat zdobył sławę jako wybitny szermierz. Oszust i złodziej. Kilkakrotnie uciekał z więzienia, by w końcu zdecydować się na współpracę z policją. Jego pomysł na stworzenie pierwszej agencji detektywistycznej, w którym zatrudniał byłych więźniów i metody jego pracy, wywoływały dużą niechęć. Jednak to nie zniechęciło Ludwika, który chętnie korzystał z umiejętności detektywistycznych Vodocq'a i jego ludzi.

Aby złapać przestępcę, trzeba myśleć jak przestępca. — Tak brzmiało jego motto.

Miriam zeszła do holu, by tam natknąć się na detektywa i jego dwóch pomocników. Torby podróżne postawiła przy schodach. Były niewielkie. Nie chciała obciążać konia dodatkowymi kilogramami. Spakowała dwie spódnice, kilka długich koszul, gorset, wełnianą dużą chustę, bryczesy, bieliznę i ciepłe pończochy. Nie miała pojęcia, gdzie jadą i na jak długo, ale miała nadzieję, że te parę najpotrzebniejszych rzeczy jej wystarczy. Widziała, jak przed drzwiami pojawili się stajenni z dwoma przygotowanymi do drogi końmi.

— Witam panie hrabio! — Detektyw wyciągną rękę w stronę Ludwika, który bez wahania ją uścisnął.

Za nim ubrany w ciężki płaszcz podróżny szedł Bertuccio. W dłoni trzymał równie niewielki bagaż. Vidocq skłonił głową Bertucciowi.

— Miriam, to jest detektyw Vidocq. — Hrabia dokonał prezentacji.
Lekko skłoniła się mężczyźnie.

— Pan hrabia twierdzi, że widziała pani całe zdarzenie.

— Tak — odpowiedziała nieśmiało.

Krępowało ją, to nagłe zamieszanie wokół niej. Bertuccio stanął za nią i położył dłonie na jej ramionach. Ten opiekuńczy gest był jej bardzo potrzebny.

— Pan hrabia poradził mi, bym spisała wszystko, co pamiętam.

— To doskonała myśl. Kiedy znajdziecie się państwo w bezpiecznym miejscu, proszę to zrobić. Bardzo się to nam przyda. Będzie to jednym z wielu oskarżeń wysuniętym pod adresem barona Duvall.

— Czy wiadomo, gdzie on teraz jest? — zapytał Bertuccio.

— Jak donieśli mi moi pracownicy, w południe spakował się i w tej chwili jest w drodze do Calais.

— Ucieka do Anglii?

— Najwyraźniej.

— Jest pan tego pewien? Może to jakiś podstęp?

— Możliwe, dlatego wyjazd pana przyjaciela i jego małżonki, jest doskonałym pomysłem. Proszę w ukryciu zostać tak długo, jak tylko zajdzie ku temu potrzeba. Ja będę przez pana hrabiego informował państwa o rozwoju sytuacji. Wyślę też dwoje ludzi, którzy sprawdzą, czy nie jesteście śledzeni.

— Czy nie powinno się go natychmiast aresztować? — zapytał hrabia.

— Całkowicie się z panem zgadzam, ale są pewne aspekty hmm... dość delikatnej natury. Tak oficjalne aresztowanie barona Duvalla, może sprawić kłopot wielu powiązanym z nim i bardzo wysoko postawionym osobom, które z pewnością nie będą chciały, składać obciążających go zeznań. Mam nadzieję, że rozumiecie państwo, co mam na myśli.

Hrabia spojrzał ze smutkiem na Miriam.

— Zdajemy sobie sprawę, że sprawiedliwość może go nie dosięgnąć za to, co zrobił, ale bądźmy dobrej myśli. — Berruccio, odezwał się cicho zza pleców Miriam.

Delikatnie ścisnął dłońmi jej ramiona. Nawet przez gruby płaszcz, jaki ją okrywał, czuła ich pocieszające ciepło.

Nad ranem zatrzymali się, na krótki odpoczynek. Deszcz i wiatr nie dawały za wygraną. Jadąc przez puste przestrzenie, zwalniali, bo konie zatrzymywały się i obracały tyłem do wiatru, nie chcąc dalej iść. Po wyrazie twarzy Bertuccia widziała, że ogromnie go to irytuje. Chciał jak najszybciej być na miejscu. Do Étretat* mieli dotrzeć późnym wieczorem, ale ulewa i wichura opóźniała ich dotarcie do celu.

