Rozdział dwudziesty

Obudziło ją głośne dudnienie. Próbowała rozewrzeć powieki, ale ta czynność, którą zazwyczaj wykonywało się automatycznie, okazała się wyjątkowo trudna. Dziewczyna miała wrażenie, jakby jej górne powieki zostały przyklejone do dolnych bardzo mocną substancją. W końcu jednak wysiłki zostały nagrodzone.

Otworzyła oczy. A wokół panowała ciemność.

Choć niecałkowita. Kiedy Ola przekręciła nieco głowę i skupiła wzrok, dostrzegła bardzo niewielkie źródło światła po swojej prawej stronie, przechodzące przez wąziutką szparę. Uświadomiła sobie również, że wokół nic nie dudni, a to, co ją obudziło, to jej własny ból głowy. Ból początkowo rozdzierający, ale teraz nieco mniejszy, choć nadal nieprzyjemny.

Przede wszystkim jednak Kraszewska odkryła, że leży w pozycji embrionalnej na bardzo niewielkiej przestrzeni. Próbowała wyprostować zgięte nogi, lecz bez skutku. Od razu natrafiła na przeszkodę, i to nie tylko w postaci czegoś w rodzaju ściany, ale i lin krępujących jej kostki. Ktoś ją związał. To samo zrobił z rękami. Próbowała uwolnić nadgarstki, ale jedynym, co osiągnęła, było jeszcze większe ich otarcie. Jęknęła, tym samym odkrywając, że nikt jej nie zakneblował. W pierwszym odruchu chciała zacząć wołać o pomoc, ale wtedy coś nią zachwiało, a ona uświadomiła sobie, że...

Wcale nie stoi w miejscu.

Nastawiła uszu, próbując ignorować najgłośniejszy dźwięk – bicie jej przerażonego serca. Po chwili przyniosło to efekty. Jej oddech uspokoił się nieco, a sama Ola zaczęła słyszeć silnik poruszającego się pojazdu. To miało sens. Pomieszczenie, w którym przebywała, zapewne było bagażnikiem. A prowadzący pojazd jej porywaczem, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.

Wytężyła umysł, aby przypomnieć sobie, jak znalazła się w tej sytuacji, ale pierwszym, co napotkała, była kolejna silna fala bólu zalewająca jej skronie. Jęknęła ponownie i przymknęła oczy. Tak było nieco lepiej. Zdawała sobie sprawę, że wiedza o tym, co się stało, była jej potrzebna, a wręcz niezbędna do podjęcia prób ucieczki. Przed oczami miała jednak tylko urywki wspomnień, których nie potrafiła określić w czasie. Bieganie. Las. Magazyny. Ogrodzenie. Krzyki. Wyrzucenie telefonu. Rubaszny śmiech. Obślizgła męska ręka na jej biodrze. Podarty T-shirt. Naga pierś. Szamotanina. Przegrana. Śmierdząca, wilgotna posadzka. Czerstwy kawałek chleba. Dziwnie smakująca woda.

I teraz ten samochód. Mimo wszystko lepszy od poprzedniego pomieszczenia, ale wtedy nie została jeszcze nafaszerowana narkotykami.

Myśl ta spowodowała, że po wygiętym kręgosłupie Oli przeszedł lodowaty dreszcz, a jej serce zaczęło bić tak mocno, że omal nie wyskoczyło z piersi. Dłonie stały się lodowate, ale Ola nie mogła nawet porządnie ich o siebie potrzeć z powodu mocno zawiązanej liny. Grubej, nieprzyjemnej liny.

Ta, którą uduszono panią Kostkę, też taka była.

Jęknęła po raz trzeci, głośniej niż wcześniej. Chwilę potem samochód skręcił gwałtownie w prawo, po czym równie gwałtownie zahamował. Ola drżała niczym osika, słysząc najpierw trzask zamykanych drzwi, a później otwieranego bagażnika. Światło słoneczne poraziło ją tak bardzo, że mocno zacisnęła oczy. To był kolejny błąd, gdyż nie zauważyła ruchów porywacza. Rozwarła powieki dopiero wówczas, gdy ten chwycił ją mocno za ramię i warknął:

– Dobrze wiem, że nie śpisz, szmato! Co robiłaś przy magazynach?

W odpowiedzi tylko stęknęła.

– Gadaj, jak pytam, bo nie będę miły, jak mnie wkurwisz. I otwórz te oczy.

