Rozdział dwunasty


Klaudia nie przypominała sobie, by kiedykolwiek tak bardzo wahała się przed wejściem do komisarza. Bała się, że kiedy powie mu o przesyłce i o wnioskach, które wysnuła przy pomocy Marysi, a przede wszystkim Krzysztofa, to Henryk Kostka w jakiś sposób dojdzie do wniosku, że nie mogła wymyślić tego sama. A Lajowska bardzo nie chciała, by dowiedział się o udziale Paszyńskiego. To byłaby katastrofa dla obojga z nich, dla niego nawet większa.

Z drugiej strony ofiarą śmiertelną była żona komisarza, co znacznie zmieniało perspektywę, i Klaudia mogła przyznać Marysi rację, że jej szefa mało teraz obchodziły kwestie techniczne, w tym fakt, że za śledztwo była przecież odpowiedzialna komenda wojewódzka. Ten drugi fakt ignorowali oboje i na razie całkiem dobrze się udawało. Dlatego właśnie Lajowska wiedziała, że o liście i jego zawartości tak czy siak musiała przełożonemu opowiedzieć, a że przy okazji zamierzała wyjawić więcej, to inna kwestia.

Dlatego, z ciężko bijącym sercem, zapukała w końcu do drzwi komisarza. Nikt jej nie zaanonsował, bo Marysi akurat nie było. Ku jej zdziwieniu Kostka nie zareagował, mimo że doskonale słyszała jego głos stłumiony głos przez drzwi, choć nie była w stanie rozróżnić słów. Pewnie rozmawiał z kimś przez telefon. Mimo to zapukała po raz kolejny, głośniej. Tym razem została usłyszana, bo po chwili drzwi otworzyły się na oścież, a jej oczom ukazał się...

Bartek Szermiński.

Klaudia mrugnęła kilkakrotnie, nagle bardzo świadoma faktu, że nie zrobiła dzisiaj żadnego makijażu, a jej odrosty były coraz bardziej widoczne. Tym samym znalazła kolejne powody do nienawidzenia dziennikarza; przecież nigdy nie była kobietą budującą swoją wartość na wyglądzie, a już na pewno nie taką, która stroiłaby się dla facetów.

Bartek uśmiechnął się do niej leniwie, a w jego kocich oczach pojawił się dziwny błysk. Nogi policjantki ugięły się i dziękowała niebiosom, w które niespecjalnie nawet wierzyła, że stała w wejściu, dzięki czemu mogła oprzeć się o framugę.

– To pana podwładna, Lajowska – rzucił Szermiński przez ramię do komisarza, nadal intensywnie wpatrując się w Klaudię. Prawie nie mrugał, jakby nawet na chwilę nie chciał odrywać od niej wzroku.

„On po prostu uwielbia cię wkurzać, a lata za tą małolatą", przypomniała sobie w myślach, a uświadomienie sobie tej oczywistej prawdy odblokowało w końcu nie tylko jej nogi, ale i rozum. Prychnęła cicho i celowo nie patrząc na Szermińskiego, ominęła go i stanęła na środku pokoju.

– Dzień dobry, panie komisarzu. Mam informacje o... śledztwie, którymi muszę się z panem jak najszybciej podzielić.

W odpowiedzi Henryk kiwnął głową i wskazał na jedno z dwóch krzeseł stojących po drugiej stronie jego biurka.

– Dobrze, usiądźcie, proszę.

– Panie komisarzu – zaczęła zdezorientowana Klaudia. – Chodzi o kwestie kluczowe dla śledztwa, musimy porozmawiać...

– Będziemy rozmawiać przy Bartku – odparł Kostka, jak gdyby nigdy nic, i odchylił się nieco na swoim fotelu.

Gdyby to była kreskówka, to szczęka policjantki opadłaby teraz z hukiem aż do podłogi. Ale to była prawda, najprawdziwsza prawda, którą widziała w pełnym samozadowolenia uśmiechu Bartka, który odsunął jedno z krzeseł i wskazał, by na nim usiadła. Prychnęła głośno i celowo podeszła do drugiego krzesła, po czym usiadła na nim, nie obdarzając dziennikarza najmniejszym spojrzeniem. Mimo to była wyjątkowo świadoma jego wzroku, który palił jej prawy profil.