Koło północy, zatrzymali się przy resztkach zrujnowanego domu, gdzieś w głębi lasu. W ciemności widziała poszarzałe kamienne ściany i kawałek dachu. Bez słowa rozsiodłali konie. Bertuccio znalazł trochę suchego drzewa, a Miriam resztki siana, które rozdzieliła na oba konie. Zerkała na ponurą minę Bertuccia i poczuła wyrzuty sumienia. Przecież to z jej winy musieli uciekać w te okropną pogodę z Paryża. Patrzyła, jak mężczyzna sprawnie rozpala niewielkie ognisko i osłonił je przed wiatrem rozpiętymi pomiędzy ścianami płaszczami. W ten sposób stworzył miejsce, w którym mogli się zagrzać. Miriam marzyła, by zamienić mokre ubrania na suche. Bertuccio odwrócił się tyłem, nie chcąc narażać ją na zażenowanie. Kiedy to zrobiła, natychmiast poczuła się odrobinę lepiej.

Kiedy przyszła kolej na Bertuccia, nie mogła oprzeć się pokusie, by zerknąć na niego. Pomimo szczupłej budowy miał mocno umięśnione plecy i ramiona z pięknie zarysowanymi mięśniami. Blask ognia i cienie sprawiały, że patrzyła zafascynowana, jak poruszają się pod skórą, napinając się i rozluźniając. Przyłapał ją na podglądaniu. Mimo zmęczenia malującego jego twarz, uśmiechnął się i mrugnął do niej okiem.

— Przepraszam — bąknęła zawstydzona i opuściła wzrok.

Zapewne w innych okolicznościach, skomentowałby to w figlarny sposób, ale teraz bez słowa usiadł obok niej. Zagrzał wino w niewielkim kubku i podał go Miriam. Napój niemal od razu rozgrzał jej krew. Bertuccio odwinął rogi płóciennej ściereczki, w którą miał zawinięty chleb i ser. Mimo że głód przewiercał jej wnętrzności, jadła powoli, delektując się smakiem dobrego i prostego jedzenia. Po posiłku, Bertuccio podniósł się z grubego pledu, na którym siedzieli.

— Dokąd idziesz?

— Rozejrzę się tylko. — Gdy zobaczył niepokój na jej twarzy, uśmiechnął się. — Zaraz wrócę. Obiecuję.

Miriam skinęła głową. Objęła ramionami kolana i oparła na nich brodę. Z niepokojem wsłuchiwała się w otaczające ją odgłosy, jakie wydawał las w nocy. Wiatr huczał w koronach drzew, które skrzypiały złowieszczo nad jej głową. Uderzenia kropli deszczu o liście całkowicie zagłuszyły lekkie kroki Bertuccia, który wrócił po kilku długich chwilach do ich kryjówki. Jego włosy i ubranie lśniły od deszczu.

— Wszystko porządku?

— Tak — usiadł obok niej, wyciągając ręce do ognia.

— A konie?

— Zmęczone, ale mają się dobrze. Powinnaś odpocząć.

— Oboje powinniśmy — spojrzała na niego. — Dziękuję.

— Za co?

— Za to, że tak bezwarunkowo, ty i pan hrabia uwierzyliście w moje słowa.

— Ludwik okazał się częścią twojej historii, tak jak ty jego, więc nie rozumiem, dlaczego nie mielibyśmy uwierzyć w twoje słowa.

— Nie miałam pojęcia, kim jest ten mężczyzna. Już sama myśl o tak niezwykłym zbiegu okoliczności, wprawia mnie w zdumienie.

— Tu się z tobą zgadzam. To bardzo niezwykły przypadek.

— Pani baronowa wracała zawsze taka odmieniona i szczęśliwa, aż do... — Miriam nagle umilkła.

Bertuccio zobaczył, jak jej oczy wilgotnieją. Mógł tylko wyobrazić sobie, jak bardzo młodej dziewczynie, nagle wali się cały świat. Wyciągnął ramiona i objął ją.

