Rozdział 1 - Małpa z dostępem do internetu i płaską trzynastką.

Wieczorny spacer przedmieściami Los Angeles był codziennością dla Richarda. Długie zmiany w lokalnym serwisie samochodowym, potem jedna lub dwie jednostki treningowe w klubie walk to rutyna która rządziła jego życiem, ale ten już się do niej przyzwyczaił i dawno temu polubił brak chaosu, który towarzyszył mu przez kilka lat po śmierci rodziców. Niecodzienny natomiast był mężczyzna który stał przy śmietnikach na chodniku. Trasa między klubem a mieszkaniem była mu bardzo dobrze znana, tak jak i ludzie którzy sie na niej pojawiali. Np. John ze swoim groźnie wyglądającym, lecz bardzo przyjaznym i łasym na pieszczoty bokserem Taco. Ten jegomość natomiast nie wyglądał jakby mieszkał w okolicy. Brudne i poszarpane ciuchy, wysuszona i brudna skóra, zaczerwienione i podkrążone oczy, przypominające makijaż perkusisty metalowego. Richard nie lubił oceniać ludzi po wyglądzie, ale ten koleżka wyglądał na typowego "crackhead'a". 

-Przyjacielu, masz może poratować fajeczką?- zapytał nieznajomy bardzo szorstkim, lecz wybrzmiewającym na spokojnej ulicy głosem. Richard nie spuszczając z niego wzroku delikatnie zacisnął dłoń na swojej torbie sportowej i kontynuował swój marsz.

-Wybacz, ale nie pale.- odpowiedział spokojnie, choć ostro. Spuścił wzrok z nieznajomego i patrzył przed siebie idąc dalej i gdy miał już go ominąć, ten nagle złapał go za bark, zmuszając Richarda do spojrzenia na niego po raz kolejny.

-W takim razie telefonik albo portfel. Cokolwiek uważasz za mniej potrzebne.- rzucił mężczyzna, wyciągając wolną ręką z kieszeni nóż otwierany. Pięciocentymetrowe ostrze odbiło światło z pobliskiej latarni w okno kamienicy przy której stali, a Richard widząc co jego nowy "przyjaciel" wyciągnął z kieszeni westchnął głęboko. 

-Okej... Tylko spokojnie...- rzucił, odwracając się przodem do mężczyzny z uniesionymi ku niebu dłońmi. Nim ten drugi zdążył coś powiedzieć, Richard szybkim i mocnym uderzeniem w łokieć wybił z jego dłoni nóż, po czym wykopał go na środek pobliskiej drogi. Nie dając mężczyźnie zbyt długiego czasu na reakcje zaserwował mu uderzenie w szczękę swoją dominującą ręką, posyłając niższego od siebie mężczyznę na asfalt. -Tylko spokojnie...- powtórzył z obojętnością w głosie. Spojrzał ponownie na leżący na środku drogi nóż i wzdychając odwrócił się na pięcie by iść dalej w stronę domu. Zamiast pustego chodnika natomiast zastał go widok czwórki podobnie wyglądających do jegomościa z ziemi mężczyzn. -Kurwa...- rzucił pod nosem, po czym po raz kolejny zrobił zawrót i zobaczył że za nim jest kolejnych dwóch. Westchnął głęboko pod nosem, rzucił swoją torbę na ziemie i podniósł ręce do gardy. Jeśli ma zostać pobity, zdecydowanie nie podda się bez walki.

Pierwsza dwójka napastników poległa tak szybko jak ruszyła z miejsca, wpadając wzajemnie na swoje pięści . Na szczęście stronili od broni białej, ale Richard wciąż musiał martwić się o innych. Unikami sprawił że jeden z napastników uderzył drugiego, gdy nagle został złapany od tyłu. Uderzeniem z główki omamił atakującego na tyle długo by móc wyrwać się z jego objęć i silnym uderzeniem go chwilowo ogłuszyć. Niestety po krótkiej chwili dwójka napastników złapała go za ręce i taranując nim w ścianę sprawiła że ten stracił dech w piersiach, jak i poczuł ból przeszywający jego plecy i tył głowy. Richard spojrzał na dwóch napastników trzymających go za ręce i próbował się wyrwać, ale uderzenie odjęło mu tlen z płuc i siłę z ciała. Gdy, jak Richard mógł się tylko domyślać, herszt tej zgrai zbliżał się do niego z nożem, nagle w uszach wszystkich zebranych wybrzmiał donośny odgłos syreny policyjnej.

