Rozdział jedenasty
Klaudia Lajowska cieszyła się, że nadszedł poniedziałek, co nie było żadnym ewenementem, bo lubiła swoją pracę. Mimo że zastępca komisarza od rana zawalił ją papierkową robotą, wolała to niż ostatni weekend, w którym nie dość, że musiała spotkać się z niezadowolonymi jej wyborami życiowymi rodzicami, to jeszcze, gdy w sobotę wieczorem poszła z Marysią do jednego z dwóch lokalnych pubów, natknęła się na Bartka i Olę Kraszewską. Pochyleni nad jakimiś papierami, niemal stykali się głowami i omawiali coś z ogromną ekscytacją. Nawet Szelmowską, która ku niesłabnącemu zdziwieniu Klaudii była dobrą koleżanką Oli pomimo znacznej różnicy wieku, to zaskoczyło. Ale przynajmniej w końcu przyznała Lajowskiej rację w tym, że Bartek lubi dręczyć Klaudię tak samo jak innych i nie ma w tym podtekstów.
Choć teoretycznie policjantkę powinno cieszyć to, że utwierdziła się w swoich przekonaniach, na samą myśl o tym, jak Olka i Bartek wymieniali uśmiechy, miała ochotę zgrzytać zębami. Próbowała pracować w domu i w niedzielę, szczególnie że zbliżało się kolejne spotkanie z Krzysztofem Paszyńskim, ale cały czas rozpraszała się wspomnieniem Szermińskiego świetnie bawiącego się w towarzystwie młodszej i ładniejszej od niej dziewczyny.
Pójście na komisariat wydawało się jedyną czynnością mogącą oderwać myśli od idiotycznych i jakże niepodobnych do niej przemyśleń.
I początkowo faktycznie tak było. Przez pierwsze dwie godziny Klaudia zrobiła znacznie więcej niż wczoraj przez trzy, ale już po dziesiątej, gdy zrobiła przerwę na kawę, przed jej oczami pojawiła się twarz Bartka pijącego z Olą wino. Po powrocie do gabinetu za nic nie mogła powrócić do poprzedniego rytmu pracy. A przynajmniej dopóty, dopóki nie przerwała jej Marysia, w rękach trzymając dużą, jasnobrązową kopertę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wypieki na twarzy, gdy od progu poinformowała:
– Przyszedł do ciebie list. Nie za pomocą poczty. Ktoś zdecydowanie nie chciał zdradzić swojego charakteru pisma, bo napisał twoje dane na komputerze, wydrukował i przykleił je na tej kopercie.
– Pokaż to. – Klaudia zerwała się na równe nogi i doskoczyła do przyjaciółki. Serce dudniło jej mocno, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Dawno nie miała tak silnego przeczucia, że zaraz dowie się czegoś przełomowego. A mimo że miała się za osobę racjonalną, już dawno nauczyła się wierzyć swojej intuicji, przynajmniej w sprawach zawodowych.
– No masz, masz, przecież nie zamierzam tego zatrzymywać dla siebie. – Marysia podała jej kopertę. – Otwieraj.
Klaudia nie zawracała sobie głowy, by upomnieć Szelmowską, że nie powinna poznawać zawartości przesyłki. Kamera w pokoju wciąż nie działała, a sama policjantka i tak chciała, by przyjaciółka przy tym była. Marysia miała bystry umysł i sprawnie potr88afiła łączyć fakty, a choć lubiła plotkować, wiedziała, jakie wiadomości zatrzymać dla siebie. Ponadto Lajowska ufała jej jak mało komu, i tak samo mocno ceniła sobie jej zdanie.
Nie mówiąc nic więcej, obie podeszły do biurka, przy którym Klaudia rozerwała kopertę. Na blat wypadł kawałek brązowawej, brudnej liny. Policjantka uśmiechnęła się pod nosem; intuicja po raz kolejny jej nie zawiodła.
– Czy to krew? – zapytała Marysia, drżącym palcem wskazując na przedmiot.
