Rozdział dwudziesty ósmy

– Miłego spaceru, kochanie. Jak wrócisz, obiad będzie na ciebie czekał – poinformowała Zuzanna, gdy usłyszała, a następnie zobaczyła schodzącą po schodach siostrzenicę. Sama siedziała na kanapie w salonie.

W odpowiedzi Ola kiwnęła głową i poszła prosto do przedpokoju. Ku jej niezadowoleniu ciocia podążyła za nią.

– Spacer dobrze ci zrobi. Możesz zaproponować Szymonowi, żeby z nami zjadł.

– Nie – odparła Ola skupiona na zakładaniu botków. Nie patrzyła na ciocię. Odkąd wróciła do domu, unikała jej wzroku.

Zuzanna otworzyła usta, ale po zastanowieniu je zamknęła. Nie znała słów, którymi mogłaby dotrzeć do siostrzenicy, a tym bardziej odebrać jej cierpienie. Wątpiła, by takie istniały. Koleżanka psycholożka twierdziła, że wobec Oli trzeba wykazać się dużą cierpliwością, a jednocześnie uważnie obserwować. Z tym drugim Zuzanna mogła sobie bez problemu poradzić, ale pierwsze zadanie stanowiło dla niej totalną abstrakcję.

Impulsywność i szybkie działanie leżały w jej naturze. A ponadto zżerały ją wyrzuty sumienia. Gdyby zabrała się wcześniej za zniszczenie Adama, to może Ola nigdy nie zostałaby porwana, a następnie zniszczona.

Gdyby Zuzanna nie przyjaźniła się z Weroniką i jej nie pomagała ani nie przymykała oczy na tak wiele aktywności Adama, być może to wszystko skończyłoby się wcześniej i nie poniosło za sobą tak wielu konsekwencji. O tym jednak wolała teraz nie myśleć. Problem Oli był wystarczająco poważny.

Zresztą Rogozińska dobrze wiedziała, że nie jest w stanie zmienić przeszłości, i tym bardziej chciała zrobić wszystko, by pomóc Oli teraz. Ta jednak nie chciała z nią rozmawiać. Ba, właściwie nie chciała rozmawiać z nikim oprócz policji Gdy dwa dni temu, w okolicach południa, została przywieziona do Krańcowa, od razu pojechała na komisariat. Odkąd wróciła potem do domu, większość czasu spędzała we własnym pokoju. Nie chciała jeść ani pić i sądząc po coraz większych cieniach pod oczami, chyba nie za dobrze spała. Jedyne, co interesowało ją poza sypialnią, to długie kąpiele. Sama z siebie nie wypowiedziała do niej nawet kilku słów.

Dlatego Zuzannę tak bardzo zdziwiło, gdy dosłownie pół godziny temu Ola zgodziła się na spotkanie z Szymonem. Początkowo poczuła radość, ale teraz, patrząc na milczącą i bladą jak ścianę siostrzenicę, dochodziła do wniosku, że Ola podjęła tę decyzję tylko dlatego, by nie słuchać więcej dłużej jej namawiania.

Gdyby Zuzanna umiała czytać w myślach, szybko zrozumiałaby, że ma rację tylko częściowo. Równie ważnym powodem, dla którego Ola zapragnęła wyjść z domu, była jej narastająca niechęć do przebywania w zamkniętym pomieszczeniu, nawet jeśli dobrze znanym i przytulnym, a przede wszystkim pozbawionym obecności pozostającego w areszcie wuja.

Początkowo to dyskomfort na myśl o przebywaniu z ludźmi i otrzymywaniu ich współczujących spojrzeń przeważała, ale dziś coś się zmieniło. Mimo że podobnie jak wczoraj i przedwczoraj Ola jedynie leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit, to od rana po raz pierwszy miała wrażenie, jakby pomieszczenie się kurczyło i miało ją zmiażdżyć. Wiedziała, że ciotka nie pozwoli jej wyjść samej, zresztą nawet ona tego nie chciała – na samą myśl zalewał ją zimny pot.

