Rozdział ósmy

Krzysztof nienawidził poczucia bezużyteczności. Najgorsze było to, że w normalnych warunkach do czegoś takiego w ogóle by nie doszło. W normalnych warunkach miałby dojście do wszelkich danych dostępnych policji, ponieważ pracowałby na komisariacie. Nie musiałby się też nigdzie prosić, bo gdyby sytuacja tego wymagała, wyciągnąłby odznakę i byłoby po kłopocie.

Technicznie rzecz biorąc, nadal mógł to zrobić. W końcu w czeluściach hondy kurzył się ostatni dowód jego przeszłości, który Krzysiek dziwnym trafem „zgubił" akurat tuż przed zakończeniem służby. Większość szarych obywateli nie kłóciłaby się, gdyby zaświecił im przed oczami tym kawałkiem metalu. Paszyński nie zamierzał jednak łamać zasad, których trzymał się w starym zawodzie. A przynajmniej ponownie – w końcu kilka dni temu złamał najważniejszą z nich. Ale niby jak mógł zignorować fakt, że – praktycznie przed jego oczami – doszło do morderstwa? Nie mógł i nie zamierzał próbować. Stał na przegranej pozycji od chwili, w której zobaczył martwe ciało Marzeny Kostki i – niezależnie od własnej woli – poczuł niemal zapomnianą, lecz jakże silną chęć wymierzenia sprawiedliwości połączoną z ogromnym wyrzutem adrenaliny.

Nie mógł udawać, że go to nie napędzało. Miał na tyle przyzwoitości, by nie okłamywać w tej kwestii ani siebie, ani Tomka, który był więcej niż zadowolony, gdy usłyszał, że Krzysiek zostaje w Krańcowie na bliżej nieokreślony czas. Nawet jeśli jednocześnie przyjaciel przestrzegł go, że na własne życzenie pakuje się w kłopoty.

Paszyński dobrze o tym wiedział. Nie był policjantem od dawna. Nie był prywatnym detektywem. Nie był prokuratorem. Nie był nikim istotnym. Nie znał też realiów obecnego Krańcowa. A na pewno nie bardziej niż lokalna policja, która – co twierdził, zanim jeszcze doszło do zabójstwa – była równie mocno skorumpowana, co nieudaczna. Po głębszej analizie problemu przez ostatnie dni Krzysztof doszedł do wniosku, że nie były to ani typowa korupcja, ani typowa nieudaczność, tylko coś więcej.

W tym mieście ogólnie wyczuwał coś dziwnego. Mrocznego i tajemniczego. A on chciał wiedzieć, co to takiego. Dlatego zaczął węszyć. Dlatego poszedł do tej młodej policjantki, która ku jego niezadowoleniu nie chciała z nim rozmawiać. Dlatego zdobył większość numerów miejskiej gazety z ostatnich dziesięciu lat i dlatego siedział w Internecie, czytając wszystko, co było dostępne na temat fabryki, Strzyckiego oraz Fagockich. Miał już serdecznie dość peanów pochwalnych na temat tej trójki, która coraz mniej mu się podobała.

Być może prywatne śledztwo szłoby Krzysztofowi trochę lepiej, gdyby nie fakt, że wraz z – jak by nie patrzeć, kompletnie nieodpowiedzialną – decyzją, aby je podjąć, odkrył coś, co wpłynęło na niego mocniej, niżby tego chciał. Agata nie żyła. Jedna z gazet sprzed dwóch lat potwierdziła to, co przeczuwał prawie że od samego przyjazdu.

Rak trzustki z przerzutami do wątroby.

W jednym z numerów lokalnej gazety Krzysiek przeczytał wyjątkowo obszerny artykuł o swojej pierwszej ukochanej i równie wiele emocji, co przedwczesna śmierć Agaty, przyniosły mu informacje na temat jej córki. Nie trzeba było być Einsteinem, by policzyć, że Aleksandra Kraszewska urodziła się dokładnie w czasie wskazującym, że właśnie on – Krzysztof Paszyński – mógł być jej ojcem. Ale pewnie nie był. Na pewno nie. Każdy dobrze wiedział – a przynajmniej ci, którzy chcieli – z kim jeszcze wtedy Agata spała. Ale tamten facet też nie miał miodowych oczu, jak Ola. To właściwie pasowałoby do tego, co już za młodu twierdziła Ewa – że Agata jest puszczalską zdzirą i w jej łóżku musiał był ktoś jeszcze.

