Rozdział szesnasty


– Co tu robisz? – Zdziwienie w oczach stojącej w drzwiach Zosi było chyba jeszcze większe niż to słyszalne w jej głosie.

Mimo że przez ostatnich kilka dni wikary niejednokrotnie próbował ułożyć sobie w głowie to, co powie dziewczynie na przywitanie, teraz miał wrażenie, że z jego głowy uleciały wszystkie sensowne słowa. Czegokolwiek by nie powiedział, zabrzmiałoby głupio. Albo by ją wystraszył, a ona i bez tego była zlękniona. Widział to wyraźnie w jej postawie i nie było to tylko odbicie jego własnych emocji.

– Przyszedłem... – odchrząknął i poprawił koloratkę. – Chciałem sprawdzić, jak się miewasz po śmierci ciotki. Twoja mama się o ciebie martwi.

Przy wzmiance o Walerii po twarzy Zosi przebiegł dziwny cień, który zniknął, zanim na dobre się pojawił.

– No tak – westchnęła. – Mama zawsze się martwi. Ale tym razem może mieć rację. Chodźmy na spacer.

Zanim Marek zdążył zareagować, Zosia złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku centrum Krańcowa.

– Och, przepraszam. – Jej policzki pokrył rumieniec tylko odrobinę mniej obfity niż ten, którym spłonął wikary. – Nie powinnam cię... księdza... tak dotykać. Proszę o wybaczenie.

– Nic się nie stało – odpowiedział pospiesznie, nieomal potykając się o przydługą sutannę. – A jeśli coś cię trapi, możesz mi powiedzieć.

– To nie jest spowiedź – zauważyła, nie patrząc na niego, i przyspieszyła kroku, jakby chciała jak najszybciej opuścić ulicę, przy której znajdował się nie tylko jej dom, ale również plebania.

– Nie, ale nie zamierzam zdradzać twoich sekretów. Chcę ci pomóc.

Zosia popatrzyła na niego kątem oka, a determinacja drzemiąca w jej spojrzeniu niemal zwaliła go z nóg. Przełknął ślinę i potarł coraz bardziej spocone ręce o sutannę. Bał się tego, co usłyszy, a jednocześnie nie mógł się wycofać. W końcu złożył jej matce obietnicę.

– Zanim ciocia umarła – podjęła cicho dziewczyna, patrząc przed siebie i idąc tak szybko, że niemal truchtała – przestrzegła mnie, bym nie chodziła sama po lesie, i poprosiła, abym przekazała tę wiadomość nie tylko Martynie, ale wszystkim swoim koleżankom. Gdy zapytałam dlaczego, nie chciała powiedzieć nic więcej, tylko przysiąc, że się posłucham. Pomyślałam, że to jakieś jej kolejne dziwactwo. Widzisz, jak ciocia się na coś uparła, to nie było przebacz. Nic nie mogło zmienić jej zdania, nawet jeśli to nie wydawało się zbyt logiczne. Tak na przykład było z jej pracą. Jako żona komisarza nie musiała pracować, a już na pewno nie jako sprzątaczka, ale ona nie wyobrażała sobie innej fuchy. Uwielbiała sprzątać, w im większej liczbie miejsc, tym lepiej, a dodatkowym plusem, jak zawsze mawiała, był kontakt z przeróżnymi ludźmi. Zawsze była ciekawska i wścibska i myślę, że to ją właśnie zgubiło – dodała drżącym tonem.

Marek, zasłuchany w opowieść Zosi, drgnął dopiero wtedy, gdy zamilkła i zwolniła kroku przed przejściem dla pieszych. Gdyby nie ona, po raz pierwszy w życiu wszedłby na pasy na czerwonym.

– Co konkretnie masz na myśli? – zapytał, gdy pojawiło się zielone światło i ponownie ruszyli w bliżej nieokreślonym kierunku, a ona nadal milczała.

– Ciekawość. I wiedza. Nie wiem dokładnie, czego ciotka się dowiedziała, ale sądzę, że chciała podzielić się tym z Szermińskim. Dała mi to do zrozumienia podczas ostatniej naszej rozmowy, zanim... sam wiesz. – Zosia potarła oczy, a Marek poczuł impuls, żeby ją przytulić.

Pospiesznie zaczął liczyć od stu do tyłu, aby się uspokoić. Na szczęście pomogło, ale nie na tyle, by olśniło go, co powinien powiedzieć. Nie ułatwiał mu również fakt, że na wąskim chodniku co któryś krok, chcąc nie chcąc, szturchali się ramionami.