— Ja nic nie mogłam zrobić. — Łzy bezsilności popłynęły jej po twarzy. Szybko je otarła. — Może, gdybym była mężczyzną... obroniłabym ich oboje.

— Tego nie wiesz — szepnął, całując wilgotne od deszczu włosy. — I już nigdy się nie dowiesz - pomyślał.

— Przepraszam.

— Za co?

— Za ten cały kłopot, który przysporzyłam tobie i panu hrabiemu.

— Nie bądź głuptasem. — Ujął ją delikatnie pod brodę i zmusił, by spojrzała na niego. — Nie zrobiłaś nic złego.

— Nie chciałam, byś na tym ucierpiał.

— Ja? — zdumiał się. — W jaki sposób?

— Widzę, że jesteś zmęczony, bo narażam cię na niewygodę w podróży.

— Miriam, ratowanie damy z opresji to dla mnie, sama przyjemność, a ta okropna podróż jutro dobiegnie końca. Poza tym mam urocze towarzystwo, które rekompensuje mi te, jak to nazwałaś niewygody w podróży. — Uśmiechnął się do niej i lekko pocałował.

Nagle poczuł ochotę na kochanie się z nią, ale szybko odsunął od siebie tę myśl. Miriam zasługiwała na okazane jej szacunku. Ufnie wtuliła się w niego, a on poczuł wstyd. Jak mógł nawet pomyśleć o tym, żeby się z nią kochać w tak okropnym miejscu.

— Miriam.

— Hmm...

— Co powiedział w parku ten mężczyzna do ciebie? — zapytał cicho.

Poczuł, jak jej mięśnie napinają się tak, jakby chciała się od niego odsunąć. Lekko zacisnął ramiona dookoła niej. Nie chciał, żeby to zrobiła.

— Zapytał, dlaczego znów jestem w Paryżu — odparła, po chwili namysłu.

— Mówiłaś, że to jest służący barona.

— Tak i to on wrzucił mnie do powozu, wraz z ciałem baronowej i mojego ojca. Widział, że odzyskuję przytomność. Mógł mnie zabić, ale pozostawił na łasce losu. Do Paryża wróciłam rok później. Chciałam odzyskać swoje rzeczy. Pamiątki po matce i ojcu, które były dla mnie bezcenne... — urwała, tracąc na chwilę głos z żałości. — Obserwowałam opuszczony pałac przez kilka dni, aż byłam pewna tego, że nikt tam nie chodzi, ale okazało się inaczej. Obiecałam mu wtedy, że już nigdy więcej mnie nie zobaczy...

— To wystarczy, kochanie. Spróbuj trochę odpocząć.

— A ty?

— Ja odpocznę później. Ty jesteś ważniejsza — pocałował ją w czubek nosa, co wywołało na jej zmęczonej twarzy uśmiech.

Obudziła się zmarznięta i ścierpniętą od spania na twardej ziemi. Wciąż było ciemno i padał deszcz. Wiatr, ze zdwojoną siłą uderzał w kruche ściany pomiędzy, którymi się zatrzymali, wywołując w niej niepokój.

— Bertuccio! — zawołała cicho, nie znajdując go koło siebie.

— Jestem tutaj. — Dopiero teraz zauważyła ciemną sylwetkę stojącą w potrzaskanych resztkach drzwi.

— Spałeś choć przez chwilę? — zapytała z troską.

— Wyśpię się, jak dotrzemy na miejsce. — Z ciemności dobiegł ją cichy głos.

— Może jednak spróbujesz odpocząć.

— Nie, skarbie. Jeśli tylko czujesz się na siłach, możemy zaraz wyruszyć w drogę.

Marzył, żeby już być na miejscu, a jadąc okrężną drogą przez lasy, robili dodatkowe kilometry.

— Dobrze — zgodziła się bez wahania. Chcąc się rozgrzać, osiodłała oba konie, a Bertuccio sprzątnął miejsce, w którym się zatrzymali.