Nadal nic nie mówiąc, spełniła ostatnie polecenie. Mężczyzna, który ją trzymał, był duży. I wzdłuż, i wszerz. Nie kojarzyła nikogo o takiej posturze z Krańcowa ani bezpośrednich okolic, ale na pewno nie znała wszystkich. Ubrany był cały na czarno, a twarz ukrywał za kominiarką i okularami słonecznymi, ale Ola dostrzegła wystającą po bokach brązową brodę. Za jego plecami z kolei widziała kory drzew i jakieś krzaki. Zupełnie jakby wjechali w głąb lasu.

Może wciąż byli na Mazurach?

– Mów, szmato! – ponaglił ją.

– Bie... biegałam – wystękała. Zastanawiała się, czemu nie przesłuchali jej w czymś na kształt piwnicy, gdzie wrzucili ją wcześniej. Choć nie była pewna, może próbowali? Wszystko się jej zlewało. Być może tam też ją czymś nafaszerowali. Albo zrobili coś więcej?

Zadrżała.

– Co się trzęsiesz? Zimno ci, księżniczko? – Mężczyzna zarechotał. Ola słyszała już ten dźwięk, to on musiał znaleźć ją w lesie. – Jak będziesz grzeczna, to może dam ci kurtkę. Ale masz odpowiadać na pytania.

– Mó... wi... Mówiłam. Bie... biegałam – wykrztusiła, wiedząc, że nie może poddać się panice. Nie bolało jej nic prócz głowy, więc chyba jej ciało nie zostało naruszone. Musiała trzymać się tej myśli, by nie zwariować.

– Jasne – zironizował porywacz. – Za magazynami nikt normalny nie biega. Czego tam szukałaś, co?

– Ni... niczego.

– Łżesz! – warknął mężczyzna i puścił jej ramię.

Ola chciała je pomasować drugą ręką, ale boleśnie wżynająca się w nadgarstek lina przypomniała jej brutalnie o swoim istnieniu.

– Mnie się nie okłamuje, kurwo. – Głos mężczyzny stał się cichy i lodowaty. Z jakiegoś powodu to przerażało Olę jeszcze bardziej. Z trudem wytrzymała jego zimne spojrzenie. – Ale i tak jestem milszy od szefa. Nie chcesz z nim zadrzeć.

– Kto... co?

– Taka ciekawska jesteś, laluniu? – Brodacz zmienił ton na niemalże przyjemny. Ola drżała coraz bardziej. – A na moje pytania nie odpowiadasz. Gdzie tu sprawiedliwość, kotku? – zawiesił głos i przejechał po policzku Oli palcem wskazującym odzianym w rękawiczkę. Dziewczyna napięła całe ciało, żeby się nie odsunąć. Chciało jej się wymiotować. Mężczyzna z kolei, nie doczekawszy się odpowiedzi, westchnął i dodał zbolałym tonem: – Tak się bawić nie będziemy. Skoro nie chcesz gadać, jedziemy dalej.

– Poczekaj! – krzyknęła, widząc, że porywacz złapał za klapę od bagażnika. – Stój.

– Zmieniłaś zdanie? Będziesz gadać?

– Gdzie jesteśmy? Co zamierzasz...

– Słuchaj, dziwko – przerwał wyraźnie podirytowany i pochylił się tak, że wypełnił swoją sylwetką prawie całe jej pole widzenia – i to słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać. Nic ci nie powiem. Jedziemy tam, gdzie jedziemy, i nic ci do tego. A jeśli zadasz mi jakiekolwiek więcej pytanie, to obetnę ci tym mały palec. Nie wiadomo, kiedy ani skąd w jego lewej dłoni pojawiły się średniej wielkości obcęgi, które przyłożył do jej dłoni. Były przerażająco zimne. – A później kolejne, jeśli nadal będziesz niegrzeczna. – Rozumiemy się?

Ola pokiwała głową. Miała zbyt ściśnięte gardło, aby choćby pisnąć. Coś mówiło jej, że ten facet był zdolny do znacznie większych okrucieństw niż pozbywanie ludzi palców.

– Świetnie. Dobra dziewczynka. A teraz pożegnaj się ze światłem i przywitaj ciemność, szmato. – Powiedziawszy te słowa, brodacz zatrzasnął z hukiem klapę bagażnika, odcinając Olę nie tylko od świata, ale resztek nadziei.

