Rozdział dziewiętnasty
– Co się stało? – Tym pytaniem przywitał Krzysztof gości, otworzywszy drzwi swojego tymczasowego mieszkania.
– Ola zaginęła – odparł Szymon, zanim jego matka zdążyła otworzyć usta, po czym oboje weszli do środka.
Gdy w drodze do „Zajadu Mazura" dowiedział się od niej, że osobą, która ma im pomóc, jest Paszyński, początkowo wcale się nie ucieszył. Zmieniło się to wtedy, kiedy matka wyjawiła, że fotoreporter to były policjant, a jednocześnie zapewniła, że można zaufać zarówno samemu Krzysztofowi, jak i jego umiejętnościom. Szymon odniósł wrażenie, że nie powiedziała mu wszystkiego, ale nie było czasu, aby to weryfikować. Podobnie jak zastanawiać się, czemu Krzysztof zmienił profesję ani czemu opuścił pogrzeb przed jego zakończeniem, tak wcześnie, że zdążył wrócić do zajazdu.
Dobro Oli było najważniejsze.
– Jak to zaginęła? – zapytał zaskoczony gospodarz.
– Nikt nie miał z nią kontaktu wczoraj od osiemnastej. – Szymon ponownie zabrał głos. Wierzył, że jak najszybsze poinformowanie Krzysztofa o dotychczas zebranych informacjach jest kluczowe. Miał wrażenie, że jego umysł przeszedł w stan stuprocentowej zadaniowości. – Z tego, co ustaliłem, ostatnią wiadomość wysłała do mnie. Było to o 17:57, napisała, że zaczyna biegać. O dziewiętnastej miała spotkać się na plebanii z wikarym – zaciął się przy ostatnim słowie – ale nigdy tam nie dotarła. Nie wróciła też na noc do domu, a jej telefon, choć włączony, nie odpowiada.
– Gdzie biegała? – zapytał Krzysztof.
– W lesie. Na ogół biegaliśmy razem. Często zmienialiśmy ścieżki, więc trudno powiedzieć, którą mogła wybrać. Ale... – Szymon umilknął, porażony myślą, która nagle pojawiła się w jego umyśle – ...mogła znaleźć się przy magazynach.
Zacisnął mocno pięści i przygryzł wargę. Jak mógł o tym wcześniej nie pomyśleć? To było w stylu Oli – działać na własną rękę pomimo niebezpieczeństwa.
– Dlaczego jej powiedziałem?! – mruknął pod nosem, zły na samego siebie.
– O czym? – zapytał wciąż spokojnym głosem Krzysztof, co momentalnie przywróciło myśli Szymona na właściwe tory. Nie mógł się rozpraszać.
Spojrzał na Paszyńskiego, którego wyraz twarzy był bardziej zafrasowany, niż można się było spodziewać, i wyjawił:
– Od niedawna pracuję dorywczo w fabryce. Chciałem... Chcieliśmy... To znaczy, podejrzewamy, że... Kurwa, czułem, że nie powinniśmy byli się w to angażować! – Szymon ukrył twarz w dłoniach, a rozpacz, która nim zawładnęła, szybko zamieniła się we wściekłość na samego siebie. Nie dość, że wykazał się nieodpowiedzialnością, to teraz, kiedy było to kluczowe, nie potrafił ukryć emocji. Tryb „stuprocentowej zadaniowości" okazał się ułudą.
– Skoro telefon Oli wciąż działa, to pewnie możemy go namierzyć? – odezwała się cichym, lecz jednocześnie zdecydowanym głosem Agnieszka, przypominając synowi o swoim istnieniu.
Spojrzał na nią przez ramię i uświadomił sobie, że żadne z nich nie przesunęło się z przedpokoju choćby o krok. Nie było na to czasu, ale dobrze, że jego matka była na tyle przytomna, by zamknąć za nimi drzwi.