W drodze pogoda ich nie oszczędzała. Z niepokojem spoglądała na jego zmęczoną twarz. Wpatrywał się ponurym wzrokiem w ścianę deszczu, przez którą się przedzierali. Pomimo jego wczorajszych zapewnień, czuła wyrzuty sumienia, że naraża go na trudy i niewygody. Jechali przez kilka kolejnych długich godzin, walcząc z porywistym wiatrem i litrami wody lejącej się z szarego nieba. Zmęczone zwierzęta przystawały co kilka kroków. Na otwartej przestrzeni, niemal zbuntowały się i nie chciały iść dalej. Zsiedli i na piechotę zmagali się z pogodą. W końcu z mglistego oparu wyłonił się zarys oberży. Miriam po cichu marzyła, by to był cel ich podróży. Grube kamienne mury obiecywały bezpieczeństwo i schronienie.

Była mokra, zmęczona i przemarznięta. Płaszcz był ciężki do wody. Plątał się jej pomiędzy nogami, utrudniając stawianie kolejnych kroków. Nie skarżyła się jednak, wiedząc, że Bertuccio jest tak samo zmęczony, jak ona. Nie chciała swoim marudzeniem naprzykrzać mu się jeszcze bardziej. Cicho i bez słowa skargi szła koło niego. Bertuccio co jakiś czas zerkał na nią spod ronda kapelusza. Modlił się w duchu, by przemarznięta Miriam, się nie rozchorowała. Konie odebrał skulony pod siłą wiatru i deszczu stajenny, a oni weszli do przestronnego i ku zaskoczeniu Miriam, bardzo schludnie utrzymanego pomieszczenia.

— Pan Bertuccio! — Łysawy oberżysta powitał ich i zgiął się w głębokim, usłużnym ukłonie.

— Czy wszystko jest gotowe?

— Jak zawsze w oczekiwaniu na pana hrabiego — odparł, zerkając z ciekawością na stojącą za mężczyzną kobietę. — Jeśli mi wolno zapytać. Kiedy pojawi się pan hrabia?

— Dziś przyjechałem tylko ja wraz z żoną.

— Oczywiście. Zaraz przyniosę klucze.

— Co możesz zaproponować do jedzenia.

— Gulasz z cielaka z warzywami.

— Dobrze. Przynieś dwie porcje.

Oberżysta przywołał młodą jasnowłosą dziewczynę.

— Jestem Marcela — przedstawiła się. — Proszę za mną.

Zaprowadziła ich do oddzielonego od reszty oberży mieszkania. Otworzyła drzwi dużym, ciężkim kluczem i wpuściła ich do środka. Dziewczyna ich minęła i podeszła do kominka. Szybko i sprawnie rozpaliła w nim ogień. Spojrzała pytająco na Bertuccia, oczekując dalszych dyspozycji.

— Przygotuj kąpiel dla mojej żony. Zabierz też nasze rzeczy do praczki. Chcę, by na jutro były czyste i suche.

— Tak, proszę pana. — Dziewczyna lekko się skłoniła.

Miriam zdjęła z siebie mokry płaszcz. Rozglądała się z ciekawością po pomieszczeniu. Stała w dużym salonie z kominkiem, który powoli ogrzewał otoczenie. Po lewej stronie od wejścia znajdowała się pięknie rzeźbiona wnęka, z szerokim, wygodnym łóżkiem. Zarzucone miękkimi pledami i poduszkami zachęcało do tego, by na nim odpocząć. Przez olbrzymie okno wpadało szare światło, a po grubych szybach, spływały krople deszczu. W nogach łóżka na ścianie umocowana była biblioteczka, która od razu zwróciła jej uwagę. Po drugiej stronie zobaczyła niewielką kuchnię i umywalnie połączona z przebieralnią. Sporej wielkości stół stał na środku pokoju. Ławy po jego obu stronach były zaścielone miękkimi baranimi futrami. Dwa duże fotele stały pod kominkiem. Było tu skromnie, czysto i przytulnie. Ciche pukanie odwróciło jej uwagę.

— Proszę wejść! — Głos Bertuccia był twardy. Niemal apodyktyczny. Zerknęła na niego zdumiona.

Oberżysta przyniósł ze sobą jedzenie. Pachnący i gorący gulasz obudził w niej ogromny głód, ale najpierw musiała pozbyć się mokrego ubrania. Tuż za nim wszedł młody chłopak, syn oberżysty, który przyniósł ich torby.