Ale – pomimo, a może właśnie dlatego, że obecnie był kimś zupełnie innym niż wtedy – Krzysiek nie potrafił teraz w to tak po prostu wierzyć, nawet jeśli wówczas, zraniony do granic możliwości, opuścił Krańcowo, nie oglądając się za siebie i nie dając ukochanej najmniejszej szansy, by się obronić.

Dobrze pamiętał, że już kilka tygodni po powrocie do domu złość i rozgoryczenie mu przeszły. Nawet myślał o tym, by zadzwonić do Agaty. Ale wmówił sobie – a może tak było naprawdę? – że ta relacja była tylko wakacyjną zabawą i że tak jak on zapomniał, tak zapomniała i ona. A później poznał swoją przyszłą żonę i pobyt w Krańcowie stał się jedynie mało znaczącym epizodem w jego życiu.

Tylko ta Ola... czy mogła być jego córką i czy tak naprawdę cokolwiek to zmieniało? Paszyński westchnął ciężko i położył stopy na dębowym biurku w pokoju, który stał się jego najnowszym domem. Paweł udostępnił mu najlepszy apartament w zajeździe – dwupoziomowy z widokiem na las – i to na górze, w swojej sypialni, znajdował się Krzysztof w tej chwili, od rana próbując dojść do tego, czego mogła dowiedzieć się Marzena Kostka, że musiano ją zabić. Tymczasem jego myśli znów powędrowały w kierunku nieszczęsnej studentki dziennikarstwa. Miał serdecznie dość własnego mózgu.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął papierosa. Po chwili delektował się jedynym nałogiem, na który mógł sobie pozwolić. Odgarnął stertę gazet i włączył laptopa. Skoro szukanie w darknecie nic nie dało, a do baz policyjnych nie miał danych, może powinien wejść na Facebooka albo inne socialmediowe bzdety, których tak unikał? Już wtedy, gdy pracował na komisariacie, stał na bakier z nowoczesną technologią, a teraz zapewne zmieniło się jeszcze więcej.

Niechętnie musiał przyznać, że potrzebował pomocy.

Wtem, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, Paszyński usłyszał dzwonek telefonu. Hetfield to był gość, chyba jedyny nierockowy artysta, którego Krzysztof cenił. Zawsze powtarzał, że muzyka skończyła się w dziewięćdziesiątym czwartym roku, wraz ze śmiercią Ryśka Riedela i narodzinami Justina Biebera.

– Halo? – rzucił krótko.

– Paszyński? Z tej strony Klaudia Lajowska. Wiem, kim pan jest. A raczej był. Wiem, co pan robi.

– Tak, a co robię? – zapytał tylko nieco zaniepokojony, a znacznie bardziej zaintrygowany.

– Bibliotekarka to najlepsza przyjaciółka mojej mamy – odparła.

Krzysiek pokiwał z uznaniem głową, mimo że młoda policjantka nie mogła tego zauważyć. A przynajmniej taką miał nadzieję. Wydawało mu się jednak, że dziewczyna nie posunęłaby się na tym etapie do tego, by założyć w jego pokoju kamery albo podsłuch. Choć kto wie? Widać, że była inteligentna i zawzięta.

Zawsze lubił takich funkcjonariuszy.

– Co zamierza pani zrobić ze swoją wiedzą? – przeszedł do sedna, jak to miał w zwyczaju.

– Jeśli pana wcześniejsza propozycja jest aktualna, nie wiem, o czym pan mówi. Możemy przejść do rzeczy?

Krzysztof uśmiechnął się do siebie szeroko. Przez chwilę żałował, że będzie z nią współpracował – jedną z jego zasad, nielicznych, których faktycznie nigdy nie złamał, było niesypianie z pracownicami. A nic nie podniecało go tak bardzo, jak mieszanka inteligencji z dobrze wyważoną arogancją, która zdawała się drugim imieniem Klaudii.

Ale za chwilę mu przeszło. Szczególnie że ostatnio nie miał co narzekać na impas w sprawach łóżkowych. Okazało się, że kelnerka Kasia wcale nie była tak młoda, jak wygląda, a do kwestii relacji damsko-męskich podchodziła dokładnie tak jak on.

Preferowała seks bez zobowiązań.

– Gdzie i o której się spotykamy? – zapytał.

– Proszę zejść na dół. Czekam trzy minuty.

Rozłączył się, kiwając głową z uznaniem. Klaudia była naprawdę dobra. Zaczynał wierzyć, że sprawa Marzeny Kostki nie jest stracona.

