Rozdział trzeci
Ewa Fagocka, poinformowawszy gosposię, że Krzysztof Paszyński jest jej starym znajomym i nie ma najmniejszej potrzeby interwencji jakichkolwiek służb specjalnych, zaprosiła go do salonu. W oczekiwaniu na bezalkoholowe mojito i sorbety cytrynowo-truskawkowe, o których przygotowanie poprosiła panią Jadzię, pokazała mu po drodze biuro i przestronną jadalnię. Wyraźnie widziała, że gość był pod wrażeniem nowego oblicza posesji, podobnie jak każdy inny odwiedzający. Sama Ewa prawdopodobnie pozostawała jedyną osobą, która w tych ogromnych, nowocześnie urządzonych, kolorowych wnętrzach czuła się jak w więzieniu.
Nie zawsze tak było. Kiedyś uwielbiała ten dom, szczególnie że Arkadiusz pozwolił jej urządzić go dokładnie tak, jak chciała. Nie był na tyle głupi ani ślepy, by nie docenić talentu i największej pasji żony, które sprawiły, że po maturze wybrała się do Gdańska, by studiować architekturę wnętrz. Nigdy jednak nie pracowała w zawodzie, czego obecnie żałowała. Jedyne wnętrza, które urządziła prócz tych znajdujących się w ich domu, należały do jej przyjaciół i rodziny. A i to miało miejsce dobrych kilka lat temu. Obecnie jedynymi pomieszczeniami w willi, w których Ewa potrafiła znaleźć ukojenie, były jej biuro i sypialnia dziewczynek mieszcząca się na pierwszym piętrze. Nieważne, co zrobiłaby z resztą domu, wszystkie pozostałe pokoje zostały naznaczone. Przemeblowanie czy nawet remont nic by nie zmieniło, więc nie zamierzała się tym zajmować, póki nie będzie to konieczne z jakiegoś innego powodu.
Jak na razie jej córki dobrze dogadywały się we wspólnej sypialni, lecz Ewa podejrzewała, że maksymalnie za dwa lata nieuchronnie wkraczająca w wiek nastoletni Kinga będzie chciała się wyprowadzić od Asi, nie zamierzając spędzać więcej czasu „z małolatą", niż to konieczne. Filipek z kolei nigdy nie mieszkał z siostrami, Arkadiusz nie chciał nawet słyszeć o takiej zniewadze wobec swojego jedynego męskiego potomka, w związku z czym trzylatek zajmował pokoik przylegający do sypialni rodziców. Burmistrz Krańcowa tak czy siak ledwo pogodził się z faktem, że dopiero ich trzecie dziecko okazało się synem.
Pogrążona w rozmyślaniach Fagocka nie zauważyła momentu, w którym pani Jadzia przyniosła im jedzenie i picie. To Krzysztof zwrócił jej na to uwagę, jednocześnie odrywając się od podziwiania przez przeszklone, tarasowe drzwi tylnej części ogrodu, która według Ewy prezentowała się jeszcze okazalej niż frontowa. Otoczenie domu zostało zaprojektowane przez jej najlepszą przyjaciółkę ze studiów, z którą nie miała kontaktu od przeszło dziesięciu lat, czego również żałowała i na co także nic nie mogła poradzić.
– Piękna sadzawka i bardzo pomysłowo wykonane ławki – stwierdził Paszyński, zasiadając na bordowej kanapie tak, by widzieć ogród, i sięgnął po kruche ciasteczko.
Jak Ewa mogła się spodziewać, pani Jadzia przyniosła im znacznie więcej jedzenia, niż ją o to prosiła. Nie miała sił się na to złościć; potrzebowała niewielkiej rozpusty, a na szczęście od zawsze miała dobry metabolizm. Dzięki niemu jej szczupłej sylwetki nie zniszczyły ani chwilowe odstępstwa od zdrowego odżywiania, ani trzy ciąże, ani coraz więcej wiosen na karku.
– Dziękuję, to zasługa mojej znajomej, jeszcze z Gdańska – poinformowała, tym samym mocno dewaluując dawną znajomość z Sonią. – Prócz zasadzenia kilku drzew w dalszej części ogrodu, nowych kwiatów i oczywiście regularnego przystrzygania żywopłotów praktycznie nic w tym zakresie nie zmienialiś... nie zmieniałam.