***

– Proszę za mną – powiedziała pani Strzycka drżącym tonem.

Klaudia i komisarz bez słowa ruszyli za żoną dyrektora fabryki w kierunku magazynów. Lajowska nadal nie mogła wyjść z podziwu, że poszło tak gładko. Spodziewała się, że bez pozwolenia nikt nie pozwoli przeprowadzić im inspekcji magazynów w weekend. A jednak Weronika, będąca oficjalną zastępczynią dyrektora, od razu wyraziła zgodę, gdy tylko usłyszała przez telefon prośbę komisarza. Ba, osobiście pofatygowała się na miejsce, pomimo że był sobotni poranek, a jej mąż – zgodnie z informacjami otrzymanymi przez Klaudię od znajomej pielęgniarki – wciąż pozostawał w śpiączce farmakologicznej po wczorajszym zabiegu.

Mogłoby się wydawać, że zarząd fabryki nie ma nic do ukrycia, skoro tak dobrze współpracuje. A jednak policjantce wydawało się zupełnie odwrotnie. I wiedziała, że idący przed nią Henryk ma takie samo zdanie.

Po dziesięciu minutach doszli do interesujących ich magazynów. Wyglądały niepozornie. Z tego, co wiedziała, Szymon sprzątał w tym stojącym najbliżej nich.

– Co państwo tu trzymają? – zapytał komisarz Strzycką, gdy podeszli pod drzwi.

– Przez wiele lat nic. Odnowiliśmy te magazyny przed festiwalem trzy lata temu, kiedy wiedzieliśmy, że główne nie wystarczą na dostawy. Teraz używamy ich przed festiwalem, przed Bożym Narodzeniem i okresowo, kiedy jest więcej dostaw. Maksymalnie trzech.

– To czemu macie ich aż sześć? – wtrąciła się Klaudia.

– Stały tutaj, zanim kupiliśmy teren. – Strzycka popatrzyła na nią z zaskoczeniem, ale i jakimś rodzajem wyższości. Najwyraźniej nie traciła tego spojrzenia nawet wówczas, gdy jej mąż przebywał w szpitalu, a sama była ubrana cała na czarno, jakby już go pożegnała. Wyglądała na przygnębioną, ale to mogło być elementem gry. – Pani jest chyba stąd?

– Owszem – odparła policjantka, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Dlatego wiem, że te budynki są bardzo stare i były w opłakanym stanie. Czy nie bardziej opłacalne było zburzyć te, a później, gdy okazało się, że potrzebujecie więcej miejsca, postawić nowe, dokładnie takie, jakie były potrzebne?

– Rozumiem pani troskę, ale z tego, co wiem, jest pani policjantką. Nie uważa pani za nierozsądne wtrącanie się w działkę, która nie należy do pani kompetencji? – odparowała Weronika z nadal uprzejmym, lecz przygaszonym uśmiechem na twarzy.

Klaudia nie odpowiedziała. Zauważyła za to, że prawa dłoń pani Strzyckiej lekko drży.

Henryk nie mógł tego dostrzec, podobnie jak zapewne usłyszeć ich rozmowy, gdyż przechadzał się właśnie powoli wokół budynków, jakby chciał poznać dokładnie ich otoczenie, zobaczyć coś niewidzialnego dla zwykłych śmiertelników. Klaudia spoglądała na niego przez chwilę w milczeniu i już miała poprosić Weronikę, by dała jej klucze do magazynów, kiedy ta wyrwała ją z zamyślenia nieoczekiwanym pytaniem:

– Czy mogłaby mi pani jeszcze raz powiedzieć, dlaczego chcieli państwo tu wejść? Jak to ma się do możliwego zniknięcia Aleksandry? Podczas rozmowy telefonicznej z komisarzem byłam tak zszokowana wiadomościami od lekarza mojego męża, że nie zarejestrowałam tego w całości.

– Mamy informacje, że była tutaj, zanim zniknęła – odparła zwięźle Lajowska.

– Tutaj? Niby jak? Jest ogrodzenie. – Weronika zrobiła nieokreślony ruch ręką. – Przepraszam, że tak dopytuję – dodała po chwili – ale to interesujące. Zawsze lubiłam czytać kryminały.

