Rozdział drugi

– Ej, mała, co się przejmujesz? Naprawimy to. – Michał niedbale poklepał po ramieniu ładną, wysoką blondynkę uczesaną w dwa warkocze, co upodobniało ją do Pippi Langstrumpf.

Uspokajający gest zdecydowanie nie zadziałał. Nie przejmując się tym, że na parkingu przylegającym do miejskiego parku wcale nie znajdowali się sami, towarzyszka chłopaka prychnęła głośno, odsunęła się tak, by nie mógł jej dosięgnąć, tupnęła nogą i zakomunikowała stanowczo:

– Zawsze podchodzisz do wszystkiego, jak gdyby nigdy nic. „Naprawimy, zrobimy, później, nie martw się"! – przedrzeźniała go, machając przy tym zamaszyście rękami. – A „później" nigdy nie nadchodzi. I nie mów mi, że cierpię na manię kontroli, ty przesadzasz w drugą stronę! Wszystko masz w dupie, a ja mam tego serdecznie dość! Sama sobie poradzę z tym sprzętem, łaski bez! – To mówiąc, a raczej krzycząc, wyrwała Michałowi z rąk plątaninę czarnych kabli, pudełek i głośników z taką siłą, że ten aż się zachwiał. Kompletnie zignorowała urządzenia, które znajdowały się na ziemi, odwróciła się na pięcie i z prędkością światła skierowała się w stronę parku.

W pierwszym odruchu Michał chciał za nią zawołać – w końcu nie zabrała najważniejszych części – ale machnął na to ręką, szczególnie że sprzęt i tak miał się jej w końcu nie przydać. W końcu to spowodowało wybuch złości. Rozzłoszczonej Oli lepiej było nie dotykać, nawet najmniejsza błahostka mogła ją jeszcze bardziej wytrącić z równowagi. Mimo że chodzili ze sobą dopiero cztery miesiące, zdążył aż za dobrze poznać jej porywczość. Właściwie cieszył się, że sobie poszła; wreszcie mógł odpocząć od jej nieustannych fochów i trochę się zrelaksować. Wakacje trwały w najlepsze, mieli wolne, a ona zachowywała się, jakby lada dzień zaczynał się rok akademicki, a tym samym termin oddania projektów na przedmiot, którego nazwy Michał nawet nie starał się zapamiętywać. Ewentualnie tak, jakby miała permanentny okres.

Albo i to, i to.

Zaśmiał się pod nosem z własnego żartu, po czym rozpiął guziki czarnej kamizelki. W jego typowo rockowym stroju było mu zdecydowanie za gorąco, ale miał to gdzieś. Dla muzyki trzeba było się czasem poświęcić. Jeśli ktoś tego nie potrafił, nie kochał jej i już.

Patrzył na zmniejszającą się coraz bardziej sylwetką swojej zgrabnej jak cholera dziewczyny, zastanawiając się nad fenomenem jej osobowości, którego i tak nigdy potrafiłby w pełni pojąć. Zupełnie oczywistym wydawało mu się, że jeśli już którekolwiek z ich dwójki miałoby prawo przejmować się studiami, to on – we wrześniu czekały go trzy poprawki. Wychodził jednak z założenia, że i tak nie miało to żadnego znaczenia. Musiał zdać mniej egzaminów niż po pierwszym roku, a wtedy jakoś się prześlizgnął, więc tym bardziej nie zamierzał zaprzątać sobie tym głowy wcześniej niż trzy dni przed pierwszym zaliczeniem, do którego został jeszcze dobrze ponad miesiąc. Ponadto przykrą konsekwencją rozmyślań, nawet tych krótkich, był ból głowy, a po co miał cierpieć, do masochistów przecież nie należał. Festiwal serów trwał w najlepsze i Michał Pawlecki zamierzał z tego korzystać. Wczoraj nie mógł bawić się na koncertach tak długo, jakby chciał, więc dzisiaj zamierzał to zmienić.

Na razie jednak ledwo co minęło południe, dlatego doszedł do wniosku, że warto byłoby coś wszamać i skołować trawkę choć trochę lepszą jakościowo od tej, którą palił wczoraj. To myśląc, odgarnął z czoła farbowane, czarne włosy, wziął resztę sprzętu i skierował się do zaparkowanego niedaleko starego, jasnozielonego opla jego matki – ile by oddał, żeby go przemalować! – aby następnie udać się pod fabrykę stanowiącą niekwestionowane, bo jedyne centrum rozrywki tego zadupia o wdzięcznej nazwie Krańcowo.