– Co pan wie? – zapytała go policjantka, gdy dwie i pół minuty później otworzył drzwi do jej czarnego, nieoznaczonego SUV-a.

Nie lubił SUV-ów z zasady, ale nie zamierzał jej tego mówić.

– Niewiele więcej niż wtedy, gdy do pani przyszedłem – odparł, lustrując uważnie jej szczupłą sylwetkę, której kształty skutecznie maskował policyjny strój. – Bazuję w większości na mojej intuicji. Oczywiste jest, że musi mieć to powiazanie z fabryką i jej dyrektorem. Fabryką, która daje pracę, i dyrektorem, który jest zbawcą Krańcowa.

– Dokładnie tak – przytaknęła Klaudia. – Jest nienaruszalny. Podobnie jak bracia Fagoccy albo ksiądz. Dają pieniądze. Rozumie pan, na czym polega problem policji?

– Od samego początku.

Lajowska westchnęła głęboko i poprawiła spadającą grzywkę niedbałym ruchem ręki.

– Nie chcę obrażać pana inteligencji, Paszyński, ale dobrze wiemy, że muszę się zabezpieczyć. Proszę oddać mi swoją legitymację.

– Nie mam jej.

– Pan chce obrażać moją, jak rozumiem? – W jej głosie usłyszał irytację. – Nie oddam jej nikomu, jeśli będzie pan współpracował.

– Dlaczego chce pani mi zaufać? – zapytał autentycznie zaciekawiony.

– Znam pana historię. Całą. To nie jest kwestia zaufania. To kwestia taktyki – odparła, nie patrząc mu w oczy. – A pan mimo wszystko ma sporo do stracenia. Jak oboje wiemy, przez te lata nie zawsze trzymał pan odznakę schowaną.

Paszyński nie odpowiedział, tylko popatrzył na nią przeciągle, ważąc wszystkie za i przeciw. I tak go trzymała w szachu. Nie miał wiele do stracenia. Decyzja mogła być tylko jedna. Westchnął głęboko, wyszedł z SUV-a i podszedł do hondy. Kilka minut później z ciężkim sercem oddawał Klaudii dowód jednego z największych kłamstw, które komukolwiek kiedykolwiek powiedział. Większymi były chyba tylko dwa.

„Nie będę więcej pił" wypowiadane do wszystkich istotnych w jego dawnym życiu osób ani „kocham cię" mówione do byłej żony.

– Jeśli dotarła pani do moich wszystkich akt... – zawiesił głos. Nie chciał do tego wracać, ba, nie robił tego nawet w myślach, ale wiedział, że Klaudia musi podjąć decyzję o ich współpracy z pełną świadomością tego, co zrobił.

– Wiem, o czym pan mówi – przerwała mu, jednocześnie chowając jego odznakę do czarnej, niewielkiej torebki. – I nie ma to dla mnie znaczenia. Proszę, przejdźmy teraz do tego, co wiem ja na temat śledztwa. – Jej ton zamienił się w rzeczowy, co spodobało się Krzysztofowi. – Komisarz dał mi dostęp do wszystkiego, co wie na temat przestępstw lub wykroczeń Fagockich, Strzyckiego, księdza i adwokata Rostrzyckiego. Mam to skopiowane. Nie wiadomo, skąd to mam, jasne?

– Jak słońce.

– Dobrze – stwierdziła stanowczo Klaudia, po czym pochyliła się w kierunku tylnych foteli i wyciągnęła z dużej torby mocno wypchaną teczkę. – Podzieliłam materiały mniej więcej na pół, to pana część. Musimy to przejrzeć, a może do czegoś dojdziemy. Znaleźć motyw. Czego dowiedziała się pani Kostka, że musiała zginąć, i to w tak nieprzemyślany sposób? Jakby ktoś nie miał czasu pozbyć się jej na spokojnie, tak by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. To musiało być coś poważniejszego niż defraudacja. Coś, co faktycznie im zagrażało.

– Doba? – zapytał Paszyński, nie chcąc tracić ani minuty. Czuł, jak adrenalina obejmuje każdą komórkę jego ciała.

– Dwie. To pana nowa komórka – powiedziała Klaudia, wyciągając zza pazuchy starą Nokię. Krzysztof miał nadzieję, że miała zainstalowanego Snake'a. – Na kartę oczywiście. Ma wpisany jeden kontakt. Napiszę panu SMS-a z miejscem i godziną spotkania.

–To dlaczego teraz pani spotkała się tutaj ze mną? Przecież nie tylko Paweł to zauważy.

