Rozdział dwudziesty dziewiąty
Maurycy miał dosyć.
Nie był przystosowany do czegoś takiego. Przywykł do przebywania w wysokich standardach, a nie w jakichś pierdolonych slumsach. Kurwa, chyba w więzieniu byłoby lepiej, ale on nie chciał tam trafić i tylko dlatego tolerował tę kryjówkę.
Jebana cela albo jakiś przedpotopowy schron... Jak inaczej mógł nazwać to miejsce? Dobrze, że nie miał klaustrofobii, bo pewnie by się tu udusił. Kurz i zapach stęchlizny wystarczająco podrażniały jego wrażliwe drogi oddechowe.
Oczy też go bolały, choć właściwie w półmroku niewiele było widać. Obdrapane, szare ściany, dzienne światło ledwo co prześwitujące przez miniaturowe okna tuż przy suficie, piski szczurów... Owszem, jego człowiek dostarczył im materace do spania, przynosił gówniane żarcie i picie. Owszem, był tu prąd i drugie pomieszczenie, które od biedy można by nazwać toaletą, ale co z tego? Maurycy miał wrażenie, że nawet gdyby podrapał się do krwi, nie zdołałby usunąć brudu, który wsiąkł w jego skórę przez trzy spędzone tu doby.
Jak by tego było mało, od wczoraj musiał tolerować nie tylko Martynę, ale tę kurwę, Weronikę Strzycką, i Darka Urbańskiego. Co ciekawe, to ten ostatni okazywał się najlepszym towarzyszem w tym cholernych, spartańskich warunkach.
Martyna wykazała się odwagą – czy raczej uległością związaną z zakochaniem – i przebiegłością, kiedy z sukcesem wywiozła go z Krańcowa w bagażniku, ale gdy tylko dotarli do kryjówki, zaczęła odstawiać jakieś szopki. I to nawet nie o sam wygląd schronienia, tylko o to, jak będzie teraz wyglądać jej życie. Fagocki musiał naprawdę mocno ją opierdolić, by wybić jej z głowy pomysły powrotu do domu rodzinnego, a tym samym jeszcze większego ryzyka, że służby go dopadną.
Sytuacja i tak nie wyglądała dobrze. Szczególnie wtedy, gdy w sobotę rano dowiedział się, że ich fałszywe dokumenty wciąż nie są gotowe, a tuż potem w kryjówce zjawili się Weronika i Darek. Niby nie powinno go to dziwić – wszyscy „najważniejsi" znali ten adres i mieli klucze „na wszelki wypadek", który po latach w końcu nadszedł.
Mimo to Maurycy nie sądził, że komukolwiek uda się wydostać z obławy.
Z jednej strony poczuł satysfakcję na myśl, że policja nadal jest na tyle nieudolna, z drugiej jednak żałował, że to akurat Strzyckiej udało się uciec. Nienawidził tej cholernej baby, która w ostatnim czasie zachowywała się tak, jakby to ona rządziła nimi. Kobiety nigdy nie powinny były dostawać praw wyborczych, od władzy, do której się nadawały, przewracało im się w dupach, i to dlatego świat schodził na psy. Na dodatek Strzycka wzięła ze sobą Darka Urbańskiego, zbędny, jak mu się początkowo wydawało, balast.
Okazało się jednak, że to dzięki niemu w ogóle uciekła. A późniejsze godziny udowodniły, że chłopak ma głowę na karku. Nie narzekał na kryjówkę ani sytuację, za to miał całkiem dobre pomysły. Oraz, jak się okazywało, znajomości. Wszystko wskazywało na to, że to człowiek Darka załatwi ich całej czwórce dokumenty szybciej niż zleceniobiorca Maurycego. Ponadto opcja ucieczki, którą zaproponował Urbański, wydawała się bezpieczniejsza i lepsza niż ta, którą chciał wprowadzić w życie Fagocki.
Weronika plasowała się gdzieś pomiędzy Martyną a Darkiem. Ku zdziwieniu Maurycego nie próbowała się rządzić, wręcz przeciwnie, była wyjątkowo cicho, ale to wcale nie było dobre, ponieważ w niczym nie pomagała. Stała przy oknie lub leżała na swoim materacu i gapiła się w sufit. Maurycy zdołał wyciągnąć od niej tylko i wyłącznie szczegóły o ich ucieczce i wydobył od niej dokumenty, które zabrali z tajnego archiwum fabryki. Zważywszy na okoliczności, poszło im całkiem dobrze, ale nie mogli zabrać wszystkiego, a Maurycy obawiał się, że reszta mogła już dostać się w ręce policji, ponieważ według Strzyckiej ta dowiedziała się o lokalizacji archiwum.