– Tak. I to najpewniej pani Kostki. Laboranci nam to potwierdzą. Cholera, ktoś najwyraźniej wysłał nam fragment narzędzia zbrodni! Jak bardzo dotykałaś tej koperty, Mary? – zapytała z przejęciem Klaudia, w ostatniej chwili powstrzymując się od potrząśnięcia ramieniem bladej jak ściana Szelmowskiej. – I w jaki sposób ją otrzymałaś?
– Była w skrzynce pocztowej komisariatu. Ktoś musiał ją podrzucić w weekend, bo w piątek przed wyjściem z pracy sprawdzałam i nic nie było. Trzeba obejrzeć nagrania.
Klaudia kiwała głową, wpatrując się gorączkowo w linę, jakby chciała ją zmusić do mówienia. Wydawała się nie słuchać Marysi, ale ta dobrze wiedziała, że to tylko pozory.
– A jak bardzo jej dotykałaś? – Lajowska powtórzyła swoje pierwsze pytanie, przerzucając rozbiegany wzrok przyjaciółkę. – Mam nadzieję, że znajdziemy więcej odcisków palców niż twoje.
– Dotykałam, ale głównie po stronie, gdzie są przyklejone twoje dane – odparła wciąż zarumieniona sekretarka. – Ale czy serio uważasz, że osoba, która dostarczyła tę... przesyłkę, byłaby na tyle nierozsądna, by nie zadbać o to, by nie pojawiły się na niej odciski palców?
– Sądzę, że ta osoba dba o własne bezpieczeństwo, więc jeśli znajdziemy odciski na kopercie inne niż twoje, to nie będą należały do niej. Podejrzewam również, że nadawca chciałby, byśmy znaleźli na linie ślady kogoś innego niż pani Marzeny, ale to też mało prawdopodobne – stwierdziła Klaudia, tym razem ze wzrokiem wbitym w tablicę korkową, na której stworzyła przez ostatni tydzień ogromną mapę własnych myśli.
Marysia wpatrywała się z kolei w jej plecy, w głowie mając kompletną pustkę. Wszystko, co miała na myśli, powiedziała już głośno.
– Masz na myśli, że chce kogoś wrobić? – zapytała w końcu drżącym głosem.
– Nie wiem, raczej nie. Jeśli okaże się, że to jest narzędzie zbrodni, sądzę, że ta osoba może chcieć nam pomóc znaleźć sprawcę. Ewidentnie jednak obawia się przy tym o własne bezpieczeństwo.
– Nic dziwnego. Też może zostać uciszona. Szczególnie jeśli to faktycznie oni za tym stoją.
– Marysia, to nie jest zabawa, żeby rzucać bezpodstawnie oskarżenia – pouczyła ją Klaudia.
– Przecież doskonale wiem, dlatego to mówię! Trzeba ich powstrzymać. Kto wie, kto będzie następny?! – zawołała nieco oburzona Marysia. – Zresztą ty też mówisz o swoich podejrzeniach co do informatora i linii papilarnych.
– Emocjami nie da się ich powstrzymać, Mary, tylko faktami – powiedziała Klaudia łagodniejszym tonem, ignorując drugą część wypowiedzi przyjaciółki. – Podobnie jak ty sądzę, że nasza elitka ma wiele wspólnego z zabójstwem, ale żaden z nich nie zrobiłby czegoś takiego własnymi rękami, a tym bardziej nie ot tak się podejść. – Policjantka mówiła na tyle cicho i szybko, że Marysia nie wiedziała, czy bardziej kieruje te słowa do niej, czy samej siebie. – Trzeba mieć dobry plan.
Marysia pokiwała głową i zrezygnowana spojrzała na kopertę nadal leżącą na biurku obok liny. Wtem jednak wyraźnie się ożywiła i, obrzuciwszy Klaudię podekscytowanym spojrzeniem, zapytała:
– Może rzut oka na tę kartkę nam pomoże?
– Jaką kartkę? – zapytała skołowana Klaudia.
– Tę, która nadal jest w kopercie, a która z niej nie wypadła! – zawołała z triumfem Szelmowska, wskazując palcem na znalezisko.