– Formułka „-my" przeznaczona dla dziennikarzy weszła w krew, hmm? – zapytał Krzysztof, uśmiechając się do niej zadziornie.
Ewa zmusiła się do odwzajemnienia gestu, choć nie była zadowolona ze spostrzegawczości dawnego znajomego. Już jako nastolatek Paszyński cechował się niezłymi zdolnościami dedukcyjnymi, więc mogła podejrzewać, że z biegiem lat tylko udoskonalił tę sztukę. Jako jeden z nielicznych znanych jej ludzi potrafił również słuchać, na co tym bardziej musiała uważać.
Trudne rozmowy nie były dla niej jednak niczym nowym, zresztą w tym przypadku, o dziwo, ceniła i lubiła swojego rozmówcę, co zdecydowanie zmieniało jej nastawienie. Poprawiła się na fotelu, by znaleźć wygodniejszą pozycję, i odparła, patrząc mu prosto w oczy:
– Żebyś wiedział; dobrze wiem, jak muszą czuć się bliźniaki syjamskie. Wykorzystałeś swoją wrodzoną umiejętność kojarzenia i wyciągania z ludzi informacji, choć w nieco inny sposób, niżbym się spodziewała. Fotoreporter, fiu, fiu! Z aparatem to cię jeszcze widzę, ale zawsze wydawało mi się, że stoisz na bakier z językiem polskim.
– To, że nie chciało mi się czytać tych wszystkich popieprzonych lektur, jeszcze nie oznacza, że nie czytam w ogóle albo jestem niepiśmienny – odparł Paszyński z radosną nutką w głosie. – Nigdy się tym nie chwaliłem w wieku młodzieńczym, ale pisałem wtedy całkiem sporo tekstów do szuflady. Najwięcej dotyczyło samotności, rocka i samochodów.
– O kurczę, czego to się człowiek nie dowie! Jeszcze mi powiedz, że to była poezja.
– Skorzystam z prawa do milczenia. Albo poproszę o adwokata.
Ewa wybuchnęła śmiechem, do którego szybko dołączył Krzysztof. W jego głosie obecna była ledwo słyszalna chrypka, prawdopodobnie spowodowana papierosami, która niespodziewanie poruszyła w sercu kobiety struny, o których istnienia by u siebie nie podejrzewała.
– Teraz za to zachowujesz się jak prawnik – zauważyła – choć na prawie też cię nigdy nie widziałam. Zawsze wydawało mi się, że pójdziesz na policjanta.
– I cały czas mi to mówiłaś – stwierdził Krzysztof, odkładając miseczkę ze zjedzonym do połowy sorbetem. Przez chwilę Fagocka miała wrażenie, że jego ramię drgnęło niespokojnie, lecz musiało się jej coś przewidzieć. – „Pasek, ty to mógłbyś zostać stróżem prawa, wszystkich tych idiotów byś pozamykał".
– Cholera, mówisz moim głosem niemal tak dobrze jak ja – stwierdziła Ewa, zakładając niesforny kosmyk za lewe ucho. Najwyraźniej jej perfekcyjnie wykonany kok nie chciał dłużej trzymać się tak, jak powinien. – To już przesada! Nawet we własnym głosie mam konkurencję. Czyli co, do Hollywoodu też cię ciągnie?
– Ha, ha, ha, już lecę. A tak na serio, chyba bym ich tam pozabijał. Albo siebie. Byłoby szybciej.
Przyjrzała mu się badawczo.
– Wciąż nie przepadasz za ludźmi, co?
– Zależy jakimi, generalnie nie. A ty wciąż ich kochasz, co, Ewix? – Krzysztof odwzajemnił się jej pięknym za nadobne, jednocześnie odpinając górny guzik błękitnej koszuli.
