Rozdział pierwszy

Krzysztof jechał drogą na Olsztyn szybko, choć pewnie i bez szarżowania, nie rozglądając się dookoła. Odkąd jako niespełna osiemnastolatek zaczął prowadzić, traktował jazdę samochodem jak przeżycie mistyczne, a już szczególnie, gdy siedział za kierownicą tego konkretnego auta. Jedynej naprawdę dobrej rzeczy, która go nie opuściła ani on nie opuścił jej. Nie lubił rozpraszać się muzyką bądź rozmowami, dlatego najchętniej jeździł sam. Nawet wtedy, gdy jeszcze miał z kim, a w samochodzie znajdowało się więcej siedzeń niż dwa.

Najpiękniejszą melodią był dla niego od zawsze ryk silnika. Tym razem jednak nastawił radio. Profilaktycznie. Był przekonany, że ma w sobie na tyle dużo samokontroli, że nie skręci w tamto miejsce, ale dobrze wiedział, że przezorny zawsze ubezpieczony. Nauczył się tego w wyjątkowo bolesny sposób i od tamtej pory starał się bezwzględnie kierować tą zasadą.

Akurat nadawano jakiś wyjątkowo durny quiz, w którym pytania prezentowały się niemal na tak samo niskim poziomie, co prowadzący. Krzysztof wolał jednak coś takiego niż Radio Maryja, a były to jedyne dwie stacje, które odbierały w tym miejscu na zadawalającym poziomie. Żałował, że nie miał w schowku choćby jednej płyty CD. Ale on w ogóle nie posiadał wielu rzeczy. Nie były mu potrzebne. Stanowiły zbędny balast. Mogłyby go przywiązać gdzieś na dłużej, podobnie jak ludzie, a on tego ani nie chciał, ani nie potrzebował.

Nie był do końca pewien, gdzie znajduje się zjazd na Krańcowo. Nie pamiętał. Minęło prawie dwadzieścia lat. Pamiętał natomiast aż za dobrze to, co wydarzyło się w tym niewielkim wówczas mieście, które od tamtej pory rozrosło się niemal dwukrotnie ze względu na ogromny sukces fabryki serów i innych nabiałów. Przedsiębiorstwo działało tam co prawda od bardzo dawna, ale odkąd piętnaście lat temu zmienił się główny zarząd, powoli zaczęło się odbudowywać i stosunkowo szybko przynosić ogromne zyski, przez co również znacząco się powiększyło. Obecnie stanowiło największego pracodawcę w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, miasto natomiast stało się znane w całej Polsce, a dzięki eksportowi wyrobów może nawet w Europie Środkowo-Wschodniej.

Sam Krzysztof poznał tę miejscowość o wiele wcześniej i z perspektywy czasu dochodził do wniosku, że najlepiej by się stało, gdyby nigdy się tam nie pojawił. Prawdopodobnie niesprawiedliwe byłoby oskarżanie Krańcowa za wszystkie porażki życiowe, których jak na swoje czterdzieści lat miał na koncie zatrważająco dużo, lecz nie ulegało wątpliwości, że krótki, acz intensywny pobyt w tym mieście wywarł na niego wyjątkowo głęboki wpływ i doprowadził do konieczności stanięcia przed trudnymi wyborami. Teraz doskonale wiedział, że decyzje, które wówczas podjął, nie należały do najlepszych.

Nie mógł jednak zmienić czasu, dlatego nie rozmyślał o tym, co by było, gdyby. Nie miało to żadnego sensu. Życie nauczyło go pragmatyzmu i myślenia tylko o tym, na co posiadał realny wpływ, a nie gdybania. Być może nastąpiło to późno, ale dobrze, że nastąpiło.

W radiu zaczęła lecieć jakaś nędzna podróba rocka, a las, przez który mężczyzna jechał od dłuższego czasu, zaczął rzednąć, aż w końcu zupełnie zniknął, ustępując miejsca sporym połaciom pól. Krzysztof nie umiał odpowiedzieć, co na nich posadzono. Wbrew pozorom był do bólu mieszczański, choć od dobrych paru lat jego noga nie stanęła w jakimkolwiek większym mieście dłużej niż na pięć dni. Nie mógł sobie na to pozwolić. Znajdowało się tam za dużo pokus i zbyt wielu ludzi, nawet jeśli w powiedzeniu o samotności w tłumie tkwiło ziarno prawdy.

Nie wiedział, gdzie dokładnie jedzie, i zupełnie niespodziewanie go to zirytowało. Nie rozumiał dlaczego, w końcu już od pewnego czasu prowadził taki, a nie inny tryb życia, który zdecydowanie mu odpowiadał. Nigdzie nie zatrzymywał się na dłużej, nikomu nie musiał się tłumaczyć, nikt na nim nie polegał. Dlatego nikogo nie mógł zawieść. Praktycznie nie planował przyszłości, a o przeszłości starał się nie myśleć. Żył teraźniejszością najlepiej, jak potrafił, i żałował, że nauczył się tej sztuki tak późno.

