3. "Koty"

Oboje weszliśmy do środka i od razu w oczy rzucił mi się salon kilka metrów dalej. Wielkie okno z widokiem na Londyn.

— Teraz brakuje jeszcze kota. — uśmiechnęłam się szeroko, a Sebastian spojrzał na mnie zdziwiony. Nie chce kota?

— Jesteś pewna? — spojrzałam w jego bordowe oczy. Patrzyłam na niego poważnie i to śmiertelnie.

— Jeśli mówię, że chcę kota, to znaczy, że chcę kota. — powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwów.

Uwielbiam koty i musiałam żyć bez nich przez sześć lat, więc mam zamiar teraz jakiegoś mieć. Widziałam jak Sebastian patrzy na mnie zadowolony. Czyli chce kota?

— Dobrze. To kiedy po niego pójdziemy? — zapytał z lekkim uśmiechem.

— Teraz. — złapałam go za rękę i ciągnęłam za sobą. — Niedaleko jest tutaj schronisko. Mamy blisko. — ciągnęłam go dalej.

Tym razem nie mam zamiaru męczyć się z windą, ale coś mnie zatrzymało. Sebastian stanął w miejscu i pociągnął mnie do siebie. Tak, że dzieliły nas tylko centymetry. Dobrze musiał się schylić.

— Nie powinniśmy poczekać na nasze rzeczy i zamknąć mieszkanie? — powiedział ciepło i z dziwną troską.

— Masz rację. — westchnęłam ciężko. — Poczekamy na nich, zamkniemy drzwi i idziemy. Teraz możesz mnie puścić. — spojrzałam mu znudzona w oczy, z lekko przymkniętymi powiekami.

Patrzył mi jeszcze chwile w oczy zamyślony, ale puścił. Od razu ruszyłam do środka i do swojego pokoju. Zepsuł mi humor. Otworzyłam ciemno dębowe drzwi i spojrzałam na pokój. Czarno-białe ściany. Ogromne łóżko z ciemnego drewna, z mnóstwem poduszek w fioletowo-czarnych kolorach, tak jak kołdra. Ogromna szafa na drugiej ścianie obok mnie, a pomiędzy nimi, przy ścianie, stało biurko z laptopem. Oczywiście nad nim mój kolarz. Sama go zrobiłam jakiś czas temu. Jest to zbiór zdjęć z każdym moim bliskim, przyjaciółmi, rodzeństwem, ważnymi członkami rodziny i kilku dobrych znajomych. Trochę zajęło zrobienie tego. Ruszyłam do szafy, wcześniej zamykając drzwi, by się przebrać. Tyle dobrego, że wszystkie wysłane ubrania dotarły. Wyjęłam czarne jeansy i czarny T-shirt z kocimi oczami. Założyłam również naszyjnik od brata. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do salonu, gdzie Sebastian wygodnie się ułożył na kanapie i czytał książkę. Zauważyłam nasze bagaże w korytarzu, więc od razu ruszyłam po walizkę.

— Idziemy? — zapytał mnie z odrobiną rozbawienia, stojąc centralnie za mną. Od razu się obróciłam w stronę drzwi.

— Oczywiście! — krótko zachichotał z rozbawienia i ruszył za mną.

Zamknął drzwi, by nikt się nie włamał i niczego nie ukradł.
Wydaje się być przezorny i ubezpieczony na wszystko. Ciekawe czy tak też jest. Na zewnątrz usłyszałam dzwonek mojego telefonu. To ja go brałam? Od razu go wzięłam i odebrała.

— Masz moje pozwolenie na rozmowę.

— Cała ty, Araine. — usłyszałam jej śmiech

— Babcia? — moje oczy zaświeciły.

— Witaj wnusiu! Słyszałam, że już dotarłaś do Londynu, więc mam zamiar cię o coś prosić. — wsłuchiwałam się szczęśliwa w jej ciepły i delikatny głos. Tak go uwielbiam. Pamiętam jak opowiadała mi bajki na dobranoc, albo mówiła o swoich podróżach z dziadkiem po świecie. Tęsknię za tym.

— Zamieniam się w słuch. — cały czas uśmiechałam się lekko.

— Może przyjdziesz na kolacje? Możesz zabrać swojego... współlokatora. — słyszałam jak zastanowiła się nad ostatnim słowem.

— Zapytam się. — zabrałam telefon od ucha i spojrzałam na bruneta. — Masz ochotę na kolacje u mojej babci? — uśmiechnęłam się zachęcająco. Chwile się zastanowił. Westchnął i przytaknął głową. Moje oczy zaświeciły i przyłożyłam telefon z powrotem do ucha.

— Babcia, wysyłaj samochód! — powiedziałam z ekscytacją, na co ona zaśmiała się.

— To do zobaczenia! — i się rozłączyła. Schowałam telefon i spojrzałam zadowolona na Sebastiana. — Nie martw się kotem. Babcia ma kota.

Po prawie godzinie, może trochę mniej, samochód w końcu po nas przyjechał. Tak to jest, kiedy mieszka się daleko od centrum. Wsiedliśmy do środka. Tym razem babcia wysłała po nas inny samochód. Bardziej sportowy.

— Jedziesz Karl! — krzyknęłam podekscytowana.

Kierowca jedynie zaśmiał się i ruszył. Sebastian jedynie dziwnie na wszystko patrzył. Pewnie pomyślał, że jestem z typowej rodziny co mieszka na przedmieściach. To się zdziwi.

