Rozdział dwudziesty czwarty

– Dlaczego to tak długo zajmuje? Czemu oni nie wychodzą? – Szermiński zadawał gorączkowym szeptem te same pytania, które kotłowały się w głowie Szymona.

– Nie mam pojęcia. Darek dał cynk, że zaczynają wychodzić z dziewczynami do samochodów, a Strzycki na pewno nie zapomniał o swojej żonce, więc skoro ona nadal tu jest, to...

Nie dokończył myśli, gdyż drzwi do pomieszczenia, które obserwowali w ukryciu zza winkla, korzystając z wyłączonych przez Darka kamer, w końcu się uchyliły. Mężczyźni cofnęli się bezszelestnie w głąb małego korytarza i ustawili we wnęce, ale dzięki echu słyszeli wyraźnie słowa swoich przeciwników.

– Powiedz Waldemarowi, że nie chciałam wyjść dobrowolnie i zaczęłam się z tobą szarpać – dobiegł do nich rzeczowy głos Weroniki. – Udało mi się wypchnąć na korytarz, po czym zamknęłam się tutaj od środka.

– Dobrze. A o tym, czego się pani dowiedziała, mam nie mówić ani słowa, dobrze rozumiem? – Po młodym, dość wysokim głosie Szymon rozpoznał Janka, ledwo pełnoletniego chłopaka, który często kręcił się po magazynach, nadzorując pracowników. Kto by się spodziewał, że był zaufanym człowiekiem żeńskiej odnogi tej piekielnej układanki?

– Tak jest. Skoro nie chciał wiedzieć, gdy poszedłeś do niego po raz pierwszy, nie będzie wiedział w ogóle. Sam przypieczętował swój los. – Strzycka westchnęła teatralnie, po czym dodała na powrót stanowczym i pozbawionym emocji tonem: – A my kupimy sobie przychylność władz, przekazując im część informacji. Będziesz bezpieczny, podobnie jak ja. Idź już, żeby mojemu mężusiowi nie przyszło do głowy samemu tu przychodzić.

– Dobrze. Do zobaczenia później.

Pośród grobowej ciszy odgłosy zamykanych drzwi, przekręcanego klucza, aż w końcu kroków szybko oddalającego się mężczyzny brzmiały równie głośno, co startujący do lotu samolot. Szymon i Bartek patrzyli na siebie w milczeniu, dopóki dźwięk butów nie ucichnął. Dopiero wtedy głos zabrał dziennikarz, ponownie wypowiadając na głos to, co myślał Urbański:

– Ona wie. Wie, ale chyba nie zamierza nam przeszkadzać.

Szymon kiwnął głową.

– Pytanie brzmi dlaczego. I skąd się dowiedziała.

– Jest tylko jedna możliwość, by poznać odpowiedź – stwierdził Bartek grobowym tonem i wskazał ręką w kierunku niepozornego pomieszczenia, w którym znajdowała się Weronika, a które, usytuowane w podziemiach, pełniło rolę nieoficjalnego archiwum fabryki.

Szymon popatrzył na niego ze zdziwieniem podszytym strachem.

– Chcesz tam wchodzić? Walczyć z nią? Nie było tego w planach. Mimo wszystko ona jest kobietą...

– Liczę na to, że pozostanie na tyle rozsądna, że nas do tego nie zmusi. Ale potrzebujemy dostać się do środka, wyciągnąć od niej informacje i z całą pewnością nie możemy dopuścić, aby to wszystko uschło jej na sucho – szeptał Szermiński tak szybko, że Darek musiał bardzo się skupić, żeby za nim nadążyć. – Wiem, że to totalna prowizorka, ale nie mamy wyboru. I nie wiem jak ciebie, ale fakt, że policja dała nam obu kamizelki kuloodporne, trochę mnie pociesza.

Obaj wiedzieli, że Weronika zapewne trzymała broń w rękach znacznie częściej niż którykolwiek z nich. I nie tylko trzymała.