– Trzeba spróbować. A przede wszystkim ruszyć na poszukiwania. Magazyny zapewne są dobrym tropem, ale być może trzeba będzie przeszukać cały las. Już próbowali nas zmylić – stwierdził Krzysztof, a Szymon zaczął zastanawiać się, o jakich „nich" i „nas" mówił.
– Jesteś w stanie namierzyć jej telefon? – zapytała Agnieszka Paszyńskiego, na co jej syn uśmiechnął się do niej półgębkiem, wdzięczny, że przejęła na siebie ciężar rozmowy.
– Na pewno nie tak szybko jak policja.
Na te słowa Urbański cały się spiął.
– Policja? Ona tutaj średnio działa – zauważył gorzko.
– Klaudia nam pomoże. I komendant też. Jego priorytety zmieniły się po śmierci Marzeny – poinformował Krzysiek.
Szymon nie miał nawet siły dziwić się temu, jak bardzo ten facet wydawał się zorientowany w realiach krańcowskiej rzeczywistości, a jednocześnie przyjmował to z radością. Matka zdecydowanie miała rację, pokładając nadzieję w Paszyńskim. I to właśnie ta świadomość sprawiła, że ponownie udało mu się zepchnąć emocje w głąb świadomości i skupić na działaniu.
– To na co czekamy? Trzeba do niej zadzwonić – powiedział i wbił w Krzyśka pełen oczekiwania wzrok, ignorując oburzone spojrzenie matki. Przecież teraz grzeczność nie miała znaczenia.
Paszyński kiwnął głową i wyjął z kieszeni dżinsów telefon.
– Cześć. Mamy problem – powiedział do słuchawki, ponownie nie owijając w bawełnę. Szymon coraz bardziej szanował tego faceta. – Ola Kraszewska zaginęła. Najpewniej mogła wczoraj biegać w okolicach magazynów należących do fabryki, pewnie celowo. Jej telefon wciąż jest aktywny, zaraz prześlę ci jej numer SMS-em. Możesz... – nie dokończył, zupełnie jakby jego rozmówczyni weszła mu w słowo. Przez chwilę potakiwał krótkimi „tak" i „yhm", żeby ostatecznie powiedzieć: – Dobra, to jesteśmy w kontakcie.
– To numer telefonu Oli. – Szymon podetknął swoją komórkę pod nos Krzysztofa, gdy tylko ten skończył rozmowę. Paszyński przepisał ciąg cyfr i wysłał go Klaudii. – I co? – Szymon niemal podskakiwał w miejscu z niecierpliwości, obserwując piszącego kolejną wiadomość mężczyznę.
– Już się tym zajmują – poinformował Krzysiek. – I wysyłają patrole do lasu, żeby zacząć poszukiwania.
– Ja też idę – wciął się Szymon.
– Nie ma mowy! – wykrzyknęła Agnieszka tak głośno, że obaj spojrzeli na nią zaskoczeni. – To zbyt niebezpieczne – dodała lekko zarumieniona.
– Będę z wami na głośnomówiącym i udostępnię swoją lokalizację, ale idę – odparł równie stanowczo Szymon. Chyba nigdy nie przeciwstawił się matce tak jednoznacznie. – Nie dam rady po prostu tutaj czekać. To moja wina, że ona tam poszła. Powiedziałem jej, że z innymi chłopakami czyściłem jeden z oficjalnie nieużywanych magazynów, zupełnie jakby ktoś zamierzał go do czegoś użyć. Wiem, jak dojść do tego miejsca od drugiej strony, nawet jeśli z powodu ogrodzenia nie da się podejść bezpośrednio do okien. Muszę iść, rozumiesz?
Coś w jego słowach, a może spojrzeniu sprawiło, że po chwili, która wydawała się nieskończonością, Agnieszka kiwnęła głową, mimo że w jej oczach nigdy nie widział tak wiele strachu. Szymon miał wrażenie, jakby jakaś niewidzialna ręka mocno ścisnęła go za gardło, ale nie mógł się wycofać.