Tak samo jak ona przed chwilą zwrócił się do niej pseudonimem wymyślonym przed laty, co wywołało w niej nieoczekiwaną falę wzruszenia. Na szczęście Ewie udało się powstrzymać zdradzieckie łzy. Nigdy nie była sentymentalna, a już na pewno nie nadmiernie, więc trochę zdziwiła ją własna reakcja. Podobnie jak fakt, że pod wpływem błękitnego spojrzenia mężczyzny poczuła się jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała i naprędce musi wymyślić jakiekolwiek tłumaczenie. Równocześnie jednak Fagocką wypełniało być może irracjonalne przekonanie, że gość – przynajmniej świadomie – jej nie skrzywdzi, co ją uspokoiło.
– Znacznie mniej niż kiedyś – odparła niczym zahipnotyzowana, a następnie, odchrząknąwszy, dodała: – A przynajmniej nie tych z polityki.
– No właśnie, jak już przy tym jesteśmy, jak to się stało? Ty i Arkadiusz? Arkadiusz burmistrzem? Świat oszalał!
– Ciesz się, że wyłączyłam podsłuch w salonie – stwierdziła Ewa, a na widok jego przerażonego spojrzenia parsknęła śmiechem. – A tak na serio, nie dziwię się twojemu niedowierzaniu. Sama się czasem zastanawiam, jak to się stało. Wyjechałam na studia do Gdańska po to, by nie wracać do Krańcowa, tylko stać się nowoczesną kobietą sukcesu mieszkającą w nowoczesnym mieście sukcesu. Ale on też tam pojechał. Poznaliśmy się na nowo, gdy byliśmy na trzecim roku, z dala od Krańcowa i szkolnych zagrywek, w tym przede wszystkim Maurycego. Arek poszedł na historię, a ja akurat robiłam projekt z wnętrz muzealnych i miałam zajęcia w tym samym budynku, co on. Jak tylko mnie zobaczył, od razu podszedł. Właściwie było to dość dziwne, bo nadal pomimo znacznej poprawie w aparycji i ubiorze pozostawał raczej nieśmiałym facetem. Na początku szło mu ze mną nieco nieporadnie, ale chyba właśnie to tak mnie ujęło. Wcześniej miałam chłopaka, typowego bad boya, który potraktował mnie, mówiąc wprost, jak szmatę, i potrzebowałam kogoś takiego. Staroświeckiego, dżentelmena... – Głos załamał się jej na chwilę, lecz przetarłszy oczy, kontynuowała: – Zakochałam się w nim. Bez pamięci i bezwarunkowo.
Ewa zamilkła na chwilę, wpatrując się w ścianę i jakby zapominając, że nie jest sama. Przez chwilę przeżywała tamte emocje, tak dawne, a jednak tak bliskie. Tak piękne i pociągające. Krzysztof wpatrywał się w nią bez słowa. Nie wyjął kartki ani długopisu, nie włączył dyktafonu, nie przerwał, by zapytać, czy może to zrobić. Wiedział i czuł, że nie powinien, nawet jakby mu pozwoliła. Czekał, aż kobieta postanowi kontynuować temat. Cierpliwość i milczenie również należały do sposobów wyciągania z ludzi informacji, choć teraz wcale mu na tym nie zależało.
Nagle Ewa drgnęła, spojrzała na niego dosłownie na sekundę, a następnie, pociągnąwszy długi łyk przepysznej kawy, którą w międzyczasie przyniosła im nieproszona o to pani Jadzia, ponownie zabrała głos:
– Po studiach wróciliśmy do Krańcowa, jego rodzice bardzo na to naciskali. Pewnie pamiętasz, że stary Fagocki chciał, by synowie mieli wpływy, poszli w politykę, ale lokalnie. Zawsze wolał Maurycego, właściwie trudno się dziwić, bo cenił „typowy wzorzec męskości", jak to lubił nazywać. I początkowo wydawało się, że to on spełni marzenia ojca. Co prawda nie poszedł na politologię czy prawo, ale na SGH i, jak możesz się domyślać, był jednym z najlepszych studentów finansów i rachunkowości na roku. Tyle że potem nie wrócił do Krańcowa, jego ambicje sięgały znacznie wyżej. Wolał zarabiać bajońskie sumy, lecz w prywacie, niż ryzykować brudzenie sobie rączek na państwowych stołkach i to jeszcze w takiej dziurze. Myślał też o wyjeździe za granicę. Jego brat, a mój wtedy jeszcze wciąż narzeczony uznał, że to idealny moment, by zaprezentować się ojcu z jak najlepszej strony. Miał również tę przewagę, że miał mnie, a stary Fagocki szybko mnie zaakceptował. Natomiast coraz to nowszych partnerek Maurycego nawet nie poznawał. Po raz pierwszy w życiu Arkadiusz otrzymał możliwość wygrać w czymś z bratem – odchrząknęła, skubiąc bezwiednie rękaw. – Doskonale rozumiałam wtedy i rozumiem również dzisiaj motywacje Arkadiusza. W pewnym momencie sama go namawiałam na powrót, choć mnie osobiście nie było to aż tak na rękę. Wiedziałam, że w Gdańsku miałabym znacznie większe szanse na prawdziwą karierę, zresztą kocham to miasto, morze... Ale nie to było wtedy moim priorytetem. Wiem, że gdybym się nie zgodziła, tobyśmy tutaj nie wrócili. Arkadiusz zawsze potrzebował kogoś przy sobie, zawsze robił coś dla kogoś, nie dla siebie. Potrzebował zewnętrznej motywacji do działania, zapewnienia, że jego pomysły i decyzje mają sens i że ktoś go w nich wspiera. Niezależnie od efektu.