– Wie, że pana podejrzewam; czy to nie jest oczywiste? – Uśmiechnęła się do Krzysztofa szeroko. – Niby dlaczego miałby zamienić panu pokój na najlepszy apartament bez pana prośby, i to w cenie standardowego? Tylko dla pana? Lepiej niech pan nie da się złapać na tym, że sypia z jego siostrą, bo się zdenerwuje.

Popatrzył na nią z nieukrywanym podziwem.

– Niezła z pani sztuka, Lajowska. – Mówiąc to, nie mógł ani nie chciał powstrzymać w głosie nuty uznania. Paweł miał lepszy gust w kwestiach kobiet, niż mogło się wydawać, ale miał też chyba pecha. Policjantka nie wydawała się zainteresowana właścicielem zajazdu w ten sposób.

– Miałam się tego od kogo uczyć – odpowiedziała krótko, a następnie zapaliła silnik, dając mu do zrozumienia, że zakończyła rozmowę.

Wziął więc bez słowa teczkę i wrócił do pokoju, wiedząc, że czeka go bezsenna noc. Ale tym razem nie mógł się tego doczekać.

***

            Kilka dni temu Bartek Szermiński został postawiony w pozycji, która nadal wydawała mu się bardziej nieprawdopodobna niż magia albo podróże człowieka poza Układ Słoneczny, a jednak musiał się z nią pogodzić. Posiadał niezbite dowody na sensacje mogące naprawdę wstrząsnąć małym, krańcowskim światem, a nie mógł się nimi podzielić w artykułach.

Nie mógł ani nie chciał. I to nie tylko dlatego, że liczył na coś znacznie więcej. Bo liczył. Tyle że stawką nie była jego kariera zawodowa. A przynajmniej nie tylko. Stawką było coś znacznie większego. Wraz ze śmiercią Marzeny Kostki wszystko przybrało innego znaczenia. Znaczenia głębszego, bardziej mrocznego. Bartek wreszcie zaczynał rozumieć słowa babci, które wypowiedziała do niego, kiedy w liceum postawił na swoim i reaktywował gazetkę szkolną.

„Uważaj, dziecko, jak będziesz zbierać materiały. Możesz wdepnąć w coś, co ci się wcale nie spodoba".

Od lat wdeptywał w różne, bardziej lub mniej przyjemne afery, i ani razu się nie tym nie przejął, niezależnie od tego, jak wielu osobom nastąpił przy tym na odcisk. Ale teraz było inaczej. Teraz ktoś stracił życie. I to nie było zabawne. Święta trójca Krańcowa, jak nazywał Strzyckiego, Maurycego Fagockiego i proboszcza nie tylko w myślach, ale i artykułach, okazała się znacznie bardziej niebezpieczna, niż mógł się spodziewać. Zostawili za sobą, przynajmniej na chwilę, wykroczenia z kodeksu cywilnego i przeróżnych innych, których zapewne nie potrafiłby wszystkich wymienić, a buciorami weszli w te z kodeksu karnego.

Gdyby Bartkowi udało się uzyskać wiadomości, które posiadał obecnie, jeszcze jakiś tydzień temu, umierałby z radości. Nie odchodziłby od komputera, stukając jak szalony w klawiaturę, zamiast jedzeniem żywiąc się kawą i energetykami, a zamiast snu regenerując się satysfakcją. Napisałby co najmniej pięć artykułów, za nic mając sobie ewentualne konsekwencje. Jakoś żaden z nich nie zrobił mu krzywdy za to, co to tej pory napisał, mimo że niejednokrotnie miewał nieprzyjemne rozmowy nie tylko ze świętą trójcą, ale i komisarzem, adwokatem czy burmistrzem, ich marionetkami.

A przynajmniej jeszcze nie. Bartek wzdrygnął się mimowolnie. Tydzień temu taka myśl tylko sprowokowałaby go do efektywniejszego działania, ale wtedy w Krańcowie nikt nikogo nie zabił. Kto wie, do czego mogli się jeszcze posunąć? Kto wie, gdzie to wszystko sięgało?

On zamierzał się dowiedzieć. Zależało mu na tym bardziej niż na szybkiej publikacji artykułów. Dlatego postanowił współpracować z Henrykiem Kostką, niezależnie od wzajemnych animozji i tego, co uważał o nim prywatnie. Pomimo że nadal gardził jego tchórzostwem i biernością, częściowo potrafił zrozumieć, dlaczego komisarz się tak zachował, choć tego w żaden sposób nie popierał. Bartek nie był jednak okrutny, jak niektórzy – głównie byłe partnerki lub „ofiary" jego artykułów – lubili o nim mówić. Nie zamierzał kopać leżącego. Szermiński był pewien, że komisarz wystarczająco mocno obwinia siebie za śmierć ukochanej żony, by on sam musiał mu jeszcze o tym przypominać.