-Spierdalamy!- rzucił mężczyzna trzymający nóż, i wszyscy atakujący się rozbiegli, zostawiając na ulicy tylko Richarda i nóż leżący na środku ulicy który ten wykopał.

Richard złapał się za tył głowy i po szybkim oddechu  wstał na równe nogi, chwycił swoją torbę i ruszył drogą do domu. Radiowóz przejechał ulicą na sygnałach, prawdopodobnie do jakiegoś wezwania w okolicy, ale Richard wolał nie zaprzątać głowy funkcjonariuszom policji w tak błahej w jego mniemaniu sprawie. W końcu nie raz nie dwa gorsze siniaki przynosił do domu z oktagonu.

Od razu po wejściu do domu, Richard wziął długi zimny prysznic, jak miał w zwyczaju i zgodnie ze swoją rutyną położył się pod cienką kołdrą, zasypiając jak dziecko. Jutro czekał go kolejny dzień, taki sam jak wczoraj, taki sam jak pojutrze.



Praca Richarda bywała ciekawa. Jako że w tym mieście każdy chce się w jakiś sposób wyróżniać, serwis w którym pracował, zajmował się nie tylko naprawą, ale i tuningiem wizualnym różnych pojazdów. Właścicielem był Hank. Po prostu Hank. Pięćdziesięcio-paro latek który wydawałoby się zna każdego w tym mieście. Nikt na niego nie mówił po nazwisku. Nawet urzędnicy skarbowi się tak do niego zwracali. Richard często widział w nim swojego ojca, przynajmniej te najlepsze cechy.

-Jak tam wczorajszy wieczór, Dick? - zagaił Hank. Richard nie lubił jak się tak do niego zwracano, ale z ust Hanka, to zdrobnienie brzmiało prawie jak komplement... Prawie, gdyby nie było tak blisko związane z fallusem.

-Jak zawsze Hank. Kilka siniaków tu i tam, potem prysznic i do spania. Nic się nie zmieniło od ostatniego czasu.- rzucił Richard spod pojazdu nad którym właśnie pracował.

-Dziecko drogie, to miasto aniołów! Dałbyś czasami trochę upuścić emocjom i zaszalałbyś trochę! Przysięgam, jak się tu zatrudniałeś, myślałem że jesteś nudziarzem. Teraz się zastanawiam czy nie jesteś robotem.- zaśmiał się Hank. -Może zamiast kawy w kubku masz tak naprawdę olej?- dodał, na co Richard wysunął się spod samochodu i wstał na równe nogi.

-Wcześniej była w nim kawa, ale teraz możliwe że jest tam olej, patrząc jak z tego cieknie. Nie wiem jakim cudem to się w ogóle tu doturlało o własnych siłach..- mruknął Richard przechodząc obok swojego szefa, wchodząc do magazynu z częściami by znaleźć potrzebną mu uszczelkę. 

-Przysięgam Dick, jak nie zaczniesz żyć, prędzej czy później zaczniesz żałować tego co mogłeś zrobić.- mruknął sam do siebie Hank, po czym ruszył w stronę swojego biura, znajdującego się na wschodniej ścianie hali naprawczej, z wielką szklana szybą pozwalającą mu widzieć każdego kto wjeżdża do środka.

Skanując półki w poszukiwaniu odpowiedniego modelu, Richard na chwilę stanął przy lśniącej jak fale okolicznych plaż turbinie, wpatrując się w swoje odbicie które na niej się znajdowało. Poprawił brudną od oleju dłonią włosy, zaczesując je ponownie do tyłu i jak gdyby nigdy nic, ruszył dalej. 

-Mam Cię- mruknął do siebie gdy znalazł przyczynę usterki. Spędził na warsztatowej leżance już dobre dwie godziny, gdyż żadna z jego diagnoz nie okazywała się prawidłowa. Widząc który element musi wymienić by na dobre pozbyć się problemu, wysunął się po raz kolejny i upił łyka zleżałej i zimnej już kawy.

