Rozdział dziesiąty


– Cześć. – Ola przywitała Marka promiennym uśmiechem, na co ten mruknął coś niewyraźnie pod nosem.

Żałował, że – ubrany w sutannę – nie mógł schować rąk do kieszeni, by nie zauważyła ich drżenia, nawet jeśli byłoby to niegrzeczne i spowodowało jeszcze gwałtowniejsze pocenie się. Wikary nie chciał, aby była przyjaciółka dostrzegła jego zdenerwowanie. Jednocześnie wiedział, że nie powinien w ten sposób myśleć – w końcu celowo ją oszukiwał. Ta świadomość powodowała w nim dyskomfort i zamierzał się z tego wyspowiadać najszybciej, jak to możliwe.

Podobnie jak z tego, że jego serce zaczęło bić szybciej, gdy tylko spojrzał na jej piękną twarz. Wciąż mu nie minęło, po tylu latach! Czy to w ogóle było jeszcze możliwe? Wizja pozostawania nieszczęśliwie zakochanym przez całe życie wcale mu się nie uśmiechała.

Ola dotknęła ramienia Marka, powodując, że przez jego ciało przebiegł prąd.

– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.

W jej oczach widział troskę słyszalną również w głosie. Troskę niebezpiecznie przypominającą współczucie. Marek nienawidził, gdy ludzie się nad nim litowali, choć prawie nigdy nie dawał im tego do zrozumienia. Ola o tym wiedziała, przynajmniej kiedyś.

Mogła zapomnieć. Minęło wiele czasu.

– Tak, w porządku – odparł, unikając jej wzroku. Jego największym marzeniem była ucieczka do łazienki celem mycia coraz bardziej spoconych rąk co najmniej dwadzieścia minut. Ostatkiem sił zmusił się do pozostania w miejscu.

Ola obrzuciła go niedowierzającym spojrzeniem, ale na szczęście nie skomentowała tych słów. Spojrzała za to wymownie na korytarz za jego plecami.

– Mogę wejść?

Kiwnął głową, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani słowa. Dziewczyna nie potrzebowała większej zachęty. Tanecznym krokiem weszła do środka, a gdy go mijała, poczuł, jak jej wiśniowe perfumy wpadają prosto do jego nosa. Ten zapach spodobał mu się prawie tak samo jak kadzideł.

Co się z nim działo?

– Będziemy tak tu stać czy zabierzesz mnie gdzieś, żebyśmy mogli spokojnie porozmawiać? Przecież musicie mieć jakiś pokój dla interesantów, nie musisz mnie zapraszać do swojej sypialni, spokojnie. – Przez miodowe tęczówki dziewczyny przebiegło rozbawienie.

Marek z trudem powstrzymał się od komentarza, że wolał jej naturalny kolor oczu. Czysty jak górski potok.

– Chodź za mną – powiedział sztywno, po czym poprowadził ją do czytelni. Wiedział, że o tej porze dnia nie będzie tam nikogo innego, a pragnął, by ta rozmowa odbywała się w pomieszczeniu, w którym czuł się względnie komfortowo.

Krótki spacer, podczas którego Ola cały czas szła za nim, pozwolił mu trochę się pozbierać. Nie rozpraszały go jej falowane, gęste włosy, zwiewna sukienka w niebiesko-różowe kwiaty ani pomalowane na jaskrawozielony kolor paznokcie. Nie wiedział tylko, jak ma to wszystko ignorować, gdy zaczną rozmawiać.

„Boże, dopomóż...!".

Marek pchnął ciężkie, dębowe drzwi i przepuścił Olę. Ta posłała mu w odpowiedzi uśmiech, przez który aż zawróciło mu się w głowie. Dlaczego był taki słaby? Czemu serce było jego własnym wrogiem?

– Co cię sprowadza? – zapytał, gdy usiedli na ciemnoszarej kanapie w kącie pomieszczenia, którego zdecydowaną większość zajmowały ogromne regały z książkami i trzy stoły z krzesłami.