Tylko co zaczęliśmy wyjeżdżać z lasu, gdzie drzew prawie już nie było, dało się powoli zobaczyć zarysy rezydencji Blackwell. Kiedyś nosiła inną nazwę, ale od jakiegoś wieku, może i więcej, rezydencja nosi nasze nazwisko.

— W końcu w domu! — odetchnęłam z ulgą.

Tak tęskniłam za domem. Tylko co samochód się zatrzymał, wyleciałam z niego jak strzała i pobiegłam po schodach do drzwi frontowych. Nie mogę się doczekać znów zobaczyć babcię. Przy drzwiach stanęłam i czekałam na Sebastiana. Gdyby nie on, już dawno byłabym w środku, szukając babci.

— Mogę już wejść!? — krzyknęłam do pracowników i osób które nas przywiozły. Tylko co brunet stanął obok mnie, oni kiwnęli znacząco głowami. — Sebastianie, nie przestrasz się proszę moich kotów. — zachichotałam w znak zdenerwowania i miałam głęboką nadzieje, że są nadal grzecznymi koteczkami.

— Jeszcze żaden kot mnie nie wystraszył. — uśmiechnął się czarujący. Pchnęłam ogromne drzwi i wbiegłam pierwsza do środka.

— Wróciłam! — krzyknęłam głośno, chyba na pół rezydencji.

Już po chwili słyszałam stukot mnóstwa łap po podłodze. Spojrzałam na schody, gdzie moje cztery kociaki biegły w moją stronę. Jak ja dawno ich nie widziałam! Wszystkie się na mnie rzuciły, co nie jest miłe! Mieć na sobie lwa, tygrysa białego i zwykłego, jak i czarną pumę, jest mega ciężarem. Do tego strasznie wyrosły!

— Jak ja za wami tęskniłam! — głaskałam wszystkie i trochę drapałam, a te zaczęły mnie trochę lizać i tulić. Tyle słodkości! — Sebastian, nie chcesz się przywitać? — spojrzałam na lekko czerwonego bruneta. Rozumiem go. Na jego miejscu moja reakcja byłaby taka sama. W końcu, tyle słodkich kotków!

— Jesteś pewna, że mogę? — podszedł powoli do miejsca na którym leżałam, przygnieciona stęsknionymi kotami.

— Oczywiście!

Sebastian kucnął przy nas i powoli wyciągnął rękę, by pogłaskać White. Jako jedyna na niego zwróciła uwagę.
Miał szczęście, że dała się mu pogłaskać, zwykle jest nieśmiała i wstydliwa. Widać, że go polubiła.

— To jest White. Do tej pory w końcu polubiła kogoś poza mną! — zaśmiałam się lekko.

Taki postęp u mojej przyjaciółki jest dla mnie mega ważny. To takie urocze, kiedy bawi się z Sebastianem. Nie mogłam pohamować uśmiechu. Do czasu, kiedy poczułam dziki wzrok za sobą. Przełknęłam głośno ślinę, zwracając przy tym wzrok kotów i bruneta.

— Coś się stało, Araine? — uśmiechnęłam się krzywo.

— Tak. — powiedziałam zgodnie z prawdą. Nie przepadam za okłamywaniem ludzi. Odwróciłam się do tyłu, patrząc w dzikie, złote oczy za sobą. — Dawno się nie widzieliśmy, Mephisto. — koty ode mnie odeszły, patrząc w to samo miejsce.

— Co tam jes...? — nie dokończył, kiedy oczy zabłysły i skierowały się w szybkim tempie w moją stronę.

Szybko zamknęłam oczy, czując na sobie ciężar ogromnej, jak na swój gatunek, pantery śnieżnej. Jedyny chyba z moich skarbów, który mnie drapie na powitanie, czy gryzie. Wiem doskonale, że nie ma złych zamiarów, ale on ma za ostre pazury  i kły!

— Mephisto! — usłyszałam krzyk tego nieznośnego głosu.

Nienawidzę go! Jak to możliwe, że on nadal tu jest?! Musze porządnie pogadać z babunią. Kotek zszedł ze mnie, sycząc w stronę tej zarazy.

— Myślałam, że zbierasz dla mnie kwiatki w piekle. — wysyczałam zimno i oschle. Nawet nie mam ochoty na niego patrzeć! Jeżeli pojawi się na kolacji, chyba zwymiotuje.

— Nie bądź niegrzeczna, Panienko Araine. Dobrze wiemy, że nie ma dla mnie tam miejsca... — ta jego gadka. Dobrze, że ją przerwałam.

— No tak! Nikt nie chce takiego śmieć jak ty! — krzyknęłam tym razem prosto w jego twarz. Nienawidzę tego gościa!

— Nie wypada kłócić się przy gościach. — skarcił mnie i spojrzał na mnie tymi fioletowymi oczami.

Nie mam zamiaru się już kłócić z tym czymś. Wystarczy mi, że muszę go widzieć i słuchać jego okropnego skrzeku.

— Sebastian. — spojrzałam na bruneta obok, który dziwnie i lekko złowrogo patrzył na kamerdynera babci. Po moich słowach, spojrzał raczej łagodnie w moją stronę. — Chodźmy najlepiej do jadalni. — wstałam z podłogi i zaczęłam iść, ukradkiem sprawdzając czy on idzie za mną. Moje skarbeczki doskonale wiedzą już, że to pora kolacyjna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top