Czasem jednak Krzysztof bywał zmęczony nieustanną podróżą. Dobrze wiedział, że droga jest ważniejsza niż cel, ale czy droga bez celu miała w ogóle sens? Na to pytanie nie umiał odpowiedzieć. Ponadto nie mógł dłużej udawać, że skręcało go z głodu. Nie jadł nic od rana, czyli ponad siedmiu godzin. Nie pogardziłby także filiżanką dobrej, czarnej kawy. No i koniecznie musiał kupić papierosy, zostały mu tylko dwa.

Po kilku minutach, jak na zawołanie, pojawił się nieoznakowany skręt w prawo, na wąską, choć asfaltową drogę. Wziąwszy pod uwagę drogowskaz, który Krzysztof minął jakiś kwadrans temu, na pewno było za wcześnie na Krańcowo, więc mógł zaryzykować. Szczególnie że w oddali widział domostwa, a nieco zdezelowana tabliczka kilka metrów od głównej drogi dumnie informowała o istnieniu Zajazdu Mazura.

Bez chwili wahania mężczyzna zwolnił i skręcił. Asfalt szybko zamienił się w wyboistą, wiejską drogę, lecz kierowca prawie tego nie odczuwał. Niedługo potem wjechał pomiędzy drewniane, niskie domy, pośród których od razu zauważył spory budynek o dziwnym odcieniu pomarańczu, przed którym ustawiono trzy stoły i jeden parasol. Mężczyzna nie zamierzał jednak siedzieć na zewnątrz; trzydzieści jeden stopni Celsjusza jak na jego standardy było zdecydowanie za wysoką temperaturą. Tak, za klimatyzację również kochał swój samochód. I nie miało żadnego znaczenia, że w obecnych czasach nie produkowano pojazdów jej pozbawionych.

Krzysztof sprawnie zaparkował auto tuż przed zajazdem, doskonale wiedząc, że zupełnie tutaj nie pasuje i ktoś zapewne o nie zagada, a już na pewno przystanie popatrzeć. Liczył tylko na to, że nie zdarzy się nic więcej. Przez kilka pierwszych miesięcy posiadania tego samochodu był znacznie bardziej przewrażliwiony na tym punkcie i nie mógł pozbyć się wrażenia zakrawającego wręcz o paranoję, że jeśli zostawi auto dłużej na niestrzeżonym parkingu, to zniknie bezpowrotnie. Teraz lęk znacznie się zmniejszył, ale Krzysztofowi zawsze towarzyszył pewnego rodzaju niepokój, gdy odchodził od swojej ukochanej hondy na dłuższą chwilę.

Tym razem obejrzał się na samochód tylko raz; głód był zdecydowanie zbyt intensywny, podobnie jak i gorąc, który buchnął w mężczyznę z niespodziewaną siłą, jak tylko wyłączył silnik. Podbiegł w kierunku dość zdezelowanych drzwi i otworzył je zamaszyście. W środku nie było klimatyzacji, lecz działające wiatraki stanowiły całkiem niezłą alternatywę.

Gość przywitał się z młodą, niską kelnerką, krzątającą się po dość ciemnym pomieszczeniu ozdobionym różnego rodzaju oraz koloru kwiatami, i usiadł przy jednym z mniejszych stolików. Gdy dostał kartę, od razu zdecydował się na grillowanego steka wołowego z sałatką z regionalnych warzyw i pieczonymi ziemniakami. Woda, szarlotka i kawa stanowiły idealne dopełnienie obiadu.

Dopiero skończywszy główny posiłek, mężczyzna rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu, w którym prócz niego siedziały jedynie trzy osoby. Wydawało się, że zajazd jest za duży w stosunku do liczby mieszkańców wioski, której nazwy wciąż nie poznał.

– Czy mają państwo dużo gości? Pewnie sporo przejezdnych? – zapytał uprzejmie kelnerkę, gdy przyniosła mu deser.

– Tak, trochę ich jest, szczególnie że niedawno otworzyliśmy kilka pokoi. Wszystkie pełne – dodała z dumą, wypinając pierś i poprawiając niesforne, jasne kosmyki wymykające się z niechlujnie wykonanego koka na szczycie głowy i wpadające do jej zielonkawych, ogromnych oczu. – Teraz może nie widać zainteresowania – machnęła w kierunku sali – ale to przez festiwal.

– Jaki festiwal? – zapytał od razu, odwracając w końcu wzrok od jej dekoltu. Miała się dziewczyna czym pochwalić.