– Nie mogę odwiedzić dawnego przyjaciela? – zapytała, ale coś w postawie wikarego spowodowało, że nieco ironiczny uśmiech na jej twarzy zastąpiła powaga. – Jestem zaniepokojona tym, co stało się na festiwalu – powiedziała wprost, a jej ramiona zadrżały, mimo że w pokoju było duszno.

Nikt nie zamontował tutaj klimatyzacji i Marek uświadomił sobie, że powinien zaproponować Oli coś do picia, ale obawiał się, że nie byłby w stanie pójść teraz do kuchni, tym samym zostawiając ją tu samą. Co, jeśli jednak ktoś by przyszedł?

– Och, no tak – chrząknął nerwowo. – Nie sądzę, żebyś była zagrożona.

– Nie myślę tak! – zawołała z niespodziewaną złością i zatoczyła w powietrzu ręką coś na kształt okręgu. Nawet w tym geście było coś szlachetnego i fascynującego, coś, przez co Marek nie mógł odwrócić od niej wzroku, skazując się jednocześnie na coraz większe cierpienie. – Ale obawiam się, że mieszkańcy Krańcowa nie mogą spać spokojnie. Nie wiadomo, kto i dlaczego zabił Marzenkę ani do czego może się jeszcze posunąć. A policja stoi w miejscu.

– Jestem pewien, że działają...

– Marysia Szelmowska jest moją dobrą koleżanką – przerwała mu obcesowo, a widząc jego nierozumiejący wzrok, westchnęła głęboko i dodała: – To sekretarka komisarza.

– I mówi ci... – Ucichnął, gdy zrozumiał, że zadawanie tego pytania nie ma sensu. Olka od małego umiała wyciągać z ludzi sekrety i informacje. Niby dlaczego to właśnie jej, i tylko jej, on sam wyznał prawdę o swoim ojcu i jego śmierci, i to zanim zakochał się w niej jak kompletny głupek? – Masz jakieś podejrzenia, o co może w tym chodzić? – zapytał, poprawiając się na kanapie.

Mimo że mebel był miękki, Markowi było wyjątkowo niewygodnie. Niemal nierealistyczne piękno siedzącej obok niego Oli, którą mógłby dotknąć, gdyby tylko przesunął się kilka centymetrów w lewo, powodowało, że jego serce biło tak, jakby właśnie przebiegł maraton. Sam nie wiedział, czego pragnął bardziej – tego, by dziewczyna odeszła jak najdalej, czy tego, by została tu na zawsze. A gdyby tego było mało, ich rozmowa zeszła na temat, który zajmował jego myśli niemal bez przerwy. Tak, że ledwo był w stanie skupić się na przygotowywaniu kazań na msze, za co przepraszał Boga kilka razy dziennie.

– O interesy Strzyckiego i Fagockich. I – westchnęła głęboko, wbijając w Marka przeszywające spojrzenie – zapewne proboszcza.

– Proboszcza? – O ile było to w ogóle możliwe, ręce wikarego zaczęły pocić się jeszcze mocniej. Poprawił koloratkę nerwowo, ale nic mu to nie dało.

– Tak, Marek. Proszę, nie udawaj, że nie wiesz, jaki on jest. – Ola, zacisnąwszy usta w wąską kreskę, wyglądała zupełnie jak swoja matka. – A ja wiem, że Marzena od niedawna zaczęła sprzątać kościół i plebanię. Może dowiedziała się czegoś, czego nie powinna wiedzieć, właśnie tutaj? – Wbiła w niego oczekujące spojrzenie, palcami wystukując szybki rytm o oparcie kanapy.

– Chyba... chyba nie. Wtedy Waleria inaczej by się zachowywała – powiedział Marek, ostrożnie dobierając słowa.

– Sugerujesz, że Waleria nie wie tego, co wiedziała jej siostra?

Pokiwał głową.

– Nie potrafiłaby tak po prostu utrzymać języka za zębami. Za dobrze ją znam.

– Jak dobrze? Chyba macie ze sobą dobry kontakt – dopytywała podekscytowana Ola. Była w swoim żywiole. Przypominała Bartka, którego wikary nie darzył sympatią, podobnie jak nie darzyłby każdego, kto zbytnio węszyłby wokół proboszcza. A jednak ją wciąż uwielbiał, przez co bolało go serce.