Mimo okoliczności Szermińskiego trochę zdziwiła łatwość, a nawet swojego rodzaju chęć, z którymi Kostka podzielił się swoją wiedzą na temat tajemnic świętej trójcy i nie tylko. Bartkowi udało się go przekonać, że nawet te na pozór zupełnie oderwane od sprawy występki mogą okazać się istotne i że bez jego zgody nie napisze żadnego artykułu do końca śledztwa z materiału, który od niego otrzymał.

Bartek przeczytał to wszystko w jeden wieczór. Część z tych rzeczy wiedział bądź przeczuwał, ale nie miał wystarczających dowodów. Część natomiast okazała się dla niego prawdziwą bombą. Szczególnie to, że to Weronika Strzycka jest kochanką proboszcza. Postawiłby wiele, że to Zuzanna Rostrzycka, o której też dowiedział się czegoś, o czym wcześniej nie miał pojęcia, a co dużo wyjaśniało.

A on nie mógł – ani nawet nie chciał – nic z tym zrobić, co brzmiało wręcz absurdalnie. Podobnie zresztą jak to, co zamierzał zrobić za chwilę. A jednak – był tutaj. Stał przed furtką prowadzącą do posesji Rostrzyckich, aby porozmawiać z Olą. A to wydawało się jeszcze trudniejsze niż powstrzymywanie się od napisania sensacyjnych artykułów.

Nagle Bartek poczuł nieprzyjemne drętwienie prawego ramienia, co uświadomiło mu, że od jakiegoś czasu trzyma wyciągniętą przed siebie rękę, aby wcisnąć dzwonek. Prychnął, niezadowolony ze swojego nastawienia. Takie zawahanie, tchórzostwo wręcz, zupełnie do niego nie pasowało. Co z tego, że Olka nie będzie chciała z nim gadać? Chyba nie jest aż tak nierozsądna, by nie zrozumieć, że ich przeszłość nie ma żadnego znaczenia w obecnej sytuacji. Szczególnie skoro poszła w jego ślady i studiowała dziennikarstwo. Nie wahając się dłużej, wcisnął przycisk. Tak jak się spodziewał o tej godzinie, po kilku sygnałach przez intercom usłyszał jej dziewczęcy głos:

– Słucham?

– To ja, Bartek. Musimy pogadać w sprawie Kostki. Możemy sobie pomóc – powiedział szybko, zanim zdążyłaby się rozłączyć, mimo że nie była to do końca prawda.

To nie o Marzenie, a przynajmniej nie przede wszystkim, chciał z nią rozmawiać, choć miał nadzieję, że koniec końców Olka pomoże w ustaleniu, kto konkretnie stoi za morderstwem Kostki – Bartek nie wierzył bowiem, by stała za tym cała święta trójca – i za jaką wiedzę straciła życie. Dziennikarz miał nieprzyjemne, lecz wyjątkowo silne wrażenie, że ta wiedza mogła okazać się jeszcze gorsza i bardziej mroczna niż samo zabójstwo.

– Nie będę z tobą rozmawiać – fuknęła ku jego rozczarowaniu Ola. – I na pewno nie możemy sobie pomóc. W niczym. Do widzenia.

– Będziesz mieć materiał! – krzyknął dramatycznie, jednak w odpowiedzi usłyszał tylko odgłos odkładanej słuchawki.

Klnąc pod nosem, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Postanowił się przejść. Oczy bolały go już od czytania notatek komisarza, pisać nie mógł, a rozmawiać z kimkolwiek wyjątkowo nie miał ochoty. Najchętniej poszedłby popływać żaglówką, jak za starych, dobrych czasów, ale czy w ogóle pamiętał, jak się to robi? Minęło w końcu tyle lat.

Przed oczami mignęła mu młodsza wersja roześmianej twarzy Klaudii stojącej wraz z nim na niewielkiej żaglówce, która bardziej mu przeszkadzała, niż pomagała ją prowadzić, a mimo to chciał z nią wtedy żeglować codziennie. Teraz nie miał co liczyć na to, że Lajowska spojrzy na niego z czymś milszym niż uprzejmość. I to na własne życzenie, miał zbyt wiele lat na karku, by się oszukiwać, choć przecież dopiero co przekroczył trzydziestkę.