Szymon spoglądał na niego w milczeniu. Po kilku sekundach gorączkowej analizy kiwnął głową i już miał proponować rozpoczęcie wykonania zadania, kiedy usłyszeli odgłos zbliżających się kroków, które brzmiały bardziej zdecydowanie i złowrogo niż te stawiane chwilę temu przez Janka.

Mimo że wnęka, w której się skrywali, była niewidoczna z głównej części korytarza, zarówno Bartek, jak i stojący nieco bliżej głównego korytarza Szymon mocno przycisnęli plecy do zimnego muru, wciągnęli brzuchy i wstrzymali powietrze w momencie, w którym dźwięk stał się najgłośniejszy. Po cieniu tańczącym na widocznym przez nich fragmencie kamiennej ściany wiedzieli, że niespodziewany gość skręcił prosto w kierunku pomieszczenia, w którym znajdowała się Weronika. Chwilę potem usłyszeli dźwięk przyciskanej mocno klamki i ciche przekleństwo, a po tym przekręcanie klucza...

A raczej próbę jego przekręcenia.

Najwyraźniej Strzycka zamknęła się od środka tak, by nawet posiadacz klucza nie mógł tak łatwo wejść. Im też by się nie udało, co zresztą Szymonowi przemknęło chwilę temu przez głowę. Teraz natomiast przez jego kręgosłup zrobił to lodowaty dreszcz przerażenia.

– Pani Weroniko, proszę otworzyć. Nie jest tam pani bezpieczna.

Lęk został momentalnie wyparty przez szok. Z szeroko otwartymi ustami Urbański popatrzył kątem oka na Bartka. Na twarzy Szermińskiego widniało równie wielkie zdziwienie, co utwierdziło młodego mężczyznę w przekonaniu, że jeszcze nie oszalał.

Intruzem próbującym wejść do Weroniki był nie Waldemar, Janek czy jakiś zwykły człowiek Strzyckiego, tylko Darek. Jego własny, rodzony brat, z tej samej matki i tego samego ojca! Najwyraźniej młodszy Urbański też wprowadzał w życie naprędce wymyślony plan, wymuszony nieprzewidzianymi przez nich wcześniej wydarzeniami.

Bo przecież nie mógł... Nie mógł tego zaplanować wcześniej! Nie mógł go ponownie oszukać, prawda? Być aż tak dobrym podwójnym agentem albo... działać tylko na własną korzyść?!

Z potwornym szumem w głowie Szymon zrobił krok do przodu, jednak przed dalszą wędrówką powstrzymał go mocny uścisk ręki Bartka na jego ramieniu i syk prosto do ucha:

– Zostań.

Szymon popatrzył na niego przez ramię i mrugnął kilkakrotnie, a nieznośny szum nieco minął. Znów był w stanie myśleć. Nie mógł postępować pod wpływem impulsu. W ten sposób nie pomógłby tym dziewczynom. Ani Oli. Oli, którą podobno kamery złapały na jakiejś stacji benzynowej, ale która nadal nie została odbita...

– Pani Weroniko, rozumiem, że jest pani przerażona całą tą sytuacją, ale zamykając się w środku, tylko pogarsza pani własną sytuację – tłumaczył tymczasem Darek spokojnym, pozbawionym emocji głosem, jakby prowadził jakiś wykład. – Policja będzie bezwzględna, jeśli tutaj panią znajdzie. Znam świetną kryjówkę, w której przeczeka pani najgorsze chwile, a potem ruszy dalej.

– Myślisz, że jestem głupia? – Głos Strzyckiej był dziwnie stłumiony przez drzwi. – Pracujesz albo dla policji, albo dla mojego męża. Wcześniej sądziłam, że to pierwsze, ale gdyby Waldemar nie miał wobec ciebie stuprocentowej pewności, to nie wysłałby ciebie tutaj samego w momencie, w którym musi monitorować najtrudniejszy tranzyt, jaki kiedykolwiek mieliśmy.