Tym razem Ewa umilkła na dłużej, obracając bezwiednie filiżankę po kawie. Na usta Krzysztofa cisnęło się wiele pytań, lecz początkowo nie chciał ich zadawać, a następnie nie wiedział, od którego powinien zacząć. Na szczęście Fagocka w końcu się odezwała, cicho, niemal szeptem:
– Zmienisz temat artykułu z festiwalu na zakamarki życiowe pani burmistrzowej? Wielu dziennikarzy dałoby się pokroić za te informacje. Nie w taki sposób chciałam być rozpoznawalna, idąc na studia – westchnęła.
– Nie znasz mnie, Ewix? – odpowiedział Paszyński drżącym głosem, na co kobieta pokiwała głową.
– Masz rację. Możesz to jakoś wcisnąć, jeśli chcesz, ale bez szczegółów proszę. Nie włączysz dyktafonu? Tak chyba będzie łatwiej.
– Festiwal i rozwój miasta pozostają dla mnie tematem priorytetowym – odparł nieco oschle, ale tak było bezpieczniej. Podczas tej rozmowy oboje pokazali niespodziewanie dużo emocji, nawet jeśli tylko ona się zwierzała. Widział wyraźnie, że Fagocka także czuła się nieswojo. – I owszem, włączę, jeśli pozwolisz. Wszystkiego na pewno nie zapamiętam.
– Proszę bardzo. Wracając do opowieści, trochę lat to zajęło, ale Arkadiusz dopiął swego i został burmistrzem. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że nie udało mu się to jedynie dzięki własnym umiejętnościom. Po krótkim okresie pracowania w Belgii po studiach Maurycy wrócił do Krańcowa i, będę szczera, do dziś nie wiem do końca dlaczego. Posiadam szeroką wiedzę na temat wielu spraw, ale tego naprawdę nie wiem. Wiem natomiast, że niespodziewanie szybko został dyrektorem naszego liceum i jest nim do dziś. Tak w ogóle szkoła również się zmieniła na lepsze, mamy nauczycieli z całej Polski, a do języków odpowiednio Anglika, Niemca i Belgijkę, która uczy francuskiego. Ale zbaczam z tematu... Musisz mi przerywać, bo jak już zacznę gadać, to tak szybko nie skończę – przestrzegła Fagocka, uśmiechając się uroczo i grożąc mu palcem.
Mimo że podczas zbierania wywiadów Krzysztof na ogół zadawał więcej pytań, by wyciągnąć z interlokutora interesujące go wiadomości, szczególnie ludziom mającym tendencję do rozgadywania się na nieistotne tematy, to tym razem nawet nie przyszło mu do głowy, żeby tak zrobić. Kojący, głęboki głos Ewy z perfekcyjną dykcją i intonacją działał na niego niemal magnetycznie; jego skromnym zdaniem kobieta byłaby idealną kandydatką na stanowisko lektora filmów czy audioprzewodników. Mogłaby czytać nawet instrukcję użycia papieru toaletowego, a on słuchałby jak zaczarowany.