Policjantka nie potrzebowała większej zachęty. Założyła jednorazowe rękawiczki, które zawsze trzymała w zapasie w jednej z szuflad swojego biurka, i najszybciej, jak była w stanie, ostrożnie wyjęła ze środka niewielką, białą kartkę złożoną na pół.
– Jak ja mogłam tego nie zobaczyć?! – pouczała na głos samą siebie, jednocześnie rozkładając kawałek papieru, na którym widniało tylko jedno zdanie, ponownie zapisane na komputerze najprostszą możliwą czcionką.
– Co tam jest napisane? – zapytała Marysia, próbując zajrzeć jej przez ramię.
– Tylko jedno zdanie. „To nie przedmiot jest najwarzniejszy a miejsce w którym został ukryty". Bez znaków interpunkcyjnych i z błędem ortograficznym.
– I tyle? – zapytała zawiedziona Marysia, ale Klaudia jej nie odpowiedziała, zbyt zajęta oglądaniem kawałka papieru oraz koperty pod każdym możliwym kątem, w tym pod światło.
– Cholera, nic tu nie ma! – warknęła, co mimo wszystko zaskoczyło jej rozmówczynię. Lajowska praktycznie nigdy nie podnosiła w pracy głosu ani nie przeklinała, nawet nieszkodliwym nikomu „cholera", a teraz zrobiła to po raz drugi. – Niby jak mam się domyślić, o jakie miejsce chodzi?!
– Ta lina nie jest jakaś charakterystyczna?
– Nie sądzę, to najzwyklejsza na świecie lina – odpowiedziała Klaudia i wzięła przedmiot do dłoni, a następnie podłożyła go pod jasno świecącą lampkę stojącą na biurku. – Cholera, tutaj coś jest, nie tylko krew! – wykrzyknęła triumfalnie.
– Co takiego?! – zawołała Marysia, znów nieudolnie próbując zajrzeć jej przez ramię.
– Chyba ziemia. I może coś jeszcze. Muszę jak najszybciej zanieść to do laboratorium, a później iść dalej.
– Zastępca... – zaczęła Marysia, ale urwała, wiedząc, że Klaudia i tak nie posłucha. – Zamówić ci coś na obiad?
– Okej, ale pewnie zjem po osiemnastej. Muszę lecieć! – Nie czekając na reakcję przyjaciółki, Klaudia, nie zdjąwszy rękawiczek, złapała swoją torbę, zgarnęła trzy najważniejsze rzeczy z biurka do dużej, czystej koperty i jak poparzona wyskoczyła na korytarz. Nie miała czasu do stracenia. Doskonale wiedziała, gdzie powinna się udać.
***
Paweł Wysocki uwielbiał takie leniwe popołudnia jak dzisiejsze, kiedy mógł w pełni oddać się swojej największej pasji, o której w świecie realnym nie wiedział nikt, nawet jego siostra. Bo online to co innego, choć i w Internecie nikt nie znał jego personaliów, mimo że coraz większej liczbie ludzi podobała się jego twórczość, dzięki czemu miał coraz więcej zamówień. Mimo to nadal nikomu nie powiedział. Prócz wrodzonej nieśmiałości chodziło o główne źródło materiału, który był niezbędny do wytwarzania towaru, a który pozyskiwał w nie do końca dozwolony sposób, co na swój sposób mu ciążyło.
Wszelkie wątpliwości opuszczały go jednak z chwilą, gdy wchodził do warsztatu, ukrytego z tyłu zajazdu i specjalnie wygłuszonego, by nikt nie był w stanie usłyszeć maszyn. Tworzenie przedmiotów z drewna, głównie figurek, było czymś więcej niż pasją i sposobem na dodatkowy zarobek. Paweł nigdy nie był fanem ludzi, a prowadząc zajazd, miał ich aż zanadto, i to cały czas nowych. Potrzebował sprawdzonego sposobu, by od nich odetchnąć i się zregenerować, a tworzenie ozdób z drewna, głównie dębowych, było idealnym rozwiązaniem.
