Niby dar.


Życie. Niby dar.

                    Pewien człowiek szedł raz o świcie brzegiem morza. Stawiał swe stopy na złocistym pisaku. Promienie wschodzącego słońca padały na jego twarz, a on uśmiechnął się.
                    Jednak morza, piasku i słońca nie było.
                    Człowiek stanął i spojrzał na odległy horyzont, który widział tylko on. Jedyne, co go otaczało, to ciemność.
                    Zanurzył dłoń w wyimaginowanym morzu, ciesząc się jego chłodem po zimnej nocy, której nie było. Wspominał gwiazdy oraz księżyc na nocnym niebie, a teraz nastał kolejny dzień.
                    Człowiek był pogrążony w mroku, jednak jego serce było czyste i zło ciemności się go nie imało. Był on wszystkim, a zarazem niczym. Był wszędzie, będąc nigdzie. Istniał, nie istniejąc.
                    Był Ziemią.

Życie. Niby cud.

                    Pewien człowiek szedł raz o świcie brzegiem morza. Stawiał swe stopy na złocistym piasku. Promienie wschodzącego słońca padały na jego twarz, a on uśmiechnął się.
                    Jednak morza, piasku i słońca nie było.
                    Człowiek stanął, a jego wzrok spoczął na oddalonym horyzoncie, który widział tylko on. Włosy, rozwiane wyimaginowanym wiatrem, odsłoniły kobiecą twarz, na której malowało się zwątpienie.
                    Zanurzyła dłoń w morzu, którego nie było, czując przytłaczającą samotność oraz dojmujący smutek.
                    Jej serce było czyste, jednak samotne. Pogrążona w mroku, szła po omacku i odnalazła Ziemię, a On przywitał Ją z otwartymi ramionami.
                    Była Niebem.

Życie. Niby przekleństwo.

                    Pewien człowiek szedł raz o świecie brzegiem morza. Stawiał swe stopy na złocistym piasku. Promienie wschodzącego słońca padały na jego twarz, a on uśmiechnął się.
                    Jednak morza, piasku i słońca nie było.
                    Człowiek stanął, wpatrzony w dal ponad morzem, który widział tylko on. Wystawił twarz w stronę słońca, a promienie padły na jego kobiecą twarz, wykrzywioną grymasem złości.
                    Zanurzył dłoń w nieistniejącym morzu, odczuwając frustrację i gniew, którego nie potrafił ujarzmić.
                    Jego serce było mroczne i skalane nienawiścią. Podstępem zabrał Ziemię dla siebie, przekonując Go, że Niebo jest zbyt odległe. A Ziemia uwierzył i podążył za Nim, omamiony Jego pięknem i obłudą.
                    Był Piekłem.

„A Niebo odnalazło swoje miejsce przy Ziemi, Ziemia ta jednak znaleźć się przy Niebie nie mogła i zatopiła swój ból w Piekle".

Życie.

                    Pewien człowiek szedł raz o świcie brzegiem morza. Stawiał swe stopy na złocistym piasku. Promienie wschodzącego słońca padały na jego twarz, a on uśmiechnął się.
                    Słyszał szum morza, chrzęst piasku pod swoimi stopami i czuł promienie słoneczne, rozgrzewające jego ciało.
                    Człowiek stanął i spojrzał na niebo, tak odległe i tak niepojęte. Skrywało sekrety, których on nigdy nie pozna.
                    Zanurzył dłoń w morzu, napawając się jego cudownym chłodem. Odczuwał dziwną pustkę, a zarazem był szczęśliwy.
                    Jego serce było w połowie czyste, a w połowie mroczne. Dostał cechy Nieba: potrafił kochać, był uczciwy i dobry. Dostał również cechy Piekła: potrafił nienawidzić, kłamał i oszukiwał. A to wszystko łączyło się na cechy Ziemi.
                    Był Człowiekiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top