– Serów, oczywiście. – Posłała mu spojrzenie, jakby postradał zmysły. – Dzisiaj się zaczął, a potrwa do niedzieli. Oczywiście jest mnóstwo innych atrakcji niż oglądanie fabryki i zajadanie się nabiałem, choć jak dla mnie to wystarczające atuty, jestem totalnie uzależniona od serów. Im bardziej śmierdzą, tym są smaczniejsze, to moja dewiza – zachichotała głośno. – Ale wracając do atrakcji, to na przykład dzisiaj wieczorem jest koncert...

– Jesteśmy obok Krańcowa? – przerwał jej niegrzecznie, mając jednocześnie nieprzyjemne wrażenie jedzenia cofającego się z żołądka do gardła.

– No oczywiście, że tak! – zawołała kelnerka jeszcze głośniej niż przed chwilą z szeroko otwartymi oczami. – Co pan, skąd...

– Z daleka – odparł Krzysztof, choć wiedział, że nie o to jej chodziło. Mimo że przewidywał, że informacje pozyskane ze zgłębiania tego tematu mu się nie spodobają, miał jednocześnie bolesną świadomość, że jego oszczędności z poprzedniego projektu kurczyły się w zastraszającym tempie i powinien znaleźć nowy materiał. Festiwal, choć stwierdzenie to przychodziło mu z wyjątkowym trudem, z pewnością mógł był takim „czymś". Dlatego szybko dodał: – Straciłem nieco orientację podczas jazdy, wie pani, od siódmej w drodze. Oczywiście, że musimy być w okolicach Krańcowa. Przepraszam, jak nazywa się ta miejscowość?

– Koszówka – odparła dziewczyna, nadal lekko się bocząc, ale już za chwilę paplała równie z wielkim entuzjazmem, co wcześniej: – Akurat od nas do fabryki jest daleko, bo znajdujemy się dokładnie z drugiej strony miasta, ale właściwie to dobrze, bo nie ma jeszcze totalnych tłumów, a i tak jesteśmy mocno na plusie. Ponadto jak się pójdzie lasem, to dość szybko można dotrzeć do fabryki od strony magazynów, choć panu bym radziła pojechać normalnie. Niestety nie mogę zaproponować noclegu tutaj, ale kilometr dalej, już właściwie w lesie, znajduje się gospoda „U Pawła". Właścicielem jest mój brat. Wiem, że były jeszcze wolne miejsca wczoraj. Miła okolica, można pochodzić po lesie, pooddychać świeżym powietrzem. A jak się dojdzie nad strumyk, jest bardzo urokliwie. – Ponownie zachichotała głośno, zakręcając kosmyk kręconych włosów o palec wskazujący.

Mimo że pewna część umysłu Krzysztofa podpowiadała mu co innego, postanowił ją zignorować i skupić się tylko na informacjach, które przekazała mu kelnerka, zamiast nadal podziwiać jej biust.

– Z noclegu raczej nie skorzystam, ale na festiwal chętnie się przejdę. Znajdę tam jakieś miejsce parkingowe?

– Będzie trudno, ale może się uda w okolicach Biedronki, tylko to prawie kilometr dalej. A w ogóle to pana ta honda?

– Tak, moja – potwierdził, po raz pierwszy przypatrując się jej z większym zainteresowaniem niż tylko i wyłącznie fizycznym.

– To S2000? Która wersja? – zapytała kelnerka.

Nie odpowiedział, potrzebował bowiem chwili, by zebrać szczękę z podłogi. OK, rozpoznać hondę mógł niemal każdy – a przynajmniej on uważał, że tak powinno być – ale określić wcale nie tak znany model? Zdecydowanie nie docenił tej dziewczyny.

– AP2 – odparł i bezwiednie dodał: – Może usiądziesz?

– Nie mogę, muszę lecieć do pozostałych gości. – Ponownie zachichotała. – Ale jeśli jednak zdecyduje się pan przenocować „U Pawła", to pewnie się spotkamy, mieszkamy tam całą rodziną. A, i biały kolor idealnie pasuje do tej hondy. – To powiedziawszy, poprawiła czarny fartuszek i odeszła od niego tanecznym krokiem.

Krzysztof nie zawołał za nią o rachunek, za bardzo go zatkało. Koniec końców musiał poprosić o niego innego kelnera, gdyż dziewczyna zniknęła na zapleczu i uparcie nie chciała stamtąd wyjść. Chciał ją jeszcze zobaczyć, poznać chociażby jej imię. Podobała mu się jej zadziorność, lecz racjonalna część jego umysłu cieszyła się, że tak wyszło. Była za młoda, pewnie ledwo co skończyła ogólniak, a za bardzo przypadła mu do gustu.