– Pani Weroniko, to ja wyłączyłem kamery w tej części fabryki. Pani mąż sądzi, że w tej chwili pozbywam się ostatnich śladów po dziewczynach w magazynie. Znam ten teren bardzo dobrze, a tym, czego potrzebuję, są pieniądze. Wiem, że w pomarańczowym sejfie znajdziemy ich tyle, żebyśmy oboje byli w stanie uciec nie tylko z Krańcowa, ale i z kraju i zacząć życie od nowa.

Z każdym kolejnym wypowiadanym przez Darka słowem Szymon miał wrażenie, że jego serce zamienia się w sopel lodu. To mogła być gra, jego brat był w tym w końcu świetny, ale czy ktokolwiek mógł grać aż tak dobrze? Nie powiedział ani jemu, ani policji o tym, co wyjawił teraz kobiecie. Darek przypominał zimnego, wyrachowanego człowieka, zdolnego do wszystkiego, by tylko osiągnąć swój cel. Człowieka, który doskonale wiedział, że jest przez nich podsłuchiwany.

Czy miał zamiar to wykorzystać?

Mimo wątpliwości starszy Urbański pozostawał w miejscu. Pomagał mu w tym żelazny uścisk Bartka, którego twarzy nie był w stanie teraz zobaczyć, ale którego przyspieszony oddech czuł na swoim karku.

– Skąd wiesz o sejfie? –Weronika zadała jedno z tysięcy pytań, które chciał wykrzyczeć do brata Szymon.

– To nieistotne. Ważne, że wiem i że znam kod. Wiem też, jak tam przejść z archiwum. Musi mnie tylko pani wpuścić.

– Z archiwum jest tylko jedno wyjście. Drzwi, przed którymi stoisz.

Darek zaśmiał się gardłowo i nie było w tym dźwięku nawet krztyny radości.

– Proszę sprawdzić zieloną książkę. Tę dużą, na trzeciej półce od góry po prawej stronie.

– Skąd... Co... Byłeś tu kiedyś?

– Proszę sprawdzić – powtórzył Darek.

Zapadła cisza, w której Szymon słyszał tylko bicie swojego coraz bardziej szalejącego serca. Obawiał się, że lada chwila, a zemdleje.

Jak mógł dać się tak oszukać? Oni wszyscy? Czy to możliwe, że największym czarnym charakterem w krańcowskim światku był Darek? Czy jego ledwo dwudziestoletni brat mógł ograć każdą stronę tej chorej potyczki?!

– To nie jest książka. – Z trudem dosłyszeli zdzwiony głos Strzyckiej. – Tylko imitacja.

– Proszę ją wcisnąć do ściany – instruował beznamiętnie Darek.

Do uszu Szymona dobiegło dziwne szuranie.

– O cholera! – wykrzyknęła Weronika, gdy odgłos ustał.

– Teraz mi pani wierzy? – zapytał Darek.

– Nie – odpowiedziała. – Ja nikomu nie wierzę. Ale czasem trzeba zaryzykować. Wchodź.

Rozległ się dźwięk przekręcanego klucza i otwieranych drzwi. Odgłos trzech kroków i zatrzaśnięcie drzwi świadczyły o tym, że Darek spełnił polecenie Strzyckiej.

Szymon odwrócił powoli głowę, a w oczach Szermińskiego dostrzegł już nie szok, a niczym niezmąconą furię.

– Co tu się, kurwa, wydarzyło?! – syknął Bartek, ponownie wypowiadając na głos myśli Szymona.

Starszego Urbańskiego już nawet to nie zdziwiło.

– Nie wiem – wydusił z siebie, choć wcześniej nie sądził, że będzie w stanie powiedzieć cokolwiek. – Wiem za to, że musimy stąd spieprzać.

***

– Pierwszy samochód wyjechał. Nie ma w nim Strzyckiego. Sam kierowca i siedem dziewczyn – poinformował ich przez kanał policyjny nieco stłumiony głos Pauliny.

– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent sam kierowca. To, że nie widzieliśmy, by ktoś jeszcze wchodził do tego samochodu, nie oznacza, że nikogo nie było w nim wcześniej – sprostował Marian Warycki, który w żadnej sytuacji nie byłby w stanie nie poprawić kobiety. Jednocześnie to nie znaczyło, że się mylił w tej konkretnej kwestii.

Klaudia parsknęła pod nosem, głównie po to, by odreagować, i spojrzała na siedzącego obok niej Radka wpatrującego się nieruchomo w czerń otaczającego ich lasu. Wydawało się, że nawet nie usłyszał tej informacji. Równie dobrze Kostka mógłby ją wsadzić do samochodu samą. Czułaby się przynajmniej bardziej swobodnie, bo obecność Radka nie dawała zupełnie nic prócz poczucia dyskomfortu. Był jak golf drapiący w szyję. Rozumiała jednak, że komisarz nie mógł tego wieczora kierować się czymś tak mało istotnym jak osobiste preferencje pracowników.

Nie mogli spieprzyć tej sprawy. Nie, kiedy prokurator okręgowy jeszcze się nie zmienił, a wciąż nie mieli wystarczających dowodów, by to zmienić. Nie mogli też dopuścić, by przez niedociągnięcia formalne stracić jakiegokolwiek funkcjonariusza, których i tak było za mało.

– Przyjęte. Jesteśmy gotowi. – Klaudia odruchowo przycisnęła rękę do kabury przy pasie, w której trzymała jeden z pistoletów.

– Potwierdzam – odezwał się beznamiętnym tonem Radek; po raz pierwszy, odkąd zajęli miejsce wyznaczone przez komisarza.

To oni, w nieoznakowanym, obecnie zgaszonym i pogrążonym w ciemności dziesięcioletnim oplu astra, stojącym pomiędzy drzewami na granicy lasu, mieli przejąć pierwszy samochód z dziewczynami. Henryk Kostka i jeden z młodszych, lecz zaufanych funkcjonariuszy znajdowali się pomiędzy nimi a magazynami, czekając na drugie auto, a Paulina z Waryckim, którzy byli najbliżej terenu fabryki, na ostatnie.

Niestety nie było dużo więcej zaufanych i kompetentnych funkcjonariuszy, na których pomoc mogli liczyć. Jeden kręcił się niedaleko fabryki, aby w razie potrzeby pomóc Bartkowi i Szymonowi, a dwóch pozostało na komisariacie jako koordynatorzy całej akcji. Dlatego po lesie kręcili się uzbrojony Paszyński i Paweł, którego nie dało się przekonać, by został w zajeździe.

Pomimo problemów polegających na chwilowej utracie kontaktu z Darkiem oraz niewielkim opóźnieniem związanym z tranzytem wszystko szło mniej więcej zgodnie z planem. Nie otrzymali żadnych wiadomości, by Szymon i Bartek mieli kłopoty, a ponadto wydawało się, że uda się dzisiaj wsadzić do aresztu nie tylko Waldemara, ale również Weronikę. Resztę podejrzanych policja musiała zostawić sobie na późniejszą część nocy albo przedpołudnie, ale istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, by Fagoccy, proboszcz bądź Rogozińscy byli w stanie uciec z miasta.

Uniemożliwienie tego ostatniego miała zapewnić bowiem para ostatnich zaufanych policjantów pracujących na komisariacie oraz ich wspólnicy w postaci zaufanych mieszkańców miasta i okolicznych miejscowości. Wśród tej grupy znajdowała się między innymi emerytowana nauczycielka fizyki, pani Helena Kostrzewska, która wprosiła się dziś na kolację do Rostrzyckich. Z kolei Agnieszka Urbańska i Kasia, siostra Pawła, czekały na porwane kobiety w zajeździe, by udzielić pomocy tym, które nie będą wymagały przewiezienia do szpitala.

– Przygotuj się, zaraz tutaj będą – szepnęła spokojnie Klaudia. Jej oddech pozostawał spokojny, a serce biło w równym, pewnym rytmie. Obserwowała praktycznie bez mrugnięcia las od strony fabryki.