– Mamy, stąd wiem, że Waleria nie tylko kocha plotkować, ale również działać. A nie zrobiła nic nieoczkiwanego, odkąd umarła jej siostra. Jak tak dobrze pomyśleć – zmarszczył w zamyśleniu brwi, porażony własnym odkryciem – jest podejrzanie spokojna. Oczywiście płakała, gdy się dowiedziała, ale pozostawała jednocześnie względnie opanowana. Trochę nie w swoim stylu.

– Mieszka tutaj z córkami?

– Nie, jakieś dwieście metrów od plebanii. I tak, z córkami.

– Obiema?

– Tak. – Mimo że Ola nie była policjantką, a on podejrzanym czy świadkiem, wikary czuł się coraz bardziej niekomfortowo pod ostrzałem tych pytań. Może dlatego dodał sam z siebie: – Co to ma do rzeczy?

– Waleria na pewno wie o grzeszkach proboszcza. – Była przyjaciółka ponownie gromiła go wzrokiem. Cała jej postawa zdawała się mówić „Podobnie jak ty, Marku", co wcale mu się nie podobało. – O jego małych tajemnicach i z przeszłości, i z teraźniejszości. Zapytam wprost, z kim proboszcz jest teraz?

– Teraz? – zapytał Wikary jak automat, mając wrażenie, że jeszcze chwila i straci przytomność.

– Doskonale wiem, że ma nieślubne dziecko. Wiem też, że ma romans obecnie. Moje pytanie brzmi, po pierwsze, z kim, a po drugie, czy ta wiedza mogłaby być dla Marzeny tak obciążająca, by to za nią stracić życie?

Marek patrzył na nią jak na ducha. Jakim cudem mógł chcieć, by przeszła do rzeczy? Przecież dobrze ją znał i choć minęło kilka lat, odkąd mieli ze sobą bliski kontakt, Ola nic się nie zmieniła. A przynajmniej nie z charakteru, bo z wyglądu była jeszcze piękniejsza niż w szkole. Ładniej zaokrąglona, bardziej świadoma swoich atutów, takich jak pełne usta i piękne włosy, które umiała dobrze podkreślić.

– Nie sądzę. Proboszcz... on nie kryje się swoimi upodobnieniami – odparł gorzko. – Ani kiedyś, ani teraz. Wręcz przeciwnie, lubi, gdy my wiemy. Waleria wie o tym nawet więcej niż mnie. Ja wolę... wolę...

– Wolisz się nie przyglądać – dopowiedziała za niego z okrutną bezpośredniością, na co kiwnął pojedynczo głową.

– Ja nie wiem, z kim ma teraz romans – odparł, patrząc jej w oczy. Pragnął, by uwierzyła w te słowa, które brzmiały jak kłamstwo, ale były prawdą. Marek robił wszystko, by nie dowiedzieć się, kim jest najnowsza kochanka proboszcza, która tak naprawdę wcale nie była taką „świeżynką", gdyż Piotr spotykał się z nią prawie rok, a więc jak na niego bardzo długo.

Waleria kilka razy próbowała wyjawić wikaremu personalia kochanki proboszcza, ale zawsze udawało mu się ją w porę zbyć. Nie potrzebował więcej powodów, dla których miałby kajać się przed Bogiem. Te i tak wdzierały się nieproszone w jego życie drzwiami i oknami, coraz bardziej niszcząc wystarczająco kruchą oraz sponiewieraną sekretami i zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi psychikę.

Jeden z tych powodów, piekielnie piękny i niebezpieczny, siedział przed nim od kilkunastu minut i znów coś mówił:

– Nie wiesz? Naprawdę? Przecież to trwa dobrych kilka miesięcy!

Marek wolał nie pytać, skąd Ola to wiedziała.

– Ale ona wie, prawda? Waleria – doprecyzowała i pewnie gdyby Marek nie był tak zestresowany, ucieszyłby się, że mu uwierzyła.

– Wie. I myślę, że podzieliła się tą wiedza z siostrą już dawno temu. To nie dlatego Marzena zginęła – odpowiedział pewny siebie jak nigdy. – Proboszcz nie ma z tym nic wspólnego.

