Rozdział trzynasty

Ola nie rozumiała samej siebie. Nie dość, że ostatnio wczesne wstawanie nie stanowiło dla niej problemu, to zaczynała czerpać coraz większą przyjemność z porannego biegania. I to na tyle dużą, że dziś to ona pierwsza zjawiła się u skraju lasu, nie Szymon.

Nie mogła mieć mu tego za złe, w końcu była piętnaście minut za wcześnie. Ale i tak wolałaby, żeby chłopak już tu był. Wtedy mogłaby mu szybciej przekazać prośbę Bartka, a tym samym przestać się stresować i ponownie cieszyć się wyjątkowo aktywnymi fizycznie, lecz jednocześnie relaksującymi wakacjami. Kto by pomyślał, że będzie to możliwe w Krańcowie?

Teraz jednak Ola nie mogła ignorować niewielkiego ucisku w żołądku, który pojawił się po wczorajszej rozmowie telefonicznej z Bartkiem. Nie mogła winić za to dziennikarza, w końcu sama zgodziła się na tę współpracę, ba, nadal jej pragnęła, ale akurat ta konkretna prośba zupełnie się jej nie podobała.

Szermiński chciał, aby namówiła Szymona do zatrudnienia się na miesiąc w magazynach fabryki. A ona się, cholera, zgodziła. Obiektywnie była bowiem w stanie zrozumieć, a nawet popierać zasadność tego pomysłu. Najlepiej niszczyć tego typu struktury od środka, udając kogoś niepozornego. Z drugiej strony to co najmniej ryzykowne, jeśli nie wprost – niebezpieczne. A Oli wcale się nie uśmiechało, by Szymon narażał się świadomie na coś takiego. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby robił to ktokolwiek inny, ale nie on.

Zdążyła go polubić. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Przez ostatni tydzień biegali razem czterokrotnie i wspólne spędzanie czasu stawało się coraz bardziej naturalne. Na tyle, że Ola rozważała, by zrobić razem coś innego. Pojechać do Olsztyna albo pójść na obiad... Nie zamierzała jednak sama tego proponować. Nie wiedziała, jak Szymon by zareagował, czy nie pomyślałby sobie, że Ola pragnie czegoś więcej niż koleżeńskiej relacji.

Co gorsza, ona sama nie wiedziała, co miałaby odpowiedzieć, gdyby o to zapytał.

– Piszesz w głowie artykuł? – Do jej świadomości przedarł się męski głos.

Ola zamrugała oczami i spojrzała na uśmiechającego się do niej szeroko Szymona. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem; nie mogła pozbawić samej siebie przyjemności podziwiania tak dobrze zbudowanego, męskiego ciała, szczególnie w stroju sportowym. Może powinna zaproponować mu popołudnie na plaży, żeby w końcu zdjął ten cholerny T-shirt?

– Artykuł? – powtórzyła skołowana.

– No, projekt na studia – podpowiedział usłużnie rozbawiony Szymon.

– Ach, daj spokój, mam go dosyć. Nie mam do tego głowy w... tych okolicznościach – dokończyła kulawo, wskazując ręką na las. – Jest zbyt wakacyjnie.

– Coś w tym jest. – Szymon pokiwał głową i zdjął okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu mogła wreszcie spojrzeć prosto w jego oczy. – Gotowa na rozgrzewkę?

Przez chwilę chciała po prostu pokiwać głową, ale znała siebie zbyt dobrze. Gdyby dłużej trzymała w sobie nurtującą ją kwestię, nie miałaby żadnej przyjemności z biegania, a tym samym prędzej czy później wyżyłaby się na Szymonie.

A tego nie chciała. Nie chciała też niszczyć lekkiej, miłej atmosfery, którą cechowała się ich relacja, ale nie miała wyboru.

– Poczekaj. – Ola złapała go za łokieć, czując przebiegający między nimi prąd, który niczego nie ułatwiał. – Muszę ci o czymś powiedzieć.

– Zabrzmiało poważnie – stwierdził Szymon lekkim, niepasującym do jego słów tonem i popatrzył na nią ciepło, jakby chciał podnieść ją na duchu. A potem wyswobodził się z uścisku tylko po to, by złapać ją za rękę. – Mów.

Ola wciągnęła głęboko powietrze. Dotychczas nigdy nie trzymali się za ręce i choć starała się sobie powtarzać, że Szymon zrobił to tylko dlatego, że jest jego dobrą koleżanką, jej serce momentalnie zaczęło bić dwa razy szybciej niż przed chwilą. Jakby kompletnie nie chciało współpracować z rozumem, który po rozstaniu z Michałem postanowił, że na jakiś czas da sobie przerwę od jakichkolwiek romantycznych relacji i po prostu pozwoli cieszyć się Oli życiem.