Leżała w ogromnym łóżku. Za oknem było już całkiem ciemno, bo ponury, deszczowy dzień zakończył swój żywot bardzo szybko. Ogień z kominka oświetlał wnękę, w której stało łóżko. Podziwiała rzeźbiony w czarnym drzewie sufit. Fantazyjny ornament kwiatowy zachwycał kunsztem artysty, który go wykonał. Kusiło ją, by obejrzeć biblioteczkę, która była wmontowana w ścianę w nogach łóżka, ale nie miała siły, by się podnieść. Szeroki parapet i kilka grubych poduch odgradzało ją od okna. Zwinęła się w kłębek, starając się ogrzać. Ciepłe jedzenie i gorąca kąpiel, przyniosły jej ulgę tylko na chwilę. Teraz znów drżała z zimna. Miała wrażenie, że w środku jej ciała, ktoś umieścił bryłę lodu.

Bertuccio cicho zamknął za sobą drzwi. Musiał wyjść, by porozmawiać z oberżystą, o dwóch mężczyznach, którzy pojawili się godzinę później. Zapłacił za nocleg, by detektywi wypoczęci i zaopatrzeni w prowiant, rano wyruszyli w drogę powrotną do Paryża. Zerknął na łóżko. Przywitał go zmęczony uśmiech.

— Czemu nie śpisz? — zapytał.

— Jestem tak bardzo zmęczona, że nie jestem w stanie.

— Spróbuj. Sen wkrótce nadejdzie.

— A ty?

— Zaraz się położę — poszedł do niewielkiej kuchni i postawił na stole kosz, który przyniósł ze sobą. Wyjął z niego chleb sery, jajka, szynkę, masło i konfitury. O śniadanie nie musiał się już martwić.

Mleko w kubku zagrzało się bardzo szybko na gorącej kuchni. Dodał do niego łyżeczkę miodu i zaniósł Miriam do łóżka.

— Wypij. To powinno pomóc ci zasnąć. — Podał jej kubek, patrząc z niepokojem na mocno zaczerwienione policzki.

Sam był już bardzo zmęczony, ale roztoczenie opieki nad Miriam było dla niego priorytetem. Wiatr z impetem uderzył w okno. Miriam drgnęła przestraszona, patrząc w ciemność.

— Nie bój się. To okno dużo wytrzyma. Szkło jest bardzo grube i dobrze osadzone w ramie — zapewnił ją. Skinęła tylko nieznacznie głową.

Minęła kolejna godzina, a ona dalej wpatrywała się w sufit oświetlony mocnym blaskiem z kominka. Mleko z miodem nie pomogło. Mimo że leżała w miękkim i wygodnym łóżku, pod czystą pościelą, to nie mogła zapaść w sen. Jakby jej niemal śmiertelnie znużone ciało, broniło się przed odpoczynkiem. To było bardzo dziwne uczucie. I do tego, to okropne zimno. Drżała i przewracała się z boku na bok.

— Miriam? Co się dzieje?

— Jest mi wciąż bardzo zimno.

Usłyszała, jak Bertuccio podnosi się ze swojego posłania, które umościł sobie nieopodal kominka. Spanie na podłodze nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Miał całe mnóstwo poduszek i ciepłych pledów do wykorzystania.

Bez pytania wsunął się pod kołdrę. Wyciągnął ramiona i próbował przytulić do siebie. Jej ciało napięło się w niemej obronie, kiedy poczuła ciepło bijące od niego.

— Co ty wyprawiasz!? — Zaprotestowała gwałtownie, odsuwając się od niego na długość ramion.

— Jeśli mleko z miodem nie pomogło, to może ja sprawię, że zrobi ci się cieplej.

— Bertuccio!

Natychmiast wyczuł jej obawy, i to go rozbawiło.

— Skarbie, ja nie mam pojęcia, co ci chodzi po tej pięknej główce, ale na pewno to nie jest to, o czym ja pomyślałem.

— Ale... — zdobyła się jeszcze na słaby protest, ale jej przerwał delikatnym pocałunkiem. Poczuła jak jej policzki, zalały się krwistym rumieńcem.

— Kochanie — odgarnął pięknie zawinięty w lok, kosmyk włosów z jej czoła. — Jestem tak bardzo zmęczony, że jakakolwiek próba miłosnych figli z tobą, skończyłaby się moją kompromitacją. A tego bardzo bym chciał uniknąć. Dlatego grzecznie proszę, spróbuj zasnąć. — Pocałował ją jeszcze raz.