Tymczasem Aleksandra Kraszewska przemierzała sporych rozmiarów park krokiem zamaszystym i stanowczo niepasującym do jej dziewczęcej, letniej sukienki w ogromne, kolorowe kwiaty oraz jasnobrązowych sandałków z cienkimi rzemyczkami. To, co na początku całkiem podobało się jej w Pawleckim – luzackie podejście do życia, zadziorność i ekstrawagancja – teraz wręcz ją od niego odstraszało. Był po prostu chamski, leniwy i, delikatnie mówiąc, niezbyt bystry. Przy bliższym spotkaniu w żaden sposób nie przypominał złych chłopców z romansów, które tak uwielbiała czytać zarówno na papierze, jak i w Internecie. Tamci mieli jakąś głębię, powód do takiego zachowania, cechowali się inteligencją, a przede wszystkich całkowicie tracili głowę dla swoich wybranek, nawet jeśli nie chcieli się do tego przyznać. W oczach Oli byli bardziej mężczyznami niż chłopcami bez pomysłu na siebie. Jeśli nie spełniali jej oczekiwań, to po prostu zaprzestawała lektury, nie zamierzając czytać o nieudacznikach. Czy powinna postąpić tak samo w rzeczywistości?

Potrząsnęła gwałtownie głową, postanawiając przenieść te myśli na kiedy indziej. Trochę jak Scarlett O'Hara z jej ukochanej książki. Ale przecież to naprawdę nie był czas ani miejsce na podejmowanie takich decyzji. Michał miał swoje zalety, potrafił ją rozśmieszyć, dobrze się z nim bawiła. A ona lubiła zabawę i lubiła błyszczeć. Zresztą teraz go potrzebowała, jakkolwiek merkantylnie by to nie zabrzmiało. Może i pozostawał bezużyteczny, jeśli chodziło o pomoc w nagrywaniu, ale przyjechali tutaj jego samochodem. Ola aż za dobrze wiedziała, jak wielką mordęgą byłaby podróż do Warszawy za pomocą autokaru i pociągu. Wolała sobie tego oszczędzić.

Ponadto, jakby nie patrzeć, Michał był zdecydowanie dobry. Żaden z jej dotychczasowych chłopaków nie pociągał jej fizycznie tak jak on. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę, jak wiele dziewczyn na uczelni za nim wzdychało. Niektóre potrafiła nazwać z imienia i nazwiska. Dlaczego miałaby sama z siebie rezygnować z przyjemności?

Dziwnym trafem te przemyślenia nieco ją uspokoiły. Zaczęła iść wolniej, wdychając pełną piersią świeże zapachy, mimo że wciąż nie zdecydowała, gdzie właściwie pragnie się udać. Może to też stanowiło ukojenie? W Warszawie, którą pokochała praktycznie od razu po przeprowadzce, zdecydowanie brakowało takiej roślinności i takiego powietrza jak w rodzinnej miejscowości. Podobnie jak powolniejszego tempa życia charakterystycznego dla małych miast, co nie tak dawno uważała jedynie za wadę, a teraz zaczynała traktować jako pozytyw w sytuacjach takich jak te. Co prawda z powodu pewnych wydarzeń Krańcowo nie było Oli tak bliskie, a może raczej uważane przez nią za tak sielankowe jak kiedyś, lecz nadal pozostawało jej małą ojczyzną, miejscem, które ją ukształtowało i do którego zawsze mogła wrócić.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że zareagowała na nieporadność Michała bardzo emocjonalnie, praktycznie się na nim wyżyła, lecz miała powód. Fagocki ją wystawił. Obiecał jej ponad miesiąc temu wywiad, a teraz po prostu ją wystawił.