– Wiesz, że interesuję się śledztwem, a ja wiem, że ty tego... nie do końca popierasz – wydusiła w końcu, nie patrząc na niego, za to przypominając sobie wymianę zdań sprzed kilku dni, w których Szymon dobitnie stwierdził, że powinni zostawić te sprawy policji, po czym zmienili temat na znacznie przyjemniejszy, a mianowicie dotyczący wymarzonych kierunków podróżniczych. – Ale moje dziennikarska natura nie jest w stanie tego tak po prostu ignorować. Przecież wiesz, jak wyglądają tutejsze realia. Podejrzewam, że bliźniacy i Strzycki mają swoje kontakty nawet w Olsztynie i zrobią wszystko, by uciec od odpowiedzialności. A nie uwierzę, że Marzenkę zabił ktoś przypadkowy...

– Ola, rozumiem cię. Naprawdę, rozumiem. Ale czy nie uważasz, że... że lepiej nie interesować się takimi rzeczami, szczególnie nie mając żadnego doświadczenia? Niedługo oboje wyjeżdżamy z powrotem do Warszawy, zostawiamy to za sobą, i...

– Ach, więc jesteś tchórzem?! – wykrzyknęła Ola, wyrywając się z jego uścisku. Nadal nie wiedziała, jak powiedzieć mu o prośbie Bartka, szczególnie jeśli miał takie podejście, ale nie spodziewała się, że zanim w ogóle zacznie próbować, to Szymon tak ją zawiedzie. – To dotyczy nas wszystkich, każdego mieszkańca. Doszło do morderstwa. Jaką masz gwarancję, że nie dojdzie do kolejnego? Że brudne interesy tutejszej elitki prędzej czy później nie sprowadzą kłopotów na każdego z nas? Że już nie przyniosły?! – Z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz wyższy, aż na końcu niemal przypominał pisk.

– Ola, masz rację, to poważny problem, ale jeśli faktycznie oni stoją za zabójstwem pani Marzeny, nie zrobili tego za nic. Ona musiała w jakiś sposób im zagrażać... Najpewniej dowiedziała się czegoś, czego nie powinna. A wszyscy wiedzą, z czego są znane siostry Samickie.

– Z plotkowania, wiem – wtrąciła się nadal rozdrażniona Ola. – Ale to niczego nie usprawiedliwia!

– Oczywiście, że nie. Ale tłumaczy, dlaczego nie powinnaś się w to wtrącać. Oni są bezwzględni. Rozumiesz? – Szymon złapał ją za rękę i utkwił poważne spojrzenie w jej oczach, jakby chciał ją zmusić do złożenia obietnicy.

Przez chwilę czuła się jak zahipnotyzowana i już chciała się zgodzić, ale siła własnych przekonań okazała się silniejsza.

– Rozumiem twój punkt widzenia, ale nie uważam, że jest on poprawny. Jeśli nadal wszyscy będziemy siedzieć z założonymi rękami, to oni wciąż będą bezkarni i będą mogli sobie robić, co będą chcieli! I kto wie, do jakiej kolejnej tragedii może dojść! – Piorunowała Szymona wzrokiem, tym razem samej próbując zmienić jego zdanie.

– Okej, zgadzam się, ale spójrz prawdzie w oczy. – Szymon pozostawał nieugięty. – Ani ty, ani ja nie mamy pozycji, doświadczenia ani wykształcenia, aby realnie coś z tym zrobić. Szczególnie że nawet nie wiem, jak daleko sięgają ich wpływy. Jestem niemal pewny, że mają znajomości w Olsztynie.

– I dlatego trzeba znaleźć coś, by poruszyć władzę jeszcze wyżej! – zawołała Ola, przypominając sobie ze szczegółami rozmowę z Bartkiem, podczas której mówił, co mogłoby zainteresować CBŚ. Niestety nie mogła rozmawiać o tym z Szymonem wprost, ale i tak zamierzała zrobić wszystko, by uwierzył w tę misję, nawet jeśli kilkanaście minut temu jakaś jej część nie chciała go w to angażować. Nadal truchlała na myśl o tym, że Szymon mógłby znaleźć się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, ale równie mocno pragnęła, by zmienił swoje nastawienie.

– Niby jak? – zapytał niemal tak samo ironicznym tonem jak na początku ich znajomości i pewnie dlatego nie wytrzymała.