Mężczyzna rzucił na stół napiwek o wartości znacznie przekraczającej zwyczajowe dziesięć procent i ociągając się nieco, opuścił zajazd. Chwilę potem mknął do Krańcowa, obiecując sobie raz po raz, że najpóźniej o dwudziestej drugiej już go tam nie będzie, choćby się waliło i paliło. Nie mógł popadać w paranoję i omijać miasta, gdy napatoczyła się taka okazja do zarobku, ale nie mógł też ryzykować i zostawać w nim na dłużej.

Zanim pogrążyłby się w niepotrzebnych rozważaniach, poprzez zestaw głośnomówiący wybrał najczęściej używany przez siebie numer telefonu. Po chwili w samochodzie rozległ się nieco zachrypnięty bas  jego przyjaciela:

– No co tam, Krzychu, masz coś nowego?

– Jeszcze nie, ale będę mieć. Jestem przy Krańcowie, pojadę tam na festiwal, porobię kilka fotek, napiszę jakiś tekst. Ludziom się to spodoba.

– Stary, naprawdę myślisz, że nie wysłałem nikogo na tę imprezę? – Tomek zaśmiał się głośno w słuchawkę. – Toż to niemal wydarzenie tych wakacji! Nigdy ten festiwal nie był tak duży jak teraz. Podejrzewam jednak, że kasa ci się kończy, więc spoko, porób trochę zdjęć. Pewnie będziesz miał lepsze niż ten jełop, Przemek. Zwolniłbym go, gdybym miał alternatywę, ale lepszych fotografów musiałem wysłać do Krakowa i Gdańska. Nie chcesz aby na pewno przejść ze zlecenia na pracę? Dobra, wiem, nie odpowiadaj. Ale tobie też by to na dobre wyszło.

Krzysiek zmniejszył temperaturę w samochodzie na dwadzieścia dwa stopnie, jednocześnie wywracając oczami. Jego najlepszy – może dlatego, że jedyny – przyjaciel był do bólu przewidywalny i wkurwiający, ale jednocześnie pozostawał jedyną osobą skorą do płacenia mu za zdjęcia i pisanie reportaży na takich warunkach, jakie mógł komukolwiek zaoferować. Dlatego nie zamierzał się sprzeczać. Nie żeby nigdy tego nie robił, ale teraz akurat nie miał do tego głowy, a obaj wiedzieli, że do niczego konstruktywnego nie dojdą. Zbyt wiele razy przez to przechodzili.

– Będę tam tylko dzisiaj – poinformował więc, korzystając z chwili przerwy, którą Tomek musiał wziąć na zaczerpnięcie oddechu. – Jutro jadę dalej.

– No co ty, w sobotę jest najwięcej atrakcji... Ach, no tak, to Krańcowo.

Krzysiek odruchowo kiwnął głową i dopiero po uświadomieniu sobie, że rozmówca nie mógł tego zobaczyć, stwierdził krótko:

– Dokładnie.

– Jesteś uparty jak osioł, bałwanie – skomentował Tomek, z łatwo wyczuwalną nawet przez telefon irytacją. – Zostałbyś tam na cały weekend, odprężył się, zrobił mnóstwo fajnych zdjęć, ale nie. Sił do ciebie, kurwa, nie mam. Możesz dołączyć do ekipy, jeśli chcesz, prócz Przemka są Aśka i Jarek. Prześlij mi zdjęcia najpóźniej do wtorku. Muszę kończyć, Bartek mi gdzieś ucieka.

            Krzysiek nie potrafił jednoznacznie określić, czy zirytowany Tomek go zbywa, ale sądząc po odgłosach wydobywających się z zestawu głośnomówiącego, trzyletni syn jego przyjaciela faktycznie mógł gdzieś wiać. Mężczyzna rzucił więc krótkie pożegnanie i rozłączył się, jednocześnie zgniatając w zarodku wyrzuty sumienia. Nie mógł postępować inaczej. Nie był gotowy na zmiany w życiu, które doprowadziłyby go do miejsca, z którego rozpoczął swoją przemianę. Nie chciał się do niczego przywiązywać, nawet do stałej pensji.

Choć z pewnością ułatwiłaby mu życie.

Krzysiek westchnął głęboko i wrzucił gaz do dechy, jakby nieświadom tego, że za chwilę będzie skręcać w kierunku fabryki.