Dziś zamierzał kontynuować pracę nad miniaturową żaglówką dla dziesięciolatka mieszkającego pod Zakopanem, który według jego rodziców uwielbiał morze. Paweł liczył, że będzie mógł poświęcić na pracę całe popołudnie i wieczór. W tym czasie Kasia miała zająć się zajazdem, ale odkąd pojawił się w nim ten cały Paszyński, jego siostra była bardziej roztrzepana niż zwykle. Mimo że zarzekała się, że to tylko zabawa, w którą on, jako jej starszy brat, nie powinien wtykać nosa, Paweł wiedział swoje. Kaśka mówiła o tym facecie ze zbyt dużymi wypiekami na twarzy, a Krzysztof nie wyglądał na materiał na stały związek, nawet gdyby był młodszy i zamierzał zostać w Krańcowie. W oczach Paszyńskiego Paweł widział mrok, który mu się nie podobał. Gdyby Krzysztof nie płacił tak dobrze, to Wysocki z pewnością nie dałby mu najlepszego apartamentu do końca sierpnia.
No dobrze, gdyby Klaudia go nie prosiła. Po co okłamywać samego siebie?
Wtem jak na zawołanie rozdzwoniła się jego komórka, którą zapomniał ustawić w tryb pracy, by nie otrzymywać powiadomień. Mimowolnie spojrzał na ekran, a jego oczom ukazało się jej imię. Cholera, czyżby był nią aż tak mocno i beznadziejnie zauroczony, że zaczynał mieć omamy? Mrugnął kilkakrotnie, ale na ekranie cały czas widniało „Klaudia". Spać nie spał, a więc naprawdę do niego dzwoniła.
Uśmiechając się pod nosem, odebrał i głębszym niż zwykle głosem rzucił:
– Miło słyszeć, pani policjantko – zwrócił się do niej jak zwykle, i tak samo jak zwykle jego wyobraźnia od razu podsunęła mu obrazy ich dwójki w dwuznacznej sytuacji, w której Klaudia w króciutkim mundurku karze go za nieposłuszeństwo. Na samą myśl poczuł się twardszy.
– Jesteś u siebie? – zapytała, wytrącając go z marzeń. – Musimy porozmawiać.
– Jestem. Zaraz będę w recepcji.
– Okej, czekam. – Rozłączyła się, nie czekając na jego reakcję. W jej głosie słyszał większą niż zazwyczaj ekscytację, a tylko jedno mogło ją wzbudzić.
Przełom w śledztwie.
Wstał, przeczesał gęste włosy ręką i obciągnął równo granatowy T-shirt. Na nic więcej nie miał czasu, zresztą nie chciał, by Klaudia pomyślała, że przejmował się swoim wyglądem podczas spotkania z nią. Chciał za to, by w końcu spojrzała na niego jak na mężczyznę.
Przejściem dla personelu udał się do recepcji, w której siostra powitała go spojrzeniem pełnym niezadowolenia. Nic dziwnego, w końcu właśnie przyłapała go na kłamstwie. Ale teraz to nie humor Kasi był najważniejszy, a Klaudia, która nawet w niebieskim, niedopasowanym do kształtów mundurze, związanymi w kok włosami i zaciętym wyrazem twarzy była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział na oczy.
– Przejdźmy się – mruknęła do niego i pociągnęła go za ramię.
Paweł starał się nie skupiać zanadto na małej, ciepłej dłoni, zaciskającej się na jego skórze. To w końcu nic nie znaczyło. Zrobiła to tylko dlatego że wyraźnie chciała przejść do rzeczy bez obecności świadków. To nic nie znaczyło. A jednak jego ciało myślało inaczej. Wysocki modlił się, by policjantka nie zauważyła jego coraz bardziej widocznej erekcji.
Ona jednak nawet na niego nie spojrzała, gdy wyciągała go na parking przed zajazdem, a później ścieżkę podążającą do lasu. Jej siła jak zwykle mu imponowała. Słońce świeciło mocno, nieba nie przykrywała ani jedna chmurka, a ich twarze owiewał delikatny wietrzyk dający niewielkie ukojenie podczas panujących od wielu dni wysokich temperatur. Gdyby Klaudia nie nadawała tak szybkiego tempa, można by pomyśleć, że byli zakochaną parą idącą na popołudniowy spacer.