– Na przykład tak, by wykończyć ich od środka – odparła, zanim zdążyła pomyśleć.

– Od środka?

– Tak. – Westchnęła ciężko i przymknęła oczy. Czuła się zmęczona fizycznie, zupełnie jakby byli już po bieganiu, ale niestety bez odświeżającego poczucia satysfakcji i relaksu. – Mamy podejrzenie, że w fabryce odbywają się jakieś brudne interesy, a Marzena przecież tam sprzątała.

– Każdy słyszał, że dealują. Przecież chodziliśmy razem do szkoły.

– Tak, ale to coś więcej. Nie chodzi o narkotyki. Jest coś jeszcze.

– Niby skąd ta pewność? – dopytywał Szymon, a z jego twarzy Ola nie potrafiła wyczytać żadnej konkretnej emocji, choć przecież na ogół nie stanowiło to dla niej problemu.

Czuła się coraz bardziej wytrącona z równowagi. Traciła grunt pod nogami i choć to uczucie nie było choćby w dziesięciu procentach tak dojmujące, jak wtedy, gdy dowiedziała się o śmierci matki, wcale jej się to nie podobało. Nie spodziewała się otrzymać takiego ciosu od Szymona, nie teraz, kiedy tak dobrze się dogadywali.

Dlaczego tak bardzo bolało ją jego zachowanie?

– Nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. Proszę, uwierz mi... – Nienawidziła samej siebie za swój błagalny ton, który ujawniał jej słabość, ale nie miało to dla niej w tej chwili takiego znaczenia, jak to, by ją zrozumiał.

– Pewnie wiesz od Bartka, co? – zapytał ostro Szymon, a w jego oczach mignęło coś nieprzyjemnego. – Widzę, że dobrze się dogadujecie.

– Prze... – W pierwszym odruchu pragnęła się odciąć, ale ugryzła się w język. Nie chciała pogarszać i tak złej sytuacji, a ponadto... nie chciała, by stojący przed nią facet sądził, że łączy ją cokolwiek z innym mężczyzną.

Ta świadomość niemal zwaliła ją z nóg.

– Wszystko w porządku? – zareagował od razu Szymon, gdy się zachwiała, i przytrzymał ją za ramię. Nie mogła nie uśmiechnąć się sama do siebie, widząc jego reakcję, nawet jeśli wciąż byli w środku najpoważniejszej do tej pory dyskusji, niemal kłótni.

– Tak... Nie... sama nie wiem. Nie podoba mi się, że się sprzeczamy – odparła spontanicznie. – Powiem Bartkowi, że musi znaleźć kogoś innego, nie wiem, może sama tam pójdę.

– Gdzie pójdziesz? – zapytał poważnie Szymon. Jego rysy z łagodniejszych znów stały poważne.

– Nieważne – odparła Ola, w myślach wyklinając własną głupotę i zdecydowanie za długi język. Zupełnie jak Hagrid.

– Ola. – Sposób, w jaki Szymon wypowiedział jej imię, uświadomił jej, że nie odpuści.

A ona nie miała siły próbować się sprzeczać. Czuła się całkowicie wypruta z energii i jedynym, czego pragnęła, a czego dostać nie mogła, było przywarcie do jego umięśnionej klatki piersiowej.

– Chcemy, żeby ktoś zaufany zatrudnił się w magazynach w fabryce na jakiś miesiąc i próbował coś odkryć.

– Mowy nie ma. Nie zrobisz czegoś takiego – stwierdził stanowczo. – Po prostu nie, Ola, nie zamierzam...

– Dobrze. Nie zrobię. Zostawmy ten temat, proszę, Szymon... – szepnęła, ale on zdawał się jej nie słuchać, głęboko zamyślony. Przypatrywała się mu z niepokojem, zupełnie niepasującym do pięknej pogody, na którą już od dawna nie zwracała uwagi.

– Szermiński chciał, żebym to ja poszedł tam pracować? – zapytał w końcu i wbił w nią naglące spojrzenie.

Chciała skłamać. Otworzyła usta, by to zrobić, ale wtedy jej wzrok uciekł gdzieś w bok.

Milczeli. Czuła na sobie jego spojrzenie, ale nie potrafiła podnieść głowy.

– Dobrze. – Usłyszała gdzieś nad sobą cicho wypowiedziane słowo.

A może to była tylko jej wyobraźnia? Uniosła więc głowę i zobaczyła, jak Szymon zaciska wargi, a jego spojrzenie wypełnia determinacja. I wiedziała, że sobie tego nie wymyśliła.