Na policzkach Strzyckiej rozkwitły rumieńce, ale Klaudia nie wierzyła w ani jedno jej słowo. Mimo to postanowiła odpowiedzieć, mając nadzieję, że ta rozmowa do czegoś doprowadzi.

– Tutaj, to znaczy w tych okolicach. Biegła ścieżką po drugiej stronie ogrodzenia.

– A skąd to wiecie? Znaleźliście jej telefon? – zapytała Strzycka z dziwnym błyskiem w oczach.

Klaudia patrzyła na nią przez chwilę bez ruchu, jakby te słowa nie zrobiły na niej najmniejszego wrażenia, ale w duchu analizowała głęboko drugie pytanie. Dlaczego Weronika ujęła to tak szczegółowo? Czy mogła wiedzieć, że Ola zgubiła telefon? Czy mogła obawiać się, gdzie ten się znajdował? Czy... mogła być współwinna? Grać większą rolę w tym wszystkim niż tylko reprezentacyjną u boku swojego męża?

– Widział ją świadek – skłamała i widząc, że Weronika otwiera usta, dodała: – Jak pani sama rozumie, nie mogę powiedzieć nic więcej. Przepraszam, ale czas na goni, a i pani zapewne chce jak najszybciej wracać do szpitala. Musimy zacząć działać. Panie komisarzu! – zawołała do Henryka, który poszedł tak daleko za budynki, że nie były w stanie go zobaczyć. – Zaczynamy przegląd magazynów?!

– Tak, Lajowska! – odkrzyknął Henryk, a po chwili kobiety zauważyły, jak wyszedł zza jednego z magazynów. – Na zewnątrz nie ma nic niepokojącego. Pani Strzycka, proszę otworzyć nam pierwszy budynek. – Kostka wskazał na drzwi.

Weronika bez słowa kiwnęła głową i zaczęła przeszukiwanie pęku kluczy. Klaudia wiedziała, że to ten z trupią czaszką, ale nie mogła nic powiedzieć. Żona dyrektora fabryki wyglądała tak krucho, jakby za chwilę miała zemdleć. Policjantka odnosiła jednak wrażenie, że jej przygnębienie wynika nie ze stanu męża, a faktu, że nie udało jej się wyciągnąć informacji.

A może... może ona nie współpracowała z Waldemarem? Czy mogła działać przeciwko swojemu mężowi? Ale dlaczego? I z kim, u licha, miałaby współpracować?

Te nieoczekiwane spostrzeżenia uderzyły Klaudię z taką siłą, że się zachwiała, ale nikt nie zwrócił na tę uwagę. Zacisnęła mocno wargę, nie spuszczając wzroku z otwierającej właśnie drzwi Weroniki.

Klaudia koniecznie musiała porozmawiać z Bartkiem. Być może coś wiedział, a i tak mieli się spotkać już jutro, gdyż nareszcie wracał do Krańcowa. Z jakiegoś powodu jednak te kilkanaście godzin, które pozostały do tego spotkania, wydawały się jej wiecznością. Na szczęście nie było czasu się tym przejmować. Teraz była pora na działanie. Lajowska niemal czuła, jak adrenalina wypełnia jej tętnice.

Bez wahania weszła za Weroniką i Henrykiem do budnku i wraz z przełożonym zaczęła przeszukiwania.

***

– Dzień dobry, pani Ewo – przywitał się wikary, wchodząc do salonu po odejściu gosposi. Ta początkowo nie chciała go wpuścić, ale kiedy jej się przedstawił, zmieniła zdanie. Marek wiedział, że jest bardzo wierzącą, praktykującą katoliczką. Przychodziła do kościoła niemal codziennie. – Cieszę się, że zgodziła się mnie pani przyjąć. Przepraszam, że przyszedłem bez wcześniejszej zapowiedzi, ale to bardzo ważne.

– Dzień dobry, proszę księdza. Nie ma problemu. Akurat mam chwilę wolnego, Arkadiusz poszedł odwiedzić Maurycego, a dzieci bawią się w ogrodzie, gosposia na nie spojrzy. Co pana sprowadza? – zapytała Ewa, uśmiechając się ciepło i wskazując ręką kanapę.

Podszedł do sofy i usiadł na jej skraju dopiero, gdy gospodyni zasiadła na fotelu.