– Czyżby? Skąd ta pewność? Oboje wiemy, że zamiłowanie do kobiet i rodzenie nieślubnych dzieci to nie są jego jedyne występki. Uwielbia różnego rodzaju udogodnienia i nie sądzę, by pieniądze wiernych wystarczały na niektóre z nich. – Ola popatrzyła na niego porozumiewawczo, a Marek po raz kolejny z trudem zwalczył impuls ucieczki. – Musi dostawać pieniądze skądś indziej. A kasy nie otrzymuje się za darmo.

– Ja... Nie wiem... Nie sądzę, żeby to miało znaczenie w tej sprawie. – Marek zaczął wyginać nerwowo ręce, nie potrafiąc dłużej udawać spokoju. Ola poruszyła temat, którego obawiał się najbardziej, a o którym wiedział więcej niż Waleria. W końcu proboszcz, stosując różnego rodzaju bardziej lub mniej wprost wypowiedziany szantaż, bezpośrednio zaangażował wikarego w ten konkretny aspekt swojego życia, za nic mając jego zdanie.

– Czyżby? A nie wiąże się to w żaden sposób z dyrektorem fabryki ani Fagockimi?

Marek wpatrywał się w nią w milczeniu, wewnątrz niemal gotując się od sprzecznych emocji. Z jednej strony chciał wykrzyczeć jej, że tak, że wiąże się to z nimi, a na dodatek jej wujem, który jako przekupiony adwokat był im wyjątkowo potrzebny, ale z drugiej strony wiedział, że nie może sobie na to pozwolić, jeśli chciał, by jego własnej rodzinie nie powodziło się jeszcze gorzej, niż teraz. Sam korzystał z tych pieniędzy. I dla własnego dobra wolał nie wiedzieć, co konkretnie robił proboszcz, że je od nich otrzymywał. Wiedział tylko, ile jest tych pieniędzy i na co wydaje je jego pracodawca. Za każdym razem, gdy analizował te tabelki, kręciło mu się w głowie, a przecież miał świadomość, że to nie było wszystko.

– Twoje milczenie jest dla mnie wystarczającą odpowiedzią – stwierdziła Ola, gdy cisza przedłużała się nieznośnie.

W jej oczach Marek widział zawód, który zbiłby go z nóg, gdyby nie siedział, przez co poczuł wobec siebie falę palącej nienawiści. Ale nie powiedział nic. Nie mógł narażać swoich bliskich. Być może myślałby inaczej, gdyby sądził, że proboszcz jest odpowiedzialny za śmierć Marzenki, ale wikary był przekonany, że tak nie było. Lajowski popełniał wiele grzechów, ale nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego. Jego największe słabości stanowiły pycha, wygodnictwo i władza. Nie był okrutny jak Maurycy Fagocki ani bezwzględny jak Waldemar Strzycki, cechowało go za to tchórzostwo, a wikaremu – jakkolwiek strasznie by to nie brzmiało – nie wydawało się, że tchórz byłby w stanie kogoś zabić czy nawet zlecić to komuś innemu. A już na pewno nie na terenie fabryki. Proboszcz nie był głupi.

Nie podzielił się tymi przemyśleniami z Olą, która wciąż wpatrywała się w niego z urazą. Zamiast tego pod wpływem impulsu zapytał:

– Czy myślisz, że kochanka księdza może mieć męża, który nie traktuje jej dobrze, i to dlatego...

– ...miałaby uznać, że wejdzie w romans z księdzem? – weszła mu w słowo. – Zabawny jesteś. I zmieniasz temat.

– Nie, nie o to mi chodziło. Czy kobieta mogłaby być tak zdesperowana, że mogłaby zabić własnego męża? – pytał rozgorączkowany niczym w malignie.

– Serio, Marek, dobrze się czujesz? Rozumiem, że nie chcesz albo nie możesz odpowiadać o brudnych sekrecikach księdza z resztą tutejszej elity – ostatnie słowo Ola wypowiedziała niczym największa obelga – a przynajmniej próbuję zrozumieć, ale to, co mówisz teraz, nie ma żadnego sensu.