– Zaczekaj!

Niechęć w głosie wołającej za nim kobiety sprawiła, że przez chwilę był pewien, że to Klaudia, że przywołał ją mocą palącej tęsknoty i rozrywającej od środka frustracji. Odwróciwszy się, jego oczom ukazała się jednak Ola. Mimo że miała krótsze i jaśniejsze włosy, bez trudu ją rozpoznał. Pomimo irytacji patrzyła na niego z zainteresowaniem, którego wcale nie chciał. Ani teraz, ani wtedy. Wtedy była za młoda, a teraz... teraz po prostu nie miał głowy na romanse, nawet przelotne, choć Kraszewska była piękna.

Jego najlepszy przyjaciel Franek z pewnością zacząłby swoją tyradę, że skostniałe serce Bartka kilkanaście miesięcy temu przypomniało sobie o Klaudii, która nie chce nawet na niego spojrzeć, i stąd jego brak zainteresowania jakąkolwiek inną przedstawicielką płci pięknej, ale nie miałby racji. Przecież na tyle lat o niej zapomniał i wcale nie pozostawał singlem! Ale kiedy ona wróciła po szkole policyjnej do Krańcowa, wszystko sobie przypomniał. Z biegiem czasu nie potrafił być z inną kobietą w romantycznej relacji, a ostatnio nawet po prostu pójść do łóżka. Najgorsze było to, że jej rezerwa tylko go nakręcała...

– Kurwa, marnuję swój czas, znowu! – Wściekły głos Olki przywołał go do rzeczywistości. Mrugnął zaskoczony. – Do widzenia. – Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i zaczęła iść w kierunku domu swojego wujostwa.

Zdziwiony Bartek pokręcił gwałtownie głową. Nie poznawał samego siebie. Dlaczego od chwili dowiedzenia się o śmierci Kostki tak łatwo się rozpraszał?! Co się z nim działo?

– Zaczekaj. Sorry, zamyśliłem się! Pogadajmy! – zawołał za nią, na co się zatrzymała.

– O czym? Przecież jestem dla ciebie tylko małolatą. – Odwróciła się do niego, a w jej oczach, jak mu się wydawało, dostrzegł cień żalu, który zniknął równie szybko, jak się pojawił.

– Ola, serio? – W duchu aż zawył. Nie miał siły na te dramy. Sądził, że mieli to już za sobą. – Będziesz do tego wracać?

– Nie. Mów, co masz do powiedzenia. Cenię sobie mój czas, a ty go marnujesz.

– Jesteś sama w domu? – zapytał, zamiast odpowiedzieć.

– Tak, ale nie zamieram cię zapraszać – prychnęła. – Jeszcze czego.

– Dobra, w takim razie się przejdźmy.

Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, ale w końcu kiwnęła głową i podeszła do niego. Razem ruszyli wolno w kierunku lasu. Wokół nie było nikogo, zupełnie jakby całe Krańcowo wymarło. Tylko oni, słońce, delikatny wietrzyk i coraz lepiej widoczne drzewa.

– Musimy się dowiedzieć, dlaczego zabito Kostkę i kto dokładniej to zrobił. Możesz w tym pomóc – stwierdził Szermiński bez owijania w bawełnę, gdy tylko doszli do zwalonego pnia na skraju lasu, na którym usiedli, korzystając z przyjemnego cienia.

– To nie policja powinna się tym zajmować? – zapytała Olka z nutką ironii.

– Olka, daj spokój. Dobrze wiesz, jak jest. I dobrze wiesz, czyją żoną była Marzena.

– A mimo to byłeś już co najmniej dwa razy u komisarza, odkąd to się stało – wcięła się.

Zaskoczyła go tak bardzo, że prawie zsunął się z pnia. Skąd wiedziała?

– Mam swoje źródła – odpowiedziała zdawkowo na niezadane pytanie, nie ukrywając uśmiechu triumfu, który wypłynął na jej twarzy. Faktycznie, miała się z czego cieszyć.

I on też. Skoro Olka posiadła taką wiedzę, skoro miała własne źródła, mogła mu pomóc. Przeczuwał to już od dawna. W końcu trzy lata temu nie odmówił jej dołączenia do redakcji dlatego, że nie wierzył w jej dziennikarskie zdolności, a z innego powodu, nawet jeśli ona tego nie rozumiała.