– Już samo to spędza mi sen z powiek, ale to nie wszystko. Jest jeszcze Szrama – szepnęła Zosia, niejako rozwiązując jego problem. Najwyraźniej sama potrzebowała się wygadać. – Pewnie wiesz... Chodziłam z nim przez jakiś rok, zanim jeszcze skończył szkołę. To był mój pierwszy chłopak i byłam w nim naprawdę zakochana. Ale to nieważne. – Machnęła ręką, jakby odganiała niewidzialną muchę. – Chodzi o to, że dobrze go znam. Do dziś się kumplujemy i wiem, że on nie byłby w stanie ot tak kogoś zabić. A jednak to zrobił. Zamordował moją ciotkę. – Zosia zacisnęła szczękę tak mocno, że wikary miał wrażenie, że lada chwila i ją złamie.

– Jesteś pewna? – zapytał, a jego serce waliło tak głośno, że był pewien, iż musi słyszeć ten dźwięk.

– Jestem pewna. Zostawił mi wiadomość głosową, którą odsłuchałam, jak już stawił się na komisariat, w której przepraszał mnie za wszystko i mówił, że nie miał wyboru. Wierzę w to. Ci, którzy mu to zlecili, albo go zaszantażowali, albo dali w zamian coś, czego bardzo pragnął. Albo oba. – Zosia przystanęła gwałtownie, zmuszając do tego samego Marka, po czym patrząc mu prosto w oczy, dodała: – Osobiście sądzę, że oba.

– Skąd wiesz?

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko zaczęła szurać butem po chodniku, jakby chciała zrobić w nim dziurę. Na szczęście, odkąd zaczęli spacer, prawie nikt ich nie minął, a więc nawet Marek nie musiał się obawiać, że ktoś ich podsłucha.

– Zanim odpowiem, musisz poznać kontekst – podjęła Zosia, kiedy powoli zaczynał tracić nadzieję, że dziewczyna odpowie na pytanie. – Szrama zaczął ze mną chodzić nie dlatego, że był mną zauroczony, tylko dlatego, że chciał ukryć przed samym sobą, kto naprawdę mu się podobał. A był to jego najlepszy przyjaciel, Darek Urbański.

– Co? – wydukał Marek i uszczypnął się w udo. Ból, którym tym wywołał, uświadomił mu, że to nie sen.

– Szrama to stuprocentowy gej. Dzięki bacznej obserwacji jego zachowania to ja byłam osobą, która z bólem serca mu to uświadomiła, a następnie zerwałam z nim, żeby nie żyć dalej w kłamstwie. Ale zanim razem do tego doszliśmy, Szrama oszukiwał samego siebie, mnie, Darka i wszystkich dookoła. A jako że zabierało mu to mnóstwo energii, potrzebował jakiejś odskoczni. Wybrał bardzo źle, a mianowicie narkotyki – wyznała Zosia i zamilkła na chwilę. Marek nie mógł oderwać od niej wzroku i nawet nie przeszkadzało mu, że nadal tarasują chodnik. I tak nikogo nie było. – Palił coraz więcej trawki, a jako że nie miał kasy, zaczął się zadłużać u szkolnego dilera. Nie był w stanie go spłacić, więc dostał propozycję, żeby dilować samemu. Zgodził się, nie bardzo miał wybór. Tamten drugi diler zagroził mu, że jeśli się nie zgodzi, to jego rodzice dowiedzą się o tym, że bierze, no i oczywiście o samym długu. A do tego Szrama nie chciał dopuścić.

– Wiedziałaś o tym przez cały czas? – zapytał wikary, nim zdążył ugryźć się w język.

– Nie. Ukrywał to przede mną, ale się domyśliłam. Najpierw, że bierze, a później, że sprzedaje. Nie wiem dokładnie, kto go w to wkręcił, ale wiem, kto jest za to odpowiedzialny. Te narkotyki są magazynowane w fabryce. Strzycki stoi za tym wszystkim. I to on najprawdopodobniej zmusił Szramę do zabicia mojej ciotki.

– Ale... ale... zabójstwo to coś zupełnie innego niż sprzedaż narkotyków. Oczywiście, i to i to jest przestępstwem i grzechem, ale... to inny... kaliber. Boże, wybacz mi, ale tak jest... – mówił niczym w malignie Marek, załamując ręce.