– Dobrze, pójdę tam pracować – powtórzył.

– Szymon, nie – powiedziała ciszej, niż chciała. – Masz rację, to jest niebezpieczne, a my w ogóle się na tym nie znamy. Powiem Bartkowi, że musi znaleźć kogoś innego.

– Pójdę, Ola. Darek mnie wkręci. Jestem dobrym kandydatem, jak by na to nie patrzeć. Młody student, potrzebujący pieniędzy.

– Ale...

– Nie mów, że nie zależy ci na poznaniu prawdy – znów jej przerwał, a ona nie potrafiła zaprzeczyć. – Dlatego pójdę. Nie martw się o mnie, wiem, jak sobie poradzić.

Czuła, jak do jej oczu napływają łzy i nie wiedziała, czy będzie w stanie je zatrzymać, dlatego odwróciła się w stronę lasu tak, by nie mógł zobaczyć jej twarzy.

– Czy mogę zrobić cokolwiek, by zmienić twoje zdanie? – zapytała w przestrzeń.

– Nie. Jestem uparty. Wiesz coś o tym.

– Wiem, ale tym razem przegrałam. – Odwróciła głowę w jego kierunku i uśmiechnęła się do niego smutno, a on zrobił w jej stronę jeden krok, ale potem się zatrzymał.

Był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Wpatrywali się w siebie przez czas, który równie dobrze mógł trwać kilka sekund, jak i całą wieczność. Aż w końcu to Urbański odwrócił wzrok.

– Chyba dzisiaj nici z biegania. Muszę pogadać z Darkiem, póki nie wyjdzie z domu, a potem obiecałem mamie, że zabiorę ją na zakupy do Olsztyna. Sama to zaproponowała, więc wiesz...

– Wiem – odparła Ola, uśmiechając się ciepło. Stłumiła w sobie własne uczucia. Wiedziała, jak ważna dla Szymona jest jego matka i jak bardzo martwi go jej stan. Z tego, co opowiadał, stan lekarki bardzo przypominał jej własny sprzed dosłownie kilku miesięcy. – Rozumiem, jak najbardziej. Zadzwonisz wieczorem?

– Oczywiście. To lecę – odparł, ale nie ruszył się nawet o milimetr. Nadal wpatrywał się w nią natarczywie. Wystarczyłoby, by wyciągnął rękę o kilka centymetrów, a mógłby ją dotknąć. I tylko trochę więcej, by się przytulić. I jeszcze trochę, by się pocałować...

Ola zamrugała kilkakrotnie oczami, zaniepokojona torem, w jakim pobiegły jej myśli. Nie mogła dać po sobie niczego znać. Szymon nie sprawiał wrażenia zainteresowanego nią w taki sposób, w końcu miała doświadczenie w rozpoznawaniu zainteresowania u płci przeciwnej. Nie zamierzała zaprzepaścić tej relacji dziwnymi odruchami własnego serca.

– Ja też muszę lecieć – powiedziała, gdyż sytuacja stawała się dla niej coraz bardziej niekomfortowa. – Obiecałam ciotce, że posprzątam mieszkanie. – To nawet nie było kłamstwo, nawet jeśli pierwotnie zamierzała zrobić to za kilka godzin. – Do zobaczenia.

Zbliżyła się do niego i pocałowała go w policzek tak szybko, że nawet nie zdążył zareagować. Niemal zawsze żegnali się w ten sposób, a jednak nigdy jej serce nie biło tak mocno. Tak rozpaczliwie.

Szymon nie był w stanie tego usłyszeć być może dlatego, że jego własne serce biło równie głośno i szybko. Ola odchodziła od niego coraz szybciej, niemal biegła, a on z jednej strony chciał za nią zawołać, a z drugiej widział, że powinien odejść. Ich relacja stawała się coraz bardziej skomplikowana i wiedział, że głównym tego powodem są jego coraz trudniejsze do zrozumienia uczucia. Dotychczas nigdy nie był zakochany w żadnej dziewczynie. Nie żeby żadna mu się nie podobała, ale to było czysto fizycznie zainteresowanie.

Z kolei Ola... była piękna, ale nie chodziło tylko o to. Właściwie o to chodziło w znacznie mniejszym stopniu. Chodziło o to, w jaki sposób na nią reagował. W jej obecności wszystkie uczucia stawały się silniejsze bardziej intensywne, bardziej... żywe. Gdy się budził, przed oczami miał jej twarz, a gdy się kładł, myślał o tym, kiedy ją zobaczy. Uwielbiał z nią biegać. Uwielbiał z nią rozmawiać. Uwielbiał ją obserwować. Gdyby potrafił rysować, mógłby wykonać kilkanaście portretów, a każdy z nich odzwierciedlałby sposób, w jaki ta dziewczyna odczuwała różne emocje. Szymon nie wiedział, czy to zakochanie, bo przecież nie miał żadnego punktu odniesienia, ale wiedział, że to uczucie jest bardzo silne.