Ambitna studentka dziennikarstwa nigdy nie przepadała za obecnym burmistrzem Krańcowa, który w jej oczach pozostawał bezwolną marionetką swojego brata, a sukces miasta w ostatnich latach zdecydowanie nie stanowił jego zasługi. Nie zmieniało to faktu, że zajmował to stanowisko i gdyby udało przeprowadzić się z nim wywiad, Ola zgarnęłaby za wakacyjny projekt radiowy co najmniej wyróżnienie, jeśli nie nagrodę główną. Tymczasem burmistrz, za nic mając tak nieistotną zapewne dla niego osobę jak Aleksandra Kostrzewska, odmówił udzielenia wywiadu, informując ją o tym dosłownie kilka godzin wcześniej, i to nawet niebezpośrednio. Zapewne mogła się cieszyć, że jego asystentka – sądząc po piskliwym głosie, tleniona blondynka kochająca róż – do niej zadzwoniła. Cóż za łaska, masz ci jego los!

Oczywiście nie była na tyle głupia, próżna czy zakłamana, by nie zdawać sobie sprawy, że gdyby nie ciotka Zuzanna, w ogóle nie miałaby możliwości zaaranżować tego spotkania, ale teraz to i tak nie miało znaczenia. Co z tego, że wuj Oli, znany prawnik, był przyjacielem burmistrza, skoro ten zwyczajnie ją olał, wykręcając się brakiem czasu?! Dziewczyna dobrze rozumiała, że organizacja festiwalu była ogromnym przedsięwzięciem, ale bez przesady. Fagocki pewnie nic tam tak naprawdę nie robił, oprócz zabawy w PR. Ponadto jej obiecał, do cholery! Ale właściwie czego można się spodziewać po politykach? Łamanie słowa i obietnic to coś, co potrafią najlepiej.

Nakręciwszy się w myślach po raz kolejny, Ola z furią kopnęła sporych rozmiarów kamyk, od razu tego żałując. Sycząc z bólu, złapała się za lewy paluch, w drugiej ręce podtrzymując sprzęt Michała, i zaczęła skakać dookoła alejki, soczyście przeklinając pod nosem.

Nagle z jej ukochanej, płóciennej torebki z podobiznami małych zwierzątek wykonanych z drewna rozległa się jedna z piosenek Metalliki, informująca o przychodzącym połączeniu, a jednocześnie stanowiąca jeden z kolejnych elementów na pozór niepasujących do naturalnej blondynki o łagodnej urodzie. Jej drugi ulubiony wokalista, Ed Sheeran, bardziej niż James wpasowywał się w tak zwane standardy, którym dziewczyna w zależności od okoliczności równie gorliwie hołdowała, co je wyśmiewała. Ola upuściła na ziemię stertę kabli należących do Michała, których przeznaczenia i tak za dobrze nie rozumiała i które wzięła pod wpływem głupiego impulsu, bo z racji niemożności przeprowadzenia wywiadu były dla niej kompletnie bezużyteczne, a stanowiły tylko niepotrzebny ciężar.

Po krótkim, lecz intensywnym mocowaniu się z zamkiem błyskawicznym, który jak zwykle nie chciał z nią współpracować, udało jej się wyciągnąć komórkę i dosłownie w ostatniej chwili odebrać połączenie, kątem oka dostrzegłszy, że dzwoniła jej ciotka. Nie pozwalając dojść kobiecie do głosu, Ola zaczęła wyrzucać z siebie bezładny potok słów:

– Zuza, wszystko do dupy, z trzy godziny temu zadzwoniła sekretarka burmistrza i odwołała wywiad! Jestem w czarnej dupie. Nawet sprzęt Michała nie chce działać, choć, kurde, to właściwie nieistotne, bo mogłabym nagrać wywiad za pomocą komórki. Ale Michał chciał koniecznie wypróbować ten sprzęt i znów się coś spieprzyło. Próbował coś zrobić, ale tak mu się chciało naprawiać, jak mi gotować, tylko bólem głowy się non stop wykręcał. Tyle że to wszystko i tak bez znaczenia, bo z wywiadu nici!!! O tyle dobrze, że to był dodatkowy projekt, a nieobowiązkowy, bo by mi zaliczenia nie dali. No ale, kurw... kurde, no taka okazja mi przepadła!

– Będziesz mieć wywiad z Fagocką.

– Jestem taka wściekła, właśnie chodzę po parku, żeby trochę odreagować, no bo po prostu szlag mnie trafił... Zaraz, zaraz, coś ty przed chwilą powiedziała?