Mocno wbiła paznokcie lewej ręki w udo tak, żeby nie był w stanie tego zobaczyć, i skupiła się na swoim oddechu, po czym, patrząc na Henryka, spytała:

– Przepraszam, panie komisarzu, ale chyba czegoś nie rozumiem.

– Bartek pomaga mi w śledztwie – odparł szczerze. Klaudia nie mogła się zdecydować, czy bardziej szokujący jest fakt, że Kostka nazywa Szermińskiego po imieniu, czy że zgodził się na taką współpracę. – Szukamy czegoś, czym mogłoby zainteresować się CBŚ, a tym samym pomóc nam w znalezieniu odpowiedzi, kto... – Głos policjanta urwał się niespodziewanie, a sam Kosta pociągnął żałośnie nosem i napił się wody ze szklanki przed nim.

Pomimo złości Klaudia musiała stłumić odruch poklepania szefa po głowie. Chyba zbyt często niańczyła dzieciaki kuzynki, bo jej instynkt macierzyński coraz mocniej dawał się we znaki.

– CBŚ? To w ogóle możliwe? – zapytała zamiast tego zaskoczona.

– Gdyby wciąż zajmowali się handlem broni, a nie tylko dealerką narkotyków i przewożeniem ich dalej, to byłoby łatwiej – odpowiedział jej Bartek, tym samym powodując, że na niego spojrzała, wbrew własnej woli. – Na razie to tylko wojewódzka nadzoruje śledztwo – dodał, jakby to on był profesjonalistą, a nie ona.

Zmienił fryzurę, odkąd widzieli się ostatni raz. Miał teraz ciekawie przystrzyżone włosy z boków głowy i niewielki zarost. Wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle, a pachniał czymś jednocześnie męskim i delikatnym. Mimo to Klaudia nie cierpiała go za jego protekcjonalizm i wywyższanie się na każdym kroku, i to tego zamierzała się trzymać, niezależnie od własnego, zdradzieckiego serca, które wyrywało się do Bartka coraz bardziej rozpaczliwie z każdą kolejną sekundą.

Przygryzła mocno wargę, a on zaczął lustrować ją jeszcze intensywniejszym spojrzeniem.

– Ale nic na razie nie możemy znaleźć. – Westchnął Kostka, tym samym ratując Klaudię przed kompletną kompromitacją.

Co się z nią działo? Bartek był przystojny od zawsze, tak samo jak od zawsze był zadufanym w sobie bucem, nawet jeśli potrafił dobrze czarować i swego czasu udało mu się oszukać i ją. Teraz wszystko wskazywało na to, że użył swoich sztuczek również na komisarzu. Zapewne dogadali się tak, że Bartek nie opublikuje niczego bez jego zgody, ale czy Kostka naprawdę w to wierzył?

– Mam coś, co może ruszyć śledztwo, ale nie zamierzam rozmawiać o tym przy dziennikarzu – powiedziała więc stanowczo.

– Lajowska, i tak mu wszystko powtórzę – stwierdził równie stanowczo Kostka, co wywołało w niej prawdziwy szok.

Szef potrafił być bezwzględny, ale – przynajmniej wprost – rzadko dawał do zrozumienia, że łamie przepisy. Tymczasem w tym przypadku wydawał się z tego wręcz dumny. Skoro zdawał się doskonale wiedzieć, co robi, to jak Klaudia mogłaby się mu przeciwstawić? Dlatego, nieco zgarbiona, odparła:

– No dobrze. W poniedziałek rano otrzymałam przesyłkę od nieznanego nadawcy, w której znajdowały się kawałek zakrwawionej liny i krótka notatka. W tej chwili wszystkie te trzy przedmioty znajdują się w laboratorium. Istnieje duża szansa, że jest to część narzędzia zbrodni. Notatka mówiła, że ważniejsze od samego narzędzia jest miejsce, w którym zostało ukryte. Sądzę, że jest to las, gdyż na linie oprócz krwi znajdują się kawałki gleby. Technicy potwierdzili, że krew należy do pani Marzeny, natomiast jeśli chodzi o linie papilarne, to stwierdzili je tylko na linie i również należą do ofiary. – Mówiąc te słowa, nie była w stanie nadal patrzeć na Kostkę, tak więc spuściła wzrok na własne kolana, bo nie zamierzała spoglądać na nieustająco wiercącego jej dziurę w policzku Bartka. – Przesyłka musiała trafić do skrzynki komisariatu w weekend, ale niestety kamery nic nie zarejestrowały. Jakaś usterka. Sądzę, że informator mógł być jej sprawcą.

– Lajowska, teraz jest środa po południu, czemu tak długo zwlekałaś?! – warknął Kostka, bardziej przypominając w tej chwili swojego zastępcę, Waryckiego, niż samego siebie. Klaudia nie miała mu tego jednak za złe, takie pytanie byłoby na miejscu nawet w normalniejszych okolicznościach.

– Po pierwsze, chciałam mieć pierwsze informacje z laboratorium. A po drugie, więcej informacji na temat tego, gdzie może znajdować się ta lina. I chyba mam. – Mówiąc to wyciągnęła z kieszeni złożoną kartkę. – Na tej mapie zaznaczone są miejsca, w których wydaje mi się, że powinniśmy szukać w pierwszej kolejności.

– Linę można zakopać wszędzie – odparł nieco spokojniej Henryk, ale i tak niemal wyrwał jej z rąk plan, który otrzymała wczoraj od Pawła. – Dlaczego pozaznaczałaś akurat te miejsca?

– Wydaje mi się, że informator chce naprowadzić nas na właściwy trop. – Klaudia westchnęła głęboko, po czym spojrzała na obu mężczyzn. – Czas postawić na szczerość, panowie. Myślę, że wszyscy jesteśmy zgodni, że pani Marzena zginęła z powodu wiedzy. Wiedzy o czymś, o czym nie powinna była się dowiedzieć. Kto w Krańcowie zajmuje się brudnymi interesami? To również doskonale wiemy, a Bartek – wypowiadając to imię, głos jej zadrżał, co nie uszło uwadze Szermińskiego, który uśmiechnął się lekko – wspomniał już o przynajmniej części takich biznesów. Dobrze też wiemy, kto się nimi zajmuje, panie komisarzu. Jestem przekona, że odpowiedzi znajdziemy w fabryce.

– Nie sądzę, żeby Waldemar działał sam – odparł Kostka. Przynajmniej nie owijał w bawełnę, już nie.

– Oczywiście, że nie – żachnęła się Klaudia. – Działa co najmniej z Maurycym, a pomaga im Rogoziński, żeby to wszystko trzymało się kupy. Mój stryj pewnie też ma co nieco do powiedzenia. – Mimowolnie wzdrygnęła się na samą myśl o proboszczu. Nienawidziła faktu, że jest spokrewniona z kimś takim. Z drugiej strony, mimo tego i innych, nieprzyjemnych okoliczności, cieszyła się, że w końcu rozmawia z komisarzem tak, jak pragnęła od dawna.

– Nie wydaje mi się, żeby był zamieszany akurat w to zabójstwo – wtrącił się Bartek, a w jego głosie usłyszała jakąś cieplejszą nutę, jakby pocieszającą.

Pewnie jej się przesłyszało. Zresztą nie potrzebowała, żeby ją pocieszał. Wyprostowała się gwałtownie i znów spojrzała na komisarza, ignorując dziennikarza.

– Wydaje mi się, że tajemniczy informator wie więcej o interesach naszej „elity" i chce zwrócić naszą uwagę na konkretne miejsce. Być może ze strachu boi się zrobić to bardziej wprost. Pod ziemią raczej nie można robić nic konkretniejszego, a więc uważam, że chodzi o miejsce stworzone przez człowieka. W lesie jest ich trochę. Stara chata leśniczego, którą raczej bym odrzuciła, podobnie jak karmniki dla zwierząt. Pozostają bunkry i magazyny.

– W magazynach nic nie ma – powiedział Kostka. – Sprawdziliśmy je.