– W każdym razie w drugim roku pierwszej kadencji Arkadiusza do miasta przyjechał Waldemar Strzycki – podjęła temat Fagocka, przełknąwszy ostatnie kruche ciasteczko znajdujące się na paterze. – O kurczę, już się skończyły? Są takie uzależniające. Jeśli chcesz, to poproszę panią Jadzię, żeby przyniosła więcej.
– Są bardzo dobre, ale muszę choć trochę dbać o linię. – Krzysztof poklepał się porozumiewawczo po brzuchu.
W opinii Ewy wyglądał naprawdę nieźle, szczególnie jak na faceta po czterdziestce. Co prawda nie miała okazji podziwiać go bez koszulki, ale podejrzewała, że mięśnie prezentowałyby się równie dobrze.
– I tak palę za dużo papierosów – dodał Paszyński, ratując tym samym kobietę od dalszego błądzenia jej wyobraźni w niebezpiecznym kierunku.
– Kto by pomyślał. – Ewa zaśmiała się nerwowo, czerwieniąc się nieznacznie. – Dwadzieścia lat temu to ty mnie pouczałeś, żebym tyle nie paliła. Tymczasem ostatniego papierosa miałam w ustach na studiach, a ty jesteś chyba nałogowcem.
– Niestety tak... – Krzysztof z trudem zawiesił głos, by nie dodać niczego więcej. Nie rozumiał, dlaczego jego latami ćwiczona samokontrola była w tym momencie tak trudna do utrzymania. Czy to przez wielkie, ciepłe oczy o odcieniu kojarzącym się z nadzieją, czy kojący, spokojny głos rozmówczyni, a może jej całokształt? Nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie mógł ani nie chciał się zwierzać.
Nikomu.
– Rozumiem, że to niezbyt komfortowy temat, więc przejdę do Strzyckiego – podjęła Ewa, za co był jej wdzięczny. – To biznesman, który pojawił się w Krańcowie znikąd i znienacka, twierdząc, że chce stworzyć fabrykę nabiału, głównie serów, z prawdziwego zdarzenia. Początkowo wszyscy, w tym ja, byli zdziwieni tym pomysłem i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wydawało się to wizją szaleńca, szczególnie ze strony faceta, o którym nikt nic nie wiedział. Mieszkańcy prześcigali się wręcz w wymyślaniu coraz to nowszych i bardziej nieprawdopodobnych teorii, które niejednokrotnie można byłoby nazwać spiskowymi. W przeciwieństwie do nich ja nie musiałam się długo zastanawiać, dlaczego Strzycki zawitał do Krańcowa. Otóż okazał się znajomym Maurycego i nie tylko jego. Wiedział, co robi i w co oraz jak powinien zainwestować. Nie każ mi, proszę, mówić nic więcej.
Fagocka przerwała na chwilę, po raz pierwszy podczas tej wypowiedzi uciekając wzrokiem gdzieś w podłogę. Krzysztof uszanował jej decyzję, czekając cierpliwie, aż kobieta zacznie ponownie zabierze głos, a jednocześnie zapisując na telefonie całkiem długie nagranie i zaczynając kolejne. Wychodził z założenia, że przezorny zawsze ubezpieczony, a sprzęt nagrywający wyjątkowo często nie chciał z nim współpracować w przeciwieństwie do innych urządzeń elektrycznych, które posiadał, w szczególności ukochanej hondy.
– Grunt, że niedługo później ruszyła wielka przebudowa budynku i już do tego wydarzenia zostało zatrudnionych bardzo wielu ludzi. Z nieznanego nikomu obcego, nazywanego za plecami wariatem, Waldemar Strzycki stał się niemal bogiem, zbawieniem wszystkich mieszkańców. Nie da się ukryć, że ten facet ma niesamowity zmysł technologiczny i marketingowy. Idziesz w niedzielę na oficjalne zakończenie festiwalu? – zapytała znienacka Ewa, wbijając w niego przeszywające spojrzenie.
Zasłuchany w głęboki głos kobiety Krzysztof wzdrygnął się gwałtownie i z lekkim opóźnieniem przytaknął. Sam nie mógł uwierzyć, że tak właśnie prezentowała się prawda.