Przez bardzo długą chwilę bacznie mu się przyglądała, co on skwitował dobrze jej znanym, krzywym uśmieszkiem. W końcu skapitulowała i pozwoliła mu się przytulić.

— Nigdy nie zrobię niczego, czego ty sama nie będziesz chciała. — Szepnął to wprost do jej ucha, a w zamian za tę obietnicę, przytuliła się mocniej do niego. Uśmiechnął się i z cichym westchnieniem, wtulił twarz w jej włosy.

Otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła, to ogromny złoty księżyc wiszący tuż nad różowym horyzontem. Oszołomiony snem umysł spłatał jej dowcip i namówił ją, by wyciągnęła rękę i go dotknęła. Kiedy to zrobiła, trafiła palcami na szybę. Jej zimno lekko ją obudziło. Uniosła się na ramieniu. Słońce jeszcze nie wstało, ale było już wystarczająco jasno, by zobaczyć trzech stojących na ścieżce mężczyzn. Po chwili dwóch z nich wsiadło na konie i popędziło galopem w stronę majaczącego w oddali lasu. Widziała, jak Bertuccio patrzy jeszcze przez chwilę za nimi. Wciąż była śpiąca i zmęczona. Z powrotem opadła na poduszki, by po chwili usłyszeć wchodzącego do pokoju mężczyznę.
Bertuccio cicho zaryglował drzwi, zdjął surdut i buty. Wsunął się do łóżka, przytulając się do Miriam. Przyniósł ze sobą chłód poranka.

— Bertuccio? Kim byli ci mężczyźni? — zapytała przez sen.

— Później ci opowiem. Teraz śpij.

Tym razem obudziło ją uderzenie wiatru w okno. Otworzyła oczy i zobaczyła strumienie deszczu leżące się po szybach. Widziała w szarości wieczoru, czubki sosen uginających się pod naporem wichury. Obróciła się na drugi bok, słysząc ciche postukiwanie naczyń. Do jej nozdrzy dotarł zapach pieczonego chleba i kurczaka. Te dwie wonie pasowały do siebie idealnie, a łącząc się ze sobą, obudziły w niej głód. Przez kilka długich chwil przyglądała krzątającemu się po kuchni mężczyźnie. Przez cały czas, narażając siebie samego na niewygody i zmęczenie, troszczył się i dbał o nią.

Pomyślała o ojcu, który bardzo lubił Nathana i w pełni zaakceptował jej wybór. Jednak pewnej nocy cały jej świat, który znała, legł w gruzach, na zawsze. Powoli i mozolnie, odbudowywała go na powrót, godząc się z utratą najbliższych jej osób. Zawsze wyobraża sobie życie jako drogę z wieloma rozwidleniami, na której spotyka i poznaje innych ludzi. Jedni zostają z nią tylko na chwilę. Inni podążają z nią w tym samym kierunku przez dłuższy czas. Spotkanie z Bertucciem było jak nagłe zderzenie się dwóch osób na rogu ulicy. Przyglądając się mężczyźnie stojącemu w kuchni, zastanawiała się, czy ojciec, by go zaakceptował? Łagodny i opiekuńczy Bertuccio, krył w sobie wyniosłe i drapieżne zwierzę, którego strzegł bardzo pilnie, by nie wyrwało się na wolność.

— Głodna? — zapytał, wyrywając ją z zamyślenia, kiedy zobaczył, że już nie śpi.

— Bardzo — podniosła się z poduszek.

— To siadaj do stołu.

— Pozwolisz mi się najpierw trochę ogarnąć?

— Oczywiście. Zaraz ci przygotuje gorącą kąpiel.

Zanim zdążyła zaprotestować, Bertuccio zniknął za drzwiami umywalni. Uśmiechnęła się do siebie. Była pewna, że ojciec polubiłby jej włoskiego męża.

Odświeżona i przebrana usiadła przy stole. Bertuccio postawił przed nią wazę z gorącą zupą. Pływały w niej duże kawałki słodkiej marchwi, ziemniaków, grzybów i mięsa. Pachniała wspaniale. Pięknie zdobioną chochlą, nalał porcję na talerz. Ułamała kawałek chleba i natychmiast zabrała się za jedzenie. Bertuccio przysiadł obok, racząc się wypieczonymi skórkami chleba i z uśmiechem przyglądał się żonie.