– Długo zastanawiałem się, do kogo pójść. Niech Bóg mi wybaczy, ale... nie do końca wierzę policji – wyznał, spuszczając wzrok na drżące dłonie. Jak zwykle w takich sytuacjach zaczynały się pocić, mimo że przed wyjściem z plebanii umył je dziesięć razy. – A pani... mam wrażenie, że pani zależy. Że może pani pomóc.

– Co ma ksiądz na myśli?

– Wiem, że pomogła pani kiedyś mojej mamie. Kiedy... kiedy ojciec ją pobił prawie do nieprzytomności. Sama pani wie. – Wciąż patrzył na swoje ręce. Te wspomnienia nie były łatwe, szczególnie że automatycznie przypominały o okolicznościach śmierci ojca.

– Wiem, Marku – zwróciła się do niego po imieniu i pewnie dlatego zadarł głowę, by na nią spojrzeć. W jej oczach dostrzegł troskę, nie litość, i poczuł się trochę lepiej. – Co cię gryzie?

– Sytuacja w miasteczku. Dowiedziałem się z raczej wiarygodnych źródeł ciekawych rzeczy. Myślę, że powinna pani wiedzieć. I pan burmistrz... – Zamilknął zmieszany. Miał nadzieję, że Ewa nie zapyta, dlaczego nie chciał rozmawiać bezpośrednio z Arkadiuszem. Nawet przyjście do niej było dla niego przeżyciem, a co dopiero, gdyby miał to samo powiedzieć burmistrzowi. Obaj bracia Fagoccy go przerażali. – Chyba wiem, dlaczego pani Kostka została zabita. I dlaczego Ola Kraszewska zaginęła.

Umilknął i poprawił koloratkę, po czym wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł nią ręce. Mało pomogło. Szczególnie że Ewa Fagocka siedziała w milczeniu i patrzyła na niego uważnie. Musiał wziąć się w garść

– Z tego, co udało mi się ustalić, jest bardzo prawdopodobne, że fabryka bierze udział w nielegalnym handlu ludźmi. Kobietami – dodał, przypominając sobie, że według słów Walerii, z którą szczerze wczoraj porozmawiał, ksiądz Franciszek powiedział o „dziewczynach". – A pani Kostka najpewniej się o tym dowiedziała i chciała to ujawnić. A Ola... Ola mogła chcieć się dowiedzieć czegoś na własną rękę. Pobiegła do lasu, niedaleko magazynów, i chyba ją porwali.

Zapadła cisza, którą przerywało tylko tykanie wielkiego naściennego zegara.

– Skąd ksiądz to wie? – Fagocka, wyraźnie poruszona, powróciła do formalnej formy. Markowi zrobiło się dziwnie przykro.

– Nie wiem, czy mogę mówić. Boję się, że to może tylko pogorszyć sytuację.

– To dlaczego mam księdzu uwierzyć? – zapytała Ewa, mimo że doskonale wiedziała., że wikary nie kłamie. Dzięki ostatnim rozmowom z Krzysztofem prawie nic z tego, co wyznał jej wikary, nie było dla niej tajemnicą. Ale nie zamierzała zdradzać tego przed rozmówcą. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Czuła podskórnie, że to nie wszystko.

Marek spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. Ledwo powstrzymywał się przed ucieczką. Dotychczas tylko raz wyszedł z własnej woli ze swojej strefy komfortu aż tak bardzo jak teraz – wtedy, kiedy dla dobra jednej ze swoich młodszych sióstr musiał zatuszować prawdziwe okoliczności śmierci ich ojca. Nie miał wyboru. I teraz też go nie miał. Ola była w bezpośrednim niebezpieczeństwie, a w pośrednim każda dziewczyna i młoda kobieta mieszkająca w Krańcowie, w tym Zosia.

Dlatego musiał być szczery.

– Wiem to od pani Walerii, Zosi oraz pośrednio od Franciszka. To on powiedział pani Walerii o dziewczynach, a ona mi to powtórzyła. Powiedziała mi też, dosłownie wczoraj, że...

– Że? – ponagliła go Ewa. – Musisz mi powiedzieć wszytko, co wiesz.

Marek był tak przejęty, że nie zarejestrował zmiany nastawienia w jej zachowaniu ani ponownej zmiany formy na „ty".

– Że kochanką proboszcza jest Weronika Strzycka. I że być może na rękę jej było to, że ten dostał zawału akurat teraz. Ba, że może to nawet nie był zwykły zawał...