Radek w typowy dla siebie sposób nie odpowiedział.

Gdzieś w oddali usłyszeli ciche mruknięcie, które z każdą kolejną sekundą zamieniało się w coraz głośniejszy warkot. Podekscytowana policjantka po raz kolejny sprawdziła, czy oba pistolety są na swoim miejscu, mimo że wiedziała, że nie miały jak wypaść.

– Jadą – powiedział Radek, gdy wyjeżdżający powoli z leśnej ścieżki minivan zaświecił im reflektorami po oczach. W jego głosie usłyszała nutkę jakiejś emocji, chyba zdziwienia, ale doszła do wniosku, że pewnie się przesłyszała.

– Wychodzę. Ty wychodzisz, jak daję ci sygnał – przypomniała Lajowska, mimo że wiedziała, iż Radek, co jak co, ale pamięć ma dobrą.

Nie czekała na jego reakcję. Tej pewnie i tak w ogóle by nie było, a ona nie miała czasu do stracenia. Teraz musiała dobrze wykonać swoje zadanie. Wyszła z samochodu i przeszedłszy kilka kroków, stanęła pośrodku drogi, świecąc przed siebie latarką.

Na szczęście nie musiała odskakiwać, gdyż samochód zatrzymał się sam, a po chwili wyszedł z niego ubrany na czarno kierowca, szeroki w barach i wyższy od niej co najmniej o głowę.

– Lajowska, policja – przedstawiła się, wyciągając przed siebie swoją legitymację. – Proszę pokazać dokumenty.

– A dmuchać też będę musiał? – zapytał facet, którego twarz zakrywały okulary i zarost. Klaudii nie wydawało się, by kiedykolwiek wcześniej miała z nim do czynienia.

– Za chwilę – oparła niewzruszona, udając, że nie zrozumiała aluzji. – Prawo jazdy i dokumenty pojazdu poproszę.

– Dziwne miejsce i pora na patrol kierowców przejeżdżających przez las. Trudno tu by było zaszaleć – zauważył kierowca, posłusznie wyciągając z kieszeni portfel. Był zaskakująco rozmowny.

Klaudia nie zamierzała się wciągnąć w pogaduszki. Bez słowa złapała dokumenty i poświeciła w nie latarką. Na prawie jazdy odczytała „Janusz Nowak". Nie był to szczyt kreatywności.

– To co, teraz będziemy dmuchać? – zapytał, gdy cisza się przedłużała. Najwyraźniej denerwował się bardziej, niż to okazywał.

Klaudia zerknęła na niego beznamiętnie.

– Nie. Teraz proszę pokazać, co pan przewozi w samochodzie.

– Och, widzę, że panienka zmierza prosto do celu. Podoba mi się to. Choć mogłaś to powiedzieć bardziej bezpośrednio. Na przykład „Chcę się z tobą rżnąć w twoim aucie". – Brodacz zaśmiał się rubasznie, a Klaudia zacisnęła rękę na latarce tak mocno, że poczuła nieprzyjemne mrowienie.

Tę zabawę należało jak najszybciej skończyć. Zwróciła latarkę w kierunku stojącego opla i zmieniła rodzaj światła na migające, dając znak Radkowi, że czas na jego interwencję. Nie czekając na reakcję kolegi, rzuciła na trawę dokumenty oprycha i sprawnym ruchem wyciągnęła z kabury pistolet. Przytknęła go do klatki piersiowej kierowcy i syknęła:

– Pokazujesz mi teraz grzecznie, co przewozisz, dzięki czemu być może nie pójdziesz siedzieć na lata, tylko trochę krócej.

– Oj, kochanie – posłał jej diaboliczny uśmiech, rezygnując z dalszego udawania – nabroiłem tyle, że lat by mi nie starczyło na odsiadkę. Gruby! – wydarł się, na co od strony pasażera wyskoczył najwyższy i najchudszy koleś, jakiego Klaudia kiedykolwiek widziała.