– Dobrze – wtrącił się Krzysiek. – My w tym czasie podjedziemy samochodem z drugiej strony lasu. Będziemy w ciągłym kontakcie. Masz słuchawki?
– Mam. – Szymon praktycznie wszędzie z nimi chodził i teraz cieszył się z tego jak nigdy. – A jak skontaktujesz się z Klaudią? – zapytał, nie rejestrując, że przeszedł na „ty".
– Klaudia będzie dzwonić na mój telefon.
Szymon kiwnął głową.
– Idę.
– Masz picie? – wtrąciła się Agnieszka.
– Nie.
– To kup na dole. I może jakiś batonik. Nic nie jadłeś od rana ani nie piłeś.
Szymon ugryzł się w język, żeby nie wyrazić frustracji. Nie chciał tracić czasu.
– Dobrze. Idę. Zadzwonię do ciebie, jak wejdę do lasu, mamo.
Nie czekając na ich reakcję, odwrócił się na pięcie i opuścił apartament Krzysztofa. Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, Paszyński ukrył twarz w dłoniach.
– Cholera – mruknął. – Cholera jasna.
– Znajdziemy ją. Mam przeczucie...
– Nie wiesz tego – przerwał jej brutalnie, nadal na nią nie patrząc.
Widok równie załamanego, co Szymon, Krzysztofa łamał jej serce. Uniosła rękę i po chwili wahania położyła mu ją na ramieniu.
Spojrzał na nią, a w jego oczach dostrzegła łzy. Ten widok ją zmroził. Tylko on wiedział, jak wiele sił kosztowało go, by pozostać opanowanym i profesjonalnym podczas rozmowy z Szymonem i Klaudią.
– Krzysiek...
– Nie zdążyłem z nią porozmawiać – przerwał jej. – Obiecałem sobie, że dzisiaj zaaranżuję tę rozmowę. Próbowałem ułożyć sobie te słowa w głowie, bez skutku, więc uznałem, że po prostu zaproponuję jej spotkanie i samo jakoś pójdzie... A teraz ona zniknęła. I nie wiadomo, czy i w jakim stanie ją znajdziemy.
– Nawet tak nie myśl! – przerwała mu stanowczo Agnieszka i złapała go za ramię. – Nie możesz się teraz załamać, rozumiesz?
– Masz rację. – Westchnął i przeczesał włosy, jeszcze bardziej jej mierzwiąc.
Agnieszka z trudem stłumiła w sobie chęć, by je poprawić. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Puściła gwałtownie jego ramię. Ciekawe, czy on też poczuł to ciepło, kiedy go dotknęła...
– Chodźmy – przerwał jej rozmyślania i chwycił kluczyki do samochodu leżące na szafce w przedpokoju. – Nie ma czasu do stracenia.
– Gdzie jedziemy? – zapytała, gdy wyszli na korytarz
– Na południowo-wschodni kraniec lasu, tam, gdzie prosiła mnie Klaudia – odparł, zamykając drzwi, a następnie złapał ją za rękę i pociągnął za sobą.
Agnieszka zastanawiała się, czy przyspieszone bicie jej serca jest bardziej związane z szybkim biegiem w dół, czy faktem, że znów się dotykali.
– Dlaczego to znów się dzieje? – mruknął Krzysztof jakby do siebie, gdy byli już na parterze.
– Co?
– Czuję, że nie mam nad niczym kontroli. Jak wtedy, zupełnie jak wtedy. – Paszyński przystanął i spojrzał na nią z cierpieniem bliskim temu, który widziała za każdym razem, gdy spoglądała w lustro od kilkunastu miesięcy.
– Jak kiedy? – udało jej się wykrztusić, ale on nie odpowiedział, tylko potrząsnął głową i pociągnął ją na zewnątrz.