Paweł musiał raz po raz przypominać sobie, że tak nie jest, ale jędrny tyłek, na który miał świetny widok, podążając pół kroku za nią już w głębi lasu, wcale mu tego nie ułatwiał.
– Znasz jakieś kryjówki w lesie? – Klaudia odwróciła się tak gwałtownie, że niemal na nią wpadł, a jej czekoladowe oczy swoją stanowczością wcale nie przypominały teraz mlecznej czekolady. Ale i tak by ją schrupał. I nie wiedział, czy bardziej chodziło mu o przysmak, czy stojącą przed nim kobietę, o której marzył od miesięcy, a która raz, ale bardzo stanowczo, dała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana.
I on to szanował, nawet jeśli w sytuacjach takich jak te, kiedy wystarczyłoby tylko pochylić się, by ucałować jej wargi, było to wyjątkowo ciężkie. Nie mogła mu jednak odebrać nadziei, którą karmił się bez efektu od wielu miesięcy.
– Kryjówki? – powtórzył. – Co masz na myśli?
– Nie wiem, cokolwiek. W południowo-wschodniej części znajduje się stary dom leśniczego, mniej więcej w środku opuszczone magazyny... – Klaudia odpowiadała sobie samej na głos, przygryzając bezwiednie dolną wargę, a Paweł przymknął oczy, by trochę ochłonąć. – Czy jest coś jeszcze?
– Są karmniki, jakieś pozostałości bunkrów po wojnie – odpowiedział. – A ponadto to chyba nic.
– Magazyny są chyba zbyt głęboko, chatę okupują bezdomni, a więc może te bunkry... – Lajowska zastanawiała się głośno, a niewidzący wzrok wbiła w pień najbliższego drzewa. – Masz może jakąś mapę, na której są pozaznaczane są te bunkry? I ewentualnie karmniki.
– Tak – odpowiedział, mimo że była to półprawda. Miał to bowiem rozrysowane tylko w głowie, ale jako że znał las jak własną kieszeń, a zawsze miał dobrą orientację w terenie i pamięć przestrzenną, był pewien, że nie zajmie mu dużo czasu, by nanieść na jakąś mapę, których miał u siebie wyjątkowo dużo, interesujące Klaudię obiekty. – Ale muszę to znaleźć. Daj mi maksymalnie dwa dni.
– Paweł, czas jest kluczowy. Chyba rozumiesz.
– Jutro będziesz to miała. Przyjdź wieczorem, będę gotował steka na kolację, nie pożałujesz.
– Nie jestem zainteresowana – powiedziała z takim chłodem w oczach, że cofnął się o krok. – Już ci mówiłam.
– Chciałem tylko być miły – odburknął niezadowolony Paweł. Co go podkusiło, żeby ponownie do niej startować? Przecież wiedział, że ta kobieta go nie chce, i miał podejrzenia dlaczego.
Nienawidził tych podejrzeń bardziej niż kogokolwiek, kogo znał. I to nie tylko dlatego, że stanowiły realne zagrożenie walce o serce Klaudii. Szermiński był po prostu zwykłym, małym chujkiem, wchodzącym w życie innych ludzi buciorami i niszczącym je bez żadnego zawahania. Tak postąpił między innymi z rodziną Pawła kilka lat temu. Gdyby nie ten dziennikarzyna, jego rodzice nadal byliby razem.
– Przyjadę około dziewiętnastej. Jeśli przypomnisz sobie coś jeszcze, cokolwiek, co można by uznać za dobrą kryjówkę, by schować coś... – Klaudia zawahała się na chwilę – niewielkiego, to też to zaznacz, proszę.
Paweł kiwnął głową, nie dowierzając własnemu głosowi. Nie chciał wyjść przed nią na słabeusza, któremu drży głos tylko dlatego, że o coś go poprosiła.