***

Kilka godzin później postanowił zrobić sobie przerwę od dudniącej muzyki. Oddalił się od sceny najdalej, jak było to możliwe bez opuszczania strefy przeznaczonej dla widowni koncertów, i, oparty o barierkę, popijał ożywczo zimnego Sprite'a, jednocześnie paląc kolejnego papierosa. Z żelazną konsekwencją ignorował wewnętrzny głos rozsądku przypominający ten należący do jego siostry, który wymieniał wszelkie konsekwencje tego nałogu. Marta, znana poznańska onkolog, z aspiracjami do kariery naukowej, dziecko idealne ich rodziców w przeciwieństwie do niego samego. Wolał o niej teraz nie myśleć i to nie tylko z powodu swojej jawnej niesubordynacji związanej z używkami, ale przede wszystkim niewygodnej świadomości, że od ponad dwóch tygodni uparcie nie odbierał od niej telefonu.

Krzysztof dobrze wiedział, czego chciała, a on nie miał najmniejszej ochoty przyjeżdżać na rodzinną „imprezę", choć sam nazwałby to raczej sabatem czarownic, jako że osiemdziesiąt procent członków jego rodziny stanowiły kobiety. Kto jak kto, ale Marta powinna to zrozumieć. Dobrze wiedziała, że tylko z nią utrzymywał jakikolwiek kontakt. Z innymi nie chciał go mieć albo to oni nie byli zainteresowani.

Zupełnie niespodziewanie papieros przestał mu smakować, więc wypalonego do połowy peta rzucił na ziemię i przygniótł mocno butem.

– Ja pierdolę! – Gdy Krzysiek uświadomił sobie, jak nierozsądnie potraktował ostatnie zapasy nikotyny, krzyknął na tyle głośno, że stojący nieopodal zakolczykowany jak choinka chłopak z czarnym irokezem na czubku głowy odwrócił się od podobnie do niego prezentującego się towarzystwa i zawołał:

– Staruszku, co się denerwujesz, impreza trwa! Wrzuć na luz!

Reszta, a szczególnie dwie, identycznie wyglądające w oczach Krzyśka dziewczyny pomimo skrajnie różnego koloru włosów, zaśmiała się głośno. Odburknął w odpowiedzi coś niezrozumiałego i ruszył wzdłuż płotu w kierunku sceny. Mimo że muzyka, którą grał młody zespół o niepowtarzalnej w jego mniemaniu nazwie, zupełnie mu nie odpowiadała, wolał już się ruszyć, niż stać jak ostatni frajer i przeklinać. Jak mógł wykazać się taką głupotą i kupić w krańcowskiej Biedronce tylko jedną paczkę?

I dlaczego aż tak go to rozdrażniło?

Zatrzymał się w miejscu, gdzie było na tyle głośno, by nie móc się denerwować brakiem fajek, ale na tyle luźno, by móc swobodnie oddychać i się poruszać, nie obawiając się stratowania przez pijaną, podekscytowaną młodzież. Nastolatkowie najwyraźniej potrafili nie tylko rozpoznać, ale nawet zapamiętać tekst piosenek prezentowanych przez zespół, bo dzielnie wtórowali artystom.

Krzysztof wziął kilka głębokich wdechów, zanosząc się przy tym mocnym kaszlem. Gdy się uspokoił, oparł się o niespodziewanie mocno zamocowaną w ziemi barierkę, czując, że jego stan psychiczny również powraca do normy. Nauczył się kontrolować własne emocje w naprawdę zadawalającym stopniu, choć dzisiaj było mu wyjątkowo trudno. Krańcowo, wspomnienia, festiwal, zimny, kuszący alkohol, który proponowano mu co najmniej cztery razy...

Nic z tego nie pomagało.

Potrząsnął mocno głową, przerzucając myśli na zdjęcia, które obiecał Tomkowi wykonać. Miał ich mnóstwo, ponad trzysta, choć zdawał sobie sprawę, że przydałoby się sfotografować również burmistrza i jego żonę oraz dyrektora fabryki, na co dziś nie miał szans, a przynajmniej nieoficjalnie. Cóż, Tomek będzie musiał to przełknąć, zresztą jego „stała ekipa" na pewno to naprawi w następnych dniach.

Krzysiek musiał przyznać, że wydarzenie zostało bardzo dobrze zorganizowane i trudno byłoby się do czegoś przyczepić nawet najbardziej krwiożerczemu dziennikarzowi. Darmowa degustacja serów i innych wyrobów produkowanych w fabryce, połączona z niezliczoną ilością różnego mięsa, warzyw czy owoców, stanowiła gwóźdź programu. Właściwie nie zjadł nic, co by mu nie smakowało. Większość przysmaków była po prostu obłędna.

Interaktywna wizyta z przewodnikiem po fabryce, na którą wybrał się na samym początku, również została zorganizowana na światowym poziomie. Ba, z tego, co dowiedział się od przemiłej obsługi części muzealnej, przygotowano trzy różne wycieczki – dla dorosłych, na którą miał przyjemność pójść, dla dzieci i anglojęzyczną. W ramach festiwalu można było także wziąć udział w darmowych warsztatach produkcji serów, które odbywały się właściwie bez przerwy ze względu na ogromne zainteresowanie uczestników. Krzysiek nie miał jednak możliwości wzięcia w nich udziału, gdyż jedyne wolne miejsca pozostały na niedzielę, na dziewiątą rano, a wtedy planował znajdować się od Krańcowa jak najdalej nie tylko ciałem, ale przede wszystkim duchem.