Odpowiedział jej dopiero, gdy po zajęciu miejsc w samochodzie z piskiem opon opuścił parking:
– Kiedy moje poprzednie życie dobiegło końca. To znaczy... wtedy było gorzej, ale zaczęło się jak teraz. Od tego samego uczucia.
Agnieszka spojrzała na niego zlękniona, ale prócz słów, które wypowiedział, oraz napiętych mięśniach rąk trzymanych na kierownicy, nic nie wskazywało na to, by nie był w stanie prowadzić samochodu. Nie spuszczał z drogi wzroku, jechał pewnie, a ona sama czuła się zaskakująco bezpiecznie, jak na swoją niechęć jeżdżenia tymi pojazdami.
– Co masz na myśli? – szepnęła. Z jednej strony chciała zadzwonić do Szymona, który wciąż się nie odezwał, ale z drugiej miała wrażenie, że Krzysztof toczy właśnie jakąś istotną walkę z samym sobą. Dlatego napisała do syna krótkie „OK?", a gdy odpisał: „Tak, kupuję wodę", odetchnęła z ulgą.
– Przez jakiś czas trzymałem swój alkoholizm w ryzach, a przynajmniej to sobie wmawiałem – odparł Krzysiek zachrypniętym głosem. – Nigdy nie poszedłem do pracy pijany, nigdy nie wszedłem po alkoholu za kółko. Ale pewnego dnia to ostatnie się zmieniło. Nie pamiętam dlaczego. Pokłóciłem się wtedy z byłą żoną. Nie pamiętam pierwotnego powodu, tych kłótni była nieskończoność, ale pamiętam, że wtedy po raz pierwszy powiedziała, że to koniec. Że chce rozwodu i nie chce, bym miał kontakt z dziećmi. To ostatnie przeraziło mnie najbardziej. Nigdy wcześniej nie poczułem tak... tak dużej utraty kontroli nad własnym życiem. Zupełnie nie myślałem, tylko wyszedłem z domu, wszedłem na mój ukochany motocykl i pojechałem przed siebie. Jak na swoje możliwości byłem wtedy ledwo wstawiony, ale jednak.
Krzysztof westchnął, ale nadal nie odrywał wzroku od drogi. Agnieszka nie umiała odwrócić od niego wzroku.
– Nie mam pojęcia, skąd wyskoczyło to dziecko. Nie byłem w stanie nic zrobić. Zginęło na miejscu. Nigdy potem nie wszedłem na motocykl.
– Och, Krzysiek, tak mi...
– Jego matka rzuciła się na mnie i podrapała mnie do krwi. To i tak było za mało – mówił głosem wypranym z emocji, jakby w ogóle jej nie usłyszał. – Zrezygnowałem z pracy, zanim ktokolwiek zaczął mnie przesłuchiwać. Późniejsze ekspertyzy wykazały, że w takiej sytuacji nie miałbym szans zahamować, nawet gdybym nie był pijany. Nie przekroczyłem prędkości. Dostałem karę grzywny i wyrok w zawiasach. To było najgorsze. Powinni byli mnie wsadzić... Więc sam odszedłem. Nie tylko od żony, która i tak mnie wyrzuciła z domu. Odszedłem od całego mojego życia. Tylko tyle mogłem wtedy zrobić.
Paszyński skończył mówić i dopiero wtedy Agnieszka wypuściła długo wstrzymywane powietrze. Gdyby w jego słowach usłyszała choć moment zawahania, jakieś większe emocje, miałaby punkt zaczepienia, ale tak... nie miała pojęcia, jak zareagować. Krzysztof wypowiedział te słowa, jakby nauczył się ich na pamięć, a jednak coś jej mówiło, że jest pierwszą osobą, której to wyjawił.
– Ja... – zaczęła po chwili, ale w tym samym momencie zadzwonił jej telefon. – Szymon? – zwróciła się do słuchawki.
– Jestem w lesie. Na razie nie widzę nic niepokojącego. Nie napotkałem się na nic ani nikogo, również policjantów.