– Tak, to zupełnie inny kaliber. Dlatego sądzę, że teraz Strzycki szantażuje go w inny sposób – stwierdziła Zosia pewnym siebie tonem. – Widzisz, my nadal się przyjaźnimy, dobrze wiem, co dzieje się w jego domu. Pewnie wiesz, że jego dziadek od dawna jest schorowany, ale od pewnego czasu to nie on jest w tej rodzinie najbardziej chory. Jego najmłodsza siostra zachorowała na początku roku na paskudny typ białaczki czy tam chłoniaka, nie jestem pewna. Okazało się, że leczenie jest możliwe, ale bardzo drogie. Od kilku tygodni przebywa w Niemczech, ze swoją ciotką, bo rodzice muszą zajmować się gospodarstwem i innymi dziećmi, których, jak pewnie sam wiesz, jest bardzo dużo.

Marek przytaknął skinięciem głowy. Szrama miał więcej młodszego rodzeństwa nawet niż on sam.

– Wiadomo, że jego rodzina nie ma pieniędzy, by opłacić coś takiego, a nie organizowali żadnej zbiórki, która i tak pewnie by nie wystarczyła. Jestem przekonana, że Strzycki to opłaca i wymaga czegoś w zamian – stwierdziła Zosia, a w jej oczach zauważył palącą złość. – Strzycki i Maurycy Fagocki. – Ostatnie imię i nazwisko wypluła niczym najgorszą obelgę.

Wikary potrząsnął gwałtownie głową. Nie potrafił uwierzyć w to, co usłyszał. Czuł się tak, jakby utkwił w najgorszym koszmarze, z którego nie da się obudzić.

– Mówisz, że Zuzia Chojnacka jest w Niemczech od kilku tygodni, a do za... zabójstwa doszło trzy tygodnie temu. Myślisz, że to planowali, i dlatego zgodzili się mu... pomóc? – wydukał po chwili.

– Nie wiem. Nie sądzę. To zabójstwo nie wyglądało na coś planowanego. Właściwie to odniosłam wrażenie, że Szrama wcale nie miał jej zabić. A przynajmniej nie wtedy, nie na festiwalu, nie w tym schowku. Wywnioskowałam tak z tej wiadomości głosowej.

– Masz ją? Mógłbym ją odsłuchać? – zapytał Marek, a jego serce zaczęło bić jeszcze mocniej, co wydawało się wręcz niemożliwe.

– To jest właśnie najgorsze. Nie możesz. Ktoś ukradł mi telefon. Zupełnie jakby wiedział...

– W jakich okolicznościach? – dopytywał.

– Na niedzielnej mszy. Ironicznie, co? – Zosia obdarzyła go nieprzejednanym spojrzeniem, po czym zaczerwieniła się lekko.

Marek nie wiedział, dlaczego tak zareagowała, ale teraz stanowiło to najmniejszy problem.

– To raczej nie jest przypadek – zastanawiał się na głos.

– Nie. Nic z tego nie jest przypadkiem – stwierdziła gorzko Zosia, a on pomyślał, że tak młoda i piękna dziewczyna nie powinna czuć się tak zrezygnowana. Że Bóg nie powinien na to pozwalać.

„Przepraszam, Boże, że tak pomyślałem", zaczął natychmiast kajać się w myślach, żałując, że nie mógł pobiec robić tego w kościele przed krzyżem, gdyż nie potrafiłby zostawić Zosi samej w takiej sytuacji bez słowa wyjaśnienia. „Wiem, że twoja mądrość jest niezbadana dla zwykłych ludzi. Wybacz grzesznikowi, takiemu jak ja, że zwątpiłem, to było tylko chwilowe, i...".

– Boję się o Ewelinę – wyznała cicho Zosia, nieświadoma rozterek Marka, a jej błękitne oczy spojrzały na niego z żalem, którego nie potrafił ot tak jej odebrać, choć bardzo chciał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dziewczyna mówi o córce Kostki, która przy okazji była jej siostrą cioteczną. – Ale jeszcze bardziej Martynę – dodała, a jej ciało zadrżało, choć na dworze było ponad dwadzieścia stopni, mimo że dochodziła dwudziesta druga. – Ona kompletnie zgłupiała.

– Dlaczego? – zapytał Marek. Był pewien, że jakakolwiek nie okazałaby się odpowiedź, nie zszokuje go bardziej, niż wszystko, czego dowiedział się od niej do tej pory. W jakimś miejscu musiała istnieć granica absurdu.

– Bo ma romans z Maurycym Fagockim. Który, tak przy okazji, jest moim ojcem.