– To sam zobaczysz, na czym polega jego fenomen – zauważyła Fagocka. – Strzycki to facet, dla którego występy publiczne i sława to miód na serce. Urodzony mówca i przywódca. Lepszy niż Maurycy, który, jak wiesz, często nie potrafi ukryć osobistej urazy, a już na pewno lepszy niż Arkadiusz. Zbyt inteligentny, by babrać się w jakiekolwiek brudne interesy oficjalnie...
Ponownie zamilkła, a Krzysztof pokiwał w zamyśleniu głową, tym razem bardziej do siebie. Dobrze znał to środowisko, choć nie tak bezpośrednio jak ona, a przynajmniej nie obecnie. W przeszłości miał przyjemność, czy może raczej nieprzyjemność, wdepnąć w ten światek. Miało to miejsce w poprzedniej pracy, o której wolał w ogóle nie myśleć, mimo że parał się nią przez ponad dekadę i wywarła na niego ogromny wpływ. Pod niektórymi względami Paszyński był śmierdzącym tchórzem, ale wolał tchórzostwo niż samobójstwo.
– Niesamowicie charyzmatyczny – podkreśliła raz jeszcze Ewa, wyrywając Krzysztofa z nieprzyjemnych rozmyślań. – I niesamowicie pomysłowy. Umie otaczać się odpowiednimi ludźmi. Można mieć kontakty i kasę, a i tak spieprzyć. Strzycki reaktywował fabrykę w sposób spektakularny, tego nie można mu odmówić. Sam zresztą widzisz. – Zatoczyła ręką szerokie koło.
– Niewątpliwie. Sam nie wiem, czy mogę, czy nie mogę doczekać się spotkania tego człowieka, choć ze względów zawodowych na pewno mi się to przyda. Porozmawiajmy jednak jeszcze chwilę o tobie – zaproponował Paszyński, uśmiechając się lekko, i rzeczowym tonem zapytał: – Czy bierzesz bezpośredni udział w organizacji festiwalów? Albo przynajmniej tegorocznego?
– Tak, w każdym coś robiłam, choć niestety nie tak dużo, jakbym chciała. Pragnęłabym znacznie bardziej zaangażować się w działania sztabu organizacyjnego, uwielbiam różnorodne przedsięwzięcia, załatwianie wielu spraw. Jednak kwestie marketingowe są równie ważne, szczególnie gdy jest się żoną burmistrza, dlatego przed festiwalem zajmowałam się głównie kwestiami logistycznymi, związanymi z umiejscowieniem różnorodnych atrakcji, jak również załatwianiem oprawy muzycznej, czyli piosenkarzy i sprzętu. Użeranie się z zapatrzonymi w siebie artystami bywa dość frustrujące, ale uwielbiam odkrywać nowe talenty i bardzo cieszę się, że na festiwalu pojawia się coraz więcej młodych, ciekawych twórców.
– No tak, zawsze lubiłaś alternatywną muzykę.
– A co, nie przypadły ci do gustu występy?
– Niektóre przypominały waleniem blachą o blachę – odpowiedział szczerze, na co Ewa zaśmiała się głośno.
– OK, przyznaję, że w niektórych grupach jest więcej hałasu niż muzyki, ale chcę dać szansę każdemu. – W oczach Ewy pojawił się błysk ekscytacji, który według Krzysztofa jeszcze bardziej upiększył jej twarz. – Chcę, by było różnorodnie, a nie, żeby występowały bandy czy piosenkarze prezentujący tylko jeden gatunek muzyczny. Chcę dawać szansę.
– Właściwie racja, dzięki temu każdy znajdzie coś dla siebie. Osobiście nie mogę się doczekać jutrzejszych występów rockowych – wyznał Paszyński, przeczesując bezwiednie włosy.
– Wiedziałam, że ci się to spodoba. Może nawet sama wpadnę, zależy, czy dzieci pójdą do dziadków, czy nie.
Krzysztof czekał z niecierpliwością na dalszy ciąg tej wypowiedzi, ale się nie doczekał, mimo że odniósł wrażenie, że Ewa pragnie coś dodać. Tak podpowiedział mu błysk w jej oczach, który zgasł niemal tak szybko, jak się pojawił.