Myśl, że Ola na własne życzenie pakowała się w kłopoty, była nie do zniesienia. Dlatego się zgodził. I dlatego nie mógł wytrzymać do pójścia do domu. Musiał załatwić tę kwestię najszybciej, jak mógł.

Wyjął z torebki biodrowej, którą zawsze zabierał na bieganie, swój telefon i bez wahania wybrał numer do brata.

– Czego chcesz? – przywitał go Darek w standardowy dla siebie sposób. – Spieszę się, zaraz wychodzę do pracy.

– Nie zajmę ci dużo czasu – odparł Szymon. – Chciałbym sobie u was dorobić. Możesz mnie zarekomendować?

– Chciałbyś... co?! Mój brat-mózgowiec chce się babrać fizyczną pracą?

Szymon wywrócił oczami. Dobrze wiedział, że wchodzenie w tej chwili w utarczki słowne z Darkiem byłoby wybitnie niemądre, a jakoś musiał dać upust swojej frustracji związanej nie tylko z bratem. A nawet nie w większości.

– No, nie obrażaj się już, królewno, przecież wiem, że nie jesteś mięczak – kontynuował Darek. – I generalnie spoko, nadawałbyś się, tylko wiesz, chyba nic z tego nie będzie. Nikogo nowego do magazynów nie szukamy.

– Jestem pewien, że coś byś znalazł. A ja serio potrzebuję dorobić trochę kasy. Sam rozumiesz.

– W miesiąc się nie nachapiesz.

– Kokosów nie oczekuję, ale i tak mi się kasa przyda. – Szymon szedł w zaparte, jednocześnie rozpoczynając powolną wędrówkę w stronę Krańcowa. – Taka praca dorywcza mi odpowiada. Jak sam stwierdziłeś, myślenia mam dużo na studiach, więc wolę popracować mięśniami.

– Jasne, spoko, ale może spróbuj poszukać czegoś na mieście, pewnie nawet więcej zarobisz. Serio, Strzycki nikogo nie szuka już do magazynów. – Darek upierał się tak samo zawzięcie jak on, co spowodowało, że w umyśle Bartka zapalała się coraz mocniej świecąca czerwona lampka.

Czyżby jego brat nie chciał, by Szymon się tam znalazł? Czyżby wiedział coś więcej? Tym bardziej nie zamierzał zrezygnować. I nie chodziło już tylko o Olę i o to, by za nic nie dopuścić, by sama poszła pracować w fabryce.

– Tam się tak łatwo nie wkręcę – powtórzył raz jeszcze, wiedząc, że to nic nie da. Dlatego z bólem serca postanowił wykorzystać swój najważniejszy argument, którego Darek nie będzie w stanie obalić. – Młody, pamiętaj, że wisisz mi przysługę. A ja chcę z niej skorzystać właśnie teraz.

– Kurwa, serio? – Darek brzmiał na naprawdę zaskoczonego. – Chcesz wykorzystać ten przywilej na coś takiego?

– Tak. To co, pogadasz z nim dzisiaj?

W słuchawce rozległa się cisza, która przedłużała się na tyle, że Szymon uznał, że jego brat po prostu odszedł od telefonu; niestety to byłoby całkiem w jego stylu. Już otwierał usta, by na niego zawołać, kiedy usłyszał:

– Pogadam. Niech ci będzie. Postaram ci się znaleźć coś w swoim dziale.

A potem rozłączył się, nie dając Szymonowi szansy na odpowiedź.

To wszystko wyglądało coraz dziwniej.

***

– Czy państwo macie jakiekolwiek pojęcie, w jaki sposób przechowywać akta? Przecież tutaj nic się nie da znaleźć!

– W tej chwili sporo różnych akt jest analizowanych ze względu na toczące się śledztwo, więc...

– Ma mnie pani za idiotkę? Przecież z tego powodu tu jestem! Wasz komisariat jest nie lepszy niż prokuratura rejonowa. Nic dziwnego, że musieli mnie tu wezwać.

– Przepraszam, pani prokurator, ale obowiązki mnie wzywają. Czy mogę pani jeszcze jakoś pomóc?