W przeciwieństwie do swojego kumpla nie wyglądał na stereotypowego gangstera, ale również w przeciwieństwie do niego trzymał w prawej ręce pistolet, który nawet nie drgnął. Klaudia przełknęła ślinę. Dlaczego Radek się nie pojawiał? Wiedząc, że w tej kamuflaż i tak nie ma sensu, krzyknęła głośno jego imię z nadzieją, że tym razem ruszy ten swój aspołeczny tyłek i zajmie się pracą.

– Jeśli we mnie strzelisz, postrzelę twojego kumpla – powiedziała lodowatym tonem do Grubego – a rozlew krwi nie jest tu potrzebny. W niczym wam nie pomoże. Za to współpraca może zmniejszyć wymiar waszej kary.

– Pani Lajowska, prawda? Znałem pani dziadka. Miał podobny wyraz oczu, zanim go zabiłem. Taki zacięty – odezwał się niespodziewanie niskim głosem Gruby, a Klaudia poczuła, jakby nogi wbiły się w jej ziemię tak mocno, że już nigdy nie będzie w stanie nimi poruszyć. Czy jego słowa mogły być prawdą? Czy stała właśnie twarzą w twarz z mordercą jej ukochanego dziadka, wzoru do naśladowania nie tylko w życiu zawodowym? To brzmiało wyjątkowo abstrakcyjnie, nawet w kontekście wydarzeń ostatnich tygodni. – Szkoda, że historia lubi się powtarzać. Ładna jesteś. Znalazłoby się dla ciebie zastosowanie na zachodzie.

Klaudia nie zamierzała dłużej tego słuchać. Odzyskawszy zdolność poruszania się, błyskawicznym ruchem skierowała pistolet niżej i postrzeliła brodacza prosto w nogi. Las wypełnił jego przerażający krzyk, przypominający wrzask zarzynanego zwierzęcia, co dało jej ułamek sekundy, by skoczyć w prawo, unikając wystrzelonego w kierunku jej brzucha pocisku. Dzięki kamizelce kuloodpornej nie byłby on śmiertelny, ale nie mogła dać się spowolnić w momencie, kiedy mogła liczyć tylko na siebie. Miała nadzieję, że odgłosy strzelaniny zaalarmują innych, skoro Radek z niewiadomego powodu wciąż nie reagował. Nie miała czasu zastanawiać się nad przyczyną jego nieobecności, ale zupełnie jej się to nie podobało.

– Pożałujesz tego, suko! – Gruby strzelił po raz kolejny, na szczęście niecelnie, tuż przed tym, jak Lajowska wbiegła pomiędzy drzewa i zgasiła latarkę.

Dzięki godzinom poświęconym na studiowanie map lasu stworzonych przez Pawła wiedziała, gdzie biegnąć. Znajdowała się niecałe dziesięć minut marszem od zajazdu swojego wieloletniego wielbiciela. Teoretycznie wiedziała, jak dokładnie przebiega skrót, którego zamierzała użyć, ale w praktyce ciemność i okoliczności nie pomagały.

Szczególnie że nie zamierzała tylko uciekać.

Gdy usłyszała kolejny strzał za swoimi plecami, ukryła się za jakimś większym drzewem, wychyliła i dostrzegłszy zbliżającą się sylwetkę Grubego, strzeliła w jego kierunku. Krzyknął, lecz biegł nadal, co oznaczało, że nie trafiła. Rzuciła się do biegu, nieco bardziej w prawo niż skrót, ponieważ pamiętała, że w okolicach znajduje się karmnik, a przy nim wyjątkowo duże drzewo mogące służyć za ochronę.

Po chwili oczom Klaudii ukazała się pogrążona w półmroku polanka, oświetlana jedynie przez niemal okrągły księżyc, Zanim zdążyła na nią wbiec, potknęła się nogą o jakiś korzeń i straciła równowagę. Zjechała kilka metrów w dół i nie bacząc na ból prawej stopy, podniosła się i podbiegła za stary dąb będący celem jej wędrówki. Wyciągnęła walkie-talkie i wydyszała:

– Jestem przy karmniku. Obok starego dębu.