– Odpowiedz, proszę – błagał desperacko, jakby w ogóle jej nie usłyszał, i pochylił się tak, by móc złapać ją za rękę.

Ola wyszarpała się, a w jej oczach pojawił się strach.

– Zostaw mnie! Co się z tobą dzieje?! – wykrzyknęła. – Nie dość, że go bronisz, to zachowujesz się jak szalony! Potrzebujesz pomocy? – zapytała ciszej, a on poczuł się, jakby dostał obuchem w łeb.

Mimo wzburzenia oraz lęku interesowało ją jego samopoczucie! Uświadomienie sobie tego pozwoliło mu się uspokoić, choć jednocześnie ponownie zalała go fala wyrzutów sumienia.

– Przepraszam, ja... Po prostu coś mnie gryzie i tak jakoś cię zapytałem. Nie powinienem był w ogóle zaczynać tego tematu, tylko cię wystraszyłem. Jeśli chodzi o proboszcza – zaczerpnął głęboko powietrza – robi on interesy z... z tymi, których wymieniłaś. Dużo wiem o tych interesach, o czym nie mogę ci mówić, ale zdążyłem dobrze go poznać. Jestem pewien, że to nie on stoi za śmiercią Marzeny.

– Pewnym można być tylko śmierci i podatków – stwierdziła Ola. – Nie wiadomo, kim jest jego kochanka, a to może być kluczowe.

– Wiem, że ma męża i dzieci. Tak powiedziała mi kiedyś Waleria.

Wikary, chcąc nie chcąc, przypomniał sobie o pani Strzyckiej, na którą natknął się niedawno w parku. Nie sądził, by była kochanką proboszcza, ale z dnia na dzień coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to ona chciała zabić swojego męża. Nie znał bezpośrednio dyrektora fabryki, ale wiedział o nim na tyle dużo, że nie zdziwiłoby, gdyby stosował przemoc wobec swojej żony i pociech. Wszystko pasowało, a najgorsze było to, że z powodu tajemnicy spowiedzi Marek nie mógł z nikim się tym podzielić, mimo że niczego tak bardzo nie pragnął.

No może oprócz przytulenia Oli i...

– Nie będę cię więcej dopytywać. – Uwadze dziewczyny nie uszedł grymas na twarzy Marka, nawet jeśli nie była świadoma przyczyn rozterek rozrywających jego serce. – Wiem, że czujesz się wystarczająco niekomfortowo. Chciałabym tylko, żebyś wiedział, że nie jesteś w tym samym. Może i zależy mi na dowiedzeniu się prawdy o śmierci Marzeny również z dziennikarskiego punktu widzenia, ale nie zamierzam wykorzystywać tego, co powiedziałbyś mi na temat proboszcza, w żaden sposób. Umiem zachować sekret.

– Wiem – odparł krótko i szczerze.

Przez tyle lat nie wyjawiła nikomu jego największej tajemnicy, a mimo to teraz nie mógł nic jej powiedzieć. W jednym przypadku uniemożliwiało mu to dobro rodziny, w drugim tajemnica spowiedzi. Obie te rzeczy były dla niego świętością. I po raz pierwszy żałował, że zawsze tak zawzięcie trzymał się własnych zasad.

Ola patrzyła na niego, a on chciał zatrzymać czas. Chciał, żeby nigdy stąd nie wychodziła. Żeby świat wewnętrzny przestał istnieć, a wraz z nim wszystkie problemy. Żeby byli tylko oni sami.

A potem Kraszewska wstała, jak gdyby nigdy nic, przerywając magiczną dla niego chwilę, której zapewne sama nie była nawet świadoma.

– Będę lecieć – rzuciła z uśmiechem. – Mój numer telefonu się nie zmienił. Jeśli chcesz, zadzwoń. Zanim pójdę, chcę ci tylko powiedzieć, że będę próbowała dociec prawdy różnymi sposobami. Moja intuicja podpowiada mi, że tożsamość kochanki proboszcza ma znaczenie, i porozmawiam o tym z Walerią.

– Teraz jej nie ma – dodał, jakby miało ją to powstrzymać.