Ostatnie zdanie usłyszał wyraźnie także Krzysztof, gdyż Agnieszka przełączyła tryb rozmowy na głośnomówiący.
– Pewnie zaraz tam będą. Nie chcą podjeżdżać zbyt blisko samochodem. Słuchaj... – Wypowiedź Krzysztofa przerwał dzwonek jego telefonu. Na komputerze pokładowym pojawiło się imię Klaudii, więc Paszyński bez wahania przycisnął zieloną słuchawkę.
– Prawie jesteśmy – poinformował ją i zaczął zwalniać.
– Zmiana planów. Zawróć i podjedź około dwieście metrów od miejsca oznaczonego na mapie Pawła zielonym krzyżykiem. Od razu namierzyliśmy sygnał telefonu Oli. On tam jest – poinformowała go nieco zdyszana Klaudia.
– Co? Po której stronie ogrodzenia? – Tym razem w głosie Krzysztofa dało się słyszeć napięcie.
– Trudno powiedzieć. Zaraz tam będziemy.
– Mamo, kto tam mówi? – Agnieszka usłyszała przy uchu nieco stłumiony głos Szymona. – Znaleźli telefon Oli?
– Poczekaj chwilę – rzuciła do słuchawki i odsunęła komórkę, by skupić się na rozmowie Klaudii i Krzyśka.
– Dobra, to zawracam i do was jedziemy – powiedział Krzysztof i zahamował samochód, po raz pierwszy na tyle gwałtownie, że Agnieszką aż szarpnęło, po czym wykręcił i zaczął jechać w stronę, z której przyjechali.
– „Jedziemy"? To znaczy... ty i Ewa? – zapytała Klaudia zaskoczona, a Agnieszka poczuła, jak jej żołądek zaciska się w nieprzyjemny sygnał.
Dlaczego nawet ktoś taki jak Krzysztof interesował się Fagocką? Mało było osób, których Urbańska nie lubiła, ale Ewa z pewnością do nich należała.
– Nie, ja i Agnieszka Urbańska. A Szymon, jej syn, pewnie zaraz was spotka. On jest chłopakiem Oli.
– Okej. Komisarz też tu jest – rzuciła Klaudia ciszej, jakby nie chciała zostać usłyszana. – Ponadto dwa patrole przeczesują inne kawałki lasu. Do zobaczenia. – Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
Urbańska otworzyła usta, ale zanim zdążyła zadać Krzysztofowi którekolwiek z tysiąca kłębiących się w umyśle pytań, przerwały jej stłumione okrzyki: „Mamo, mamo!" wydobywające się z... jej kolan. Spojrzała na zapomniany telefon i szybko uniosła go do ucha.
– Przepraszam, Szymon, zagłuszalibyśmy się. Tak, kochanie, Namierzyli telefon Oli. Jest w okolicy tych magazynów. Zaraz powinieneś zobaczyć...
– Już ich widzę – odparł. – Pa.
– Co tu się dzieje? – zapytała Agnieszka w eter, a Paszyński, skupiony na jeździe nieutwardzoną, wąską drogą, na którą dopiero co wjechał, nic nie odpowiedział. Dlatego ona również zamilkła. Dwie minuty później zatrzymał swoją hondę za samochodem policyjnym.
– Po której stronie lasu jesteśmy? – zapytała skołowana Angieszka, gdy opuścili auto. Dotychczas wydawało jej się, że zna Krańcowo i okolice jak własną kieszeń, ale – być może z powodu stresu – teraz kompletnie straciła orientację w terenie.
– Blisko fabryki. Trzy minuty i będziemy przy ogrodzeniu od strony magazynów – odpowiedział Krzysiek, nie patrząc na nią. – Chodź.
Więc poszła, żałując, że tym razem nie złapał jej za rękę.