— Nie jesz? — zapytała z troską w głosie.

— Kucharz rzadko bywa głodny, a to dlatego, że wiecznie próbuje swoich potraw.

— Zupa jest wyśmienita — pochwaliła.

— Cieszę się, że ci smakuje. — Z uśmiechem patrzył, jak pożywna strawa znika z talerza. — Chcesz dokładkę?

— Może później — odsunęła od siebie pusty talerz. — To miejsce należy do ciebie? — Rozejrzała się dookoła z ciekawością.

— Nie. To mieszkanie jest Ludwika. Dawniej przyjeżdżał tu wypoczywać wraz ze swoją żoną.

— Pan hrabia ma żonę?

— Miał. Jest wdowcem. Jego żona zginęła potracona przez rozpędzony fiakr.

— Och — jęknęła cicho. — Nie miałam pojęcia.

— Skąd mogłaś wiedzieć.

— Tak mi przykro.

— To już przeszłość. Teraz już będzie tylko lepiej. — Uśmiechnął się tajemniczo.

— Myślisz o pani Budhon? — popatrzyła na Bertuccia, tak jakby w jego twarzy szukała, potwierdzenia swoich przypuszczeń.

— Ludwik zaprosił panią Budhon wraz z braćmi do L'abri.

— Naprawdę?

— Naprawdę.

— To wspaniale!

— Też mnie to bardzo cieszy, bo zbyt długo był sam.

— Bertuccio? — zerknęła na niego.

— Słucham.

Poczuł przyjemny dreszcz przebiegający mu po karku. Uwielbiał brzmienie swojego imienia, gdy wymawiała je tym pięknym głosem. Podparł głowę na dłoni i z przyjemnością, przyglądał się jej ozłoconej blaskiem świec twarzy i burzy kasztanowych loków, które lśniły jak polerowany metal.

— To dość osobiste pytanie, więc jeśli... — patrzyła na niego.

— Mąż i żona nie powinni mieć przed sobą tajemnic.

— Na pewno?-— Miriam lekko przymrużyła oczy.

— Och, no dobrze. Dopuszczam posiadanie małych i słodkich sekretów. Pytaj.

— Czy ty i pan hrabia mieliście romans z tą samą kobietą? — powiedziała, to niemal jednym tchem.

— Niebezpieczna z ciebie osóbka — pogroził jej palcem rozbawiony.

— Ja? — zdumiało ją to stwierdzenie.

— Tak, bo nic nie ujdzie twojej uwadze.

— Jestem kobietą.

— Temu nie da się zaprzeczyć — ujął delikatnie jej dłoń i przesunął po jej wnętrzu palcami. — Tak. Obaj mieliśmy romans z... — urwał nagle. Uznał, że wypowiedzenie jej imienia, w jakiś sposób sprofanuje tę intymną atmosferę, która powstała pomiędzy nim a Miriam. — ... tą kobietą — dokończył.

— Jak to w ogóle było możliwe?

— Zakochany mężczyzna, zawsze jest trochę ślepy. — Przytulił jej dłoń do swojego policzka.

— Mam jeszcze jedno pytanie?

Wyczuła, że ten temat jest dla Bertuccia niezręczny, dlatego postanowiła go zmienić.

— Co tylko zechcesz — odparł, delektując się dotykiem jej dłoni na skórze. Zauważył ostatnio, że są coraz gładsze i delikatniejsze.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała, patrząc ponad jego ramieniem na mglisty zarys lasu.

— Na północy. W Normandii.

— Nad morzem?

— Tak.

— A długo tu będziemy?

— To będzie zależeć.

— Od czego?

— Od tego, jak szybko dotrą do Paryża detektywi, którzy jechali za nami.

— To z nimi rozmawiałeś o poranku?

— Tak. Jesteś tu bezpieczna — zapewnił.

— Rozumiem.

— Sprzykrzyło ci się moje towarzystwo? — zapytał, widząc jej zadumę.

— Co? — jej szmaragdowe oczy zrobiły się ogromne i pojawiło się w nich zawstydzenie. — Proszę, wybacz mi, jeśli to w taki sposób zrozumiałeś. Ja... ja po prostu tęsknię za domem, za moimi końmi i codzienną pracą w ogrodzie.