Dowody jego winy były nie do podważenia, zresztą wiedział, że jego wspólnicy, zapewne nawet Arkadiusz, nie będą dla niego przychylni i zapewne zwalą na niego całą odpowiedzialność. Dlatego Fagocki tym bardziej miał nadzieję, że najpóźniej jutro już dawno ich tu nie będzie. Nie tylko w tej jebanej, olsztyńskiej kryjówce – dwuizbowej piwnicy należącej przed laty do jego przyszywanego wuja, którego nazwiska osoby postronne nie znały – nie tylko w Polsce, ale i Europie.
Maurycy bez trudu widział siebie samego leżącego nad basenem w ciepłych krajach i sączącego egzotycznego drinka i miał nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później. Dałby radę tolerować nawet obecność Martyny – był pewien, że gdy dziewczyna dostanie życie w luksusie, przestanie narzekać i mieć głupie pomysły, a skupi się na tym, na czym powinna, czyli dawaniu mu przyjemności i dobrej prezencji przy jego boku, nawet jeśli pod innym nazwiskiem. Weroniką i Darkiem w ogóle nie będzie się przejmować, bo będą się ukrywać w zupełnie innym miejscu.
Tak, to będzie piękne życie. Jeszcze chwila, jeszcze trochę...
– A co z Arkadiuszem? Nie chcesz spróbować go wyciągnąć z aresztu? – Usłyszał cichy i jakby zrezygnowany głos Martyny po swojej prawej stronie.
Podobnie jak on siedziała na materacu i opierała się o ścianę. Po rozłożeniu czterech materaców mieli tylko kilkudziesięciocentymetrowy wolny kawałek podłogi, tuż przy ścianie, na której znajdowały się okna.
Zwrócił w jej kierunku twarz i zmrużył oczy. Nawet w półmroku – światło dawała jedynie słaba żarówka smętnie wisząca przy suficie – widział na jej obliczu troskę. Może i w końcu nie narzekała – chyba ją to zmęczyło – ale takie pytania wcale nie były lepsze. Ta dziewczyna chyba postawiła sobie za punkt honoru go wkurwiać i zdecydowanie zapominała, z kim rozmawia. Gdyby nie łączyło się to z poważnymi konsekwencjami, odesłałby ją do Krańcowa już w piątek.
– Niby jak, Martyna? – Zaśmiał się gorzko. – Sama słyszałaś, co mówił informator. Przymknęli wszystkich oprócz nas, nawet Rostrzyckiego. Na jakim ty świecie żyjesz, naiwniaczko?
– Ale on... Arkadiusz... nie był...
– On co?! – warknął i złapał Martynę za nadgarstek tak mocno, że ta syknęła. – Wiedział, z czym to się wiąże. Znał ryzyko.
– To twój brat bliźniak... – szepnęła niepewnie.
W jej oczach widział przerażenie, dzięki czemu poczuł się trochę lepiej.
– I głupiec, przy okazji. Zamiast uciec, wolał zostać. Sam zdecydował. Ty zdecydowałaś inaczej – dodał, gdy zobaczył, że Martyna otwiera usta. – Mądrzej. Nie zaczynaj mi tylko znów narzekać, że nie pisałaś się na coś takiego. Musisz nauczyć się życia. Chcesz, żebym zaczął wątpić w twoją inteligencję?
– Ale ja nie chcę... Ja nie... nie miałam pojęcia, że ty... O co mu chodziło z tymi dziewczynami? – nawiązała do słów informatora. – Jakie dziewczyny odbito? Czy wy...
Maurycy ścisnął ją jeszcze mocniej i już miał zacząć przemawiać jej do słuchu, kiedy do pokoju wszedł Darek, przebywający wcześniej w „toalecie" przypominającej bardziej podły, miejski szalet. Schował przedpotopową nokię na kartę do kieszeni i zakomunikował:
– Dokumenty będą już dzisiaj, za kilkanaście minut. Wy będziecie jechać od razu – rzucił do Martyny i Maurycego. – Ja i Weronika mamy transport nieco później.
Mimo że leżąca na swoim materacu Strzycka miała od jakiegoś czasu otwarte oczy, nie drgnęła na dźwięk swojego imienia nawet o milimetr. Gdyby nie to, że jej klatka piersiowa poruszała się w nieco przyspieszonym niż normalnie rytmie, można byłoby pomyśleć, że nie żyje.
– Jeszcze w nocy? – zapytała roztrzęsiona Martyna. – A nie jest...
– Im szybciej, tym lepiej – przerwał jej Maurycy. – Wstawaj. Trzeba się spakować.
– My prawie nic nie...
– Dam ci broń, idiotko. Tylko jej nie odbezpiecz przez przypadek!