Spacer faktycznie nie trwał długo. Najpierw usłyszeli głosy, a potem, gdy ścieżka skręciła w lewo, dostrzegli dwie osoby ubrane na niebiesko oraz wyraźnie wybijającego się Szymona. Każdy przeszukiwał oddzielnie okolicę. Krzysztof bez wahania podszedł do Klaudii, znajdującej się najbliżej, i zapytał:
– I co, macie telefon?
– Nie. Od dziesięciu minut nie mamy z nim połączenia. Pewno się wyłączył... – Głos Lajowskiej zadrżał, jakby nie chciała nawet myśleć o alternatywie.
On z pewnością nie zamierzał, nie teraz.
– Ten telefon może być równie dobrze tam. – Machnął ręką w kierunku ogrodzenia, za którym za drzewami malował się jeden z magazynów należących do fabryki.
– Tak samo jak lina, w końcu tutaj jej nie znalazłam. Ale musimy szukać.
Krzysztof kiwnął głową i już miał zaproponować, że odejdzie nieco dalej, by samemu rozpocząć poszukiwania, lecz zatrzymał go głos Agnieszki:
– Jaka lina?
Klaudia i Krzysztof popatrzyli na siebie.
– I tak tu jestem. Naprawdę...
– Reszty liny, którą została uduszona pani Marzena.
– Reszty? Jak to reszty? Nie była na jej szyi? – zapytała zaskoczona Agnieszka.
– Była, ale...
– Kurczę! – zawołał Krzysiek, przerywając Klaudii. Obie spojrzały na niego zaskoczone. – Słuchaj – zwrócił się do Lajowskiej. – Wiadomo, że Szrama zabił ją w tamtym schowku. Wiadomo, że użył do tego liny. Wiadomo, że część była zakrwawiona, bo ofiara próbowała się bronić, a miała głęboką ranę na ręce, pewnie od wcześniejszej szarpaniny. Ale dlaczego... dlaczego tak właściwie miałoby być więcej liny? Dlaczego miałoby mieć to znaczenie i dlaczego Szrama miał ją gdziekolwiek ukrywać, a my szukać tego miejsca na prośbę tajemniczego informatora?
– Może miał tę linę schowaną przy sobie i nawet jej nie wyjął? – zapytała Agnieszka, marszcząc brwi.
– To na ile części miałby mieć ją pociętą? – zapytała Klaudia, wpatrując się uważnie w towarzyszy. Czuła, że umyka jej coś oczywistego.
– Na tyle, na ile potrzebne, by kogoś związać – odpowiedział Krzysztof, a jego oczy aż rozbłysły. – Być może on wcale nie miał jej zabić. Być może miał ją tylko... zneutralizować, a potem gdzieś przenieść?
– Tyle że... ona zaczęła się bronić, a on spanikował. Na tyle, że później pozbył się liny, której wcale nie użył – dokończyła Klaudia z wypiekami ekscytacji na twarzy.
– Wspaniała teoria, ale na linie znalezionej piętnaście kilometrów stąd, i to tylko jednym kawałku, były linie papilarne mojej żony. Nie na całej jej długości, ale były. Jak to wytłumaczycie? I wszystko inne przy okazji też.
Pogrążeni w rozmowie, nie zauważyli, kiedy komisarz do nich podszedł. W jego głosie nie słychać było nagany, tylko ogromne zmęczenie, a w oczach widać było przede wszystkim smutek. Mimo to z jego postawy bił jakiś rodzaj majestatu, przez który nawet Krzysztof spuścił wzrok.
– Klaudia? – ponaglił policjantkę Henryk.
– To nie jej wina – wtrącił Krzysztof.
– Nie pytałem pana. Klaudio?
– Komisarzu, ja... Paszyński może pomóc nam tak samo, jak B... Szermiński. Wie, jak działa śledztwo. Sama nie doszłabym do takich wniosków...
– Doszłabyś – rzucił Krzysiek, ale został zagłuszony przez Henryka.