– Owszem, ale nie wszystkie. Część z nich znajduje się oficjalnie na terenie należącym do fabryki, mimo że stosunkowo daleko od głównych budynków. Są nawet częściowo oddzielone ogrodzeniem od pozostałych! – poinformowała triumfalnie Klaudia, nie wspominając, że to Krzysztof, analizując z nią wczoraj plany od Pawła, zwrócił na to uwagę. Policjantka dziwiła się, że sam Wysocki, tak dobrze znający las, jej o tym nie powiedział, ale być może nie miał pojęcia.

– To prawda. – Komisarz wyraźnie zmarkotniał. – I nie będzie tak łatwo się tam dostać, nie bez pozwolenia.

– Nie wszyscy go potrzebują – zauważył Bartek.

– Nikt nie będzie niewidzialny dla kamer, które, mogę się założyć, tam zainstalowano, a w przeciwieństwie do naszych zapewne nie mają dostępu do sieci – odparła ze smutkiem Klaudia. – Zaraz pomyślimy o innych rozwiązaniach, ale bunkry też należy wziąć pod uwagę. Wydaje mi się, panie komisarzu, że trzeba wysłać tam ludzi.

– Jak najbardziej. Będziesz ich prowadzić, Lajowska, masz to zorganizować jeszcze dzisiaj.

– Na... Naprawdę? – Patrzyła na niego zaskoczona, czując narastającą ekscytację. – Oczywiście, panie komisarzu – dodała szybko i zamilkła na chwilę, zamyślona. – A jeśli chodzi o magazyny na terenie fabryki – podjęła – mam pewien pomysł. Powinniśmy wysłać tam kogoś zaufanego do pracy.

– Czyżby twojego przyjaciela Pawła? – zapytał ironicznie Bartek.

– Wyobraź sobie, że nie! – Niemal na niego warknęła.

– Spokojnie – pouczył ich Kostka, jakby byli przedszkolakami. – To jest dobry pomysł, ale to nie może być byle kto. To musi być ktoś niepozorny, chcący sobie dorobić, ktoś, kto nie wzbudzi ich podejrzeń, a komu pozwolą na pracę w tych konkretnych magazynach. I ktoś, kto będzie świadomy niebezpieczeństwa, a mimo to się zgodzi.

– Myślę, że znam taką osobę – odezwał się niespodziewanie Bartek. – Szymon Urbański. Jego brat już tam pracuje, więc nic dziwnego, że mógłby zarekomendować swojego brata do tymczasowej pracy, którą ten, jako student, byłby zainteresowany.

– Dlaczego to dobry kandydat? – zapytał Kostka, podpierając brodę o dłonie. W jego oczach bił smutek, którego nie potrafiły zakryć żadne chwilowo odczuwane uczucia.

– Studiuje farmację, zgłosił się jako wolontariat do pomocy na festiwalu, do sekcji medycznej. Jest bystry, opanowany i ważna jest dla niego sprawiedliwość.

– Skąd tak dobrze go znasz? – Klaudia wbiła w dziennikarza podejrzliwe spojrzenie, a jej serce biło tylko trochę szybciej, niż powinno. Czego ten skubaniec im nie mówił? – Nie spodziewałabym się, że kumplujesz się z dwudziestoparolatkami.

– Ola mi mówiła – odparł po chwili ciszy, a Lajowska poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicy żołądka. Och, jakże ona go nie cierpiała za to, co wyczyniał z jej ciałem! Na szczęście rozum był odporny na te cholerne sztuczki. – Aleksandra Kraszewska – dodał Bartek, widząc pytające spojrzenie komisarza. – Studiuje dziennikarstwo, a więc, będąc obecnie na wakacjach w mieście, skontaktowała się ze mną w sprawie swojego wakacyjnego projektu, żebym jej pomógł. Koleguje się z Szymonem i trochę mi o nim opowiadała.