Był taki żałosny. Musiał się napić tego chłodnego piwa, które czekało na niego cierpliwie w lodówce, po prostu musiał.
– Dzięki – obdarzyła go lekkim uśmiechem i wyciągnęła rękę w kierunku jego dłoni, ale w połowie gestu wycofała się. Jakby wiedziała, że może to zostać odczytane inaczej, niż zamierzała.
– Do zobaczenia – odparł, a potem patrzył, jak pewnym siebie krokiem Klaudia wychodzi poza granicę lasu i kieruje się prosto do swojego służbowego samochodu. Musiał znaleźć jakiś sposób, by się w niej odkochać. Bardziej skuteczny niż tworzenie figurek z drewna.
Tylko że naprawdę nie miał żadnego pomysłu, jak to zrobić.
Zrezygnowany ruszył powoli do domu. Minęły mu jakiekolwiek chęci na pracę twórczą. Marzył tylko o piwie i jakimś starym meczu koszykówki. Mógł nawet zadzwonić po kumpli, dzisiaj wyjątkowo nie chciał być sam.
Kiedy jednak wszedł do zajazdu i dostrzegł stojącego przy ladzie Krzysztofa, który pochylał się do jego roześmianej siostry i niemal wkładał jej nos w głęboki dekolt, Paweł zmienił zdanie.
Ręka zaczęła go świerzbić, przypominając, że dawno nikomu nie wpieprzył. I choć lata minęły od chwil, w których konflikty regularnie rozwiązywał pięścią, niejednokrotnie samemu tylko po to je prowokując, w tej chwili jego ciało wszystko sobie przypominało. Skoro nie mógł dać ujścia coraz bardziej ciążącemu napięciu za pomocą seksu, a przynajmniej nie z tą, której pragnął, mógł po prostu obić Paszyńskiemu mordę.
Ruszył szybkim krokiem w kierunku pary, która nadal nawet nie zwróciła na niego uwagi, ale kiedy stanął tuż za Krzysztofem i podniósł rękę, by odwrócić go w swoją stronę, resztki rozsądku, które pozwalały mu od kilku lat prowadzić i rozwijać ten zajazd, przebiły się przez wypełniającą go wściekłość. Rozluźnił więc zaciśniętą w pięść dłoń i powiedział:
– Widzę, Kasiula, że jesteś bardzo zajęta pracą. – Nie mógł powstrzymać się od uszczypliwości, wciąż czując złość. Siostra obdarzyła go spojrzeniem godnym bazyliszka i już otwierała usta, by rzucić ciętą ripostą, kiedy postanowił się nad nią zlitować: – Dzięki za pomoc, przejmuję stery, a wy zajmijcie się sobą, gołąbeczki.
Na ostatnie stwierdzenie uśmiechnięta Kaśka mocno się zarumieniła, a Krzysiek obdarzył Pawła rozbawionym spojrzeniem i stwierdził:
– Nie tym razem. Tak jak mówiłem, Kasia, muszę się czymś zająć. Odezwę się do ciebie jutro. – Nie obdarzając rodzeństwa nawet najkrótszym spojrzeniem, obrócił się na pięcie i ruszył schodami do swojego pokoju.
Paszyński czuł na plecach dwie pary oczu, przeszywające go niczym laser, dopóki nie zniknął z ich pola widzenia, ale udało mu się to zignorować. Nie okłamał Kasi przynajmniej w tym, że faktycznie miał coś do roboty. Jutro wieczorem miał spotkać się z Klaudią, a nie zapoznał się jeszcze z jakąś jedną dziesiątą tego, co przekazała mu podczas pierwszego spotkania w samochodzie. Zanim jednak miało to nastąpić, chciał załatwić coś jeszcze.
Słowo „chcieć" było w tym zdaniu kluczowe. Bo chodziło tylko i wyłącznie o jego chęć. Krzysiek wiedział, że nie powinien tego robić, a tym bardziej, że nie ma takiej konieczności. Że nie kieruje nim kurtuazja, sentyment czy nawet zwykła sympatia. Ewa interesowała go bardziej, niż powinna, pod każdym względem, niezależnie od realiów.