– Słucham? – Ewa zamrugała kilkakrotnie oczami, a nawet uszczypnęła się w ramię, ale Marek nadal przed nią siedział. To nie był sen.

– To z tym zawałem to tylko spekulacje pani Walerii. Ale pewne jest to, co sam usłyszałem kilkanaście tygodni temu – szepnął Marek. Nadchodził najtrudniejszy moment w całej rozmowie. Moment, w którym dla wyższego dobra miał zdradzić tajemnicę spowiedzi, tym samym łamiąc nie tylko prawo kościelne, ale i państwowe. Nie miał pojęcia, w jaki sposób miał to odpokutować, ale alternatywa nie istniała. – Tylko proszę, niech pani przysięgnie, że nikomu nie powie, skąd to wie. Nikomu. – Jego głos stał się nieoczekiwanie stanowczy.

– Obiecuję. Możesz na mnie liczyć.

Marek wcale nie był tego taki pewny, ale nie miał innego wyjścia. Ze wszystkich osób, które miały realny wpływ na losy Krańcowa, wierzył w jakimkolwiek procencie tylko jej.

– Otóż – zaczerpnął głęboko powietrza – w pewien piątek wyspowiadała się u mnie kobieta. Jej twarz była ukryta za chustą. Dała mi do zrozumienia, że planuje... planuje zabić swojego męża. Że ten krzywdzi ją i jej dzieci. Sądzę, że to pani Strzycka. Że... że w jej małżeństwie panuje przemoc i... Że teraz mogła nie wytrzymać.

Cisza, która ponownie zapadła, była tak gęsta, że można byłoby ją ciąć nożem.

– Czemu miałaby powiedzieć coś takiego? – zapytała Ewa. Jej oczy były szeroko otwarte, a twarz zaczerwieniona, ale wikary ledwo to zarejestrował.

– Chyba nie mogła wytrzymać napięcia. A wie, że obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi. Ponadto... ponadto mnie zaszantażowała... Nie bardzo chcę o tym mówić. To nie ma związku z fabryką – jęknął, chowając głowę w ramionach. Miał niewielką nadzieję, że po wyjawieniu swojego największego sekretu poczuje ulgę, ale było jeszcze gorzej.

– Skąd ta pewność? Moim zdaniem to wszystko może się ze sobą łączyć. – W głosie Ewy wybrzmiała stanowczość, której Marek się nie spodziewał. W końcu spojrzał na nią uważniej. Oddychała szybciej niż wcześniej. – Czy chodzi o proboszcza?

– Tak – odparł niechętnie. – Ja... pomagam mu w kwestiach... księgowości, że tak powiem.

– Rozumiem. – Ewa podrapała się w głowę, a wikary odetchnął z ulgą. – Załóżmy, że ksiądz ma rację. Czy sądzi ksiądz, że to Weronika i proboszcz stoją za tym handlem? Jak mieliby to robić pod okiem Strzyckiego, i to nie od dziś ani nie od wczoraj?

– Nie wiem. To faktycznie wydaje się mało prawdopodobne. Może mają jakiś inny plan. Może Weronika chce z nim uciec?

– Może – powiedziała Ewa, ale nie wyglądała na przekonaną. – Dziękuję za szczerość. Możesz być pewny, Marku, że nikt, nawet mój mąż, nie dowie się, skąd mam te informacje – ponownie zwróciła się do niego na „ty".

– Nie ma pani żadnych więcej pytań? – zapytał zaskoczony wikary, przyglądając się jej uważnie. Odkąd stres nieco się zmniejszył, był w stanie obserwować zachowanie gospodyni.

– Na razie nie. Może jestem zbyt zszokowana. – Brzmiała szczerze, ale w jej głosie kryło się coś dziwnego. – Na pewno się do księdza odezwę. Pana numer telefonu jest aktualny?

– Tak. – Kiwnął głową. – Trzeba coś z tym zrobić – dodał. – Żeby zapobiec dalszym szkodom.

– Zgadzam się. I z pewnością tego nie zastanowię. Muszę to wszystko najpierw sama przemyśleć. Będziemy w kontakcie. – Zerknęła na zegar. – Przepraszam, ale muszę się zbierać, idziemy z dzieciakami na obiad do dziadków.

– Oczywiście. – Marek zerwał się na równe nogi i dopiero wówczas poczuł, jak bardzo spocone są ponownie jego ręce. – A czy mogę skorzystać jeszcze z toalety?