Oprócz tego na ogromnym terenie należącym do fabryki zorganizowano niewielki jarmark z produktami charakterystycznymi dla obszaru warmińsko-mazurskiego, wesołe miasteczko z atrakcjami zarówno dla najmłodszych, jak i dorosłych oraz wielki obszar przeznaczony tylko dla pełnoletnich, w którym aktualnie znajdował się mężczyzna, a którego centrum stanowiła scena muzyczna. Dopiero obecnie występujący zespół, specjalizujący się najwyraźniej w tak zwanej młodzieżowej łupance, kompletnie nie przypadł mu do gustu. Ku jego zdziwieniu wcześniej prezentowana muzyka była zupełnie niezła, przede wszystkim dlatego, że miała melodię i nie przypominała krzyków zarzynanych kociaków. Ba, z rozdawanego przez wolontariuszy programu dowiedział się, że za dwa dni, w sobotę, do Krańcowa mieli zawitać Dżem i Perfect. Ich występy z pewnością zatrzymałyby Krzyśka na dłużej, gdyby nie ten jakże znaczący fakt, że festiwal odbywał się w tym, a nie jakimkolwiek innym mieście na świecie.

Do tej pory prócz wykonania zdjęć mężczyzna porozmawiał z kilkoma osobami odpowiadającymi za organizację imprezy, gdyby oszalał na tyle – pod wpływem własnym bądź Tomka – by dodatkowo coś jeszcze napisać. Krzysiek zdecydowanie wolał fotografowanie, ba, traktował ją jako swoją największą pasję, a jednocześnie przyczynę, dla której nie zwariował, ale potrafił napisać całkiem zgrabny tekst. Ekipa, o której wspomniał Tomek, przemknęła mu kilka razy przed oczami, lecz rozmawiał z nią bardzo krótko. Nie miał ochoty z nimi współpracować, szczególnie że nie trawił ani Patryka, ani Aśki. Po prawdzie to denerwowała go większość ludzi, których znał, ale rzadko aż tak.

Cieszył się natomiast, że nie natrafił na nikogo tutejszego, kto przypominałby mu kogoś znajomego. Na szczęście z wzajemnością. Minęło w końcu wiele lat, ale wspomnienia były znacznie żywsze, niż mógłby się spodziewać.

Krzysiek mimowolnie zaczął kołysać się w rytm muzyki nadal przypominającej jęki ginącego w agonii zwierzęcia, czując jakąś dziwną więź z motłochem zdecydowanie młodszych od niego ludzi. Chciałby ponownie być w ich wieku, może nie popełniłby wtedy tyle błędów...

– Krzysztof Paszyński? – Usłyszał nagle z prawego boku żeński, zachrypnięty głos. Odwrócił się gwałtownie, a jego oczom ukazała się niska, starsza pani o krótkich i z pewnością farbowanych, ciemnych włosach.

Nie rozpoznał jej, co zdecydowanie go nie cieszyło, szczególnie w sytuacji, gdy ona rozpoznała jego. Wolałby nie odpowiadać w ogóle, ale jaki miał wybór? Przeczesał z zakłopotaniem ciemnobrązowe włosy i uśmiechnął się krzywo do kobiety.

– Taaak – odparł, a raczej odkrzyknął, wyjątkowo elokwentnie. Po raz kolejny tego wieczoru poczuł trudną do przezwyciężenia chęć sięgnięcia po alkohol. – Przepraszam, ale z kim...

– Pani Helenka, sąsiadka – podpowiedziała, a on od razu sobie przypomniał. W jej niebieskich oczach zobaczył tę samą mieszankę rozbawienia i pobłażliwości, co tamtego dnia, gdy przyłapała go i innych licealistów na piciu.

– Ach, tak, oczywiście – odparł Krzysztof, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Dawno nie czuł się zakłopotany, ale pod ostrzałem bystrego, nauczycielskiego spojrzenia pani Kostrzewskiej nie potrafił zachowywać się inaczej niż przyłapany na gorącym uczynku nastolatek, którego istnienia w sobie do dziś za nic by nie podejrzewał. A dodatkowo nie robił niczego złego, nie palił nawet papierosów, o alkoholu nie wspominając.

– Nie mogę uwierzyć... cię widzę. Wyglądasz zupełnie... niż kiedyś – stwierdziła pani Helena, a on, pomimo że pochylił się w jej stronę, zginając się niemal wpół, nie mógł usłyszeć wszystkich słów, które do niego wypowiedziała.