A jednak się mylił.

– Kim? – wydukał i zachwiał się niebezpiecznie. Odszedł więc trzy kroki dalej i oparł się o latarnię uliczną, tym samym zmuszając swoją towarzyszkę, by przystanęła obok niego.

– Przepraszam – obrzuciła go łagodnym spojrzeniem. – Nie pomyślałam, jakie to wszystko jest dla ciebie szokujące. Być może nie powinnam mówić tego tobie, tylko policji, ale nie wiem... Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, szczególnie że tak naprawdę nie mam żadnych dowodów. Nie znam przyczyny, dla której kazali Szramie uciszyć moją ciotkę. A Martyna jest pełnoletnia, więc w teorii może spać z kimkolwiek chce. A podobno bardzo chce z nim sypiać i jest wściekła, że się dowiedziałam.

Marek zacisnął mocno oczy. Nie mógł myśleć o zbliżeniach damsko-męskich w jakimkolwiek kontekście, przecież był księdzem, a jednak jego umysł nie od dziś co jakiś czas przypominał mu o istnieniu takiej strefy ludzkiego życia. Strefy, która dla niego była zamknięta raz na zawsze.

Zagryzł boleśnie wargę, co pomogło wrócić jego myślom na właściwy tor.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Już to zrobiłeś – Zosia uśmiechnęła się do niego lekko – ale proszę.

– Czy jak twoja mama była chora, ty albo Martyna też się pochorowałyście?

– Nie. – Pokręciła głową, jakby chciała podkreślić negację. – Czemu... Och!

– No właśnie. Ja też nie ani nikt inny na plebanii. Może to przypadek...

– ...a może nie. – Oczy Zosi przypominały w tej chwili swoją wielkością spodki. – Cholera. Ups, przepraszam. Nie powinnam. Ale czy „cholera" to w ogóle przekleństwo?

– Nie przejmuj się – stwierdził Marek, nie wiedząc, czy bardziej zwraca się do niej, czy do siebie. Chcąc nie chcąc, przypomniał sobie o własnym sekrecie, tajemniczej kobiecie, która na początku wakacji przyznała mu się do zamiaru zabójstwa własnego męża, ale wiedział, że nie może obarczać tym roztrzęsionej Zosi, i to bynajmniej nie dlatego, że ciążyła na nim tajemnica spowiedzi. – Musimy coś z tym zrobić.

– Co?

– Powiedzieć komuś.

– Ale komu? Policja...

– Nie, nie policji. Oni i tak pewnie zaraz zamkną tę sprawę, tak mówił proboszcz.

– Moja ciotka chciała rozmawiać z Szermińskim, ale ja mu nie ufam. Nie lubię jego sposobu bycia. – Skrzywiła się Zosia.

Nie. Porozmawiamy z kimś innym. – W oczach Marka mignęło zdecydowanie, tak do niego niepodobne. – Z kimś, komu naprawdę zależy. – Mówiąc to, pochylił się do ucha dziewczyny, nie zauważając, że jej policzki pokryły się purpurą, i nerwowym szeptem streścił plan, który powoli materializował się w jego umyśle.

***

Krzysztof miał wrażenie, że głowa zaraz mu pęknie z powodu coraz bardziej wwiercającego się mu w czaszkę hałasu. Gdzieś na granicy świadomości pojawiła się myśl, że jest to melodia bliska jego sercu, ale teraz nienawidził jej całym sercem, gdyż obudziła go wcześniej niż alarm. Na ślepo zaczął szukać ręką komórki na nocnej szafce, co spowodowało, że telefon spadł na ziemię, a zamiast muzyki zaczęło wydobywać się z niego wypowiadane raz po raz „Halo!".

– Ewa? – zapytał zaspanym głosem, gdy w końcu przyłożył urządzenie do ucha.

– Nie, Marta, pamiętasz mnie jeszcze? – zironizowała jego wyraźnie wściekła siostra. – Tydzień temu obiecałeś, że do mnie zadzwonisz, jak znajdziesz wolną chwilę, i co?

– Ja...

– Nie przerywaj mi, teraz ja mówię! – warknęła Marta, a on posłusznie umilknął. Nie miał siły na przepychanki. Czuł, jakby był na kacu, pomimo że, oczywiście, nic nie wypił. Jedynie stracił poczucie czasu nad dokumentami i ponownie poszedł spać po trzeciej, a teraz dopiero dochodziła ósma. – Ja to ja, nic mi się nie stanie, że mój młodszy braciszek mnie olewa. Nic nowego. Ale, przypominam, masz jeszcze dzieci, nawet jeśli z nimi mieszkasz. To nastolatki, które potrzebują, żeby ich ojciec się nimi interesował.