– Broń? Ale dlaczego? Ktoś nas namierzył? Zresztą przecież mamy lecieć samolotem. Nie możemy zabrać na pokład broni...
Maurycy nie był w stanie dalej jej słuchać, a co dopiero odpowiedzieć. Była taka głupia. Wstał i zaczął nucić pod nosem pierwszą lepszą melodię tylko po to, żeby się zamknęła. Powoli zaczynał wątpić, że będzie w stanie ją tolerować nawet nad wymarzonym basenem. Gdy tylko wylądują na pierwszym lotnisku – z przyczyn bezpieczeństwa nawet on nie wiedział dokładnie, jaką trasę im zaplanowano – bez żalu zostawi ją samą sobie.
Powinna mu być wdzięczna za to, że dzięki niemu dostanie szansę na nowe życie. Niewdzięczna gówniara.
Nachylił się do swojego plecaka i zaczął wyciągać na materac jego zawartość. Musieli się przepakować. Reszta towarzystwa milczała. Weronika nadal leżała nieruchomo, Darek oparł się o ścianę i obserwował poczynania Maurycego, a Martyna łkała bezgłośnie na swoim materacu.
Spokój nie trwał długo. Przerwał go niespodziewany dźwięk – inny niż piski szczurów czy szmer wody w rurach, choć wcale nie wyjątkowy. Był to głośny stukot butów.
– Ktoś pewnie schodzi do piwnicy – stwierdził Darek.
– Tyle ludzi? – zastanowił się na głos Maurycy, nastawiwszy uszu. – Mam wrażenie, jakby to było co najmniej kilka osób.
– Najwyraźniej. – Wzruszył ramionami Urbański. – Z tego, co rozumiem, schody obok nas to jedyne zejście do piwnicy dla mieszkańców?
– Tak. Pewnie masz rację – odparł Maurycy i powrócił do analizowania, który scyzoryk powinien trafić do kogo. Weronikę miał w dupie, ale Darek faktycznie mu pomógł, więc mógł im coś dać, na wszelki wypadek.
Brał pod uwagę, że dojazd do czekającego na nich helikoptera może być problematyczny.
– O tej porze tyle osób nagle by schodziło do piwnicy? – odezwała się nieoczekiwanie Weronika. Jej głos był zachrypnięty, a ona nadal nawet nie drgnęła. Jakby było jej wszystko jedno. – To dość niepokojące.
Maurycy wyprostował się gwałtownie i spojrzał na nią, a następnie na Darka, którego prawa stopa podrygiwała jakoś tak... nerwowo.
– Ty – zwrócił się do niego Fagocki. – To mógłby być człowiek z dokumentami, ale nie jest. Czemu miałoby być ich tak wielu... Co ty kombinujesz?
– Ja nic nie kombi...
Głos Darka został zagłuszony przez huk wystrzału. Najpewniej ktoś próbował w ten sposób sforsować wzmocnione od środka drzwi prowadzące do ich kryjówki.
– Ty chuju! – wrzasnął Maurycy, pochylił się i w mgnieniu oka schwycił rewolwer, który leżał na materacu. – To ty ich nasłałeś! Dwulicowy, mały...
Urbański odpowiedział uśmiechem pełnym mściwej satysfakcji. Nie próbował uciekać – i tak nie miał gdzie. Maurycy strzelił w niego dokładnie w tym samym czasie, w którym do środka wpadli antyterroryści – a przynajmniej tak sądził po ich strojach i uzbrojeniu.
– Opuść broń! – wrzasnął jeden z nich. – Wszyscy macie stać, gdzie stoicie.
Maurycy poczuł, jak cała jego wściekłość ulatuje tak samo jak życie z osuwającego się na podłogę Darka. Nie poczuł jednak na ten widok satysfakcji, zalała go za to fala niemocy. W zwolnionym tempie rozprostował rękę, a rewolwer spadł na ziemię. Na szczęście nie wystrzelił.
Fagocki miał wrażenie, że opuścił własne ciało i dryfuje gdzieś nad tym wszystkim. W oddali słyszał zawodzenie Martyny przypominające jęki zarzynanego zwierzęcia. Antyterroryści zlepili się w jego oczach w wielką czarną, poruszającą się bezładnie plamę. W pewnym momencie ktoś zakuł go w kajdanki i wyprowadził go wpierw na schody, a następnie na dwór. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że może oddychać.
Ale było już za późno, by móc się z tego cieszyć.
To był koniec.
***
Końcowy rozdział jest znacznie krótszy, niż zakładałam, ponieważ trochę zmieniłam koncepcję. Dlatego za chwilę pojawi się również epilog oraz podsumowanie z podziękowaniami :). Będę bardzo wdzięczna za wasz feedback co do tej ostatniej sceny :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top