A realia nie były korzystne. Ona miała męża i dzieci i nawet jeśli nie wydawała się w tym małżeństwie szczęśliwa, Paszyński nie chciał być kimś, kto rozwala czyjąś rodzinę. Szczególnie że był... właśnie sobą. Człowiekiem z trudną przeszłością, który popełnił wiele błędów i nie miał do zaoferowania niczego stałego kobiecie takiej jak Ewa, zasługującej na stabilizację. Człowiekiem, który lata temu poprzysiągł sobie swoistego rodzaju pustelnictwo i który, dopóki nie przyjechał do Krańcowa, konsekwentnie realizował takie życie. Człowiekiem na tyle tchórzliwym, że nie potrafił przerwać relacji z Kasią, coraz mocniej się do niego przywiązującą, z dwóch powodów i sam nie wiedział, który jest gorszy. Czy to, że czerpał z tego satysfakcję i radość, czy to, że spędzając czas z młodą kelnerką, oszukiwał sam siebie, że Ewa jest bardziej nieosiągalna?
W końcu Ewa była nieosiągalna tak czy siak. A jednocześnie osiągalna – na chwilę z pewnością, przecież dobrze widział, jak na niego patrzyła. Podobnie jak wiele kobiet, z którymi spędzał jedną bądź czasem więcej nocy, a później rozchodził się w zgodzie. A jednak myśl, że akurat z nią miałby być tylko na moment, była nie do zniesienia. Jego dylematy nie miały jednak znaczenia, gdyż Ewa nie odzywała się do niego, odkąd odwiedziła go z dziećmi prawie tydzień temu, a on nie znał powodu. Nie odpisywała na jego wiadomości, czy to esemesowe, czy na social mediach. Zignorowała jego trzy telefony. Wiedział, że jest w Krańcowie, bo przelotem widział ją dwukrotnie – raz w sklepie, gdzie zdołała mu uciec, a raz w oddali na ulicy.
Nie rozumiał jej zachowania, przecież rozstali się w zgodzie. Jeśli bała się kontynuować z nim znajomość, powinna mu była wprost powiedzieć. Złość na nią była jednak mniejsza niż strach. W Ewie dostrzegał coś, czego nie było w niej kiedyś. Mimo że śmiała się i wiedziała, czego chce, nie emanowała taką pewnością siebie jak kiedyś. W jej oczach widział smutek, który dostrzegał co rano w lustrze, więc dobrze umiał rozpoznać go u innych. To nie była chwilowa rozpacz związana z traumatycznymi wydarzeniami w ostatnim czasie. To było uczucie, które nie odstępowało jej o krok, sączące jad do jej serca, zaciskające niewidzialne dłonie na jej gardle. Krzysztof nie chciał, by Ewa się tak czuła, a to było ważniejsze niż jakiekolwiek jego pragnienia wobec tej kobiety.
Tyle że ona go ignorowała.
Postanowił więc być bardziej uparty niż ona. Podejrzewał, że będzie to trudne, ale uznał, że nie spocznie, póki żona burmistrza od niego nie odbierze. Wiedział, że może nie chcieć rozmawiać przy mężu, dlatego postanowił zacząć do niej wydzwaniać właśnie dzisiaj – kiedy wszyscy mieszkańcy Krańcowa i okolicznych miejscowości doskonale wiedzieli, gdzie znajdował się ich burmistrz, a mianowicie na wywiadzie prowadzonym na żywo dla lokalnej telewizji. Lepszej okazji Paszyński nie mógł sobie wymarzyć.
Otworzył okno, przez które od razu wpadło ciepłe powietrze, zasiadł przy biurku i odpalił papierosa, którym mocno się zaciągnął. Zauważył, że ostatnio palił mniej, ale w stresujących sytuacjach zawsze ciągnęło go do nikotyny. Nadchodząca rozmowa z Ewą ewidentnie się do nich zaliczała.