-Przepraszam! Halo! Jest tu ktoś! Potrzebuje pilnej pomocy!?- usłyszał zza pleców. Wzdychając, podniósł się na równe nogi i ruszył w kierunku głosu.

-Tak, oczywiście. W czym mogę pomóc?- rzucił z lekkim zaciekawieniem. Nie samą pracą, a ludzką głupotą, bo to zazwyczaj ona była powodem większości "pilnych" przypadków przy których ten musiał się mierzyć codziennie. Widział już chyba wszystko. Płyn do spryskiwaczy w misce olejowej, tarcze hamulcowe dociśnięte tak że samochód hamował bez wciskania pedała hamulca, klakson który dawał o sobie znać gdy tylko kluczyk znajdował się w stacyjce, a to tylko niektóre z przypadków które wraz z Hankiem i resztą załogi dokumentowali w "Wielkiej księdze usterek które mogłaby naprawić małpa z dostępem do internetu i płaską trzynastką.".

Nieubłagalnie zbliżała się ulubiona pora zespołu - osiemnasta. Czyli koniec dnia. W przebieralni Richard nie przysłuchiwał się zbytnio temu o czym plotkują jego koledzy, myślami błądząc po przyczynach usterki samochodu nad którym będzie zajmować się jutrzejszego dnia.

-Dick! Do mnie!- wybrzmiał głos Hanka zza drzwi przebieralni. Donośne "Uuuuu" towarzyszyło Richardowi gdy z niej wychodził, ale wiedział że chłopaki po prostu są równie ciekawi jak on o co chodzi. Są dla niego jak druga rodzina i zna ich chyba za dobrze.

-Tak, Hank?- spytał Richard wchodząc do biura. Hank tylko wskazał dłonią na fotel, co Richard odebrał jako "siadaj", więc tak też zrobił.

-Dick... Wiesz jaki jest dziś dzień?...- spytał tajemniczo Hank, na co Richard tylko pokręcił głową. Hank podniósł papier który leżał na pomiędzy nimi na biurku. Była to umowa o pracę którą podpisali kilka lat wstecz, gdy ten przeniósł się tu z Fresno. -Dick... dziś jest twoja 8 rocznica pracy tutaj, a ty nic nie mówisz dzieciaku!?- zaśmiał się nagle czule, maska tajemniczości i powagi zniknęła z jego twarzy. -Powiedziałbym "mam nadzieje że nie masz planów na dziś", ale oboje wiemy że nie masz. Dlatego czy chcesz czy nie, zabieram Cię dzisiaj na obiad.- powiedział zabierając swoją kurtkę z fotela. 

-Hank, ja...- zaczął Richard, ale wiedział doskonale że nie ma sensu kłócić się ze swoim szefem. Był on typem człowieka który jak coś zdecyduje, musi tak być i tyle w temacie. Pokręcił jedynie głową i westchnął głęboko. -Dobrze.- odparł jedynie.


Bistro u Aubrey jest bardzo specjalnym miejscem dla Hanka. Tutaj poznał swoją świętej pamięci żonę i tutaj spędzali z sentymentu każdą rocznicę. Richarda więc nie zdziwiło że właśnie to miejsce wybrał do świętowania.

-Wiesz że jesteś moim najwierniejszym pracownikiem?- zaczął Hank. -Większość zmienia miejsce, albo całkowicie branże po roku, maksymalnie dwóch. A ty jesteś tu już osiem lat.- pokręcił swoją siwą głową. -Wiesz, cenie lojalność, ale nie obrażę się jeśli zmienisz prace na coś lepiej płatnego. Należy Ci się jak psu micha.- rzucił, na co Richard jedynie podniósł rękę. 

-Hank, nigdzie się nie wybieram. Doskonale wiesz że nigdy nie prosiłem nawet o podwyżkę. Dobrze mi tu gdzie jestem.- powiedział, po czym napił się nalanej do kubka kawy. -Powiedzmy że po tym co się działo gdy byłem nastolatkiem, trochę spokoju i stabilności dobrze mi robi.- powiedział uśmiechając się do szefa.