– To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem, chcąc z tobą rozmawiać – przyznał Bartek, choć nie było to dla niego łatwe. Mimo że w redakcji miał pod sobą kilku ludzi, najlepiej pracowało mu się samemu. Trudno było mu się przestawić, a wiedział, że aby współpracować z nią, musiał traktować ją jak równą sobie, nie podwładną. Postanowił postawić na stuprocentową szczerość, co było rzadkością w jego praktyce zawodowej. – Tak, rozmawiałem z Kostką. Nie raz, nie dwa. Przekazał mi wiele interesujących rzeczy. Nie ma w tej chwili skrupułów. Chce poznać prawdę za wszelką cenę. Ja też.

Oczy Oli rozbłysnęły z ekscytacji, której nie potrafiła ukryć.

– I ja – szepnęła, a on przez chwilę zobaczył w niej nastolatkę, która się w nim zakochała. Poprawiła jednak spadającą grzywkę i wrażenie minęło.

A potem Bartek zobaczył zaciętość w jej spojrzeniu i wiedział, że to będzie możliwe.  Że będą mogli razem efektywnie działać.

– Musisz obiecać mi, że nie powiesz nikomu, skąd to wiesz – zastrzegł poważnym tonem. – Rozumiemy się? To może zepsuć wszystko. Jeśli chcemy pomóc Kostce w śledztwie, dla dobra wszystkich mieszkańców, to musimy trzymać się razem – powiedział poważnie.

– Tak, rozumiem. Nie jestem głupia, tylko młoda. – W jej miodowych, niesamowicie pasujących do urody oczu widział tę samą zawziętość, która cechowała jego samego.

Szermiński czuł, że może jej zaufać. Rzadko ufał intuicji ot tak, w końcu miała coś z magii, ale teraz nie miał wyboru.

– Marzena Kostka musiała dowiedzieć się czegoś, o czym nie wiedział nawet jej mąż - stwierdził. – Czegoś, co było na tyle niebezpieczne, że musieli ją uciszyć.

– Powiedz coś, czego nie wiem. – W głosie Oli pojawiła się dobrze mu znana ironia, na której brzmienie poczuł niespodziewaną ulgę. Odczuwał dziwne ukojenie w kwestiach, które wciąż pozostawały takie same pomimo otaczającego go absurdu.

– Być może zdążyła powiedzieć to swojej siostrze bliźniaczce. Jeśli tak, Waleria nikomu nie powiedziała i dobrze to ukrywa, bo się do niej nie dobrali.

– Albo sama się boi, bo jest w to jakoś zaangażowana – zauważyła Kraszewska. – W końcu wszyscy wiedzą, że Samicka to niezłe ziółko w porównaniu z Marzeną.

– To prawda. Szczególnie że Zośka to córka Maurycego. – Bartek sprzedał jej pierwszą bombę, o której dowiedział się od komisarza.

– Co? – Oczy Olki przypominały teraz idealnie okrągłe spodki. Złapała go za rękę i pociągnęła mocno, chyba nieświadoma tego, co robi. – Serio?!

– Tak. Martyna też jest z nieślubnego małżeństwa, ale komisarz nie wie, kto jest ojcem. Nieważne. Chodzi o to, że Waleria na pewno dużo wie. Jeśli nawet nie to najważniejsze, to wie o tym, co wyprawia proboszcz. Jest jego najlepszą obserwatorką, możesz mi wierzyć – zapewnił Bartek.

– I co w związku z tym? – zapytała czujnie dziewczyna.

– Według Kostki ma dobre stosunki z wikarym – powiedział, mając nadzieję, że to wystarczy, ale Ola patrzyła na niego niezrozumiale, bezwiednie bawiąc się włosami. – Wikary to Marek. Marek Walicki – dodał więc.

– O cholera. No tak! – wykrzyknęła Kraszewska i wyrzuciła do góry ręce. – Zupełnie nie skojarzyłam.

– Musisz go wybadać. Dowiedzieć się, co wie on sam, a co gosposia. Nawet jeśli Piotr Lasocki nie stoi za tym zabójstwem, pewnie coś wie, a Marek i Waleria mogą nam pomóc dowiedzieć się co.

Ola nie odpowiedziała. Nagle zapatrzyła się pod własne nogi, jakby straciła zainteresowanie rozmową, a w mchu rosnącym pod pniem kryło się coś wyjątkowo ciekawego. Bartek wiedział, że to niemożliwe, lecz nie potrafił znaleźć logicznego wytłumaczenia na jej dziwne zachowanie.

– Jak mam to zrobić? – zapytała w końcu niemal szeptem.