– Trudno – odpowiedziała Ola, stojąc już przy drzwiach, a następnie rzuciła mu ostatnie, zagadkowe spojrzenie i wyszła na korytarz.

Nie rozglądała się na boki. Analizowała raz po raz wszystko, co usłyszała. Gdyby nie rozmawiała z Markiem, a z kimś mniej dla niej istotnym, nie wahałaby się nagrywać konwersacji w tajemnicy, ale mimo wszystko to był jej przyjaciel, nawet jeśli życie rozluźniło więzy między nimi. Życie oraz jego zauroczenie jej osobą, które – jeszcze niedawno była przekonana – dawno minęło. Ale teraz już tak nie sądziła. Nie była ślepa i umiała nazwać emocję, z którą patrzył na nią wikary.

Uwielbienie.

Zazwyczaj jej to pochlebiało, nawet jeśli nie była zainteresowana mężczyzną, który ją nim obdarzał, ale nie tym razem. Nawet gdyby Marek nie był głęboko wierzącym katolikiem i księdzem w jednym, nigdy nie interesowała się nim w taki sposób. Z drugiej strony za bardzo ceniła go jako człowieka, by móc się nim zabawić. Dlatego właśnie nie chciała, by był w niej zakochany. Ale nic nie mogła nic na to poradzić.

Nadal pogrążona w rozmyślaniach, tym razem coraz bardziej nakierowanych na sekrety proboszcza, wypadła niczym proca na rozgrzane od słońca patio i szybko opuściła teren plebanii. Z pochyloną głową szła chodnikiem, aż niespodziewanie wpadła w coś twardego. I żywego, sądząc po tym, jak głośno to coś – a raczej ktoś – jęknęło.

– Kurwa! – przeklęła, rozmasowując bolące czoło. – Uważaj... To znowu ty? – spytała, gdy spojrzała na przeszkodę.

– Mógłbym powiedzieć to samo – odparł rozbawiony Szymon. Ubrany na sportowo i uśmiechający się lekko wyglądał tak samo jak w lesie kilka dni temu.

I podobnie jak wtedy Ola nie umiała jednoznacznie stwierdzić, czy dostrzega w tym geście ironię, czy nie. Sarkazm nie pasował do wystraszonego Urbańskiego, którego pamiętała z lat nastoletnich, a jednocześnie idealnie pasował do mężczyzny zakrywającego jej właśnie większość widoku na świat.

A jej to wcale nie przeszkadzało.

– Co tu robisz? – zapytała, niemal warcząc. Nie lubiła tracić kontroli, a on jednym uśmiechem sprawiał, że czuła się obnażona jak mała dziewczynka. Nie musiał nawet nic mówić! Miała ochotę tupnąć nogą ze złości.

– Biegam. Nie słyszałem, żeby tylko w lesie można było to robić. – W jego oczach pojawiło się rozbawienie, które nadało mu jeszcze większego uroku, idealnie pasującego do męskiej, umięśnionej sylwetki. Szkoda, że miał na sobie T-shirt, przez który nie można było dokładnie dostrzec klatki piersiowej i brzucha.

„ STOP!", próbowała zablokować swoje myśli.

– Bardzo zabawne. Biegaj, gdzie chcesz, tylko nie wpadaj na mnie! – Ola podniosła z dumą podbródek.

– To ty wpadłaś na mnie – przypomniał.

– Powinieneś był potraktować mnie jak przeszkodę i ominąć. Ot, następny level wtajemniczenia biegacza!

– A na którym ty jesteś? – zapytał, wyraźnie próbując się nie roześmiać.

Olę wkurzało to niemożebnie, ale postanowiła nie dać po sobie tego poznać, a zamiast tego odpowiedzieć na pytanie:

– Na niskim, ale dobrze mi idzie. Biegam codziennie przez minimum godzinę. – Wiedziała, że nie zrobi to na nim wrażenia, skoro wszystko wskazywało na to, że był w tym sporcie znacznie bardziej zawansowany niż ona, ale i tak rozpierała ją duma. I to nie ta „instagramowa", może trochę na pokaz, która kazała jej wrzucać na profil selfie z coraz lepszymi wynikami. Tylko prawdziwa duma. Duma, którą Szymon zdeptał swoimi kolejnymi, tak niepasującymi do niego na pierwszy rzut oka, słowami:

– I aby na pewno nie wpadasz na przeszkody?