Dlatego nieco wbrew sobie zaproponował, by wydostali się poza strefę koncertową w celu przeprowadzenia normalnej konwersacji polegającej na mówieniu, a nie przekrzykiwaniu siebie nawzajem. Choć z drugiej strony wrodzona, ludzka ciekawość, której Krzysztof najwyraźniej niestety nie zdołał się całkowicie pozbyć, coraz mocniej budziła się w nim do życia. Nie potrafił ukrywać sam przed sobą, że fascynowało go, czego mógł dowiedzieć się od kogoś takiego jak pani Helena. I to wcale nie tylko dlatego, że Tomek prawdopodobnie całowałby go po rękach za wywiad z niby zwykłym, a tak naprawdę wyjątkowym mieszkańcem Krańcowa.

Emerytowana nauczycielka z ochotą przystała na propozycję, choć miał wrażenie, że po jej opatrzonej zmarszczkami twarzy przebiegł cień zawodu. Gdy oddalili się nieco od sceny, szybko dowiedział się dlaczego:

– Mój wnuczek tam gra – poinformowała z dumą. – Nie możesz go pamiętać, ma dopiero siedemnaście lat, więc jeszcze nawet w drodze go nie było, gdy odwiedziłeś Krańcowo ostatnim razem. Ileż to lat minęło... Dwadzieścia?

– Dwadzieścia dwa. Prawie – sprecyzował bez zawahania. Pamiętał dokładne daty zarówno swojego przyjazdu tutaj, jak i odjazdu, jakżeby mógł zapomnieć? O tym pani Helena nie musiała jednak wiedzieć.

– Ach, jak ten czas leci! – Westchnęła staruszka. – Wtedy jeszcze uczyłam, a teraz już od piętnastu lat jestem na emeryturze. Musiałam pójść wcześniej, głos mi siadał. Sam wiesz, wy, młodzi, jesteście głośni, trudno was przekrzyczeć, szczególnie nauczycielowi fizyki. Ale to normalne. Musicie się wyszumieć, a kiedy, jak nie za młodu? Ponadto dawałam jeszcze korepetycje przez dobrych parę lat.

Krzysiek pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Gdyby miał w ogólniaku taką nauczycielkę fizyki jak pani, to może poszedłbym na politechnikę... – Urwał niespodziewanie, a pani Helena nie naciskała, za co był jej wdzięczny.

Kilka minut zajęło im wydostanie się poza strefę przeznaczoną jedynie dla dorosłych. Bez słowa skierowali się do stanowisk degustacyjnych, przy których znajdowało się wiele stołów, gdzie można było w miarę swobodnie i wygodnie porozmawiać.

– Krańcowo zmieniło się nie do poznania – zagaił Krzysztof, gdy zajęli cudem zdobyte miejsca siedzące, zaopatrzywszy się w pokaźną ilość przekąsek i zimne napoje. – Znacznie bardziej niż przeciętne miasto przez dwadzieścia lat.

– Nie da się ukryć. Obawiam się, że niedługo staniemy się równie ogromni, co Warszawa – odpowiedziała pani Helena z typowym dla siebie poczuciem humoru, którego najwyraźniej nie straciła pomimo upływu lat. Miała się wyjątkowo dobrze zarówno fizycznie, jak i psychicznie. – Cieszę się z tego sukcesu, ale te tłumy są trochę męczące.

– Pani Heleno, po kim jak po kim, ale po pani bym się tego nie spodziewał! Pani jest wiecznie młoda.

– Duchem na pewno, chłopcze, a przynajmniej się staram. – Uśmiechnęła się do niego ciepło. – Ale lepiej powiedz, jak ty się miewasz.

– Dobrze – odparł, ganiąc się jednocześnie za to najczęściej powtarzane przez siebie kłamstwo. Na ogół nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia, ale teraz ku jego zdziwieniu było inaczej. – Zająłem się zawodowo fotografią – dodał, tym samym narzucając jedyny temat dotyczący jego życia, o którym chciał rozmawiać, i przełknął ogromny kęs dość suchego hot doga. To zdecydowanie był najgorszy posiłek, który zjadł do tej pory na festiwalu. Ale cóż, czego można było się spodziewać po budce z typowym fast foodem?

– Och, to świetnie. – Pani Helena aż zaklaskała w ręce. – Musisz mi pokazać koniecznie swoje zdjęcia! Może wpadniesz do mnie jutro około trzynastej, na lunch? Pewnie masz je w wersji elektronicznej, odpalimy to na moim komputerze.

Krzysiek popatrzył na nią pełnym emocji wzrokiem, w którym można było dostrzec uznanie, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się, jak wytłumaczyć, że nie zamierzał zostawać w Krańcowie na noc. Ani nawet dwóch godzin dłużej.