Istniała tylko jedna osoba, z którą mogła pójść na spacer – Szymon. To o nim – i o mamie – myślała w najgorszych momentach ostatnich dni. To jego uśmiech widziała, gdy zamykała oczy. Raz po raz powtarzała sobie słowa w myślach świadczące o uczuciu, którym ją darzył. A kiedy chodziła do innych mężczyzn, w tym brodacza, zamykała powieki i wyobrażała sobie, że to jego ciała dotyka, choć zanim ją porwano, nie zdążyli odbyć stosunku.

A przynajmniej do momentu, w którym nie robiono jej rzeczy, o których nie chciała nawet myśleć.

Ale myślała mimo usilnych prób, by zapomnieć. Gdy w końcu zapadła w coś w rodzaju snu na jawie, zarówno jej psychika, jak i ciało przypominały sobie dosłownie wszystko, a ona miała ochotę wydrapać sobie całą skórę. Skórę skalaną złem i wielokrotną zdradą, podobnie jak jej dusza. Na nic zdawało się powtarzanie samej sobie, że musiała to robić, żeby przetrwać. Że dzięki swojej przebiegłości i tak miała lepiej niż inne dziewczyny, że sypiała przede wszystkim z brodaczem, który – ku jej zdziwieniu – wcale nie był tak brutalny jak inni.

Ola słyszała, jak ciotka wypowiada kolejne słowa pożegnania, ale nie rejestrowała ich znaczenia. Chwyciła torebkę i niemal biegiem wybiegła na zewnątrz, gdzie za ogrodzeniem od razu dostrzegła Szymona. Na jego widok gwałtownie przystanęła. Miała wrażenie, jakby jej serce przestało bić.

Nie widziała go od powrotu. Nie była w stanie się przemóc. Najwyraźniej przeczucie jej nie zawiodło, bo teraz, gdy go zobaczyła, wszystkie jej przemyślenia i wątpliwości się spotęgowały i tylko utwierdziły w przekonaniu, że ma rację.

Ani nie była gotowa, ani na niego nie zasługiwała.

Z jednej strony coś nie do końca uchwytnego bardzo go do niego ciągnęło. Jak przez mgłę pamiętała cudowne uczucie zakochania, które dane było jej odczuwać jedynie kilka dni. Czuła, że nadal są dla siebie ważni. Wiedziała, że w jego ramionach poczułaby bezpieczeństwo, a on by jej nie oceniał. Ale z drugiej strony miała świadomość, że nie jest już tamtą beztroską, szaloną dziewczyną, której wydawało się, że pozjadała wszystkie rozumy. Że życie jest znacznie bardziej skomplikowane i okrutne, niż jej się wydawało, a śmierć ukochanej matki to nie jedyna tragedia, której można doświadczyć.

Do tego wszystkiego dochodziły dwie rzeczy. Fakt, że wielokrotnie go zdradziła, oraz świadomość, że nie da mu się dotknąć. Ba, nie da tego zrobić nikomu i nigdy. Nie zasługiwała więc na jego miłość, a jakaś jej część w ogóle jej nie pragnęła To była ta sama część, która nie chciała widzieć żadnych ludzi.

A jednak bez nich też nie było dobrze. Bez nich też się bała.

Nie chciała umierać, ale nie potrafiła żyć.

Nie potrafiła też płakać. Nawet to jej odebrano.

– Ola? Jeśli nie chcesz iść na spacer, to nie musimy... – Cichy głos Szymona dotarł do jej uszu, wyrywając jej ciało z bezruchu.

Uniosła nieco głowę i spojrzała w kierunku chłopaka. Przez ogrodzenie widziała go jedynie fragmentarycznie i nagle przestało jej to wystarczać.

– Już idę – odparła i odchrząknęła, czując suchość w gardle. Nie poznawała własnego głosu.

Przeszła przez furtkę i stanęła przed Szymonem. Patrzyła na jego buty. Miał na sobie granatowe adidasy. Kojarzyła te buty. Nosił je już przy niej. Na tę myśl Ola poczuła się trochę lepiej i uniosła głowę. Napotkała na pełne troski i bólu spojrzenie i ponownie odwróciła wzrok. Nie była w stanie tego znieść. Miała w sobie za wiele bólu oraz ogromu innych, przykrych emocji, które drenowały ją z energii.