-Dzieciaku, mówimy o prawie dekadzie. Jedną dziesiątą swojego życia dla mnie naprawiasz i malujesz bóg wie co ludzie sobie wymarzą na samochodach.- Pokręcił głową starzec. -Mówię tylko, że w życiu każdego z nas przychodzi moment w którym reflektujemy nad swoim życiem i karcimy się sami za to co mogliśmy zrobić inaczej. Nie chce żebyś przeżył tą chwile z ciężkim sercem. Teraz masz 26 lat, pomyśl co będzie jak będziesz miał szóstkę z przodu.- powiedział poważnie, na co Richard tylko się zaśmiał. 

-Będę się tym martwił jak ten moment nadejdzie. Na chwile obecną więcej mi do szczęścia nie potrzeba.- zapewnił. Na szczęście dla Richarda Aubrey właśnie podała zamówione przez nich posiłki i rozmowa chwilowo się zakończyła.


-Daj mi się chociaż podwieźć do domu.- Poprosił Hank, podchodząc pod swojego wiernego, jakby to nazwała dzisiejsza młodzież vintage Lincolna. 

-Hank, nie będziesz marnować paliwa na trzy przecznice w inną stronę niż jedziesz. Wiesz że lubię spacerować.- zapewnił Richard, machając swojemu szefowi by iść w swoją stronę. Spacer w akompaniamencie zimnego wieczornego powietrza i zgiełku minął bardzo szybko. Richard przypomniał sobie dlaczego ludzie z imprezowym trybem życia tak lubią to miasto. Nawet na przedmieściach dawało o sobie znać, że nigdy nie śpi. Pomimo czarnego jak smoła niebo, ulice były jasne i kolorowe dzięki neonom różnych klubów, sklepów 24h i innych firm usługowych. Los Angeles tętniło życiem. Niezależnie od pory dnia czy roku. Było to jednym z powodów dla którego każdy z jego starej szkoły chciał tu przyjechać, chociaż na dzień czy dwa.

Nim się obejrzał przekręcał już klucz w drzwiach swojej kawalerki. Rzucił brudne ciuchy do koszyka z którym co weekend przechodził się do pobliskiej pralni i zrezygnował z dzisiejszego prysznica. Trochę w celu zaoszczędzenia wody, trochę z braku chęci.

Mieszkanie Richarda zdecydowanie... potrzebowało kobiecej ręki. Jedyną realną ozdobą jaką tam można znaleźć było zdjęcie sprzed nastu lat, gdzie około 12 letni Richard trzyma rodziców za ręce w parku. Richard jeszcze nie miał swojej charakterystycznej blizny na wardze.  Wszyscy wyglądali na szczęśliwych. Richard zawsze przechodząc obok niego wycierał ręką kurz który nagromadził się w ciągu dnia na czarnej ramce na zdjęcie. Gdy położył się w swoim łóżku, patrzył bez celu w sufit. Słowa Hanka wciąż z nim rezonowały. Co jeśli naprawdę za kilka lat będzie sobie pluł w twarz, że nie robił z życiem tego co ludzie w jego wieku? Wzdychając, Richard wstał ponownie na równe nogi i chwycił za ramkę ze zdjęciem, wpatrując się w nie. Nie takiego życia chcieli dla niego rodzice. Odłożył ramkę na miejsce, po czym poszedł do salonu, gdzie usiadł na ziemi, opierając plecy o kanapę i na małym stoliczku kawowym odpalił swojego leciwego, ale działającego laptopa. Czego dokładnie szukał? Sam do końca nie wiedział. Po prostu zaczął przeglądać różne strony, z nadzieją że znajdzie coś co nakieruje go na nową ścieżkę którą będzie mógł podążać. Niestety internet nie dał mu tego czego szukał, bo skąd mógł to wiedzieć, jeśli sam Richard nie wie do końca co chce zrobić? Postanowił to odespać i pomyśleć o tym wszystkim jutro.


Następnego dnia, jak co dzień rano po szybkim prysznicu i treściwym śniadaniu udał się do pracy. Hank jak zawsze czekał na wszystkich w swoim biurze. Richard postanowił do niego zapukać i gdy dostał "zielone światło", wszedł do środka.

-Hej Hank. Chciałem tylko powiedzieć, że to co wczoraj powiedziałeś... Pomyśle o tym wszystkim. Tylko tyle chciałem Ci powiedzieć.- powiedział, po czym zniknął, zamykając za sobą drzwi. Hank odprowadził go wzrokiem, gdy ten szedł do szatni i uśmiechnął się pod nosem. Może jeszcze będą z tego dzieciaka ludzie.