– Niech pani to posprząta! – Mówiąc to, prokurator Laura Kowalczyk odwróciła się płynnym ruchem o sto osiemdziesiąt stopni, w czym nie przeszkodziły jej nawet dziesięciocentymetrowe szpilki. Chwilę później opuściła sekretariat komisarza Henryka Kostki, w drzwiach nieomal wpadając na Klaudię, którą potrąciła ramieniem, i poszła dalej.

– Co za zołza! – krzyknęła Marysia, przesuwając ze złością porozrzucane na jej biurku dokumenty, i popatrzyła na zaskoczoną Lajowską. – Wyobraź sobie, że ta, pożal się Boże, baba wparowała tu z kilkoma przypadkowymi aktami, walnęła mi je przed nos i darła się, że... Sama słyszałaś. W ogóle nie zajmuje się śledztwem, na ogół przesiaduje nie wiadomo gdzie, a jak już tu przyjdzie, to myśli, że wszystko jej wolno! Jest gorsza niż Łukasz.

– Górski jest nieskuteczny, bo się boi, więc jako prokurator rejonowy w ogóle nam się do niczego nie przydał i nie przyda. Ona jest nieskuteczna, bo tak ma powiedziane. Mogę się założyć – odparła Klaudia, rozmasowując bolące ramię, i opadła na jeden z trzech foteli znajdujących się wokół stolika kawowego.

– Sądzisz, że ona też z nimi współpracuje? – Marysia zrobiła wielkie oczy.

– Niestety mnie by to nie zdziwiło. Mówiłam ci, że nieraz wpadłam na Maurycego w Olsztynie, gdy byłam na boksie.

– Co za chuje – mruknęła pod nosem Marysia. – Szkoda, że Kostki nie było, bo wtedy by sobie na to nie pozwoliła.

– Właśnie. Gdzie jest komisarz?

– Po lunchu wyszedł gdzieś z Paulą, powiedział, że już raczej nie wróci. Wiesz coś więcej o tej linie? – zmieniła temat sekretarka.

– Niestety nie – odparła Klaudia i niestety była to prawda. – Coraz bardziej skłaniam się ku temu, że lina jest przy magazynach będących na terenie fabryki, do których nie możemy tak po prostu wejść.

– To może... – zaczęła Marysia, lecz przerwało jej czyjeś nagłe wtargnięcie.

– Chodźcie do holu, szybko! To jakiś kosmos! – krzyknął od progu najmłodszy policjant na komisariacie, który ze względu na kolor włosów był przezywany Kruk. Klaudia go lubiła. Może i był nieco narwany, ale z pewnością bystry i nie myślał schematycznie, nawet jeśli zastępca komisarza raz po raz próbował ukrócić jego entuzjazm.

Marysia i Klaudia popatrzyły po sobie i kiwnęły głowami, po czym bez słowa ruszyły za Krukiem. Im bliżej głównego wejścia się znajdowali, tym bardziej jasne się stawało, że odbywa się tam prawdziwe zamieszanie.

Gdy wyszli z korytarza, ich oczom ukazała się scena niczym z filmu akcji. Pośrodku stał dwudziestoparoletni mężczyzna otoczony przez pracowników komisariatu oraz panią prokurator, który wyglądał na – Klaudia nie mogła znaleźć w głowie lepszego określenia – obłąkanego. Długie do ramion, ciemne włosy miał potargane, ręce trzęsły mu się jak w amoku, a w oczach widać było błysk desperacji albo szaleństwa. Obrazu dopełniał niechlujny strój, zdecydowanie zbyt zabudowany jak na nadal panujące upały, pod postacią brązowej, ubrudzonej czymś białawym bluzy i starych spodni dżinsowych. Buty wyglądały tak, jakby lada chwilę miały się rozpaść.

– Zrobiłem to tymi rękami. Tymi rękami! – wydarł się rozdzierająco. – Zabiłem ją, bo mnie nie chciała. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej, ale teraz jest jeszcze gorzej!

Chłopak rzucił się na kolana i zawył rozpaczliwie. Wyrzucił ręce do góry, co sprawiło, że jego bluza podciągnęła się nieco i odsłoniła kawałek bladego brzucha, na którym widniała brzydko zrośnięta blizna.

Klaudia przełknęła ślinę. Już wiedziała, kto to jest, nawet jeśli mężczyzna wyglądał zupełnie inaczej, niż gdy widziała go ostatni raz kilkanaście miesięcy temu.

– To Szrama – rzuciła do Marysi, po czym zdała sobie sprawę, że nie powiedziała tego tak cicho, jak chciała, gdyż część obserwatorów spojrzało na nią z zaintrygowaniem. – Syn Chojnackich, rolników.