– Dzieciaku, weź pięć albo najlepiej dwadzieścia głębokich oddechów i mnie posłuchaj – powiedziała stanowczo Zuzanna, również nabierając głośno powietrza. – Załatwiłam ci wywiad z Ewą. Dzisiaj o piętnastej trzydzieści, w ich domu, łapiesz? Ewa będzie nawet lepsza niż burmistrz, tylko musisz trochę zmienić pytania. I nie ekscytuj się tak, bo dostaniesz zawału przed czterdziestką, wciąż ci powtarzam, że nie można się tak emocjonować. No nic, słuchaj, Olka, muszę lecieć do Urbańskiej na wizytę, do zobaczenia na kolacji. Albo na śniadaniu, z wami to nic nie wiadomo. Daj mi znać, jak poszło, ciao!

Na wieści przekazane przez ciotkę Olę zatkało tak bardzo, że nie potrafiła zareagować nawet na znienawidzonego dzieciaka. Dopiero gdy usłyszała, jak Zuzanna się rozłącza, jej krtań ponownie odzyskała zdolność wydawania z siebie dźwięków. Znów zaczęła skakać wokół alejki, przyciągając uwagę wyraźnie zdziwionej pary staruszków przechodzącej spokojnie nieopodal, jednak tym razem nie miało to nic wspólnego z bólem, a ze zgoła odmiennymi uczuciami.

Jej podświadomość po raz kolejny wykazała się wrodzonym geniuszem i po prostu musiała wiedzieć, że nie wszystko stracone, kiedy Ola pomimo niepomyślnych, porannych wieści próbowała zmusić Michała do naprawy sprzętu nagrywającego. Co prawda koniec końców dziewczyna nie zamierzała z niego skorzystać, gdyż musiała przygotować się naprędce do wywiadu z inną osobą, a i tak nie wzięła chyba wszystkiego, ale to musiał być znak!

Podjąwszy decyzję o nagraniu rozmowy swoim ukochanym iPhone'em, który nigdy jej nie zawiódł, uznała, że jej chłopak zasługiwał na poznanie tak pomyślnych wieści. Może i był leniwcem pospolitym, któremu nie chciało się pracować nawet nad tym, co niby tak bardzo kochał, ale Ola przebaczyła mu w sekundę. Jak mogła się boczyć na kogokolwiek, skoro dzień niespodziewanie zamienił się z tragicznego w tak wspaniały?!

Z uśmiechem na ustach zebrała sprzęt z ziemi, zaniosła go na stojącą nieopodal ławkę, sama na niej usiadła i zadzwoniła do Michała.

– Słuchaj, Pyśku, nie uwierzysz, ale jednak będzie wywiad!!! Z żoną burmistrza, Zuza mi załatwiła. Tylko że musisz przyjechać po sprzęt, bo nie mam jak go taszczyć. Muszę się przygotować. To kiedy będziesz?

***

Krzysztof bardzo chciał, by gospoda „U Pawła" była co najwyżej znośna, lecz budynek przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Standard okazał się znacznie wyższy, niż wskazywałaby na to jego niezbyt wymyślna nazwa, a w niespodziewanie dużym ośrodku wciąż znajdowało się kilka wolnych pokoi. Najwyraźniej wszystko we wszechświecie chciało, by mężczyzna pozostał w Krańcowie co najmniej do zakończenia festiwalu.

Nie zamierzał się jednak tak łatwo poddać. Pomimo że zarówno pokój, jak i śniadanie również go zadowoliły, Krzysztof opłacił tylko jeden nocleg i umówił się z recepcjonistką – którą niestety nie była siostra właściciela – że przyjedzie po swoje rzeczy wieczorem, by móc wcześniej się jeszcze umyć. Z racji, że jego pokój i tak nie był zarezerwowany, obsługa się na to zgodziła.

Wizyta u pani Heleny okazała się kolejnym świetnym pomysłem. Spędził nadspodziewanie przyjemny obiad w rodzinnej atmosferze i nawet obecność trójki dzieci chodzących do szkoły podstawowej tego nie zmieniła. Wręcz przeciwnie, okazało się, że najstarszy wnuk Kostrzewskiej, rezolutny dwunastolatek, uwielbiał fotografię, i Krzysztof spędził prawie godzinę na pokazywaniu mu przeróżnych trybów w swoim aparacie i porównywanie ich z nowym sprzętem chłopca, który ten dostał na urodziny kilka dni wcześniej.