Cały dzień, wszyscy patrzyli na bruneta jakby miał na twarzy graffiti, albo jakby urosła mu druga głowa. Zarówno ci nowsi, jak i ci starsi współpracownicy go po prostu nie poznawali. Nie wiedzieli że ten cichy i stoicki goryl potrafi się uśmiechać! Jego uśmiech tak kontrastował z upaćkaną od smaru, oleju i bóg wie czego jeszcze twarzą, że mógłby być na wystawie sztuki alternatywnej. Nikt nie wiedział co sie stało wczorajszej nocy, ale każdy wiedział że cokolwiek to było, musiało BARDZO go ucieszyć.

-Dobra, ja spytam.- powiedział Bob, który wyszedł z kółka w którym stała większość zespołu, podczas gdy Richard siedział pod samochodem. Podszedł niepewnie do niego i z trudnością zaczął small-talk, którego jak każdy wie, Richard jeszcze wczoraj nie znosił i zazwyczaj ignorował. -Em.. Dick? Wszystko gra bracie?- spytał niepewnie, delikatnie odskakując gdy ten wysunął się z boku samochodu na leżance.

-Jak najbardziej Bobby.- Odparł Richard, zmieniając pozycje na siedzącą. - Jak tam mały Timmy? Dalej gra w piłke?- spytał odkładając na bok grzechotkę i chwytając szmatę by wytrzeć ręce. Bobowi szczęka opadła na tyle, że mogłaby robić za zapasową miskę olejową od Range Rovera. Jakim cudem Dick pamiętał imie jego syna, albo tym bardziej że jego nową zajawką na chwile obecną jest piłka nożna? Zawsze gdy się nim chwalił, ten stał na uboczu zazwyczaj wpatrzony w ścianę tym swoim zimnym, kalkulującym wzrokiem.

-E... W porządku. Chwilowo złapał kontuzję kostki, więc musi na dwa tygodnie odstawić marzenia o zostaniu nowym Beckhamem, ale jest wciąż jest uparty jak matka.- powiedział z małym uśmiechem na twarzy, czym Richard mu się odwdzięczył tym samym.

-To super. Pozdrów go ode mnie, jeśli w ogóle wie kim jestem.- zaśmiał się brunet, a widząc że Bob się odwraca w stronę grupki, wpadł na pewien pomysł. -Bob?- zagaił, zmuszając współpracownika do zatrzymania się. -Tak sobie myśle. Jest piątek, sam złapałem ostatnio kontuzję więc z treningu nici... Zapraszam Ciebie i reszte na drinki do "Piorunochronu" na 20. Ja stawiam. Jeśli macie już inne plany, zrozumiem.- powiedział pewien nadziei, na co Bob pokiwał głową.

-Damy znać kto będzie na czacie grupowym. Lepiej szykuj swoje oszczędności.- zaśmiał się, po czym poszedł z powrotem do reszty grupy, na co Richard sie uśmiechnął i wrócił pod samochód.


Richard siedział już przy barze i popijał piwo gdy wybiła dwudziesta. Zdążył po pracy iść do domu, wziąć prysznic by zmyć z siebie smar i smród taniej kawy i przebrać się w coś bardziej "wyjściowego", choć w jego przypadku znaczyło to tyle że wygrzebał z szafy nie-roboczej dobrej jakości i nie pognieciony biały t-shirt, zarzucił na to czarną kurtkę skórzaną, ubrał czarne i również dobrej jakości jeansy i wymienił buty robocze na buty które wyglądają jakby były robocze, czyli czarne buty za kostkę typu worker boots. To wyjście na drinka przypomniało mu że musi w któryś dzień zrobić sobie wolne i iść na zakupy odzieżowe. Sklepy internetowe nie były dla niego. Co z tego że coś wygląda dobrze, jeśli po dwóch, może trzech praniach nie nadaje się do ponownego założenia. Gdy zjawiła się pozostała zgraja mechaników, Richard pomachał im by ich przywołać.  

-Jest i on!- Rzucił Bob, siadając po prawej stronie Richarda. -Paliliśmy na zewnątrz i myśleliśmy że nas olałeś młody.- zaśmiał sie pod nosem, na co przytaknął siedzący na lewo od bruneta Jason.