– Raz mi się zdarzyło, i od razu mi zarzucasz!

– Uwierzę, jak zobaczę! – droczył się z nią dalej z jakimś błyskiem w oku, którego nie potrafiła nazwać, co doprowadzało ją do szału.

– Dobrze, jutro o ósmej rano przed moim domem. Jak się spóźnisz choć minutę, to biegnę sama! – Mówiąc to, minęła go, nawet na niego nie patrząc. Dawno nie było jej tak gorąco, nawet w cholernie dusznej czytelni na plebanii.

W odpowiedzi usłyszała za swoimi plecami cichy śmiech, w którym tym razem nie doszukała się ironii. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo dała się mu podejść. Mimo to nie odwróciła się, by odmówić spotkanie. Wolała nie zastanawiać się dlaczego. Szczególnie w Krańcowie pojawiła się największa zagadka od, najpewniej, kilkudziesięciu lat, a ona, Aleksandra Kraszewska, zamierzała przyczynić się do jej rozwiązania w jak największym możliwym stopniu.

***

– Dobry wieczór. Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas – powiedział Dariusz Urbański, stanąwszy w drzwiach prowadzących do gabinetu Adama Rostrzyckiego.

Adwokat, piszący coś w notatniku, odłożył pióro i podniósł głowę. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy popatrzył na młodego mężczyznę i wskazując krzesło po drugiej stronie biurka, rzekł:

– Siadaj i mów, proszę, co się sprowadza. Zuzanna mówiła, że to pilne.

– Tak, tak. – Darek pospiesznie zajął miejsce, a uwadze Adama nie uszło drżenie rąk Urbańskiego, które ten nieudolnie próbował powstrzymać. – Chciałbym się... pana poradzić.

– Słucham uprzejmie. – Rostrzycki położył oba łokcie na biurko i podebrał podbródek na dłoniach. Domyślał się, po co chłopak tutaj przyszedł, szczególnie po swojej krótkiej rozmowie z żoną, ale był bardzo ciekawy, w jaki sposób Darek to wyartykułuje. W końcu mówiąc o tym, co go gryzie, będzie musiał wspomnieć o własnych, nie w pełni zgodnych z prawem działaniach.

– Ja... Pracuję od kilku miesięcy w fabryce. Może pan wie. – Urbański zawiesił głos, ale jego rozmówca nawet nie drgnął. Coraz bardziej zmieszany chłopak zaczerpnął głęboko powietrza i kontynuował: – Zostałem zatrudniony w magazynie i szło mi na tyle... dobrze, że pan dyrektor, można powiedzieć, mnie awansował. Najpierw do przekładania, a później do przewożenia i nadzorowania przekładania ciemniejszych skrzynek, z cenniejszym towarem. A ostatnio... ostatnio do czegoś nowego. W lesie. Pan chyba wie, o czym mówię, prawda?

– Wiem, że nie powinieneś mieć pojęcia, co znajduje się w skrzynkach, a najwyraźniej masz – odparł Adam, gromiąc go mroźnym spojrzeniem. – Waldemar nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział.

– Ja... to nie tak... To znaczy, ja dowiedziałem się przypadkiem. Ale nie chodzi mi teraz o narkotyki. Tylko o... magazyny w lesie. O ich... drugie zastosowanie. Ja... byłem tam dwa dni temu. I tak nie powinno być. Nie można... Nie można tego robić!

Rozbiegane oczy Darka zdawały się świadczyć albo o tym, że wziął którąś z substancji ze skrzynek, albo że trawi go wysoka gorączka. Mimo to Adam był przekonany, że chodzi o coś innego. Urbański był po prostu przerażony. I nic dziwnego. Rostrzycki musiał zadbać tylko o to, by chłopak uspokoił się na tyle, aby nie zacząć rozpowiadać nikomu o tym, czego się dowiedział, a jednocześnie, by bał się na tyle, by wiedzieć, że to nie przelewki, a jeden nieprzemyślany krok może się skończyć poważnymi konsekwencjami.