– Proszę. Po wyjściu na korytarz pierwsze drzwi po prawej – poinstruowała go Ewa.

Wikary opuścił salon, w głowie składając sobie obietnicę, by umyć ręce nie więcej niż pięć razy. Nie chciał przeszkadzać pani Fagockiej bardziej, niż już to zrobił.

***

Klaudia była zła. Niemal dwugodzinne przeszukiwania magazynów nie przyniosły nic nowego. Zobaczyli głównie sporo pustych hal różnej wielkości, choć pani Weronika, niepytana, pokazała im każde, nawet najmniejsze pomieszczenie, takie jak schowki na środki czystości czy toalety znajdujące się jedynie w trzech pierwszych magazynach. Jedyną anomalią, którą odkryli, był fakt, że rzekomo nieużywane przez fabrykę najdalsze trzy magazyny zostały tak samo dokładnie posprzątane, jak te pierwsze. Kiedy zapytała o to panią Strzycką, ta odparła tonem, jakby tłumaczyła małemu dziecku coś oczywistego, że raz na jakiś czas należy odświeżyć nawet nieużywane pomieszczenia, żeby nie dopuścić do powstania pleśni czy niszczenia drewna.

Ciekawym był fakt, że to „raz na jakiś czas" wypadło akurat wczoraj, kiedy większość mieszkańców z rana poszła na pogrzeb pani Kostki. Zresztą bardzo silny zapach detergentów pozwalał Klaudii sądzić, że sprzątanie mogło się zakończyć w sobotę rano, a nie w piątek. Postanowiła jednak udać przed panią Strzycką, że uwierzyła w tłumaczenia. Dopiero w samochodzie przedstawiła panu komisarzowi swoje wątpliwości, które ten podzielał. Niemniej znów stali w miejscu. Szczególnie że znajomy Krzysztofa z CBŚ, poinformowany przez Paszyńskiego o ich podejrzeniach, na razie się nie odzywał.

Komisarz ledwo piętnaście minut temu odwiózł Klaudię do domu. Mimo że była pora obiadowa, policjantka nie była głodna. Nie potrafiła też usiedzieć w miejscu. Chciała zrobić cokolwiek, co mogłoby posunąć sprawę naprzód. Tym razem szef wyraźnie nakazał jej odpocząć. Przespać się. Sam wyglądał jak żywy trup.

Jak miała odpocząć, nawet jakby chciała? A nie chciała. Nie miała na to czasu!

Nerwową wędrówkę w tę i z powrotem po salonie przerwał jej dzwonek telefonu. Z prędkością światła rzuciła się w kierunku komórki leżącej na stole, ale gdy przeczytała, że dzwoni Paweł, jej entuzjazm osłabł. Mimo to postanowiła odebrać. Zwykła pogawędka mogła jej pomóc, o ile mężczyzna po raz kolejny nie postanowi jej podrywać.

– Cześć. Masz chwilę? Muszę ci powiedzieć coś ważnego. – Nieoczekiwana powaga w jego głosie oraz same słowa sprawiły, że Klaudia przystanęła.

– Tak, mam. Co się dzieje? – zapytała z napięciem i usiadła na kanapie.

– Kumpel, który pracuje w fabryce, poprosił mnie wczoraj po pogrzebie o pomoc. Zapytał, czy mogę pojechać po zakupy do Olsztyna. Okazało się, że Strzyccy zarządzili nagle gruntowne sprzątanie magazynów. Podobno zaczęto dzień wcześniej, ale szybko zużyto zapasy. Ale to nie najdziwniejsze.

– A co? – zapytała Klaudia.

– Wśród tych rzeczy były też rzeczy do apteczki. Leki, bandaże, prezerwatywy, podpaski, no i te... tampony – wymieniał Paweł, a w głowie policjantki zapaliła się czerwona lampka. To samo powiedziała Krzyśkowi Agnieszka Urbańska. – Jak już przywiozłem im te rzeczy, to kumpel poprosił mnie o pożyczenie mojego dostawczaka. Powiedział, że bardzo go potrzebują, bo jeden im się zepsuł, a muszą wywieźć zbędne skrzynki i różne inne rzeczy.

– I pożyczyłeś?