— Priorytety. To zrozumiałe.

— Bertuccio proszę, nie mów tak — wzięła głęboki oddech. — Ty też jesteś dla mnie ważny. To wszystko, co dla mnie zrobiłeś, robisz i jak dbasz o mnie. To sprawia, że czuję się bezpiecznie i dobrze, kiedy jesteś przy mnie.

— Wyjdź za mnie.

Jego deklaracja wciąż ją zaskakiwała. Wysunęła dłoń z jego dłoni i opuściła głowę.

— Bertuccio, to nie takie proste.

— Masz męża?

— Ja? — popatrzyła na niego zdumiona. — Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?

— To jedyny powód, jaki w tym momencie przyszedł mi na myśl. — Lekko przymknął w uśmiechu czarne oczy.

— Och. Nie pomyślałam o tym.

— Nie masz męża, to dobrze, a zatem proszę, powiedz mi czemu to taki problem?

— To byłby dla mnie zaszczyt, ale...

— Ale?

— Tak jak większość mężczyzn z pewnością szukasz kobiety idealnej.

— Nie muszę daleko szukać. Siedzi koło mnie. Jesteś prawdziwa i z charakterem.

— Ja nie jestem tak piękna, jak ta którą kochałeś przede mną.

— Już dawno o niej zapomniałem — pokręcił głową, zastanawiając się, dokąd go zaprowadzi ta rozmowa. — Miriam — ujął ją pod brodę i delikatnie zmusił, by spojrzała mu w oczy. — Rozumiem, że zostałaś skrzywdzona, bo tamten mężczyzna...

— To nie tak. — przerwała mu nagle. — Ja... jestem okaleczona.

— Okaleczona? Masz na myśli tę bliznę na ramieniu?

— Nie tylko. Mam ich o wiele więcej — powiedziała cicho.

Bertuccio potrząsnął głową tak, jakby nie zrozumiał tego, co usłyszał. Nie była w stanie mu to opisac. Podniosła się z ławy i obróciła tyłem do niego. Rozwiązała wstążkę przy dekolcie i poluzowała go tak, by część koszuli zsunęła się z jej pleców. Ogarnęła włosy na bok. Cisza za jej plecami napełniła ją przerażeniem.

Bertuccio przez długą chwilę nic nie mówił. Skóra po lewej stronie jej pleców była pocięta tak, jakby chory na umyśle artysta, probował stworzyć na niej jakiś obraz. Podniósł się z ławy i stanął za Miriam. Pochylił się nad nią i dotknął zmaltretowanej skóry wargami. Wodził delikatnie palcami po wypukłych bliznach. Ciągneły się od połowy pleców, aż niemal do bioder. Skuliła się pod tym dotykiem jakby pod wpływem uderzenia.

— Nie skrzywdzę cię — zapewnił, bo niemal przestraszyła go jej reakcja. — Powiedz tylko, co ci się stało? — cicho poprosił.

— Pamiętasz jak opowiadałam, że baron znalazł mnie w szklarni? Kiedy mnie pobił, straciłam przytomność, wtedy on... on, wyciągnął mnie na zewnatrz, ciągnąc po podłodze usianej odłamkami szkła. Stąd te blizny — umilkła, bo nie była w stanie nic więcej powiedzieć.

Przypomniała sobie, jak ostry ból sprawił, że na chwilę odzyskała przytomność. Nie miała pojęcia czemu tak bardzo zapadły w pamięć jej bose stopy i ciągnąca się za nimi ciemna smuga krwi.

Etretat — nieduże, normandzkie miasteczko wyrosło między tymi dwiema niezwykłymi formacjami skalnymi. To właśnie one zapewniły mu miano perełki Alabastrowego wybrzeża, długiego na 100 km pasa wapiennych, strzelistych klifów, które przyciągają turystów. Nie są jedyną atrakcją, jaka czeka na nich w Etretat. Poza cudami natury, miasteczku znajduje się kilka, ciekawych zabytków. Niektóre z nich przypominają o artystycznym charakterze miasta, które na początku XX w. inspirowało swoją niepowtarzalną scenerią literatów i malarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top