– Oni mnie nienawidzą – odparł z żalem, który mógł mieć jedynie do samego siebie, i podciągnął się do pozycji siedzącej. Zanosiło się na dłuższą rozmowę.

– No ojcem roku to ty nie jesteś – stwierdziła jak zwykle bezpośrednio Marta. – Ale czegokolwiek by nie mówili i nie robili, to cię nie nienawidzą. Teraz są w takim wieku, że tak czy siak nie cierpią większości ludzi, a już na pewno tych, którzy czegoś od nich wymagają. Szczególnie Agata. Iza mówi, że większość nocy spędza poza domem, podobno u koleżanek, ale podejrzewamy, że ma dużo starszego od siebie faceta. Mój Kazik widział ją z nim na mieście i wcale nie wyglądali na zwykłych znajomych.

Krzysztof poczuł ścisk w żołądku. Nie podobało mu się to, co słyszał, i najchętniej umieściłby Agatę w zamkniętej na cztery spusty wieży co najmniej do dwudziestego roku życia, ale wiedział, że to niemożliwe, szczególnie jeśli ich sytuacja rodzinna wyglądała tak, jak wyglądała. Nie miał prawa oczekiwać od niej i Błażeja żadnego szacunku, ponieważ na niego zasługiwał.

A los, jakby z niego kpiąc, podesłał mu ostatnio informację, że ma jeszcze jedno dziecko.

– Jak dużo starszego? – zapytał zrezygnowany.

– Kazik ocenił, że ma co najmniej trzydzieści lat.

– To jeszcze nie oznacza nic złego. Agata w tym roku będzie już pełnoletnia – powiedział Krzysiek, jakby chciał przekonać samego siebie.

– Jasne, ale coraz więcej pali, a jak już wróci do domu, to wykłóca się z Izą i Błażejem o wszystko. Próbowałam z nią porozmawiać kilka dni temu, ale dowiedziałam się tylko, że mam zająć się własnym życiem, a od niej odpieprzyć. Zadzwoń do niej – poprosiła, a raczej rozkazała Marta.

– I co to według ciebie ma przynieść za skutek? Doskonale wiesz, co uważa o mnie Agata, i trudno się jej dziwić. Raczej w tym nie pomogę.

– Potrzebuje ciebie bardziej, niż jest gotowa przyznać sama przed sobą. Błażej też. –Westchnęła głęboko. – Krzysiek, nie możesz cały czas przed nimi uciekać. Zrozum, że oni potrzebują nieidealnego ojca, który, nawet jeśli na odległość, interesuje się ich życiem, niż takiego, który jest jak nieuchwytne widmo. Właśnie, gdzie teraz jesteś?

Serce Paszyńskiego zabiło mocniej. Nie był gotowy, by dowiedzieć się, co Marta sądzi o jego pobycie w Krańcowie, dlatego postanowił skupić się na pierwszej części jej wypowiedzi, nawet jeśli przynosiło to ból.

– Odszedłem od nich, bo...

– ...zrobiłeś coś niewybaczalnego, nie chciałeś niszczyć im dalej życia, tak, wiem, wiem. – Krzysztof był pewien, że Marta wywróciła w tym momencie oczami. – Wszystko to słyszałam nie raz i nie dwa. A nie przeszło ci kiedyś przez myśl, że bardziej ich ranisz swoją nieobecnością? Tym, że wolisz prowadzić życie Jasia Wędrowniczka, zamiast porozmawiać z nimi częściej niż w ich urodziny i na święta?

– Pamiętają, jaki byłem. Nie byli tacy mali...

– Myślisz, że byłeś jedynym ojcem-alkoholikiem na świecie? – przerwała mu coraz bardziej zirytowana. – Przynajmniej nigdy ich nie biłeś, w przeciwieństwie do naszego ojczulka.

– Nie, ale sama wiesz, że zrobiłem coś gorszego. Coś, co przekreśliło nie tylko moją karierę, ale...

– ...nawet jakbyś był trzeźwy, skończyłoby się tak samo. Wszystkie ekspertyzy to wykazały – wtrąciła Marta grobowym głosem. Nie mówiła mu tego po raz pierwszy, ale nigdy go to nie przekonało.