Od emerytowanej nauczycielki fizyki mężczyzna otrzymał za to nie tylko przepyszny posiłek, w tym obiecane ciasta, ale także przeróżne informacje na temat mieszańców miasta – zarówno tych, których kojarzył, jak i zupełnie mu nieznanych. Pani Helena nie wspomniała tylko o Agacie, za co był jej wdzięczny. Rozgadała się przede wszystkim na temat braci Fagockich i dyrektora fabryki. Cała trójka, jak i część innych ważnych osobistości Krańcowa, miała wypowiedzieć się na uroczystym zamknięciu festiwalu w niedzielę, co – nie dawało się ukryć – było poważnym argumentem przemawiającym za pozostaniem w mieście jeszcze co najmniej dwa dni. Krzysztof mógłby przygotować naprawdę kawał dobrego materiału. Przekonywała go do tego cała rodzina Kostrzewskich, szczególnie gdy dowiedziała się o charakterze jego obecnej pracy, a on coraz bardziej dawał się im przekabacić na ich stronę.

W końcu przeżył całą dobę w Krańcowie i nie wydarzyło się nic... przerażającego. Właściwie Paszyński nie do końca rozumiał, czego tak bardzo się obawiał jeszcze kilka godzin wcześniej. Poddał się irracjonalnemu lękowi, a przecież teraźniejszość nie miała możliwości magicznie zamieniać się w przeszłość; to nie był Harry Potter czy jakaś inna fantastyka, za którym to gatunkiem nigdy nie przepadał.

Dlatego właśnie około szesnastej opuszczał dom pani Heleny nie tylko z postanowieniem, iż przedłuża pobyt „U Pawła" co najmniej o tydzień, ale również z całkiem nieźle zarysowanym planem na fotoreportaż. Postanowił, że przedstawi festiwal w dość niecodzienny sposób, mianowicie wklejając w tekst fragmenty wywiadów i wypowiedzi mieszkańców Krańcowa oraz przejezdnych dotyczących zarówno samego festiwalu i fabryki, jak i rozwoju miasta. Miał zamiar porozmawiać z jak największą i najbardziej zróżnicowaną grupą osób, z jaką zdoła, dlatego szybko pospieszył do samochodu i go odpalił.

Kierował, jednocześnie korzystając z zestawu głośnomówiącego i zaklepując nocleg na kolejne dni. Nie miał ani chwili do stracenia – musiał spędzić na festiwalu jak najwięcej czasu, by móc z czego wybierać. Szczególnie że wcześniej pragnął spróbować załatwić rozmowę z kimś jeszcze.

Pani Helena dała mu jasno do zrozumienia, że nie miał co liczyć na wywiad z burmistrzem czy dyrektorem fabryki, jednak Krzysztofa specjalnie to nie zmartwiło – podejrzewał, że m napompowane, typowo marketingowe wypowiedzi, których zapewne udzielą w ramach oficjalnego zakończenia festiwalu, w zupełności mu wystarczą. Szczególnie że wpadł na nieco szaloną alternatywę rozmowy z kimś, kto był bardzo bliski najważniejszym osobom w mieście, a jednocześnie całkiem dobrze znany mu jeszcze z pierwszego pobytu w Krańcowie.

Otóż jedną z bardziej zaskakujących informacji przekazanych podczas obiadu u pani Heleny był fakt, że żoną burmistrza została Ewa Rajke, obecnie oczywiście Fagocka. Nigdy nie podejrzewałby nastoletniej, przebojowej Ewy o zainteresowanie kimś tak niepozornym jak Arkadiusz Fagocki, ale, cóż, jego samego nigdy nie podejrzewałby o zostanie burmistrzem miasta. Nie zmieniało to jednak faktu, że Krzysztof prędzej połączyłby Ewę z jednojajowym bliźniakiem Arkadiusza, Maurycym, obecnie dyrektorem krańcowskiego liceum, którego prócz identycznego wyglądu nie łączyło z bratem zupełnie nic.

Ewa była jedną z nielicznych osób w mieście, którą wspomniał dobrze i właściwie bez żalu. Poznał ją podczas wakacyjnej pracy, dla której tutaj przyjechał, polegającej na pomaganiu w piekarni należącej wówczas do rodziny przyjaciółki jego matki. Rajke dorabiała tuż obok jako sprzedawczyni lodów i gofrów. Przebojowa, atrakcyjna brunetka o zielonych oczach i nieco krzywych zębach od razu ujęła go niepowtarzalną charyzmą i radosnym podejściem do życia. Gdyby nie poznał Agaty, być może to z nią by się umówił, ale stało się inaczej. Właściwie nie rozumiał, dlaczego to tamta dość mrukliwa i niepozorna blondynka o zielono-niebieskich oczach skradła tak szybko jego serce.