– Nie próbuj mi nawet odmawiać – dodała staruszka, jakby czytała mu w myślach. – Nie było cię tutaj ponad dwadzieścia lat, a przecież wiem, jak ważne było dla ciebie to miasto.

– Byłem tu tylko na wakacje – zauważył pospiesznie.

Nie skomentowała tego ani słowem, tylko nadal popijała sok jabłkowy oraz patrzyła na niego bacznym, lecz przygaszonym wzrokiem. Ten niespodziewany smutek nie uszedł uwadze Krzysztofa. Mimowolnie poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł zimny dreszcz. Nie zamierzał jednak pytać. Nie potrafił. Wątpił, by przeszło mu przez usta jej imię. Zresztą pani Helenie na pewno nie chodziło akurat o nią, a on i tak nie miał najmniejszego zamiaru tutaj zostawać niezależnie od tego, czego by się dowiedział.

Ulga, którą poczuł, towarzyszyła mu tylko przez chwilę. Do jego umysłu niemal natychmiast przebiła się kolejna, nieprzyjemna myśl – może po prostu był tchórzem? Na szczęście pani Helena uratowała go od tych ponurych rozmyślań, informując pogodnie:

– Będzie ciasto jagodowe. Smakowało ci kiedyś.

– Pamiętam, było przepyszne. Podobnie jak pani szarlotka – przyznał.

– Teraz jest nawet lepsza, robię inaczej kruszonkę – powiedziała zaskoczona, ale i wyraźnie połechtana jego pamięcią i zatarła z uciechą ręce. – Akurat teraz goszczę córkę z całą rodziną, więc nie mogę cię przenocować, ale pewnie i tak masz już nocleg, co, chłopcze?

– Tak – skłamał Krzysztof bez mrugnięcia okiem. Dawno opanował tę sztukę do perfekcji. Zdecydowanie gorsze od oszustwa było to, że właśnie złamał własne przyrzeczenie. I że nie czuł tylko złości na samego siebie, ale dziwnego rodzaju ulgę oraz coś na kształt ciekawości; jakby jego ciało stawało się jego wrogiem! To jednak nie był czas na rozmyślania, dlatego potrząsnął gwałtownie głową, popatrzył na rozmówczynię i sprecyzował: – „U Pawła" w Koszówce. Dziękuję za jutrzejsze zaproszenie, oczywiście przyjdę.

– Porządna gospoda. – Pani Helena kiwnęła głową na potwierdzenie swoich słów.

Znajomość przez nauczycielkę agroturystki znajdującej się dość daleko od jej miejsca zamieszkania zupełnie nie zdziwiła Krzyśka. Mimo że w swoim całkiem długim życiu miał do czynienia z tą kobietą przez trzy miesiące i to ponad dwadzieścia lat temu, już wtedy, jako nastolatek, zorientował się, iż staruszka posiada niesamowitą wiedzę nie tylko na temat fizyki, ale najbliżej okolicy oraz mieszańców. Jak również ludzi ogółem oraz ich natury, zachowań, tendencji i słabości, co niosło za sobą potencjalne niebezpieczeństwo zarówno wtedy, jak i teraz. Ostatnim, czego mężczyzna pragnął, było rozmawianie o własnych problemach z kimkolwiek. Liczył na to, że pani Helena to uszanuje.

Uświadomiwszy sobie w pełni swoją obecną sytuację, Krzysztof przeprosił rozmówczynię, jeszcze raz obiecując jej, że na pewno ją odwiedzi. Czuł na to spotkanie swoistego rodzaju radość. Być może potrzebował choć na chwilę namiastki prawdziwego domu, mimo że nie własnego? Cóż, co się stało, to się nie odstanie. Skoro podjął taką decyzję, musiał spróbować zamienić kolejne z tysiąca kłamstw w swoim życiu w prawdę i znaleźć miejsce do przenocowania. W końcu pomimo ogromnej miłości do hondy zdecydowanie wolał spać w prawdziwym łóżku.

Dlatego właśnie, dowiedziawszy się, że pani Helena wróci do domu z córką, pożegnał się z nią i z głową równie ciężką od strachu, co ekscytacji, ruszył w kierunku hondy z zamiarem pojechania do gospody „U Pawła". Liczył, że kłamstwo sprzedane emerytowanej nauczycielce już za chwilę stanie się prawdą.

***

Przed Wami rozdział pierwszy. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, i jestem ciekawa, jakie wrażenie wywarł na Was główny bohater. Czekam na teorie dotyczące jego przeszłości, ale i przyszłości, wszelkie uwagi i komentarze. Dziękuję również za duży odzew pod prologiem :). Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia w sierpniu pod kolejnym rozdziałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top