Teraz też. Doskonale wiedział swoje. Nie powinien był wtedy pić. Właściwie, na tamtym etapie dobrze już wiedział, że nie powinien pić w ogóle. Musiało dojść do... do tamtego wypadku, aby w końcu zaprzestał picia. Tyle że wtedy było już za późno. Musiał odejść. Zrobiłby to, nawet jeśli Iza nie wyrzuciłaby z domu. Było im lepiej bez niego.

– To był tragiczny wypadek, ale czas przestać się za to obwiniać, Krzysiek. To nie sprawia, że jesteś złym człowiekiem i po dziesięciu latach wciąż masz się umartwiać. Gdzie jesteś? – powtórzyła pytanie, na które jej nie odpowiedział. – I kim jest Ewa?

– Skąd wiesz o Ewie? – zapytał zszokowany, zanim zdążył ugryźć się w język.

– Przywitałeś mnie jej imieniem.

No tak. Marta miała rację. Czując przerażające zmęczenie, potarł skronie. Wiedział, że nie będzie w stanie jej zwodzić i, ku własnemu zdziwieniu, nawet nie chciał. Miał dosyć krętactw i ucieczek. Wczoraj zerwał znajomość z Kasią, choć nie było to miłe, więc zamierzał iść za ciosem. Dlatego wziął głęboki wdech i odparł:

– Jestem w Krańcowie. A Ewa to jedna z moich dawnych koleżanek, obecnie żona burmistrza.

– W Krańcowie? Tym Krańcowie?! – Marta wyraźnie się ożywiła. – Tym, w którym doszło do morderstwa na festiwalu i w którym pracowałeś w wakacje w liceum?

– Tak, tym samym. A ty nie powinnaś być w pracy?

– Dzisiaj mam konferencję, idę na dziesiątą. Nie zmieniaj tematu. Jak się tam znalazłeś?

Przez chwilę milczał, zastanawiając się, ile jej powiedzieć. Nie doszedł jednak do żadnego konstruktywnego wniosku. Dlatego postawił na spontaniczność i otworzył usta, a słowa zaczęły wypływać z niego same.

***

Kilka godzin później Krzysztof zmierzał umiarkowanie szybkim krokiem w kierunku knajpy, w której umówił się z Klaudią na lunch, a w głowie raz po raz odtwarzał poranne rozmowy telefoniczne. Nie spodziewał się, że zwierzenie się Marcie z krańcowskich wydarzeń – oczywiście z pominięciem własnego zaangażowania w śledztwo oraz coraz bardziej zażyłej relacji z Ewą – pozwoli oczyścić mu umysł, a tym bardziej, że Błażej z takim entuzjazmem odbierze od niego telefon i przez niemal pół godziny będzie opowiadać mu o swoich najnowszych sportowych osiągnięciach oraz nowym liceum, do którego po raz pierwszy miał iść dosłownie za kilka dni.

Żeby nie było zbyt pięknie, Agata zignorowała jego telefony, a kiedy próbował dodzwonić się do niej po raz trzeci, otrzymał SMS, żeby się więcej nie fatygował, bo ona nie ma zamiaru z nim gadać, nawet jakby miała czas. Skoro w ten sposób potraktowała go córka dobrze znająca jego tożsamość, jak miał się rozmówić z Olą, która wyraźnie za nim nie przepadała? Krzysztof wiedział, że musi – a nawet chce – to zrobić, bo nie zamierzał już dalej uciekać, ale nie miał pojęcia jak. A akurat z tego siostrze nie mógł się zwierzyć. Znał tylko jedną osobę, która mogła mu pomóc...

– Cześć, Paszyński. – Z zamyślenia wyrwała go Klaudia, która niespodziewanie zagrodziła mu drogę.

Szybko rozejrzał się dookoła. Ze zdziwieniem odkrył, że znalazł się na miejscu. Musiał przestać się tak bardzo zamyślać, bo tracił czujność, a to nie wróżyło niczego dobrego.

– Cześć – mruknął. – Siadamy? – Machnął w kierunku stolików stojących na zewnątrz. Nadal było ciepło, ale już nieupalnie, więc wydawało się to najlepszą opcją.

– Jasne. – Kiwnęła głową Klaudia. – Mamy sobie chyba dużo do powiedzenia.