Tak kupowało się posłuszeństwo. Łatwizna. Adam robił to od lat, mógł więc poświęcić na to ostatnie minuty pracy w piątkowy wieczór ze stuprocentową skutecznością. Dlatego był tak bardzo pożądany przez ludzi pokroju Waldemara i Maurycego, co umiejętnie wykorzystywał. Niby za co innego miałby dostać wystarczająco dużo pieniędzy, by wybudować dwupiętrowy dom i kupić trzy luksusowe samochody? Ponadto była to cudowna rozrywka. Rostrzycki sam nie wiedział, czy bardziej bawiło go wyszukiwanie i wykorzystywanie luk w prawie, czy manipulowanie ludźmi takimi jak siedzący przed nim Dariusz.

Uśmiechnął się leniwie i odparł:

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, i sądzę, że sam dokładnie nie wiesz. W ciemnościach w lesie można zobaczyć wiele rzeczy, które nie istnieją. Wyobraźnia robi swoje. Nie ma potrzeby, by z kimkolwiek się tym dzielić, a tym bardziej się przejmować. Powiedz, jak się czuje twoja matka?

– Moja... moja matka? – zapytał zszokowany Darek. – A co ona ma do tego? Ja tutaj mówię, że na własne oczy, i w stosunkowo dobrym świetle, bo przecież zainstalowaliście tam elektryczność, widziałem tamte...

– Dość! – warknął Adam, uderzając w stół tak, że jego rozmówca aż się wzdrygnął. – Nie wiem, kogo określasz mianem „wy", ale wiedz, że nigdy nie instalowałem elektryczności nigdzie indziej w niż we własnym domu. Być może masz omamy, co? Mam nadzieję, że nie po naszej drogiej Agnieszce. Biedaczka, wszyscy widzą, że od jakiegoś czasu nie pracuje tak efektywnie jak kiedyś. Wydaje się cieniem samej siebie. Na pewno wszystko z nią dobrze? Nie chciałbym, by cokolwiek jej się stało. – Ostatnie zdanie zaintonował z fałszywym żalem, który opanował przez ostatnie lata do perfekcji.

Darek otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Wyglądał jak przerażona żaba i Adam musiał powstrzymać się od parsknięcia. Maurycy pewnie by to zrobił, nie bacząc na nic, ale on zdecydowanie lepiej znał się na ludzkiej psychice.

– Widzę, że wszystko zrozumiałeś. – Prawnik uśmiechnął się półgębkiem. – Czy masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie, wszystko jest jasne.

– Cieszę się, że będę mógł przekazać to Waldemarowi.

Ku zadowoleniu adwokata blady jak ściana Darek w odpowiedzi pokiwał głową.

– Miło było cię spotkać – powiedział Rogoziński z czymś w rodzaju uśmiechu. – Przekaż matce i bratu pozdrowienia ode mnie. Do zobaczenia.

– Do widzenia – odparł Urbański, po czym zerwał się z krzesła jak poparzony.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim z hukiem, Adam sięgnął po swoją rzadziej używaną komórkę, której numer znali tylko nieliczni, i wybrał nazwisko Waldemara. Nie musiał długo czekać, by Strzycki odebrał telefon.

– Załatwione – poinformował adwokat, uśmiechając się szeroko, mimo że rozmówca nie mógł tego zobaczyć. – Darek będzie dalej bez problemów współpracować.

***

Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że Wam się podoba :). Jakieś zmiany w myśleniu o starych bohaterach po tym rozdziale albo przemyślenia o nowym? Mnie coraz więcej frajdy sprawia to opowiadanie i uwielbiam czytać Wasze opinie i teorie, tak więc dzielcie się nimi dalej! Dziękuję również za ponad 300 gwiazdek :). 

Następny rozdział pojawi się w Nowym Roku, tak więc niniejszym chciałabym Wam życzyć radosnych, spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia, udanego sylwestra i dobrego roku 2023, choć ostatnio to strach pomyśleć :): Dużo weny, uśmiechu, dystansu do rzeczy nieistotnych i odwagi w spełnianiu marzeń!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top