– Przecież się przyjaźnicie – powiedział Szermiński.

– Przyjaźniliśmy się. Przestaliśmy, odkąd zrobiłam mu to, co ty mnie.

– Ja ci nic... – zaczął, ale nagłe zrozumienie sprawiło, że zamilknął. – Och, rozumiem. To tym bardziej powinnaś rozumieć, że ja nie zrobiłem tego celowo – dodał, unikając jej wzroku.

– Wiem – powiedziała ku jego zdziwieniu. – Wiem, że nie zraniłeś mnie celowo. Po prostu nieszczęśliwe się w tobie zakochałam. Małolata, która zabujała się w swoim idolu, klasyk. Ale to już przeszłość, nie martw się.

– To przeszłość – powtórzył za nią. – Tak więc i Marek zostawił za sobą uczucie do ciebie.

– Nie wiem, Bartek. – Ola westchnęła ciężko. – On nie jest... Taki jak my. Wiem, że bardzo go zraniłam. Mimo że przecież wcale nie chciał się we mnie zakochać. Już w podstawówce myślał o seminarium.

Bartek nie odpowiedział. Zamiast tego wpatrywał się w kojącą zieleń lasu, do którego nigdy nie doszli, a który szumiał jakby w takt tajemnic – zarówno wypowiedzianych, jak i niewypowiedzianych. Mimo to było mu jakoś lżej.

– Spróbuję, Bartek – powiedziała w końcu Ola, a on potrzebował chwili, by zrozumieć, co ma na myśli jego rozmówczyni. – Spróbuję z nim porozmawiać, coś z niego wyciągnąć. Ale jeśli miałoby się to wiązać z tym, że ponownie go zranię, zrezygnuję. Mam nadzieję, że rozumiesz.

Kiwnął głową. Słowa nie były potrzebne.

– A co z Maurycym? Strzyckim? Nie sądzisz, że mimo wszystko to oni są bardziej podejrzani? – zapytała po chwili milczenia, przeszywając go bacznym spojrzeniem.

– Tak, to bardzo możliwe. Nimi zajmę się ja.

– Bartek... – W jej głosie usłyszał irytację.

– Działamy jako team. Ty masz lepsze dojście do plebanii.

Gromili się przez chwilę spojrzeniami, ale w końcu Ola odpuściła i kiwnęła głową. I dobrze. Nie chciał, żeby ciągnęła ten temat. Nie chciał mówić jej wprost, że wchodzenie w tego typu walkę z Maurycym Fagockim albo Waldemarem Strzyckim to coś znacznie bardziej ryzykownego niż zrobienie pod górkę proboszczowi, który – choć był świnią – w porównaniu z nimi zdawał się niczemu niewinną owieczką. A Bartek nie zamierzał ryzykować dobrem Kraszewskiej. Czuł się za nią odpowiedzialny.

– Muszę już iść. Obiecałam, że zrobię dzisiaj obiad, a Zuza wraca za godzinę – powiedziała Ola.

Mimo że informacja była tak naturalna, wręcz zwyczajna, początkowo zszokowała Bartka. Może dlatego, że ostatnio nic nie wydawało się zwyczajne.

– Jasne. Jesteśmy w kontakcie.

Ponownie kiwnęła mu głową i ruszyła tanecznym krokiem w kierunku miasta. A on patrzył za nią, dopóki nie zniknęła na horyzoncie, i żałował, że to nie w niej, tylko w Klaudii, był zakochany.

Cholerny Franek miał rację. Był nieszczęśliwie i nieodwołalnie zakochany w Lajowskiej. I to zapewne od ponad dziesięciu lat.

Dalsze okłamywanie samego siebie nie miało sensu.

***

Przyznawać się, kto się domyślał, jaki zawód wykonywał Krzysztof w przeszłości? Osobiście lubię ten rozdział, gdyż pojawiają się w nim i Klaudia, i Bartek. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii, teorii i przemyśleń. Dzielcie się nimi, a jeśli lubicie to opowiadanie, udostępniajcie je dalej!

Rozdział wrzucam troszkę wcześniej, niż zapowiadałam, bo ani jutro ani pojutrze mogę nie znaleźć czasu, a potem wyjeżdżam na tydzień. Następny pojawi się pewnie za jakieś trzy tygodnie, gdyż muszę zrobić większy zapas. Przez dodatkowy projekt nie mogłam skupić się na tej historii, ale w grudniu powinno być lepiej :) Tymczasem pozdrawiam i życzę Wam dużo ciepła w te coraz chłodniejsze dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top