– Pójdziemy nad jezioro? – zapytała. Miała nadzieję, że zimny wiatr nad wodą choć trochę jej pomoże.

– Jasne, gdzie chcesz – odparł pospiesznie, a ona poczuła złość.

Nie chciała, by zgadzał się na jej propozycje w tak uległy sposób, jakby traktował ją jak porcelanową filiżankę. Chciała mu to powiedzieć, ale iskierka buntu zniknęła szybciej, niż się pojawiła, a ją ponownie zalała niechęć do konfrontacji. Ponadto zdawała sobie sprawę, że Szymon chciał dobrze. Ciotka też chciała, przynajmniej teraz. Nie mogła się na nich wyżywać.

– Pójdźmy przez miasto. Chcę pójść głównym deptakiem.

– Okej, pewnie – powiedział, a po chwili zawahania dodał: – Cieszę się, że zgodziłaś się na spacer.

Nie odpowiedziała. Wyczuła w jego głosie emocje, coś na kształt skrywanej radości, i przestraszyło ją to.

Przez dłuższy czas szli obok siebie w milczeniu. Szymon utrzymywał idealny dystans. Nie próbował jej dotknąć, ale jednocześnie był na tyle blisko, że czuła się w miarę bezpiecznie, nawet wówczas, gdy byli zmuszeni ominąć parę z psem, a następnie grupkę nastolatków. W przeciwieństwie do ciotki nie próbował jej też zagadywać.

Ola nadal patrzyła głównie w chodnik. Jakaś jej część chciała spojrzeć na jego twarz, ale strach i wyrzuty sumienia przeważały. Czy gdyby Szymon nie był tak idealny, byłoby łatwiej na niego spojrzeć?

Im dłużej milczeli, tym większą potrzebę odezwania się odczuwała.

– Dziękuję – szepnęła, kiedy kilkanaście minut później skręcali na deptak. – Wiem, że próbowałeś mnie szukać. Mam nadzieję, że za bardzo nie ryzykowałeś.

– Chciałem bardziej, ale mi nie pozwolili. Nie mogłem po prostu siedzieć w miejscu i czekać...

– Dobrze, że nic ci się nie stało. Przepraszam, że musiałeś przez to przejść. – Jej głos brzmiał motorycznie, jakby wypowiadał je nie człowiek, ale maszyna.

– Co? Dlaczego mnie przepraszasz? – zapytał zaskoczony Szymon, a Ola poczuła na sobie jego zdziwiony wzrok. – To jak powinienem cię przepraszać, my wszyscy! Powinniśmy znaleźć cię o wiele wcześniej. W ogóle nie dopuścić, żeby... – przerwał, gdy dostrzegł, że Ola nieco się od niego odsunęła. – Przepraszam, nie chciałem podnosić głosu.

Odpowiedziała mu cisza, jednak Ola znów zaczęła iść bliżej niego.

– Tylko ja jestem odpowiedzialna za to, że postanowiłam prowadzić na własną rękę śledztwo i poszłam tam biegać, nic nikomu nie mówiąc. – Odchrząknęła. Od rozmowy z komisarzem nie wypowiedziała tak długiego zdania. – Jest takie powiedzenie, uważaj, o czym marzysz, bo może to się spełnić. Chciałam się czegoś dowiedzieć, to się dowiedziałam. – Zadrżała i przystanęła.

Szymon również się zatrzymał i wyciągnął w jej kierunku rękę, ale cofnął ją, gdy zrobiła krok do tyłu. Wciąż na niego nie patrzyła.

– Policja powinna była znacznie wcześniej to wszystko ukrócić. Wtedy...

– To znacznie więcej niż Krańcowo – przerwała mu. – A ja nie chcę o tym rozmawiać.   – Przepraszam – powiedział czule. – Nie pomyślałem.

Nie odpowiedziała. Zamiast tego uniosła głowę i popatrzyła na niego, a kąciki jej ust drgnęły nieco.

Uśmiechnął się do niej.

– Tak bardzo się o ciebie martwiłem – szepnął. – Tak bardzo... Tak bardzo mi przykro.