Przez trzy pierwsze połączenia Krzysztof słyszał tylko sygnał, trwający niczym wieczność. Czwarte zostało przerwane, a przy piątym i szóstym usłyszał informację, że abonent jest tymczasowo niedostępny. Przeklął pod nosem, zaciskając mocno pięści, i zaczął po raz kolejny rozważać pomysł, aby po prostu do niej pojechać. Obawiał się jednak, że to byłoby już przesadą, zresztą nie wiedział, ile ma trwać wywiad Arkadiusza.
Jego umęczony, zdradliwy umysł podsunął mu przed oczy wyobraźni kufel piwa, więc zapalił kolejnego papierosa. Stukał nerwowo palcami lewej ręki o blat, na którym porozwalane były papiery dokładnie w taki sam sposób, jak kiedyś, na komisariacie. Niewidzialna ręka nostalgii zacisnęła się na jego gardle mocniej niż zwykle, tak gwałtownie, że aż się uszczypnął. Syknął z bólu i zaczął rozmasowywać bolące ramię.
I wtedy zadzwonił jego telefon.
– Halo? – zachrypiał do słuchawki, omal nie wypuściwszy komórki. Nie mógł dopuścić do tego, by Ewa się rozłączyła, zanim na dobre zaczną rozmowę.
– Dobry wieczór – odpowiedziała tonem jeszcze bardziej bezosobowym niż jej słowa. Krzysztof miał wrażenie, jakby dźgnęła go sztyletem prosto w serce. – Dlaczego pan do mnie wydzwania?
– Dlaczego mówisz do mnie per pan? – syknął. Złość wypychała powoli lęk i niepokój. W co ta Ewa grała?! Chyba że... – Nie jesteś sama, prawda?
– Jestem tylko z dziećmi! – warknęła ku jego zdziwieniu. – I jeśli pan nie rozumie grzecznościowych form, powiem to inaczej. Nie życzę sobie, żebyś do mnie dzwonił ani komunikował się ze mną w jakikolwiek inny sposób. Udzieliłam ci wywiadu, który opublikowałeś. Każde z nas wywiązało się ze swojej części umowy. To by było na tyle.
– Ewa, co się dzieje?
– Żegnaj – odparła lodowato.
A potem się rozłączyła.
„Żegnaj", pomyślał Krzysztof. „Nie do widzenia".
Przekaz był jasny. Nie chciała mieć z nim więcej do czynienia. Pozostawało pytanie, czy była to jej suwerenna decyzja, czy wpływ otoczenia, najpewniej w postaci męża. I pomimo że Paszyński był swego czasu najlepszym śledczym w Poznaniu, w tej sytuacji nie przychodził mu do głowy żaden, realistyczny sposób, aby poznać odpowiedź na tę wyjątkowo nurtującą kwestię.
Wściekły zerwał się z krzesła, złapał portfel i komórkę i ruszył w kierunku wyjścia. Już miał wybierać numer do Kaśki – na pewno byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że jednak ma dla niej dzisiaj czas – gdy zmienił zdanie. To nie byłoby w porządku. Na szczęście był jeszcze jeden, w miarę bezpieczny sposób, aby się rozluźnić.
Dlatego wziął kluczyki do hondy, a następnie opuścił apartament. Co prawda do zachodu słońca było jeszcze trochę czasu, ale najpierw zamierzał zrobić małe zakupy i zjeść kolację, a dopiero potem wyruszyć na nocną przejażdżkę ukochanym samochodem po okolicznych, pustych drogach.
***
Zapraszam do lektury kolejnego rozdziału. Co myślicie o rozwijających się wątkach, zarówno kryminalnym, jak i romantycznych? Czy zmieniacie w jakiś sposób zdanie o bohaterach? Jaką Waszym zdaniem motywację miał tajemniczy informator Klaudii? Następny rozdział pojawi się w weekend za dwa tygodnie. Nie wiem, jak będzie później, bo niestety to ostatni w zapasie, a teraz w ogóle nie mam czasu pisać i nie wiem, kiedy to się zmieni. Niemniej plan i chęci są, tak więc łatwo się mnie nie pozbędziecie :) Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku 2023 :).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top