– Nie musisz się bać konsekwencji. Pan też. Wiem o panu wszystko.
– To pan komisarz cały czas wiedział? – zapytała Klaudia, wpatrując się w przełożonego z szeroko otwartymi oczami.
– Od kilku dni. Całkiem dobrze ci szło, Lajowska, ale to małe miasteczko. Utrzymywaliście kontakt, pomimo że oskarżony jest w areszcie. A mnie nie jest trudno sprawdzić w bazie czyjeś personalia, Paszyński, jeśli tego chcę. Swoją drogą, chyba nie musimy się już jutro spotykać, co, Klaudia?
– Nie, panie komisarzu. To znaczy... tak, to o Krzysztofie chciałam panu powiedzieć. Chcemy... podzielić się z panem tym, co ustaliliśmy. – Zerknęła na Agnieszkę. – Więc może spotkanie będzie potrzebne, ale o innym charakterze. Szczególnie że jutro w końcu wraca Bartek. – Mówiąc to, Klaudia wykręcała nerwowo palce. Czuła się tak, jakby cofnęła się do podstawówki i ponownie musiała odpowiadać z chemii, której nigdy nie lubiła.
– Na te spotkania to niedługo będziemy musieli całe miasteczko zapraszać. – Komisarz popatrzył na Agnieszkę i Szymona, który w międzyczasie stanął obok matki, postanowiwszy, że nie ma co udawać, że nie przysłuchuje się rozmowie. – Porozmawiamy o tym później. Trzeba dalej szukać telefonu.
– Wątpię, żeby tu był – odezwał się Urbański drżącym głosem. – Sądzę, że jest za ogrodzeniem. A dokładniej tam. – Wskazał na magazyn. – To dokładnie w tym budynku kazali nam sprzątać kilka dni temu. Wiem, który klucz w ochronie otwiera drzwi.
– Nie mamy pozwolenia – odparła Klaudia.
– Nie wszyscy musimy je mieć – odbił piłeczkę Szymon, a Agnieszka złapała go za ramię.
– Mowy nie ma – wysyczała mu do ucha.
– Spokój – rzucił Kostka, sprawiając, że wszyscy na niego spojrzeli. Nie musiał nawet podnosić głosu. – Nie przeszukaliśmy jeszcze całego terenu. Jeśli nic nie znajdziemy, to będziemy się zastanawiać, co dalej. Do roboty!
Wszyscy rozeszli się w swoje strony w milczeniu. Tylko Krzysztof stał przez chwilę i patrzył na oddalające się plecy komisarza, a w jego głowie toczyła się batalia. Czy powinien był wykładać wszystkie karty na stół? Czy Kostce na pewno było można ufać? Z drugiej strony – jaki miał wybór, szczególnie gdy Ola była w poważnym niebezpieczeństwie? Dlatego nie wahając się dłużej, podszedł do pochylonego przy jakimś krzaku mężczyzny i zagaił:
– Panie komisarzu, zapewne wie pan, jakie stanowisko zajmowałem we Wrocławiu.
Kostka tylko kiwnął głową.
– Mam różnych znajomych – powiedział Krzysztof, ignorując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wiedział, że część jego starych znajomych nie odebrałaby od niego telefonu, ale wierzył, że akurat ta osoba to zrobi. Cóż innego mu pozostało? W końcu nadzieja umiera ostatnia. – Również w CBŚ. Sytuacja w Krańcowie na pewno ich zainteresuje. W końcu obaj wiemy, że dilerka narkotyków nie ogranicza się tylko do tego miasteczka i okolic.
– Racja, ale czy wiemy coś więcej? Czy mamy na coś dowody? – Henryk pozostawał sceptyczny.
– Klaudia i ja sądzimy, że chodzi o nielegalną pracę ludzi ze wschodu. A może nawet... niewolnictwo. Być może przewożą je dalej i być może taki sam los spotkał Olę. – Jego głos zadrżał, gdy wypowiadał imię swojej córki. To nadal brzmiało abstrakcyjnie nawet w jego głowie, a jednak było mrożącą krew w żyłach prawdą.