Spuściła głowę i milczała, a on najwyraźniej nie był już w stanie znieść ciszy, bo powiedział:

– Będę dla ciebie. Czegokolwiek potrzebujesz... Możemy rozmawiać, możemy milczeć. Nie zostawię cię.

W jego głosie Ola słyszała determinację, zaciętość i obietnicę. Wszystkich tych stanów nie była teraz w stanie zrozumieć ani poczuć. Nie potrafiła ich też znieść.

– Ja... przepraszam... ale nie mogę. Nie mogę tam iść! – Poczuła, jak pocą się jej ręce. Spojrzała na majaczące się na końcu deptaku jezioro i drzewa po jego bokach i miała wrażenie, że lada chwila straci przytomność. – To za dużo. Za dużo. Nie mogę...

Zachwiała się niebezpiecznie, a Szymon odruchowo złapał ją w pasie. Wyrwała mu się z piskiem.

– Przep... przepraszam. Nie powinienem był. Odprowadzę cię do domu.

            Tym razem Ola na niego patrzyła, ale miała wrażenie, jakby wcale go nie widziała. Jakby to wszystko było jakimś dziwnym snem.

            – Nie, nie do domu. Krzysztof Paszyński chce ze mną porozmawiać – szepnęła. – Zaprowadź mnie, proszę, do „|Zajazdu Mazura". Będę w stanie sama pójść.

            Nawet jeśli ta prośba zdziwiła Szymona, nie dał po sobie tego poznać. Bez słowa pokiwał głową, po czym odwrócili się od jeziora i ruszyli w przeciwną stronę.

***

– Ola Krajewska? – spytał Krzysztof i mrugnął kilkakrotnie oczami, jednak dziewczyna nie znikała, podobnie jak stojący za nią wyraźnie zmartwiony Szymon.

Ubrana w zabudowaną granatową sukienkę i z trudem utrzymująca na nim spojrzenie wyglądała tak, jakby mógł ją zdmuchnąć najmniejszy podmuch wiatru. Paszyński nie potrafił w niej dojrzeć energetycznej i nieco aroganckiej dziewczyny, na którą wpadł, gdy po raz pierwszy odwiedził Ewę, ani nawet kogoś, kto – jak wiedział zarówno od komisarza, jak i znajomego z CBŚ – podzielił się sam z siebie przebiegiem swojego porwania i dostarczył ważnej wiedzy na temat działania przestępców na większą skalę.

Krzysiek poczuł irracjonalną i palącą prośbę, aby ją przytulić, ale wiedział, że nie może tego zrobić.

– Wejdźcie, proszę – powiedział, gdy pierwszy szok minął.

– Chcę wejść sama – szepnęła Ola. – Poradzę sobie tutaj, Szymon.

– Poczekam na ciebie na dole – odparł chłopak i rzucił Krzysztofowi ostrzegawcze spojrzenie.

Paszyński kiwnął w jego kierunku głową. Podobało mu się zachowanie Szymona. Ola z kolei nie zareagowała w żaden sposób, jakby w ogóle nie usłyszała słów Urbańskiego, tylko weszła do środka i odwiesiła na haczyk płaszcz. Krzysztof rzucił mu ostatnie spojrzenie, zamknął drzwi i zaprosił ją do salonu.

Ola bez słowa usiadła na krawędzi kanapy. Tym razem nie patrzyła ani na niego, ani na pomieszczenie, tylko na swoje ręce. Wyglądała tak, jakby lada chwila miała się zerwać i uciec gdzieś daleko. Gospodarz patrzył na nią w milczeniu, a na jej widok krajało mu się serce. Wiedział, że powinien dać jej czas.

– Dlaczego chciał się ze mną pan widzieć? – zapytała w końcu, a w jej oczach, tym razem identycznych, co jego, bo bez kolorowych soczewek, tkwiło znacznie więcej smutku i bezsilności, niż powinno. Potrafił dostrzec to pod pozorną obojętnością, ponieważ sam kiedyś w ten sposób funkcjonował.

– Mówmy do siebie po imieniu, proszę – zaproponował. – Ja...

– Jest pan moim ojcem – powiedziała, jakby w ogóle go nie usłyszała. Jej głos był beznamiętny. – Dlaczego chciał się pan...