Początkowo nie pojmował także, czemu te dwie nastolatki chodzące do tego samego liceum tak bardzo się nie lubią. Teraz, po latach, rozumiał to aż za dobrze. Pomimo że uczęszczały do klas o różnych profilach, obie były znane i lubiane. Rywalizowały nie tylko o oceny, ale przede wszystkim o względy. Nauczycieli, koleżanki, chłopaków. I o niego też. Wiedział, że w tamte wakacje Agata była zazdrosna o Ewkę, a teraz miał nadzieję, że Rajke, to znaczy pani Fagocka, faktycznie miała do niego niegdyś słabość i będzie go nie tylko pamiętać, ale wyrazi chęć porozmawiania z nim o rozwoju Krańcowa w ostatnich latach. Nie pierwszy raz w życiu Krzysiek liczył na szczęście i zdawał sobie sprawę, że może się przeliczyć, co zmniejszało ryzyko uczucia porażki w razie niepowodzenia. Był realistą z tendencją do pesymizmu; to życie nauczyło go takiej postawy.

Fotografa zaskoczył fakt, jak dobrze pamiętał drogę do domu rodzinnego braci Fagockich, w którym – jak dowiedział się od pani Heleny – do dziś mieszkał obecny burmistrz wraz z rodziną. Wygląd posesji natomiast okazał się dla Krzysztofa kompletną nowością. Musieli przebudować dom całkowicie; mężczyzna nie zdziwiłby się, gdyby ze starego zostawili tylko fundamenty. Przez wysoki żywopłot co prawda nie można było zobaczyć posiadłości zbyt dobrze, ale z pewnością była o wiele większa i bardziej reprezentacyjna niż jej poprzedniczka.

Paszyński zaparkował samochód najbliżej, jak mógł, czyli jakieś pół kilometra dalej, zabrał plecak z niezbędnym sprzętem i, idąc w kierunku willi, układał sobie w głowie pytania, które chciał zadać Ewie. Oczywiście o ile rozmowa w ogóle się uda. Wcześniej jakoś nie zakładał, że Rej... Fagockiej mogłoby nie być w domu.

            Przełknąwszy ze zdenerwowania ślinę, doszedł do mosiężnej furtki i przycisnął dzwonek. Nie mogło minąć więcej niż dziesięć sekund, zanim odezwał się żeński głos pytający o jego godność, ale dla niego ten czas ciągnął się w nieskończoność. Zbeształ się w myślach za swoje reakcje – zachowywał się gorzej niż uczniak przed egzaminem ustnym. Zaczerpnął powoli powietrza, które jeszcze wolniej wypuścił. Zadziało od razu, jak zwykle. Uspokoiwszy się, odpowiedział:

            – Dzień dobry, z tej strony Krzysztof Paszyński. Czy zastałem panią burmistrzową? – Zdawał sobie sprawę, że nie brzmiało to najlepiej, ale nie miał lepszego pomysłu. Wyjawianie od razu, że jest fotoreporterem czy znajomym sprzed lat, nie wydawało mu się lepszą ideą.

            Jak się okazało, jego rozmówczyni uznała dokładnie tak samo. Ton z uprzejmego od razu zamienił się w przypominający warczenie rozwścieczonego psa.

– Proszę pana, to prywatna posesja państwa Fagockich i powinien pan sobie zdawać sprawę, że aby porozmawiać z panią burmistrzową, należy przejść oficjalną ścieżkę, a nie się dobijać jak do jakiejś obory! Można by oczekiwać, że po ponad dziesięciu latach ludzie to zrozumieją, ale nie, zawsze się znajdzie ktoś skrajnie niesubordynowany, kompletny brak szacunku!!!

Kobieta nadal coś krzyczała, wyraźnie się nakręcając, jednak Krzysztof przestał jej słuchać, gdyż nagle furtka się otworzyła, a jego oczom ukazały się dwie osoby.