Mimo że te słowa brzmiały wiarygodnie, Klaudia nie wierzyła w żadne z nich. Jej palce coraz mocniej zaciskały się na udzie, a ona nawet tego nie zauważyła. Nie uszło to jednak uwadze Bartka, który – gdyby nie obecność Kostki – rozważałby powiedzenie jej prawdy. Ale mimo dziwacznych okoliczności i tego, że pozwalali mu na nieformalny udział w śledztwie, nie wiedział, jak Lajowska zareagowałaby na to, że odezwał się do Oli tylko po to, by pomogła mu zyskać odpowiedzi mogące pomóc w śledztwie. Mimo to chyba wolałby, żeby Klaudia złościła się na niego z takiego powodu – szczególnie że przecież nie było to żadną nowością – niż żeby sądziła, że jest zainteresowany inną kobietą.

– Dobrze, brzmi rozsądnie. – Henryk pokiwał głową, nie zwracając uwagi na spojrzenia, którymi obdarzali się nawzajem jego rozmówcy. – Poproś go, żeby przyszedł tutaj do mnie jutro około dwunastej.

– Dobrze, panie komisarzu.

– Dziękuję, Klaudio, za te informacje. – Komisarz zwrócił się do podwładnej, posyłając jej lekki uśmiech nieobejmujący oczu. – Możecie iść. Muszę zadzwonić do córki. – W jego głosie pojawiła się wyraźna nuta żalu.

Z tego, co wiedziała Lajowska, Ewelina była wściekła na ojca prawie tak samo, jak załamana śmiercią matki. Wszystko dlatego, że dowiedziała się o jej śmierci nie od niego, a swoich znajomych. Od kilku dni była w Krańcowie, ale według słów Marysi nie nocowała ojca tylko u jednej z przyjaciółek.

– Dziękuję, komisarzu. Jesteśmy w kontakcie. – Słowa Bartka przywołały ją do rzeczywistości.

Wstali razem, niczym na zawołanie, po czym ruszyli do drzwi, w których Szermiński ją przepuścił. Czuła samą sobą, że nie może odejść tak po prostu, bez słowa, jak jakaś małolata, ale jak na złość jej umysł nie podsuwał jej żadnych, mądrych słów. Co jeszcze gorsze, Marysi nadal nie było w sekretariacie, przez który trzeba było przejść, by wyjść na korytarz, a więc Klaudia została całkowicie sama w tej niekomfortowej sytuacji.

– Wygląda na to, że jednak razem współpracujemy, a więc twoje „nigdy" okazało się kłamstwem – zagaił Bartek, gdy tylko zamknął drzwi do gabinetu komisarza.

Klaudia odwróciła się na pięcie, by na niego spojrzeć. Na jego przystojnej twarzy widniał zadziorny uśmieszek, który chciała zedrzeć jak nigdy dotąd.

– Osiągnąłeś swoje, przyznaję. Tylko dlatego, że ktoś kogoś zamordował, więc jeśli to cię cieszy, to doprawdy gratuluję! – warknęła, gromiąc go spojrzeniem. Mimo że nawet jej ni dotykał, czuła, jakby osoczył ją całą. Bo niby dlaczego nie mogła się poruszyć?!

– Nie cieszy mnie to. Za kogo ty mnie masz, co, Klaudia? Dlaczego wciąż oceniasz mnie przez pryzmat błędu, który popełniłem jako gówniarz?

„Bo złamałeś mi serce", pomyślała, czując, jak łzy napływają jej do oczu, ale wbiła paznokcie w dłonie i udało jej się opanować.

– Bo nic się nie zmieniłeś. Wciąż jesteś zadufanym bucem, który dba tylko o siebie i swoją karierę. Może udało ci się zamydlić oczy komisarzowi, ale ja nie jestem głupia. Wiem, że wykorzystasz wszystko, co się dowiesz, jeśli nie od razu, to później. – Nie krzyczała tylko dlatego, że gdzieś na granicy świadomości tkwiła jej myśl, że tuż za drzwiami znajduje się szef.

– Świetnie, że masz o mnie tak złe zdanie, Klaudia. Wiesz, może właśnie rozwiązałaś mój problem z tobą. Tak więc to ja gratuluję tobie – odparł Bartek tonem tak lodowatym, że aż się wzdrygnęła, a z jego oczu zniknęły wszystkie uczucia. Nigdy się tak do niej nie odezwał. Miała wrażenie, jakby dostała od niego w twarz.

Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, gdyż wyminął ją tak szybko – i jak najdalej od niej – że nie miała szansy pozbierać myśli. Zamknął drzwi z hukiem, a ona poczuła się niemal tak samo samotna jak po śmierci dziadka.

Być może źle oceniała Bartka i właśnie popełniła jeden z największych błędów w życiu. Miała ochotę wyć.

Zamiast tego podeszła do ściany i osunęła się po niej bezwładnie.

***

Marek czuł się tak, jakby powrócił do swoich lat nastoletnich, niedługo po śmierci ojca. Wtedy jego matka i część rodzeństwa wyjątkowo często chorowali, a więc to on nie tylko był zobowiązany zapewnić rodzinie fundusze, ale również przygotowywać jedzenie i sprzątać. Dlatego właśnie, mimo że nigdy nie marzył, by zostać kucharzem, gotował naprawdę nieźle i różnorodnie. A od dwóch dni miał okazję odświeżyć te umiejętności, gdyż Waleria zaniemogła. I to tak bardzo, że gdy przedwczoraj wieczorem dostała niemal czterdziestostopniowej gorączki, nie wróciła już do domu, do córek, tylko została na plebanii, w jednym z pokojów dla gości. Wikary stał się natomiast odpowiedzialny zarówno za opiekę nad nią, jak i za przygotowywanie posiłków dla wszystkich mieszkańców.

Nie żeby narzekał, sam się zgłosił, choć wiedział, że nawet gdyby tego nie zrobił, proboszcz by mu to nakazał. Dzięki ogromowi obowiązków nie miał czasu na przemyślenia dotyczące tajemniczej kobiety, Oli i ich rozmowy. A przynajmniej znacznie mniej czasu.

– Och, przyniosłeś mi obiad, kochany? – Z zamyślenia wyrwał go słaby głos Walerii, która musiała przed chwilą się obudzić.

Pogrążony w myślach Marek, siedzący na fotelu obok jej łóżka, wstał i dopadł do biurka, na którym postawił tacę. Niewielką sypialnię rozświetlała tylko lampka stojąca na jego blacie, gdyż zasunięte, ciężkie kotary skutecznie uniemożliwiały nawet sierpniowemu słońcu wkraść się do pomieszczenia, tym samym dając Walerii szansę na zdrowienie w spokojnych warunkach.

– Tak, ugotowałem pani rosół. Nie jest tak dobry jak pani, ale chyba nie najgorszy. Pani Walerio, musi pani zacząć jeść, żeby odzyskać siły.

– Ach, kochany, po co mi siły, po co... Moja siostra nie żyje, a ten ch... Zresztą nieważne. – Machnęła ręką, po czym zaczęła podsuwać się na poduszce. – Pomóż mi usiąść, spróbuję coś zjeść.

Wikary podbiegł do niej i pomógł jej w miarę wygodnie się usadzić. Wyglądała tak krucho, ubrana w białą koszulę nocną na tle kwiecistej pościeli. Nawet jej bordowe włosy, które pofarbowała na tak intensywny kolor po pogrzebie pani Marzeny ku jej pamięci, zblakły podczas tej choroby.

– Powinien już na tyle wystygnąć, że się pani nie poparzy – poinformował ją, gdy podał jej już tacę. – Pomóc pani...

– Mam sprawne ręce, dam radę się nakarmić. I nie mów do mnie „pani", tyle razy ci mówiłam, że mnie to postarza.

– Dobrze – odparł, nie dodając nic więcej. Nie był w stanie odezwać się do niej na „ty", a jednocześnie chciał postępować zgodnie z jej prośbą. Nie było to łatwe, dlatego prędzej czy później wracał do grzecznościowej formy, tak mocno wdrukowanej w jego umysł.