– Ja... skąd wiesz?

– Umiem dodać dwa do dwóch, a kilka godzin przed moim porwaniem wymusiłam prawdę od ciotki. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć?

Krzysztof poruszył się niespokojnie na fotelu. Mimo że Ola zwróciła się do niego na „ty", wciąż czuł się niekomfortowo. Takiego przebiegu tej rozmowy z pewnością się nie spodziewał.

– Chciałem ci o tym powiedzieć. O tym, że jestem twoim ojcem. Nie wiedziałem wcześniej. Nie wiedziałem, że w ogóle... istniejesz. Poznałem prawdę stosunkowo niedawno, gdy tu wróciłem.

– Przed moim porwaniem? – przerwała mu i obrzuciła go nieodgadnionym spojrzeniem. Szybko jednak powróciła do oglądania swoich nieładnie poobgryzanych paznokci.

Krzysztof zadrżał. Doskonale pamiętał, jak bardzo jego własne ręce przypominały krwawą miazgę, kiedy postanowił raz na zawsze rzucić alkohol i nie znał sposobów, aby redukować napięcie w niedestrukcyjny sposób.

– Tak – odparł szczerze. – Nie wiedziałem jednak, jak to zrobić. Bardzo cię przepraszam. Powinienem był...

– To nie ma znaczenia – przerwała mu po raz kolejny. W jej głosie nie było jednak słyszeć ani złości, ani niechęci. Nadal brzmiał mechanicznie. Jakby było jej wszystko jedno. – Skoro już tu jestem, to chcę ci podziękować.

– Za co? – zapytał zaskoczony.

– Wiem, że brałeś udział nie tylko w śledztwie, ale i bezpośrednio pomogłeś CBŚ. Twój znajomy wygadał się, gdy skończył mnie przesłuchiwać. Możesz go zapewnić, że nikomu się nie wygadałam i nie wygadam.

– Hm... tak, to prawda – wyjąkał Krzysztof. Ta dziewczyna zaskakiwała go z każdym kolejnym słowem, co było jeszcze dziwniejsze, skoro w żaden sposób nie pokazywała emocji. – Informacje ode mnie w pewnym stopniu pomogły im rozpracować grupę i odbić część ofiar.

– Tak więc dziękuję w ich imieniu. I swoim.

– Ty sama świetnie sobie poradziłaś.

Ola nie odpowiedziała. Zapadło milczenie, które przynajmniej dla Paszyńskiego nie było wcale komfortowe.

– Ja... chciałem ci powiedzieć, że... Zdaję sobie sprawę, że nie cofnę przeszłości, a i teraz czas jest wyjątkowo niesprzyjający, ale chcę być obecny w twoim życiu.

– Gdybyśmy rozmawiali przed moim porwaniem, pewnie zaśmiałabym ci się w twarz. Albo powiedziała, że niczego od ciebie nie oczekuję, w przeciwieństwie do mojej matki dwadzieścia lat temu. Ale teraz jest teraz. Nie będę oszukiwać siebie ani ciebie. Moja mama nie powiedziała ci o moim istnieniu, więc nie mogę cię obwiniać za twoją nieobecność. Nigdy nie miałam ojca i nie czuję, bym miała go teraz. Nie mam pojęcia, czy chcę cię w moim życiu, czy nie, bo w ogóle cię nie znam. A ponadto moje życie w tej chwili to jakaś pomyłka.

–  Ola, potrzebujesz czasu...

–  Nie chcę tego słuchać.

–  Dobrze. Chciałabyś się czegoś napić? Może herbaty?

Przez chwilę nie reagowała w żaden sposób. Aż w końcu, jakby w spowolniałym tempie, kiwnęła twierdząco głową, a on uśmiechnął się do niej lekko.

***

Gdy po spędzonym głównie w ciszy kwadransie Ola wyszła, Krzysztof nie zdążył nawet usiąść, a już zadzwonił do niego telefon.

– Dzień dobry, komisarzu. Coś się stało? – rzucił do słuchawki.

– Mamy kolejną wiadomość od informatora, który nie przestrzega zasad ortografii. – Henryk Kostka jak zwykle od razu przeszedł do konkretów.

