59

Przyjechałem na miejsce od razu, gdy dowiedziałem się, że sprawa wymknęła się spod kontroli. Dolinka zabita. Gregor zamknięty. Peter nie żyje. I tylko jedno z tych stwierdzeń miało być prawdą. Problem tkwił w tym, że nie mogłem o tym nikomu powiedzieć. Prawdopodobnie za wszystkie machlojki z Dolinką zamknęliby mnie na dobre i nawet Joanna Chyłka by mnie z tego nie wyciągnęła. Chociaż może...

W każdym razie wracając do początku. Przyjechałem do Polski od razu gdy zadzwonił do mnie Hierakliusz. Był w złym stanie. Na tyle złym, bym zrozumiał, że coś poszło nie tak. Nie rozumiałem jednak, co mogło się wydarzyć, skoro nasz plan był dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Patrząc na to, że od prawie roku byliśmy w stałym kontakcie i staraliśmy się zrobić wszystko, by nikt nas nie rozgryzł, nie mogliśmy wywalić się na ostatniej prostej. A jednak.

– Możesz do jasnej cholery, powiedzieć wreszcie, co się wydarzyło? – wrzasnąłem poirytowany. Dolinka cicho łkała w tle, a Hierakliusz wydawał się nie mieć całej sytuacji pod kontrolą.

– Małysz zadzwonił po prezydenta. Jestem poszukiwany pod zarzutem zabójstwa Konstancji Dolinki – odpowiedział, a ja przez chwilę nie wiedziałem, czy to akurat taka okropna sytuacja. Zaangażowanie prezydenta to dodatkowy rozgłos. A rozgłos to idealna wymówka by wyjawić całą prawdą. Zaczynając od tego, co robili rodzice Dolinki, kończąc na tym, że ukartowaliśmy to cholerne zabójstwo i utratę pamięci po to, by ratować innych ludzi. Przecież nie mogli nas za to zamknąć.

– Ale zdążyliście się ukryć?

– Nie było z tym problemu. Tylko, że jest coś jeszcze – powiedział, podnosząc ton. Ewidentnie nie panował nad sobą. Było źle. – Gregora zamknęli. Przyznał się do zabójstwa Petera. Dzwoniłem do Kamila i chciałem się dowiedzieć, czy załatwią mu jakiegoś prawnika, ale nikt nie chce się tego podjąć. To przegrana sprawa.

Na mojej szyi zaciskała się niewidzialna pętla, która odcinała mi dostęp do powietrza. Nie wywiniemy się z tego. To już wiedziałem. Nie byłem jednak pewien, czy to dla nas taka zła sytuacja. Nagłośnimy wszystko, udowodnimy, że rodzice Dolinki dopuszczali się... No właśnie. Czego się dopuszczali? Oni robili innym ludziom krzywde, ale czy my jej też nie robilśmy? Napad na muzeum, próba zabójstwa Kuttina, udawanie utraty pamięci, by zdobyć wszystkie potrzebne dowody i w końcu upozorowanie morderstwa tylko po to, by odkryć kto wśród skoczków jest kretem. I znowu się nie udało. Sami kopaliśmy sobie grób.

– Przyjadę do was. Będę jutro. Nie róbcie nic pod wpływem emocji.

Trzy zdania. Tak trudne do wykonania.

No i właśnie takim sposobem znalazłem się w Polsce. W środku dziczy. Nie wiedząc nawet, gdzie dokładnie powinienem się kierować. Wiecie jak to jest, gdy pierwszy raz przyjeżdżacie w nowe miejsce. Doskonale znałem tereny, gdzie odbywały się skoki, ale jeszcze nigdy nie byłem tu. W środku dziczy na którą inni mówili Podlasie. I nie uśmiechało mi się tu być.

Gdy wszedłem do domku, który pół roku temu wynajęliśmy nieopodal lasu, rozległy się niepokojące głosy. Kobieta. Dwie kobiety. Skąd tu do jasnej cholery dwie kobiety? No i wtem wyłonił się on. Herakliusz Grzanka. Ojciec Dolinki. Biologiczny ojciec Dolinki, o czym warto nadmienić, dowiedzieliśmy się tuż po wypadku po pogrzebie profesora, który w sumie koniec końców nie zginął tylko też został porwany. Boże sam nie wiem, co tu się działo.

– Mój ulubiony skoczek wreszcie się pojawił – zakomunikował. Przechyliłem niepewnie głowę. On chyba coś pił.

– Czy ty coś piłeś? – zapytałem, odkładając torbę na podłogę. Mój drogi przyjaciel zachowywał się dzisiaj bardzo dziwnie. Był zbyt miły jak na niego.

– Nie! – krzyknął. – Po prostu załatwiłem nam pomoc. – Uśmiechnął się a mi zdrętwiały nogi. Automatycznie się rozbudziłem.

– Jaką pomoc? – znieruchomiałem. Miał przecież nic nie robić.

– Najlepszą obroną jest Chyłka – odpowiedziała kobieta, wyłaniająca się zza mężczyzny. Kłopoty. Zdecydowanie kłopoty. Tuż obok niej stała Konstancja. Roztrzęsiona, biedna Konstancja, która prawdopodobnie nie wiedziała nawet, co się dzieje. Nie zdziwiłbym się, gdyby wzięła jakieś leki, żeby w ogóle przetrwać ostatnią noc. Plan wymknął się spod naszej kontroli.

– I Zordon – dodał osobnik, który pojawił się w zasięgu mojego wzroku chwilę później.

Boże strzeż Gregora, bo on chyba dostanie dożywocie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top