– Nie braliby do czegoś takiego dziewczyny stąd, dobrze wszystkim znanej, i to kilkanaście dni po tym, jak... – Głos Kostki się załamał.
– Na pewno niecelowo. Ale może nie mieli wyboru, skoro Ola sama tutaj przybiegła. Musieli ją jakoś uciszyć, a przy okazji mogą mieć z tego... zysk.
– Niby czemu Ola miałaby tak ryzykować? – zapytał Kostka, obrzucając go uważnym spojrzeniem, ale zanim Krzysiek zdążył otworzyć usta, przerwał mu uradowany okrzyk Agnieszki Urbańskiej, która nie bacząc na bujną roślinność, podeszła pod samo ogrodzenie.
– Znalazłam jakąś czapkę i... chyba jest tu coś jeszcze... Poczekajcie. – Lekarka zniknęła za gęstym krzakiem, po czym ponownie się wyprostowała. – Mam telefon. Szymon!
Urbańskiego nie trzeba było dwa razy wołać, podbiegł w kierunku matki szybciej, niż ktokolwiek, mimo że był najdalej.
– Tak, to jej rzeczy! – zawołał, gdy Agnieszka uniosła je wysoko, przedzierając się z powrotem na ścieżkę. – Mamo, uważaj – dodał, gdy Urbańska potknęła się o jakiś korzeń.
– Nic mi nie będzie, bardziej się o kleszcze martwię, jak coś. Wszyscy będziecie się musieli dokładnie obejrzeć, jak wrócicie do domu. – Lekarska natura kobiety nigdy nie znikała w całości.
– Nie dotykaj telefonu! – warknął komisarz na Szymona, kiedy ten wyciągnął rękę, by odebrać komórkę Oli od matki. – I tak wystarczy, że są na nim ślady Agnieszki. Lajowska, zakładaj rękawiczki.
–Nie sądzę, by na tym telefonie porywacz zostawił jakieś ślady. Inaczej tego telefonu, podobnie jak czapki, by tu nie było – zauważył Szymon.
– Pewno tak, ale dowody trzeba zabezpieczać – zgasił go komisarz. – I nikt nie wie na sto procent, czy to porwanie
– Z całym szacunkiem, panie komisarzu – wtrąciła się Agnieszka – ale jak inaczej...
– Zajmiemy się tym, pani doktor – przerwał jej. – Może mi pani wierzyć, nic mnie nie zatrzyma. – Determinacja w głosie Kostki brzmiała desperacko. – A już na pewno nie... Nie mógłbym stracić jeszcze Eweliny.
Na chwilę zapadła cisza przerywana tylko szumem lasu pogrążonego w jasnej, słonecznej poświacie, tak niepodobnej do tego, co odczuwała piątka zgromadzonych.
– Paszyński, odwieź Urbańskich do domu, a potem przyjedź do nas na komisariat – powiedział komisarz po chwili, a jego głos znów brzmiał stanowczo. – Musimy to wszystko omówić już teraz, rozumiemy się?
W odpowiedzi Krzysiek kiwnął głową.
***
I jak Wam się podobało? Jakie macie przemyślenia co do dalszej fabuły? Jak zwykle czekam na Wasze opinie, komentarze i sugestie, są one dla mnie niezwykle cenne. Rozdział dodałam wcześniej niż zwykle, gdyż niedługo wyjeżdżam na majówkę. Z tego powodu zapewne będę tu prawie nieobecna do środy włącznie. Kolejny rozdział pojawi się zapewne za ok. dwa tygodnie, niestety nie mam zapasu, ale sądzę, że się wyrobię. Życzę Wszystkim udanego odpoczynku, nawet jeśli podoba nie jest wybitna, i do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top