Paszyński po raz kolejny zastanawiał się, czy komisarz traktuje go jak swojego, bo tak bardzo mu ufa, czy dlatego, że nie mają dla niego znaczenia potencjalne konsekwencje wciągania w śledztwo kogoś spoza policji. Nie zamierzał jednak się nad tym teraz zastanawiać. Ponadto dobrze wiedział, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.

– W sensie od Darka? – zapytał.

– Nie wiemy, czy to na pewno młodszy Urbański, panie Paszyński – przypomniał mu szorstko komisarz. – Ale tak zakładamy, owszem. Tym razem wiadomość została wysłana z jakiegoś dziwnego adresu mailowego. Zapewne założył go tylko w tym celu.

– Skoro Darka nie ma go w Krańcowie, nie miał wyboru.

– Otóż to. Podaje w niej dokładną lokalizację, w której przebywają Weronika Strzycka, Maurycy Fagocki i Martyna Samicki. Podejrzewamy, że on sam również z nimi jest. Pytanie brzmi, czy to z jego strony pomoc, czy pułapka.

–  Nie wiem – odparł szczerze Krzysztof. – Szymon był pewien, że jego brat zdecydował się na podwójną grę na naszą korzyść. Teraz wszyscy twierdzą coś odwrotnego. A ja po prostu nie wiem. Być może nawet sam Darek na początku nie wiedział, po której stoi stornie. Ale teraz pewnością wie, w co gra, Nawet jeśli to jest pułapka...

–  ...to musimy to sprawdzić – wszedł mu w słowo Henryk Kostka. – Za chwilę mam spotkanie z antyterrorystami. Będziemy omawiać szczegóły akcji.

–  Jeśli Darek tam będzie, to tak samo jak Martyna powinien ucierpieć jak najmniej. Trzeba go porządnie przesłuchać.

– Zdaję sobie z tego sprawę, Paszyński – przerwał mu cierpko Kostka, a Krzysztof ugryzł się w język. Musiał pamiętać, że nie miał prawa go pouczać. – Na razie może pan zrobić sobie przerwę w analizowaniu tych dokumentów od Zuzanny Rogozińskiej.

– Dobrze. Na kiedy planujecie przeprowadzenie akcji? – zapytał Krzysztof, w duchu mieląc pytanie dotyczące lokalizacji rzekomego przebywania poszukiwanych. Wiedział, że przez telefon, a zapewne nawet osobiście, komisarz by mu tego nie wyjawił.

– Za kilka godzin, w nocy.

Krzysiek kiwnął głową, mimo że Henryk nie mógł tego zobaczyć.

– Powodzenia.

– Może pan odpocząć. Do usłyszenia.

Henryk rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Krzysztof westchnął głęboko, odłożył telefon na szafkę i przez chwilę patrzył przed siebie bez ruchu. A potem jego wzrok przesunął się na komórkę i poczuł, że powinien pójść za ciosem. Wybrał numer swojej starszej córki – Agaty – a kiedy ta nie odebrała, naprędce napisał do niej SMS:

Wiem, że jesteś na mnie zła. Masz do tego pełne prawo. Ale życie jest za krótkie na trzymanie urazy. Spieprzyłem w przeszłości wiele rzeczy i tego nie zmienię, ale mogę wpływać na przyszłość. W przyszłym tygodniu przyjeżdżam do Poznania i bardzo chcę się z Tobą spotkać. dostosuję się do Twojego grafiku. Pozdrawiam, tata.

Odłożył telefon na półkę i zaczął kierować się do łazienki z zamiarem wzięcia prysznica, kiedy zatrzymał go dźwięk nadchodzącej wiadomości.

To była Agata.

OK. W poniedziałek podam ci termin. Pozdrawiam.

***

Oto przedostatni rozdział (chyba że w ostatnim rozpiszę się na tyle, że podzielę go na dwa). Jestem bardzo ciekawa, co o nim sądzicie. W następnym przygotujcie się na ostatnią dużą akcję. Jak zwykle czekam na Wasze uwagi, opinie i sugestie. Kolejny rozdział pojawi się dwudziestego dziewiąteg . Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top