– Który to dokładnie? Postrzelili cię? – zapytał Julek, policjant, który koordynował akcję z komisariatu i miał kontakt ze wszystkimi. A przynajmniej taką nadzieję miała Klaudia.

– Niedaleko zajazdu. Zapytaj Pawła. Radek nie pomógł... Gruby biegnie, muszę kończyć.

– Radek to kret... – Usłyszała, zanim huk kolejnego wystrzału wytrącił jej walkie-talkie z ręki.

– Kurwa! – jęknęła i wychyliła się nieco zza dębu. Dostrzegła coraz bardziej zbliżającą się wysoką sylwetkę. Nie mogła popełnić kolejnego błędu. Musiała strzelić precyzyjnie, prosto w nogi – tak samo jak brodaczowi, tyle że w znacznie mniej sprzyjających warunkach.

Przeniosła ciężar ciała na prawą nogę i syknęła z przeszywającego bólu, lecz nie straciła równowagi. Adrenalina pchała ją do działania. Miała wrażenie, że jej zmysły nigdy nie były tak dobrze wyostrzone jak teraz.

Gruby pobiegł nieco inną drogą niż ona, dzięki czemu wbiegł na polankę, a nie zjechał po ziemi. Najwyraźniej był pewien, że jego ofiara odbiegła dalej.

Jego błąd.

Nie zwlekając, wyskoczyła zza dębu i posłała pocisk w kierunku kolan przeciwnika. Ten nie zdążył zareagować. Z jękiem padł na ziemię, w ostatniej chwili podpierając się rękami, by nie uderzyć twarzą w błoto.

– Suko, myślisz, że ujdzie ci to na sucho? – wycharczał, próbując nieudolnie unieść głowę. – Grubo się my...

Chyba mówił coś dalej, ale Klaudia go nie słyszała. Jej lewe ramię rozdarł bowiem ból tak przeszywający, że nie była w stanie utrzymać pozycji stojącej. Gdy upadała na ziemię, zdołała nieco się przekręcić, dzięki czemu dostrzegła postać z zakrytą kominiarką twarzą, która celowała w nią z karabinu. Napastnik biegł od strony Krańcowa, a w jego sposobie poruszania się było coś niepokojąco znajomego.

Lajowska chciała krzyknąć, ale ubiegł ją kolejny pocisk wycelowany prosto w nią.

A potem nastała ciemność.

***

I co Wy na to? Mam nadzieję, że rozdział trzymał w napięciu. Napiszcie koniecznie, co uważacie o dynamice w drugiej części, bo pierwszy raz opisywałam strzelaninę. Jestem też ciekawa, czy ktoś pamięta Radka. Był wspomniany w piątym rozdziale, ale myślę, że przy poprawkach będzie o nim więcej, żeby dać czytelnikom szansę zgadnięcia, że to on był policyjnym kretem.

Jak widać, niby wiemy coraz więcej, ale akcja tylko się zagęszcza. Przemyślałam dzisiaj dokładnie to, co zostało mi jeszcze do napisania, i wiem, że książka powiększy się co najmniej o dwa rozdziały. Co oznacza, że będzie minimum 29 rozdziałów + epilog. Niemniej nie mogę wykluczyć, że będzie jeszcze dłużej. Mam nadzieję, że zostaniecie dokończyć xD.

Jak zwykle czekam zarówno na Wasze opinie oraz uwagi, jak i przemyślenia, co dalej. Możecie na przykład pisać, czy sądzicie, że ktoś z ważnych bohaterów jeszcze tu zginie (ew. stanie się mu krzwda), a jeśli tak, to kto?

Kolejny rozdział pojawi się między 12 a 20.08, a najpewniej 15.08.2023 r. Tymczasem pozdrawiam i życzę dużo weny oraz miłych wakacji!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top