Krzysiek nie odpowiedział, tylko przepuścił ją przed sobą. Usiedli przy najbardziej oddalonym, dostępnym stoliku, a policjantka od razu się ku niemu pochyliła i z prędkością światła zaczęła mówić:

– Kowalczyk dzisiaj rano zamknęła śledztwo. Szrama przyznał się do zabicia Marzeny poprzez uduszenie ją liną. Jego wyjaśnienia są spójne. Cały czas twierdzi, że działał pod wpływem impulsu, zraniony odrzuceniem przez nią jego uczuć. Nawet jeśli brzmi to irracjonalnie, wszystko trzyma się kupy oprócz jednego. – Klaudia zbliżyła się do Krzyśka jeszcze bliżej i wyszeptała mu do ucha: – Nie brałam bezpośrednio udziału w przesłuchaniach, ale zastępca pokazał Kostce jego wyjaśnienia, a on mnie. Jest tam napisane, że Szrama powiedział, gdzie ukrył narzędzie zbrodni, a mianowicie w ogródku za ich domem. Moi koledzy faktycznie znaleźli tam znacznie dłuższy kawałek tej samej liny, którą otrzymałam w przesyłce, pokryty krwią pani Kostki i jego odciskami palców. To było ostateczne potwierdzenie jego winy. Przyczyna, dla której śledztwo zostało zamknięte.

Paszyński popatrzył na nią uważnie.

– Czyli wszystko wskazuje na to, że on naprawdę ją zabił, a ktoś pofatygował się, aby zmienić miejsce ukrycia liny – podsumował.

– A to miejsce jest kluczowe, przynajmniej według mojego tajemniczego informatora – przypomniała Klaudia, wpatrując się w niego rozgorączkowana. – Najprawdopodobniej ktoś celowo zmienił miejsce ukrycia liny, może nawet sam Szrama, zanim się przyznał.

– Czyli wracamy do lasu. Zawsze wracamy do lasu. – Krzysztof zawiesił się na chwilę. – Będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę?

Pokręciła głową, a on wyjął papierosy i zapalniczkę i odpalił jednego z nich. Nie miał pojęcia, jak miałby ograniczyć akurat ten nałóg.

– Teraz będziesz mieć trudniej, w końcu dadzą wam wszystkim inne obowiązki – powiedział rzeczowo Paszyński po dwukrotnym zaciągnięciu się nikotyną. – Ale nie możemy odpuścić. – Nie czekając na jej odpowiedź, przeszedł do konkretów: – Moja rozmowa z Agnieszką Urbańską była bardzo owocna. Można powiedzieć, że ostatecznie potwierdziła, że motyw zabójstwa, który przedstawił Szrama, jest kłamstwem.

Streścił Klaudii najważniejsze informacje, pomijając jedynie tę o jego ojcostwie, a oczy policjantki z każdą chwilą stawały się coraz większe.

– Podpaski i tampony, powiadasz? – powtórzyła Klaudia, gdy dotarł do największej rewelacji. – To bardzo ciekawe. Może pracowało tam więcej kobiet spoza Polski niż tylko ta jedna, którą zszywała Urbańska – ni to stwierdziła, ni zapytała, nie odrywając od Krzysztofa rozgorączkowanego spojrzenia.

– Tania siła robocza, której bez problemów mogli udostępniać miejsce do spania. Leśne magazyny są wystarczająco duże.

– Załóżmy, że mamy rację, że chodzi o pracę na czarno osób spoza Polski. Myślisz, że robili to z własnej woli czy... niekoniecznie?

– Prawdopodobnie oba. I prawdopodobnie to podczas festiwalu potrzebowano największą liczbę takich pracowników, a pani Kostka mogła się o tym dowiedzieć i chcieć przekazać to dalej.

– Być może, ale czy od razu musieli ją zabijać? Czegoś tu brakuje. – Klaudia pozostawała sceptyczna.

– Najpewniej tak, ale tak czy siak to jest moment, w którym musimy porozmawiać o naszych podejrzeniach z twoim przełożonym i wspólnie zdecydować, co dalej – skonstatował Paszyński stanowczo, a ona pokiwała głową.

– Zdecydowanie. Powiem mu, jak tylko wrócę na komisariat.

– Nie, Klaudia. My musimy porozmawiać. – Wyraźnie zaakcentował pierwsze słowo.

– Ale... Ale... przecież wiesz, że... – Klaudia zaczęła się jąkać, zupełnie nie swoim stylu.

– Powiem, że to ja cię zmusiłem do rozmów na temat śledztwa. Że nie byłaś w stanie mnie zatrzymać od wtryniania nosa w te sprawy, więc uznałaś, że z dwojga złego lepiej mieć na mnie oko. Wcześniej oddam ci wszystkie dokumenty, żeby Kostka nie wiedział, że mi je przekazałaś.