– Dzisiaj masz trochę wolnego od festiwalu, za to sporo wywiadów? – bardziej stwierdził, niż zapytał, gdyż nagle cisza, która między nimi zapadła, zaczęła mu doskwierać.
Zanim odpowiedziała, Fagocka rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie.
– Akurat dzisiaj mam trochę wolnego, nawet od dzieci, ale cieszę się, że udzieliłam dwóch niespodziewanych wywiadów, szczególnie że oba były zdecydowanie niecodzienne i odświeżające. Nie chciałam ukatrupić żadnego z dziennikarzy, to duży sukces. Ponadto zdecydowanie nie zostałam stworzona do nicnierobienia – stwierdziła z wyraźną nutką goryczy w głosie. – Zresztą już czuję, że akumulatory mi się naładowały, w sam raz na wieczór. Wraz z Arkadiuszem idę na festiwal oficjalnie; trzeba się pokazać, ale bez żadnych wypowiedzi na scenie – wytłumaczyła, widząc zdziwione spojrzenie swojego gościa.
– Nic się przez te lata nie zmieniłaś, ani fizycznie, ani psychicznie. Jesteś wulkanem niekończącej się pozytywnej energii, co bardzo mnie cieszy. Większość ludzi gorzknieje wraz z upływem czasu.
– Ach ty zalotniku, kto by pomyślał! No, no, no, nieładnie! – Ewa zaśmiała się, a następnie tylko trochę poważniej dodała: – Uwierz mi, Krzysztof, nie jesteś tak zdziadziały, za jakiego zapewne chciałbyś uchodzić.
– Nie lubię blachy – odpowiedział najsurowszym tonem, na jaki było go stać.
– To niejedyne kryterium.
Zamilkli oboje, patrząc na siebie bez słowa. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było rytmiczne bicie sporych rozmiarów starego zegara. A może wehikułu czasu? Ewa miała wrażenie, jakby przeniosła się wraz ze swoim gościem do lat, w których rzeczywiście była wulkanem niekończącej się pozytywnej energii i w których wierzyła, że z dobrym nastawieniem słowo „niemożliwe" nie istnieje. Mimo że teraz wiedziała, iż to naiwność, czasem pragnęła wrócić do tego błogiego stanu. Szczęście bywało znacznie ważniejsze niż wiedza. A na pewno bardziej oczyszczające.
Gdy chwilę później z powodu pojawienia się w salonie pani Jadzi, która przyniosła kolejną partię ciasteczek, uświadomili sobie, że dochodzi osiemnasta, stosunkowo szybko się pożegnali, wyrażając raczej grzecznościowe nadzieje, że jeszcze się zobaczą. Wymienili się także adresami mailowymi, aby Krzysztof mógł przesłać Ewie wywiad przed przekazaniem go do redakcji. Oboje przeżyli zbyt dużo, by cokolwiek sobie obiecywać, oboje wiedzieli też aż za dobrze, że życia nie powinno się niepotrzebnie komplikować, skoro samo w sobie nie należy do zjawisk prostych.
Fagocka zamknęła drzwi za swoim gościem z uśmiechem na ustach. Miała niecałe dwie godziny, by znaleźć się na festiwalu, gdzie miał czekać na nią Arkadiusz. Wystarczająco, by zadzwonić do teściowej i zapytać, jak miewają się dzieci, a potem przepłynąć kilka długości ich piwnicznego basenu kraulem. Gdyby jeszcze zdołała potem skorzystać z sauny, byłaby naprawdę szczęśliwa. Potrzebowała bowiem znacznie więcej niż dwóch przyjemnych rozmów, by przetrwać we względnym spokoju kilka następnych dni.
Właściwie to potrzebowała cudu. Nie wierzyła w nie jednak już od dawna.
***
Oto kolejny rozdział. Jestem bardzo ciekawa Waszych spostrzeżeń dotyczących nie tylko Ewy i Krzysztofa, ale również tego, czego dowiedzieliśmy się o życiu w Krańcowie od tej pierwszej. Może jakieś pomysły, teorie? ;) Kolejny rozdział pojawi się w drugiej połowie października :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top