Jedna z nich była mu dobrze znana – w końcu to właśnie dla niej tutaj przyszedł. Ewa, ubrana w szytą na miarę, beżową garsonkę i w szpilki wysokie na co najmniej dziesięć centymetrów, niemal dorównywała mu wzrostem. Wciąż tak samo kruczoczarne włosy miała spięte w idealny kok, a zielone oczy kryła za modnymi, grubymi oprawkami. Prezentowała się nienagannie, nawet lepiej niż za młodu – i to nie tylko dlatego, że jak zdołał zauważyć Krzysiek, zanim ścisnęła usta w wąską kreskę, zoperowała zęby, na które tak niegdyś złorzeczyła. Biła od niej inteligencja i pewność siebie, a ta mieszanka zawsze była dla niego atrakcyjna.

Druga kobieta natomiast, zdecydowanie za młoda, by Paszyński kojarzył ją z pierwszego pobytu w Krańcowie, choć z pewnością nie należała do brzydkich, w jego oczach nie mogła nawet równać się z Ewą. W letniej, zwiewnej sukience wyglądała bardzo dziewczęco i niewinnie, jednak wyraz jej twarzy był niemal tak samo zacięty, co pani burmistrzowej. Najwyraźniej obie nie spodziewały się intruza – i cóż, nie mógł się temu dziwić.

Nieco zmieszany, ale jednocześnie gotów wykorzystać szansę daną mu przez los, oderwał spojrzenie od jasnobrązowych oczu dziewczyny i zwrócił się do Fagockiej:

– Dzień dobry paniom. Pani Ewo, nie wiem, czy pani mnie pamięta. Nazywam się Krzysztof Paszyński i...

– Krzysiek? Z piekarni, prawda? Wow, to naprawdę ty! – przerwała mu kobieta, uśmiechając się szeroko. Z jej oblicza momentalnie zniknęła rezerwa, którą zastąpiła niekłamana radość, dzięki czemu rysy jej twarzy złagodniały i znacznie bardziej przypominała mu swoją nastoletnią wersję. – Co tutaj robisz? I czyś ty oszalał dokumentnie, żeby nazywać mnie panią?!

– Przyjechałem na festiwal – odparł bez mrugnięcia okiem. – Cała Polska wie o Krańcowie, nie mogłem przegapić takiej okazji, skoro i tak byłem na Mazurach. No i wiesz, wolałem nie ryzykować agentami CBŚ czy coś za to, że zwracam się do ciebie po imieniu bez uprzedniej zgody.

– Rzeczywiście, rzeczywiście, oni są bardzo niebezpieczni, a mieszkają tuż za domem, w przybudówce – odpowiedziała najbardziej poważnym tonem, na jaki było ją stać, kiwając jednocześnie głową i obsuwając rękaw garsonki. Mimo że wyglądała zabójczo, Krzysztofa zdziwiło, że postanowiła założyć w tę pogodę tak zabudowany strój. Widział na jej czole niewielkie krople potu. – Ach, ale gdzie podziały się moje maniery?! Poznajcie się. Ola Kraszewska, obiecująca studentka dziennikarstwa, i Krzysztof Paszyński...

– ...obecnie fotoreporter pracujący jako wolny strzelec – wszedł w słowo Ewie, jednocześnie ściskając gładką rękę młodej dziewczyny i uśmiechając się do niej. A raczej próbując zrobić wszystko, by grymas na jego twarzy jak najbardziej przypominał uśmiech. W rzeczywistości to jakże znajome nazwisko podziałało na niego jak kubeł zimnej wody.

Ola faktycznie przypominała Agatę, szczególnie gdy się uśmiechała, ale pewnie była córką Zuzy. Tylko dlaczego nosiła panieńskie nazwisko matki? Nie mógł nad tym rozmyślać, dlatego pospiesznie dodał: – Czyżbyś wpadła na taki sam pomysł, co ja?

– To znaczy? – zapytała Ola, zadzierając głowę, jakby rzucała mu nieme wyzwanie.

Czyli nie była głupia, tylko zadziorna. Zdecydowanie przypominała Zuzę, na całe szczęście. Ponadto miała brązowe oczy.

– Wywiad z żoną burmistrza – odpowiedział Krzysiek, prześwietlając ją wzrokiem.

– Nagranie. Projekt na studia – wytłumaczyła, cofając się o krok, ale wciąż patrzyła na niego z mieszaniną złością i żalu, jakby co najmniej zabił jej kota.