– Ale to nawet nie o mnie chodzi, tylko o ciebie. Mogą cię...

– Mam to gdzieś – przerwał jej obcesowo, a później przymknął oczy, aby trochę się uspokoić. – Zrobiłem w życiu gorsze rzeczy, i to wcale nie z dobrych pobudek. A tutaj mam szansę przyczynić się do wymierzenia sprawiedliwości i, najpewniej, ukrócenia wyzysku. Nie obchodzi mnie, jaką karę będę mógł za to ponieść. Zresztą, być może...

– Być może co? – dopytała Klaudia, widząc, że Krzysiek się zawiesił.

– Być może potraktuje mnie jak Szermińskiego. W końcu sam go w to wkręcił. Jeśli dobrze to rozegramy, mam szansę nie ponieść żadnych konsekwencji.

Lajowska machnęła głową tak, by włosy zasłoniły jej prawy profil, ale Paszyński i tak dostrzegł rumieniec rozlewający się na jej twarzy.

– Może. Ale nie możesz być tego pewien – szepnęła, nie patrząc mu w oczy. – A Bartka teraz nie ma. Pojechał wczoraj do Olsztyna, bo jego matka trafiła do szpitala z udarem mózgu. Nie wiadomo, kiedy wróci.

– Trzymam jeszcze jednego asa w kieszeni, najważniejszego – kontynuował Krzysztof, jakby nie usłyszał jej ostatnich słów. – Mimo że od dawna nie jestem policjantem, mam pewnych wysoko postawionych znajomych. Mogą nam znacząco pomóc. – Mrugnął do niej porozumiewawczo, a jej serce mocniej zabiło. Kiedy jednak chciała go zapytać, co dokładnie ma na myśli, Paszyński dodał: – Później ci powiem, nie tutaj. Zdradź, czy dowiedziałaś się czegoś od swojej byłej polonistki.

– Przypomniała sobie tylko jednego ucznia w ostatniej, powiedzmy, dekadzie, który popełniał błędy ortograficzne niemal w każdym słowie, ale jak sama zauważyła, nie uczyła wszystkich klas. To Arek Kowalski, mieszka z dziesięć kilometrów od miasta.

– Trzeba będzie złożyć mu wizytę. Masz teraz czas?

– Niestety, muszę wracać na komisariat z powodu zebrania, które pewnie przedłuży się do wieczora. – Skrzywiła się. – Umówmy się jutro o szesnastej. Pojedziemy twoim samochodem pod przykrywką, że mój się zepsuł. Ja będę rozmawiać z Arkiem, a tylko w najgorszym przypadku, jeśli uznamy, że coś wie, a nie chce powiedzieć, ty wkroczysz do akcji. Dam ci znak.

Krzysiek popatrzył na nią z uznaniem. Nie był przyzwyczajony, żeby ktokolwiek wydawał mu polecenia, a już na pewno nie młodsza od niego policjantka, ale podobało mu się to. Lajowska miała głowę na karku, potrafiła myśleć i wyciągać wnioski.

– Jaki znak proponujesz?

– Będziesz czekał w samochodzie, a ja zmuszę go do rozmowy tak, żebyś dobrze nas widział. Jeśli zacznę się osuwać, udawać, że mdleję, to wyjdziesz i go złapiesz, zanim zdąży uciec.

– Niech będzie. To dobry plan. Może dowiemy się czegoś ważnego. Po tej wizycie zorganizujesz nam spotkanie z komisarzem.

Klaudia pokiwała głową. Zamilkli oboje, pogrążeni we własnych myślach.

– To co, zamówimy coś przy kasie? – zapytała Lajowska po chwili. – Tutaj nikt do nas nie podejdzie, żeby wziąć zamówienie.

Dopiero te słowa uświadomiły Krzysztofowi, jak bardzo jest głodny. Z uśmiechem na ustach potwierdził chęć zjedzenia lunchu i oboje zabrali się za czytanie menu.


***

I jak Wam się podoba kolejny rozdział? Czy myślicie, że Klaudia i Krzysztof mają rację, czy coś im umyka albo o czymś jeszcze nie wiedzą? No i co myślicie o tym, co powiedziała Zosia? Czekam na Wasze opinie, przemyślenia i uwagi i bardzo się cieszę, że jest Was tutaj coraz więcej :). Do zobaczenia w siedemnastce!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top