-Z drugiej strony, gdzie indziej mógłby być punktualny Dick, jeśli nie w środku?- parsknął na co zaśmiała sie cała grupa. Richard tylko podniósł obronnie ręce i spojrzał na barmana. 

-Polej każdemu cokolwiek chcą i dolicz do mojego rachunku.- Powiedział, na co barman pokiwał i zaczął zbierać zamówienia.

-Dobra, tak między nami...- zaczął Jason - Jak ty to robisz że zakładasz na siebie coś innego niż ciuchy robocze i KAŻDA laska tutaj na Ciebie leci, a ja od roku kogoś szukam i żadna na mnie nawet nie rzuci okiem?- spytał łapiąc Dicka za bark.

-Dlatego że jesteś rudzielcem, Jay.- zaśmiał się zza Jasona Tom.

-Bardziej dlatego że Dick nie wygląda jakby dopiero przechodził mutacji. Na miłość boską, masz posturę dwunastoletniego wiktoriańskiego dziecka. Dick przy tobie wygląda jak twój ojciec.- dodał Bob, na co nawet Jason sie zaśmiał.

-Dobra, zostawcie go już. Po pierwsze nie jest z Tobą aż tak źle. Może jak zapuścisz jakiś zarost to będziesz wyglądać bardziej męsko, a laski to lubią. Po drugie, wcale nie jestem aż tak rozchwytywany.- zapewnił brunet, na co rudzielec obok niego złapał się za brzeg nosa.

-Po pierwsze, sam masz ryj jak pupcia niemowlaka. Po drugie, rozejrzyj się po sali i powiedz mi czy się pomyliłem z moim poprzednim stwierdzeniem.- powiedział machając ręką, a Richard wykonując jego prośbę, zaczął rozglądać się po sali i aż sam nie wiedział co powiedzieć. Jason miał rację, może nie całkowitą, ale wzrok większości kobiecej części tego przybytku co jakiś czas lądował właśnie na brunecie. Richard odwrócił wzrok z powrotem na Jasona i wzdechnął. Krok po kroku.

-Nawet jeśli, może ktoś się skusi na ochłapy żeby wzbudzić we mnie zazdrość.- zaśmiał się, wywołując śmiech wśród pozostałych współpracowników. Oczywiście poza Jasonem, który był owymi ochłapami.



-Wiesz, Dick...- zaczął Bob. - Z początku myślałem że jest dzisiaj jakiś dzień świstaka, albo że coś z Tobą nie tak, ale stwierdzam że cokolwiek w Ciebie wstąpiło, lubię tego nowego Ciebie... Albo tego prawdziwego Ciebie.- Powiedział lekko podchmielony, klepiąc Richarda po plecach.

-Wiesz co Bob?... Ja chyba też bardziej wole takiego siebie.- odparł zadowolony brunet, po czym chwycił za swoją szklankę. -Za nowego Richarda?- spytał, jednak odpowiedzią był głośny i delikatnie ujmując nie bezpieczny do pracy okrzyk, na który Richard tylko pokręcił głową z uśmiechem.

-ZA NOWEGO DICKA!

-Za nowego Dicka.- rzucił tylko z uśmiechem Bob, zanim wypił pozostałości swojej szklanki na raz. -Dobra panienki. Powinienem już wracać do domu. Jak znam życie, Angie na jutro już mi wymyśliła jakieś zadanie bojowe. - Powiedział chwytając za telefon żeby zamówić sobie taksówkę do domu.

-Skądś to znam. Ja też powinienem się już zawijać.- przytaknął Rob.

-Nie zatrzymuje was. Chyba sam powinienem wracać do domu. Do zobaczenia w poniedziałek w pracy.- powiedział brunet, wstając ze stołka.

-Trzymaj sie Dicky!- rzucił Jason, ewidentnie bardziej podchmielony niż pozostała część grupy.



-To był fajny dzień.- powiedział sam do siebie Richard leżąc już w łóżku z zamkniętymi oczami. Gdy wrócił do domu to jest właśnie to czego mu brakowało dookoła. Ludzi. Albo po prostu kogoś do towarzystwa. Może to odpowiednia pora by zaadoptować kota... Schroniska są teraz takie przeludnione...

Lepiej przespać się z tym pomysłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #romance