– Tak. Do dziś. Chciałem go przed chwilą odebrać, ale kumpel powiedział, że samochód jest teraz w Olsztynie i dostanę go z powrotem za jakieś dwa dni. Zarzekał się, że nie miał na to wpływu. Wierzę mu. Ale coś mi tu śmierdzi. I to bardzo.

– Masz rację. Dzięki, że mi to powiedziałeś – powiedziała Klaudia i już miała się rozłączać, kiedy Paweł się wtrącił:

– Ale to nie wszystko. Cała ta akcja przypomniała mi o jednej sytuacji. Dwa lata temu, przed festiwalem, natknąłem się w lesie na dwie dziewczyny ze wschodu. Były ubrane tak skąpo, że wyglądały niemal na nagie. Gdy zobaczyły mnie w oddali, szybko się oddaliły. Wtedy nie wydało mi się to jakieś dziwne. Ale teraz, zważywszy na zniknięcie Oli i te szybkie, generalne porządki, zmieniłem zdanie.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?

– Tak jak mówiłem, nie sądziłem, że to ma znacznie.

– No dobrze. – Policjantka nie chciała tracić czasu. – A gdzie je wtedy spotkałeś?

Była pewna, że odpowie, iż przy ogrodzeniu, przy którym znaleźli komórkę Oli, ale ku jej zdziwieniu Paweł odparł:

– Jakieś sto metrów na wschód od starej leśniczówki.

– Co robiłeś tak głęboko w lesie? – zapytała.

– Ja... hm... szukałem drewna – odparł po chwili zawahania. Klaudia była pewna, że drapie się zmieszany po głowie. – Robię z niego figurki. I inne rzeczy. Ozdoby i przedmioty codziennego użytku. Meble.

– Och – powiedziała tylko.

Zapanowała cisza.

– Co z tym zrobisz? – W głosie Pawła słychać było napięcie.

– Powiem komisarzowi.

– Serio? No dobrze, jak uważasz. – Właściciel zajazdu brzmiał na przygnębionego. – Dzięki przynajmniej za szczerość.

– Za szczerość? – Klaudia zmarszczyła czoło. – Nie rozumiem.

– No, że powiesz mu o tym, jak pozyskuję materiał.

Policjantka przez chwilę siedziała z otwartymi ustami, a później parsknęła śmiechem.

– Nie, nie zrozumieliśmy się – zapewniła, gdy tylko w miarę się uspokoiła. – Ja mówiłam o tym, że powiem komisarzowi o tym, co przekazałeś mi o sprzątaniu i o kobietach. Nie zamierzam dzielić się z nim wiedzą na ten drugi temat. Już nie pamiętam, co to było.

Paweł westchnął z wyraźną ulgą.

– Dzięki, Klaudia. Ja... Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś na siebie uważała.

– Uważam. A ty dbaj o swoją siostrę, dobrze?

– Jasne. Już jej powiedziałem, że ma być ostrożna, ale wiesz, jaka jest Kaśka. – Paweł westchnął ponownie, choć tym razem na pewno nie z powodu ulgi. – No nic. Do zobaczenia?

Przez chwilę Klaudii zrobiło się jej go żal. Wiedziała jednak, że nie powinna dawać mu płonnych nadziei. To bolało najbardziej. Dlatego powiedziała krótko:

– Do usłyszenia.

A później się rozłączyła. Jednak ten dzień nie był do końca stracony. Wiedzieli, praktycznie w stu procentach, że mieli rację. Teraz musieli tylko odkryć, gdzie dziewczyny zostały przetransportowane i czy Ola była jedną z nich.

Odpowiedź na to pierwsze była oczywista, choć niezbyt dokładna. Musiało chodzić o zachód. Podekscytowana Klaudia, zapomniawszy o głodzie i zmęczeniu, bez wahania zadzwoniła do Krzyśka.

Jak można się było spodziewać, odebrał od razu.

*** 

I jak Wam się podobało? Wiemy, że Ola żyje, ale co będzie dalej? Kto tak naprawdę jest winny i czemu? Niby wiemy więcej, ale mam nadzieję, że jest jeszcze sporo pytań, na które chcecie poznać odpowiedź xD Jak zwykle czekam na Wasze komentarze, opinie i uwagi, za wszystkie jest bardzo wdzięczna. W ogóle to powiem Wam, że bardzo lubię pisać te ostatnie rozdziały :) do końca jeszcze sześć + epilog. Mogę obiecać, że będzie się działo :D:D:D


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top