– Toż to racja jest! Miłosierny Boże, ześlij im pokój. Taka hańba! – zawyła Sonia, wyjątkowo bogobojna sprzątaczka, która zajęła miejsce Marzeny. Inni też jakby się odblokowali i zaczęli szeptać między sobą.

Na miejscu nie było ani szefostwa, ani Pauliny, i nikt nie kwapił się do tego, by zrobić porządek. Szrama nadal klęczał i płakał, co jakiś czas wypowiadając niezrozumiałe słowa, a ludzie dyskutowali coraz bardziej żarliwie. Klaudii to absolutnie nie odpowiadało. Jeszcze chwila, a zaczną robić zdjęcia albo wpadnie jakiś dziennikarz, zainteresowany tym nagłym hałasem wydobywającym się z komisariatu, i dopiero się zacznie. Lajowska coraz bardziej przekonywała siebie samą, że – pomimo iż nie była tu najstarsza ani na najwyższym stanowisku – musi coś zrobić, aby przerwać tę farsę, gdy wtem to Laura Kowalczyk postanowiła się odezwać:

– Cisza! Ten komisariat to jakaś pomyłka. Że też ja, prokurator okręgowy z Olsztyna, muszę tutaj zaprowadzać porządek, no kto by pomyślał! – Pomimo wypowiadanych słów po złośliwym grymasie na twarzy kobiety, który zapewne miał przypominać uśmiech, Klaudia wywnioskowała, że Kowalczyk znajduje się w swoim żywiole.

Dosłownie trzy dni minęły od przybycia do Krańcowa tej kobiety, która z godziny na godzinę stawała się coraz bardziej denerwująca. Lajowska z kolei coraz mocniej umacniała się w przeświadczeniu, że zachowanie prokuratorki nie było podyktowane jedynie jej charakterem, zaś grą. A w tej grze Kowalczyk najwyraźniej stała po przeciwnej stronie i najpewniej nie przypadkiem pojawiła się w komisariacie akurat teraz.

– Musimy wziąć Chojnackiego na przesłuchanie – wtrąciła się Klaudia, nim ktokolwiek zabrał głos. – Proszę, rozejdźcie się do swoich pokoi.

– Lajowska, tak? – zwróciła się do niej Kowalczyk i spojrzała na nią z mieszaniną wyższości i złośliwości. Klaudia wbiła paznokcie w dłonie, by powstrzymać się od odpowiedzi. Doskonale wiedziała, że Laura pamięta jej nazwisko i przekręciła je celowo. – Proszę nie wchodzić w moje kompetencje. Pragnę przypomnieć, że teraz to ja prowadzę to śledztwo. Proszę zabrać tego człowieka z podłogi, skuć go i poprowadzić go za mną – rzuciła w bliżej nieokreśloną przestrzeń, ale dwóch policjantów stojących najbliżej nadal klęczącego Szramy, spełniło po chwili jej rozkaz.

Klaudia patrzyła na to wszystko, jakby ktoś ją zamroził i ocknęła się dopiero, gdy Marysia szturchnęła ją w bok tak boleśnie, że aż syknęła.

– Pani prokurator! – zawołała Klaudia za oddalającą się już korytarzem kobietą i pobiegła w jej kierunku, przeciskając się między ścianą a Krukiem, trzymającym z jednej strony wyrywającego się Szramę. – Powinniśmy zadzwonić do komisarza.

– Pani jeszcze tutaj jest? Czego nie zrozumiała pani za pierwszym razem? Jakieś problemy z językiem polskim? – Kowalczyk zaśmiała się drwiąco i przystanęła na chwilę, by odwrócić się i obdarzyć Klaudię spojrzeniem godnym bazyliszka. – Proszę stąd odejść, póki grzecznie proszę, i pozwolić mi zająć się swoją pracą.

Całe ciało Lajowskiej aż drżało od chęci uderzenia tej kobiety prosto w twarz, ale dzięki od lat ćwiczonej samokontroli policjantce udało się powstrzymać emocje. Zmroziła prokurator równie intensywnym spojrzeniem i odpuściła.

Na razie.

Patrzyła przez chwilę, jak Kowalczyk wraz ze Szramą i policjantami znikają w pokoju przesłuchań, po czym odwróciła się na pięcie i wróciła do holu, gdzie nadal znajdowało się sporo osób, w tym jej przyjaciółka.

– Wychodzę – rzuciła do Marysi.

– A co z komisarzem?

– Jeśli możesz, zadzwoń do niego. Ja muszę coś załatwić.