Trochę go to śmieszyło. Ach, te młodzieńcze hormony... Choć ona musiała mieć co najmniej dwadzieścia lat.

– No nic to! – Ewa klasnęła w ręce, przerywając niezręczną chwilę i wciąż uśmiechając się szeroko. – Najwyraźniej dzisiaj bawię się w ofiarę szalonych paparazzi. Podejrzewam, Krzysiek, że chcesz wykorzystać stare koneksje na kawałek artykułu, co?

– Nie będę ukrywać, że była to jedna z moich motywacji do przyjścia tutaj. – Krzysiek zaśmiał się głośno, czując, jak napięcie z niego ulatuje. To było zaskakująco przyjemne uczucie, którego niemal nigdy nie odczuwał przy innych ludziach. Od dobrych kilku lat najlepiej czuł się sam ze sobą, szczególnie gdy miał możliwość jechania swoją ukochaną hondą. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo chciałby to zmienić, pozostawał przedstawicielem gatunku Homo sapiens, który niemal z definicji pozostawał jednostką potrzebującą interakcji i więzi społecznych.

– No to zapraszam, zapraszam. Pewnie moja gosposia, pani Jadzia, groziła ci co najmniej policją, jak nie śmiercią, ale nie przejmuj się. Ja to dopiero jestem straszna.

Wybuchnęli śmiechem, do którego dołączyła nawet Ola, która po chwili zabrała głos:

– Pani Ewo, dziękuję bardzo za wywiad. Uratowała mi pani życie... a co najmniej projekt.

– Już ci mówiłam, moja droga, żebyś nie mówiła do mnie per „pani", nie jestem aż taka stara – stwierdziła Fagocka, klepiąc dziewczynę po ramieniu. – Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytania czy wątpliwości, pisz maila. Zawsze odpiszę, a telefon prywatny niekoniecznie noszę przy sobie.

– Dobrze, dziękuję... Do widzenia! – zawołała Ola i zniknęła za furtką z prędkością światła. Najwyraźniej krótki moment rozgoryczenia przeminął i rozpierała ją energia związana z uzyskaniem świetnego materiału.

Krzysztof był pewien, że ma dużą szansę spotkać studentkę na wieczornych koncertach, bawiącą się do utraty tchu, i miał wielką nadzieję, że tak się stanie. Młodość rządziła się swoimi prawami. Trzeba było tylko pamiętać o pewnych środkach bezpieczeństwa, zachować umiar. On swego czasu nie umiał określić granic, popełnił błąd... Niestety niejedyny.

– To co, Krzysiek, będziemy tak tu stać czy przejdziemy do środka? – Głos Ewy wyrwał go z zamyślenia. – Mam klimatyzację, wybawienie globalnego ocieplenia, podobnie zresztą jak i schłodzoną whisky, będzie ci smakować.

– Za whisky dzięki, prowadzę, ale klimatyzacją zdecydowanie nie pogardzę – odparł pogodnie i ruszył z nią ramię w ramię w stronę imponującej, utrzymanej w różnych odcieniach brązu, dwupiętrowej willi z licznymi przybudówkami i tarasami, którą teraz mógł podziwiać w pełnej krasie, jednocześnie dusząc w sobie co najmniej dwa pytania.

Po pierwsze, dlaczego Ewa ubiera się tak ciepło przy ponad trzydziestostopniowym upale, a po drugie, czyją córką jest Ola?

Nauczył się jednak w życiu, że niektórych odpowiedzi lepiej nigdy nie uzyskać, a na inne – warto poczekać. Problemem pozostawało czasem prawidłowe rozdzielenie tych dwóch grup. Niemniej nie znaczyło to, że wyzbył się ludzkiej ciekawości. W takim przypadku prawdopodobnie w ogóle nie przebywałby z innymi osobami i nie zgodziłby się zostać nie tylko fotografem, ale też reporterem.

I pewnie byłoby mu znacznie łatwiej.

Gdyby tylko wiedział, jak wiele miał racji, opuściłby Krańcowo prędzej, niż się tam pojawił.

***

Pojawili się kolejni ważni bohaterowie, w tym Ola, tak bliska wikaremu Markowi. Jestem ciekawa Waszych opinii, a w kolejnym rozdziale czeka na Was m.in. rozmowa Ewy i Krzysztofa :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top