Przez chwilę panowała cisza. Marek nie wiedział, czy pani Waleria chce, by z nią przebywał, ale nie potrafił ani zapytać, ani wyjść bez słowa. Dlatego siedział na krawędzi fotela i zastanawiał się, ile razy będzie musiał umyć i zdezynfekować ręce, a następnie pójść pod prysznic, by pozbyć się wszystkich panujących w tym pokoju zarazków. Co prawda nie czuł się w ogóle jak na przeziębienie, ale kto wie, jaki był okres inkubacji drobnoustroju, który dopadł gosposię?

– Wiesz, kochany, wiedza to jednak nie zawsze jest błogosławieństwo. Czasem to największa klątwa. Gdyby nie ona, moja siostra by żyła. Wiem to z całą pewnością. – Wbiła w niego intensywne spojrzenie, a on przełknął ślinę, poddenerwowany. Chciał jej przerwać, ale nie mógł się nawet poruszyć. – Zdążyła mi powiedzieć, że dowiedziała się o fabryce czegoś strasznego, czego nikt by nie podejrzewał. A przecież wiemy, jaki on jest. Oni obaj... – Słowa Walerii przerwał nagły atak kaszlu, po którym kobieta przymknęła oczy.

Napięty do granic możliwości wikary przez chwilę miał wrażenie, że zasnęła, co wcale nie byłoby najgorszą opcją, ale wtem Waleria poruszyła się niespokojnie i chrząknęła głośno, po czym zabrała ponownie głos:

– Robią coś naprawdę okropnego. I wydaje mi się, że moja siostra mogła o tym opowiedzieć Zosi – wypowiadała słowa wolno, jakby ledwo miała na to siłę. – Moja młodsza córka zupełnie siebie ostatnio nie przypomina. Początkowo sądziłam, że tak mocno przeżywa żałobę, w końcu była z Marzenką bardzo blisko – Waleria pociągnęła nosem – ale to nie tylko to. Wydaje mi się przestraszona. Ogólnie jest cichsza i mniej wyszczekana niż Martyna, ale nie ma tchórzliwej natury. A teraz... w jej oczach widzę strach. Jakby coś wiedziała. Marku, proszę porozmawiaj z nią. Dowiedz się, co wie. To dla mnie naprawdę ważne.

Wikary poczuł, jakby ktoś nagle zabrał mu dostęp powietrza, pomimo że miał szeroko otwarte usta. Wpatrywał się na pogrążoną w półmroku Walerię tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Miał wrażenie, że w ostatnich tygodniach Bóg nieustannie wystawiał go na kolejne próby. Czy naprawdę aż tak zawinił?

To, o co prosiła go gosposia, było niemożliwe do spełnienia. A jednak musiał spróbować. Zresztą jak mógłby jej odmówić, gdy patrzyła na niego z tak ogromnym błaganiem?

– Postaram się – odpowiedział, czując taką suchość w gardle, że musiał odchrząknąć. – Ale nie wiem, co z tego wyniknie. Nie mamy ze sobą dobrego kontaktu.

– Zosia cię lubi. Wie, tak samo jak ja, że jesteś dobrym człowiekiem. Prawym i godnym zaufania. Jestem pewna, że ci się zwierzy. – W zmęczonych oczach Walerii mignęło coś, co nie do końca mu się spodobało. – Proszę.

– Dobrze – odpowiedział z ciężkim sercem.

– Dziękuję. A teraz, proszę, zabierz tę tacę i zgaś lampkę. Chcę się przespać.

Marek kiwnął głową i spełnił jej polecenia, a potem cicho wyszedł z pokoju, mimo że w jego głowie panował istny huragan.

***

I jak się podobał kolejny rozdział? Ja, powiem szczerze, go lubię, bo Klaudia i Bartek to moja ulubiona para tutaj xD. Jak zwykle czekam z niecierpliwością na Wasze opinie. Bardzo się cieszę, że jest tu coraz więcej nowych czytelników i że macie tak wiele różnych teorii. Dzielcie się nimi dalej. Jak zwykle będę też wdzięczna za wypisanie uwag, wskazanie błędów itp. Tymczasem lecę do pisania trzynastego (niestety, tak jak się spodziewałam, dotarłam do momentu, w którym nie mam zapasu kolejnych rozdziałów). Do zobaczenia mniej więcej za dwa tygodnie, pozdrawiam :).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top