Nie czekając na odpowiedź, wypadła na dwór, mocno zaciskając pięści. Żałowała, że akurat dziś nie było żadnych zajęć z boksu, bo bez wahania weszłaby do samochodu i pojechała do Olsztyna. Do głowy wpadła jej tylko jedna, raczej nie najzdrowsza, ale skuteczna alternatywa.

Napicie się whisky w barze.

Mimo że ten, który wolała, był bliżej, Klaudia ominęła go szerokim łukiem, gdyż nie chciała denerwować się wciąż żywym wspomnieniem bawiących się razem Oli i Bartka. Poszła do drugiej miejscówki, w której o tej godzinie – dopiero po osiemnastej – znajdowało się jedynie czterech gości. Miała to gdzieś. Usiadła przy barze i bez wahania poprosiła o Jacka Danielsa. Wśród swoich koleżanek nie znała żadnej, która lubiła whisky, dlatego dość często pijała wino, ale to whisky było jej ulubionym alkoholem. Miała mocną głowę, co pozwalało jej się delektować smakiem tej bursztynowej cieczy. Kolejna rzecz, która łączyła ją z dziadkiem, prócz tej pioruńsko wyczerpującej pracy.

– Klaudia? – Usłyszała po swojej prawej stronie w momencie, gdy kończyła pierwszą szklankę. Przez chwilę wydawało jej się, że ma omamy, bo niby skąd Szermiński miałby się tu znaleźć, ale gdy podniosła głowę, zobaczyła go w całej okazałości. Jak zwykle wyglądał zajebiście. Chciało się jej wyć. Czemu los tak bardzo jej nienawidził? – Co się stało? – zapytał tymczasem Bartek bez śladu zwykłej złośliwości.

To oraz świadomość, jak skończyła się ich ostatnia rozmowa, spowodowały, że Klaudia powstrzymała impulsywną chęć odpyskowania. Właściwie nie miała na co. Ani nie chciała. Była po prostu zmęczona. Tak bardzo zmęczona życiem na wysokich obrotach i ciągłą pracą, co dotychczas nigdy jej nie przeszkadzało.

– To aż takie widoczne? – odparła pytaniem na pytanie. – Że coś się stało?

– Tak – odparł Bartek, przyglądając się uważnie. Wciąż nie widziała w jego obliczu niczego ironicznego. Być może whisky działało na nią mocniej niż zwykle, a być może faktycznie nic takiego nie było.

– Nie chcę o tym rozmawiać – odpowiedziała i dopiero wówczas usłyszała, jak to zabrzmiało.

Przez jego twarz przebiegł grymas bólu, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. I wtedy Klaudia zaskoczyła samą siebie po raz kolejny.

– Nie chcę o tym rozmawiać, bo w tej chwili mam dosyć swojej pracy, ale możemy pogadać o czymś innym. Usiądź... jeśli masz ochotę – dodała, przypominając sobie jego zarzuty wypowiedziane w jej stronę w sekretariacie Marysi, o których on zdawał się w tej chwili nie pamiętać.

Bartek w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy przez tak krótki czas byli parą, i bez wahania zajął miejsce obok niej.

– Jeszcze raz to samo?

Pokiwała głową, a on złożył zamówienie. Dobrze było oddać komuś kontrolę choć na chwilę, nawet nad czymś tak, wydawałoby się, prozaicznym.

– Czy polecasz swój klub w Olsztynie? – zagaił Bartek, gdy barman postawił przed nimi kolejne szklaneczki wypełnione whisky. – Nie jestem zainteresowany boksem, tylko częścią stricte siłownianą.

W odpowiedzi Klaudia obdarzyła go uśmiechem. O tym miejscu mogła opowiadać każdemu, wszędzie i o każdej porze, niezależnie od tego, jak parszywy miałaby nastrój. Zaczerpnęła więc głęboko powietrza i zaczęła opowiadać mu o swoim ukochanym miejscu na Ziemi.

***

Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że Wam się podoba i że Was zaskoczyłam. Jak widać, tożsamość mordercy szybko została wyjawiona; pytanie, co się za tym kryje i dlaczego tak naprawdę Marzenka została zabita. Nie sądźcie, że to koniec zagadek i wątku kryminalnego, oj nie! Będzie się jeszcze dużo działo, jesteśmy dopiero w połowie historii (a nawet przed). Jak zwykle czekam na Wasze opinie i konstruktywne uwagi, a tymczasem serdecznie pozdrawiam i do zobaczenia za ok. dwa tygodnie (najpewniej 19.02).




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top